Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

**2 **3 ***


PONY

Wigilia od zawsze kojarzyła mi się z cudowną rodzinną atmosferą, kiedy to wszyscy goście siadają do stołu pełnego smacznego jedzenia zaraz po pojawieniu się pierwszej gwiazdki. Ta piękna aura składania życzeń sprawiała, że czułam się taka... spokojniejsza i bardziej wyluzowana.

Krótko mówiąc, był to ten czas w roku, na który się czeka z niecierpliwością już od Sylwestra.

Ale jak można czekać na dzień który trzeba spędzić w pracy?

Pizza Queen powoli stawała się moim domem. Brakowało mi jeszcze tylko łóżka, bo jedzenie i wi-fi przecież miałam. Nawet plakat z 5sos, do którego co roku doczepiałm papierowe czapeczki Mikołaja, sprawiał, że czułam się swobodnie.

W tym roku w Wigilię nie mieliśmy ogromnego ruchu, ale nie zmieniało to faktu, że wolałabym od samego rana piec ciasteczka. Żartuję, pewnie oglądałabym świąteczne komedie na Netflixie i co jakiś czas tweetowała do moich idoli z petycjami o covery bożonarodzeniowych piosenek.

Tymczasem pozostawały mi jakieś marne świąteczne piosenki, które Casey odtwarzał w zapętleniu już od rana. Nie wiem dlaczego pozwoliłam mu być DJ-em dzisiejszej zmiany, ale pogoda za oknem odbierała mi chęci do czegokolwiek, dlatego też się nie wykłócałam. I właśnie tym sposobem Last Christmas przesłuchaliśmy już pięć razy, a ten cover, w którym śpiewa Ashton - okrągłe zero razy.

Z westchnieniem opadłam na stołek przy barze i sięgnęłam po moją korzenną latte. Nie żebym potrzebowała się rozgrzać, ale to tak cudownie smakowało.

I wtedy nagle zdarzył się świąteczny cud! No dobra, może przesadzam, ale trochę dramaturgii jeszcze nigdy mi nie zaszkodziło.

Po prostu zadzwonił telefon, a na jego wyświetlaczu ukazał się dobrze znany mi numer.

Wewnętrznie trochę spanikowałam, bo nie ułożyłam sobie w głowie życzeń, które chciałam złożyć mojemu królowi, ale ostatecznie odebrałam połączenie z szerokim uśmiechem na ustach.

- Witam! Z tej strony Pizzeria Pizza Queen w czym mogę pomóc? Dodam tylko, że w świątecznej ofercie posiadamy sianko dla Twoich reniferów! Wybierz nas, Pizza Queen - przeczytałam te brednie z karteczki napisanej przez szefa najradośniej jak tylko potrafiłam i przeniosłam rozpaczliwy wzrok na nakręcanego reniferka na ladzie.

- Wow, to świetne wieści, bo muszę wykarmić cały zaprzęg! - zadeklarował z entuzjazmem, na co parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.

- Ale odbiór wyłącznie osobisty - odezwałam się po chwili z pełną powagą w głosie.

- To żaden problem, zaraz wyślę któregoś z moich elfów. To znaczy przyjaciół. To w sumie to samo.

Pokręciłam głową z rozbawieniem. Jak można było nie kochać tego człowieka?

- W porządku, już nakazuję mojemu podwładnemu przynieść snopy ze stajni - oznajmiłam.

- Pony, nigdzie nie idę - usłyszałam wtrącenie Caseya z zaplecza, ale tylko wywróciłam oczami na jego słowa.

- Czyli jesteś świętym Mikołajem? - zapytałam, rozbawiona kierunkiem, w którym zmierzała ta konwersacja, ale nadchodzącej odpowiedzi po prostu nie mogłam się spodziewać.

- Ach, słodka Pony - westchnął uroczo. - Dla ciebie mogę być kim tylko zechcesz - wyznał, a ton jego głosu był tak miękki i delikatny, że poczułam rumieńce pojawiające się na mojej twarzy.

Odchrząknęłam, powstrzymując się od jęknięcia „awww" albo histerycznego płaczu ze szczęścia. Dopiero po dłuższej chwili milczenia odważyłam się wreszcie jakoś skomentować jego urocze słowa.

- Wystarczy, że po prostu będziesz sobą.

- Boże, jaka ty jesteś słodka i gdybyś tylko wiedziała... - odchrząknął nagle, nie kończąc zdania.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, dlaczego urwał. Zaczęłam bawić się nitką, wystającą z mojej zapaski, starając się opanować to szaleńcze bicie serca.

- Gdybym wiedziała co? - dopytałam niepewnie.

Westchnął ciężko, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Czy to wróżyło coś dobrego? Pewnie nie, ale jakie to w ogóle miało znaczenie na etapie znajomości, na którym byliśmy?

- Bardzo chciałbym się w końcu z tobą spotkać. Szczerze marzę o tym, żeby cię przytulić, ale...

- Ale?

- Ale aktualnie nie mam takiej możliwości- dokończył niepewnie. Trochę zabolało, bo jeśli naprawdę o tym marzył, to właściwie co stało mu na przeszkodzie? Przecież nie mieszkał miliard mil stąd w jakiejś Australii czy czymś takim, skoro Casey regularnie dowoził mu pizzę. Z drugiej strony próbowałam być jednak wyrozumiała, bo istniało nieskończenie wiele scenariuszy w moich myślach, które tłumaczyły jego postawę. - Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz - dodał, nie słysząc mojej odpowiedzi.- A jeśli nie, to cóż... - przełknął ślinę tak głośno, że usłyszałam to w słuchawce telefonu. - Wtedy będę najsmutniejszym człowiekiem na Ziemi. Ale zrozumiem jeśli tak się stanie.

- Nie - odpowiedziałam powoli. - Nigdy nie chciałabym, żebyś był smutny przeze mnie. Właściwie, chciałabym, żeby był najszczęśliwszy. Nie wiem, czy przeze mnie. Tak ogólnie. Ja po prostu... ugh. Miałam ułożoną całą przemowę ze świątecznymi życzeniami, ale jestem w tym beznadziejna, więc... nawzajem! - zaśmiałam się nerwowo, już w ogóle nie mając pojęcia, co ja właściwie robię.

Czułam się maksymalnie zestresowana, a przecież teoretycznie nie było takiego powodu, bo rozmawialiśmy ze sobą od prawie roku.

- Nawzajem - zgodził się ze śmiechem. - Też miałem już ułożoną przemowę, najważniejsze rzeczy zapisałem nawet na kartce, ale spociły mi się ręce ze stresu i długopis się rozmazał - wyrzucił z siebie te słowa bardzo szybko, pewnie czując zażenowanie, ale to było niepotrzebne. To nie było żenujące, tylko urocze, pomijając, że czułam się dokładnie tak jak on. - Jedyne co potrafię rozszyfrować to 5sos napisane wielkimi literami, podkreślone pięć razy i z trzema wykrzyknikami z tyłu... więc chyba chodziło mi o to, że życzę ci, żebyśmy spotkali się na ich koncercie.

- Wow, to byłoby podwójne spełnienie marzeń! - wykrzyknęłam w emocjach, za co od razu przeprosiłam, mając wyrzuty sumienia, że mój król mógł przez to ogłuchnąć.

- Same! - zgodził się znowu. - I Pony... Mam nadzieję, że następne święta spędzimy razem.

Gdybym coś piła, pewnie bym się zadławiła i opluła, ale w związku z tym, że mój kubek z kawą był już pusty, a herbata stała za daleko, wyłącznie spadłam z krzesła.

Wizja, o której powiedział ten chłopaka, sprawiła, że poczułam, jak lód na moim sercu topnieje, a w żołądku zrywa mi się stado motyli. Musiałam się zarumienić, bo nawet zapiekły mnie policzki.

- Ja też mam taką nadzieję - przyznałam ciepło i przysięgam, nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się opanować ton.

Przymknęłam powieki i zobaczyłam pod nimi, jak wtulam się w mojego króla na kanapie przy choince, a w laptopie przed nami leci jakiś beznadziejny bożonarodzeniowy romans, w połowie którego jesteśmy tak znudzeni, że zaczynamy po prostu się całować.

Zachłysnęłam się powietrzem na tę wizję. Za dużo fanfików, oj za dużo.

- Penny, skarbie, wszystko dobrze? Co ty w sumie robisz?

- Nic, nic - odpowiedziałam szybko. - Ja tylko, um, no... przypinam łańcuch do drzwi, bo spadł i prawie spadłam z drabiny.

- Znowu? - jęknął Casey, wychodząc zza rogu. Chyba musiał usłyszeć co mówię, bo słyszałam jak narzeka, że poprawiał go już trzy razy w ciągu dnia. - Ej, wcale nie - zauważył na głos, gdy tylko pojawił się na sali, wydając mnie królowi.

Z zażenowania przybiłam sobie tak głośnego facepalma, że przestraszyłam się, że trwale odkształciłam sobie czoło.

- Dzięki - fuknęłam, pocierając czoło, by w jakiś magiczny sposób zniwelować jego aktualne zaczerwienienie.

Mój klient roześmiał się, a ja tak bardzo uwielbiałam ten dźwięk, że nawet nie przeszkadzało mi, że śmieje się ze mnie.

- To co tak naprawdę robisz, hm? - dociekał z ewidentnym rozbawieniem.

Głupio było mi się przyznać, ale nie miałam żadnego dobrego kłamstewka na poczekaniu.

- Pomyślałam sobie, że mogłabym napisać świątecznego smuta o Luke'u i Michaelu - wymamrotałam.

Po chwili usłyszałam jeszcze głośniejszy śmiech w słuchawce.

- Świąteczny Muke brzmi jak przepis na sukces, jak prezent od świętego Mikołaja albo jak...

- Dobra, dobra, zobaczymy czy będziesz się ze mnie tak samo nabijał jak przeczyta to 5 tysięcy użytkowników! - Skomentowałam, śmiejąc się.

- Może lepiej napisz o Ashtonie i Luke'u? - zaproponował, zbijając mnie z tropu. - Masz prawie samego Muke'a na profilu. To byłaby miła odmiana. Albo Caluma i Casey'a? Bo Casey'a i Michaela nie zniosę po raz drugi, przepraszam, ale to było zbyt mocne, Peny.

- Przestań sprawiać, że się rumienię - poprosiłam niemrawo. - Wolę żyć spokojnie, udając, że nie pamiętam, że stalkujesz mnie nawet na Wattpadzie.

- A jeśli mowa o stalkowaniu, to twoje nowe zdjęcie na Instagramie od godziny jest moją nową tapetą, uwielbiam je!

- Tylko pogarszasz sytuację! Mój makeup nie jest w stanie przykryć tyle czerwieni - zapiszczałam.

- To nic, na mojej ostatniej tapecie też się rumieniłaś. Sądzę, że ci to bardzo pasuje!

Szczerze? W tamtym momencie miałam ochotę skakać ze szczęścia. Przecież to, że ktoś miał moje zdjęcie na tapecie w telefonie, było dla mnie co najmniej niespotykaną, nieprzewidzianą i w ogóle nierealną sytuacją. Nawet mój były zawsze miał tam zdjęcie jakiegoś samochodu, na który i tak nigdy nie było i pewnie nie będzie go stać. To była dla mnie całkiem nowa sytuacja. To znaczy, już wcześniej wiedziałam, że mój król to robi, ale nadal nie mogłam w to uwierzyć.

- Kiedyś też ustawię sobie twoje zdjęcie na tapetę - zadeklarowałam pewnie, czując, że będzie to pierwsza rzecz, jaką zrobię, kiedy tylko w moje ręce i pamięć telefonu dostanie się jego zdjęcie.

- Pewnie już nieraz to zrobiłaś - zaśmiał się.

Okej, wszystko fajnie, ale... co?

- Jak to? - zapytałam, zaciekawiona o co właściwie mu chodziło.

- No wiesz... - zaczął z głębokim przejęciem w głosie. - Mówiłem w tym sensie, że pewnie zrobiłaś już to kilkukrotnie w swoich myślach. Teraz musisz wyobrazić sobie, że puszczam ci oczko, bo inaczej to nie wypali. - Dodał, mogłoby się zdawać, całkowicie poważnym tonem.

- Co? - Parsknęłam śmiechem. - I to na pewno o to ci chodziło?

- Ajjj Pony, dlaczego zepsułaś taki piękny moment... - oburzył się, wzdychając ostentacyjnie, aż przez chwilę wstrzymałam powietrze w płucach z nerwów, ale potem chłopak się roześmiał, co rozładowało napięcie. - Myślałem raczej o tym, że pewnie miałaś kiedyś na tapecie sosów na tle fanów, więc pewnie gdzieś tam daleko widać skrawek mojej ręki czy coś.

- Och, no tak, zapomniałam, że byłeś na ich koncertach - westchnęłam tęsknie. - Zabierzesz mnie kiedyś na ich koncert?

- Jasne, nawet na backstage! - obiecał wesoło, ale nie wzięłam tego na poważnie, bo niby jak miał zamiar to załatwić?

- To kochane - przyznałam.

- Wiem. Jestem uosobieniem bycia uroczym. Jestem takim... kotkiem. Och, właśnie, prawie zapomniałem. Mam coś dla ciebie. To znaczy. Miałem mieć, ale moi kumple trochę pokrzyżowali mi plany i.... i trochę się spóźnię ze świątecznym prezentem. Tak do lutego. Do dwudziestego drugiego lutego. Poczekasz?

- Jak to prezent? Ale super! - ucieszyłam się, choć tak długie czekanie nie napawało mnie aż taką radością. Przecież dwumiesięczne życie w tak ogromnej niepewności z pewnością musiało być wykańczające i stresujące do granic. Właściwie... kto jak kto, ale ja powinnam przecież coś o tym wiedzieć. - Co to będzie? Błagam, powiedz mi!

- Pony, to niespodzianka! Nie mogę udzielać takich poufnych informacji - zaoponował. - Ale jeśli chcesz, to w gratisie mogę dorzucić prywatne lekcje gry na perkusji!

- Prywatne osobiste? - dopytałam. - O matko, tak!

Prawdopodobnie ekscytowałam się trochę, troszeczkę za bardzo. Tak ciut. Ale on dobrze mnie znał i w gruncie rzeczy w ogóle się przez to nie stresowałam, ani nie było mi wstyd.

- Cieszysz się, bo właśnie dotarło do ciebie, że w ten sposób się spotkamy, czy może cieszysz się, że będziesz pobierać nauki od mistrza? - dopytał ze śmiechem.

- Jedno i drugie! Głupie pytanie... mistrzu. - Z ogromną chęcią wystawiłabym mu język, niestety firmowy telefon nie ma funkcji face time, więc mijałoby się to z celem. A szkoda.

- No, mam taką nadzieję...

- Lepiej powiedz, co ty byś chciał dostać na gwiazdkę? - zagaiłam.

- A co, planujesz zrobić z Morety swojego prywatnego kuriera? - zapytał, na co prychnęłam, ale właściwie ten pomysł wydał mi się dość dobry.

- Że też nie wpadłam na to wcześniej - jęknęłam.

- Spokojnie, mojego wymarzonego prezentu i tak mi nie przywiezie - uspokoił mnie.

- Tak? Więc o czym marzysz? - dopytałam, uśmiechając się do ściany przede mną.

Nadal, po prawie roku, byłam pod wrażeniem tego, jak on na mnie działał. To było niesamowite.

- Marzę o różowowłosej królowej w moich objęciach.

- To akurat zależy od ciebie - odparłam, mnąc niespokojnie róg fartuszka.

- Wiem.

Westchnęłam, spoglądając na plakat, wiszący za moimi plecami, który Casey w końcu ponownie tam zawiesił. Skupiając na nim uwagę, oskarżycielsko mierzyłam wzrokiem każdego z chłopców za to, że nie napisali żadnej piosenki o nielogicznym myśleniu jakiegoś faceta, bo szczerze, znowu zaczynałam gubić się w słowach mojego klienta.

- Przysięgam, że kiedy już się spotkamy, nigdy cię nie wypuszczę - powiedział z westchnieniem.

Już miałam odpowiedzieć, kiedy w tle usłyszałam inny głos.

- Rozmawiasz z Pony? - zapytał kolega mojego króla.

- Tak, z Pony, która jest moją - zaakcentował ostatnie słowo - crush girl. Więc odejdź.

- Kto to? - zapytałam z zaciekawieniem, starając się ignorować przyjemne ciepło, jakie rozlało się po mnie, kiedy chłopak powiedział, że jestem jego crushi.

- Kto? Oh, to tylko mój przyjaciel. Ale możemy go zignorować - zapewnił, a ja się zaśmiałam, bo byłam pewna, że powiedziałabym to samo o Casey'u.

- Nie, wcale nie możecie - odezwał się tamten głos. - Peny, na twoim miejscu już dawno stanąłbym w naszych drzwiach. Przecież w tym tempie prędzej ja poślubię Luke'a niż t... aua, kurwa!

Wstrzymałam oddech, starając się nie zachichotać, chociaż wiele mnie to kosztowało.

Poza tym, czy przyjaciel mojego króla wypowiedział imię mojego idola? To musiało znaczyć (albo przynajmniej istniała taka szansa), że też był fanem 5sos lub przynajmniej wiedział kim są. Idąc dalej tym tropem, tyle lat czekałam aż znajdę jakiegoś fanboya 5sos z którym odnajdę wspólny język, tymczasem mój klient obracał się wśród właśnie takich osób przez cały ten czas! Niebywałe...

- Gdybym to ja rozwoziła te pizze, to już dawno bym was zdemaskowała - wyznałam żartobliwie, choć to wcale nie był żart.

- Czy Moreta nie może wziąć chorobowego? Nie chce może złamać nogi? - zagadnął ten drugi chłopak.

Wtedy już nie wytrzymałam i w całym lokalu zabrzmiał mój śmiech. Na szczęście na sali było pustawo, ale i tak szybko schowałam się za bar.

- To niewiele by zmieniło - odpowiedziałam po chwili, kiedy udało mi się opanować. - Nie mam prawka.

- A ja pozwolenia od mamy na zrobienie tatuażu, a jestem umówiony do studia za kilka miesięcy, kto by się przejmował? - rzucił mój klient. Przepraszam, ale czy on namawiał mnie do złamania prawa i odwiedzenia go?

Takie wybuchowe dwa w jednym? To nie skończyłoby się dobrze, znając moje szczęście.

- O ile twoją mamą nie jest Liz Hemmings, to nie przejmowałabym się tym - oznajmiłam, udając powagę.

Mój komentarz musiał niesamowicie rozśmieszyć przyjaciela mojego króla, bo prychnął tak głośnym śmiechem, że przez krótki czas ledwo słyszałam swoje myśli. Zdecydowanie musiał należeć do 5sosfam.

- Taaa - przytaknął mój crush. Zaraz, crush? Kto to powiedział? - Ale wracając do poprzedniego tematu...

- Nie, nie, nie! Daj jej dokończyć, błagam! - ledwo wydusił z siebie jego kumpel. - Niech kontynuuje!

- Właściwie to... nie mam nic do dodania - stwierdziłam, a delikatny uśmiech ciągle błąkał się po mojej twarzy.

- To cudownie, bo...

- Ej, Pony? - odezwał się nagle mój nowy znajomy, tym samym wchodząc w słowo mojego klienta. - Jakbym wpadł po ciebie i przywiózł cię tutaj, to jak wielkie jest prawdopodobieństwo tego, że umarłbyś z przejęcia?

- Nie wiem jakie jest prawdopodobieństwo tego, ale jestem pewien, że ty zaraz umrzesz przez uduszenie.

- Chłopcy, nie tak brutalnie - wtrąciłam, ale niewielkie łezki rozbawienia pojawiły się w kącikach moich oczu.

- Kiedy on nigdy nie zrobi tego kroku do przodu, Penny! - jęknął drugi z moich rozmówców. - A ja chcę już zostać chrzestnym waszych dzieci.

- Jestem pewien, że będzie nim Casey, stary.

- Nie ma problemu, mogę być chrzestną - stwierdził, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie, tymczasem ja stałam nieruchomo z lekko rozdziawionymi ustami, bo przecież ja i król nigdy nawet nie widzieliśmy się na oczy, a jego przyjaciel już planował chrzest naszych dzieci!

- Nie jestem pewien czy to w ogóle jest legalne...

- To zrobimy to w Holandii, tam podobno można wszystko! I jeszcze nawet będzie po drodze - ucieszył się chłopak.

- To w sumie nie jest taki zły pomysł. Nie wierzę, że to przyznaję, ale...

- Przepraszam - odezwałam się, odchrząknąwszy. - Co wy właściwie robicie?

- No wiesz, ja i mój chłopak już zaplanowaliśmy wam ślub, najwyższy czas na kolejny etap! - pochwalił się.

Zamrugałam w konsternacji i chyba zapomniałam, jak się rozmawia.

- Z Caseyem? - zapytałam, starając się pozbierać myśli. Chociaż było to cholernie trudne.

- Co? Fuj, nie - zaprzeczył szybko. - Nie spotykam się z nim. Pomyliłaś mnie z naszym kumplem.

- Och, wybacz, może to dlatego, że nic o was nie wiem - odgryzłam się kąśliwie, sama nie wiem dlaczego.

Właściwie, gdy tylko to powiedziałam, zrobiło mi się trochę głupio, bo przecież nie minęło wiele czasu odkąd król prosił mnie o cierpliwość. To było ledwie kilkanaście minut temu, a ja już rozkręcałam jakąś niepotrzebną dramę...

- No właśnie dzbanie, okaż trochę zrozumienia - prychnął mój klient.

Zaśmiałam się mimowolnie, słysząc, że mój przyszły chłopak trzyma moją stronę.

- Dobra, mniejsza z tym - westchnął ten drugi. - Jak tam twoje samopoczucie, Peny?Jeszcze trzyma cię po weekendzie, czy już wytrzeźwiałaś?

- Hej, nie było wcale tak źle! - zaoponowałam, starając się bronić resztek swojego honoru. - Zaczekaj... skąd ty wiesz co się działo w weekend?

Moje oczy prawdopodobnie przyjęły rozmiary żetonów do myjni samochodowej, które i tak oddawałam zawsze Casey'owi. To było niemożliwe, żeby ten człowiek wiedział co wtedy się działo, bo przecież nawet nie wstawiałam relacji na Instagrama. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu na tamtym zadupiu nie łączyło mnie z Internetem.

- Widziałeś mnie?! - zapytałam zszokowana.

- Co? Nie, nawet nie wiem, czy to byłoby możliwe. Z tego, co wiem, to miejsce było tak beznadziejne, że nikt dobrowolnie by tam nie nocował. Po prostu rozmawiałaś z... ughm, no i wiesz...

- Jakoś tego nie pamiętam - przyznałam, starając się wysilić i przypomnieć sobie, o czym rozmawiałam z moim królem, ale pamięć płatała mi figle.

- Spokojnie, ja też nie - wymamrotał mój klient i wydał się nagle niezadowolony.

- Huh... no dobraaa. - Postanowiłam, że nie będę drążyć tematu, gdyż nawet teraz wydawało mi się to już nieźle zakręcone. - Czasami jesteście dziwni - uznałam, wycierając blat. Nie był brudny ani nic, po prostu poczułam taką potrzebę.

- Mówisz to ty, Pony - odezwał się kolega mojego króla i, woah, czy powinnam poczuć się urażona? - Nie zrozum mnie źle, ale żaden z nas nie pisze fanfiction o swoim idolu i najlepszym kumplu...

- Halo, czy ty mnie sprzedałeś, królu? - obruszyłam się lekko, mimo że w sumie nie byłam zła. W gruncie rzeczy cała ta sytuacja nawet mnie bawiła.

- Nie, to wcale nie tak! - zaprzeczył szybko, co również było bardzo zabawne. - Po prostu ten gamoń followuje mnie na wattpadzie i widzi moją aktywność.

- Wow, to znaczy, że mam kolejnego czytelnika, jak świetnie! - ucieszyłam się, bo ostatecznie to przecież i tak ja byłam na prowadzeniu. - Chwila, jeśli uważasz, że moje fanfictions są dziwne to dlaczego w nie kliknąłeś, dziwaku? Hmmm?

- Dobra, przepraszam, ale zabierasz mi Pony. Pony, nie zostawiaj mnie. Sprawiasz, że czuję się zazdrosny. Jesteś moją, powtarzam, moją, przyszłą żoną, nie jego.

- Już się oświadczasz, woo stary...

- Zamknij się, bo jak zaraz ci..

Przysłuchiwałam się ich kłótni, ale tak na dobrą sprawę w mojej głowie rozbrzmiewało tylko jedno, wiadome słowo. Czułam, że znowu się rumienię i serce zabiło mi ciut szybciej.

Zaczęłam się nawet zastanawiać jakby to było. Czy robiłby mi śniadania do łóżka? Jak spędzalibyśmy wspólne wieczory?

Czy mieszkalibyśmy w jakimś skromnym apartamencie w LA czy wynieślibyśmy się w jakieś zaciszne miejsce i żyli w drewnianej chatce?

Przyszłość pozostawiała wiele niepewności i niedomówień, ale sama wizja wspólnego życia z moim królem bardzo do mnie przemawiała. Wprawdzie obawiałam się, co by o mnie pomyślał, gdybyśmy spotkali się na żywo. Bo może wtedy doszedłby do wniosku, że wcale nie jestem taka fajna...

Właściwie to niczego nie zmieniało, dopóki śluby przez telefon nie były przez nikogo opatentowane.

- Super, skoro nie będę chrzestnym, przynajmniej weź mnie na głównego świadka!

- Czy ty możesz się zamknąć? - syknął. - Robisz się strasznie nieznośny, kiedy twojego chłoptasia nie ma w pobliżu.

- Mój chłoptaś to też twój przyjaciel, tak tylko przypominam.

- Penny, skarbie, zrób coś z nim - jęknął mój ulubiony klient, na co zachichotałam cicho.

Oboje byli tacy uroczy, ale oczywiście wiadomo, kto bardziej.

- Bardzo bym chciała, słońce, ale jestem tylko głosem w twojej komórce - oznajmiłam z udawanym smutkiem.

Z trudem powstrzymywałam śmiech, bo oni oboje byli bardzo uroczy i sprawiali, że było mi tak bardzo lekko na sercu.

- Fuj, zachowujecie się jakbyście byli trzydzieści dziewięć lat po ślubie.

- Nawet tyle nie żyję! - sprzeciwił się, co w sumie mnie trochę uspokoiło, bo mogłam mieć pewność, że nie jest jakimś starym zbokiem czy kimś w tym stylu. - Poza tym jeszcze przed chwilą sam nam ustalałeś ten ślub i wpraszałeś się na świadka!

Wow, a to podobno ja i Casey dużo się sprzeczamy, tak?

- Wiesz, może bym tego nie robił, gdybyś nie był miękką fają i sam wszystko załatwił - odgryzł się jego przyjaciel, na co parsknęłam śmiechem, nie mogąc już się powstrzymać.

- Hej, spokojnie, mój bardzo miły i shippujący nas nieznajomy. Jest w porządku. Poczekam, naprawdę - zapewniłam po chwili opanowania i byłam tak świadoma swoich słów, że aż sama poczułam się zaskoczona. - Serio. Ale dziękuję za troskę i starania, to miłe.

W słuchawce odpowiedziała mi cisza, bo pewnie nikt nie spodziewał się nagle tak mądrej i głębokiej odpowiedzi z mojej strony. Pewnie na ich miejscu czułabym się zaatakowana.

Wreszcie po dłuższej chwili milczenia, podczas którego zaczęłam się zastanawiać czy w jakiś sposób nie rzuciłam na nich jakiegoś dziwnego zaklęcia uciszającego, przemówił po raz kolejny shippujący nas nieznajomy.

- Widzisz, nawet Pony już to triggeruje! Mówi tak tylko z grzeczności, bo wie że w przeciwnym razie pewnie byś się popłakał! - naskoczył znowu na mojego króla i szczerze nie wiedziałam czy bardziej mnie to rozbawiło, czy sprawiło, że zaczęłam mu współczuć.

- Hej, mi naprawdę zależy - jęknął żałośnie mój klient i nie byłam przy tym pewna, czy on zdawał sobie sprawę z tego, że go słyszę, ale zdecydowanie zaczęłam rozpływać się od jego słów.

- Jasne, oczywiście. Nie mogę tego słuchać, idę się dopakować, a tobie radzę pilnować dokumentów. Może tym razem ich nie zapomnisz.

Przygryzłam dolną wargę wygiętą w uśmiechu. Nie wiem czy w ostatnim czasie doświadczyłam czegoś bardziej uroczego.

- Hej to było tylko raz! W dodatku bardzo dawno temu - próbował się bronić, ale widocznie nie zrobiło to wrażenia na jego przyjacielu bo już się nie odezwał.

Nie wiedziałam co wywołało u mnie takie emocje ale miałam ochotę skakać i piszczeć z radości. Mój król wydawał się być taką małą uroczą kulką szczęścia. Nie żebym sugerowała że był gruby czy coś, bo przecież nawet nie wiedziałam jak wygląda, choć coraz bardziej zaczynało mnie to ciekawić. Im więcej jego cech znałam tym bardziej realistyczne wydawało mi się jego wyobrażenie. Pytanie tylko jak bardzo odbiegało od jego prawdziwego wyglądu.

- Zapomniałeś dokumentów? - Zapytałam zaciekawiona, jednocześnie uważając by się nie zaśmiać, bo zaczynałam poważnie mieć wrażenie że król może się zaraz rozpłakać.

Westchnął tak głośno, że prawie poczułam jego oddech na policzku. Albo po prostu przegrzewała mi się słuchawka. Nie wiem, nie ogarniałam tych całych telefonów z klawiaturą.

- Jejku, każdemu mogło się zdarzyć nie wziąć albo zapomnieć paszportu - wymamrotał niepewnie i chyba z lekką niechęcią. - Swego czasu sporo podróżowałem, byłem zabiegany, to cud, że zgubiłem wtedy tylko kilka ładnych kilogramów, a nie swoją głowę.

- Wow, podróżowałeś? - podchwyciłam temat, a moje oczy musiały zaświecić się z ekscytacją. Zawsze chciałam zwiedzić kawałek świata, tymczasem najdalej, gdzie mnie poniosło, to San Diego, a to nawet nie wykraczało poza granice naszego stanu. Nawet nigdy nie byłam w rodzinnym kraju ojca, a jako dziecko bardzo o tym marzyłam.

- Zdarzało się - przyznał. - I właściwie nadal się zdarza, stąd właśnie te docinki w moją stronę - westchnął. - Podróżowanie jest fajne, ale bywa też męczące szczególnie jeśli musisz latać samolotami czasami praktycznie co kilka dni. Mój rozum wtedy się wyłącza przez te wszystkie jet lagi i potem okazuje się że nie mam najpotrzebniejszych rzeczy.

- Hmm... Rzeczywiście brzmi wyczerpująco, ale, mimo wszystko, trochę ci zazdroszczę - przyznałam z rozmarzeniem. - Jejku, jest tyle pięknych miejsc na świecie, tymczasem ja tkwię w tej zapchlonej budzie, sprzedając ludziom pizzę i inne tuczące ich żarcie, bez urazy - dodałam, podpierając policzek ręką, przez co wyglądałam jak obrażony przedszkolak.

Chłopak zaśmiał się w głos na moje słowa, przez co mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, a myślałam, że to raczej nie jest możliwe. No cóż, przy nim chyba każda rzecz mogła się wydarzyć...

- Jeśli mowa o jedzeniu, to dlaczego nie można zamówić pizzy w święta, huh? Wiesz o ile łatwiejsze byłoby moje życie?

Teraz to ja zachichotałam, podłapując sprytną zmianę tematu.

- Oj, przepraszam, tu się nie zgodzę! - zaprzeczyłam, śmiejąc się. - Ktoś tę pizzę musi robić, panie samolubny! Mi też należą się święta!

- Racja, nie przemyślałem tego - zaśmiał się słodko. Na bakłażana, czy on mógłby przestać być tak uroczym?! - Ale dlaczego zaraz samolubie? - obruszył się nagle.

- Bo skazujesz mnie na siedzenie tutaj w towarzystwie Casey'a Morety Pierwszego i nikogo poza nim, gdyż są święta, które ludzie spędzają w rodzinnym gronie w swoich domach, co znaczy że muszę użerać się z nim sam na sam, w dodatku odbierając zamówienia od takich wybryków natury jak ty! Nie masz czegoś świątecznego do jedzenia, że musisz żywić się pizzą?

- Och, wypraszam sobie, jeszcze nie przypominam Grincha! - zareagował natychmiast. - I właściwie... uwielbiam świąteczne jedzenie, ale będę tęsknił za twoją pizzą i twoim głosem przez najbliższe dni. Lecę dzisiaj do rodziców i w sumie miałem zrobić sobie jakieś kanapki, ale od tego mówienia o pizzy mój żołądek zaczął domagać się pieczonego sera. Co ja mam teraz zrobić, huh? Jesteś za to odpowiedzialna, Penelope, musisz mi pomóc. I to nie tak, że użyłem twojego pełnego imienia dla respektu. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Swoją drogą, twoje pełne imię jest jeszcze bardziej śliczne od zwykłego "Penny", wiesz? To znaczy, tak myślę. Mam nadzieję, że je lubisz, bo w innym wypadku bardzo...

- Hej - przerwałam mu w końcu, gubiąc sens jego wypowiedzi. - Słowotok to moja rola w naszym związku.

Poskutkowało. Nawet za bardzo.

- „W naszym związku" mówisz... - wyłapał moje słowa, nad których wydźwiękiem nawet się nie zastanowiłam, dlatego gdy powiedział to na głos, cała się zarumieniłam. Znowu.

- To co mówiłeś? Że nie zrobiłeś sobie kanapek, tak?

- Pony... - zaczął zawadiackim tonem.

- Wiesz, nie robimy zazwyczaj kanapek, ale mogę zaproponować burgera!

- Ponyyy, no powtórz to o naszym związku.

- Albo dobra, zrobię wyjątek. Z czym chcesz te kanapki?

- Penny - wypowiedział moje imię w taki specyficzny sposób, przez który aż musiałam nabrać więcej powietrza. - Słyszałem i już nie odwracaj mojej uwagi.

- Onieśmielasz mnie - wyznałam, czując ogarniające mnie zażenowanie własną osobą.

Może nie powinnam się wstydzić, może byliśmy na tym etapie znajomości, że dla obu stron było oczywistym, co do siebie czujemy, ale... ale wciąż byłam przy nim zbyt nieśmiała.

- Ja? Ciebie? Gdzieżbym śmiał!

- To nie zabrzmiało przekonująco - zauważyłam.

Miałam wrażenie, że jeśli to wszystko potrwa jeszcze przez jakiś czas, to w końcu rozsadzi mnie z emocji. Ten człowiek trzymał mnie w większym napięciu niż 5sos ze swoją nową muzyką.

- Tylko dlatego że sarkazm nie jest oszustwem, a ja nie mógłbym cię okłamać - wyjaśnił.

- Co?

Zaśmiał się na moją dezorientację, ale nie odebrałam tego tak, jakby śmiał się ze mnie, a... ze mną, mimo że ja w ogóle się nie śmiałam. Ale tak się czułam. To jedno z tych uczuć nie do opisania, kiedy najzwyczajniej w świecie wiesz, że to twoje miejsce, że nie potrzebujesz już nic zmieniać, bo coś lub ktoś sprawił, że jesteś szczęśliwy, tak po prostu.

Kochałam te uczucia, które wywoływał we mnie ten człowiek. Ten spokój, pewność, że wszystko będzie dobrze i wrażenie, że jeśli on tego potrzebuje, mogę czekać nawet wieczność. Bo czy nie o to chodziło w zaufaniu? A ja, jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało, ufałam mu.

Tylko on jeden potrafił sprawić, że czułam się w porządku ze sobą, że czułam się jak w domu.

No i jeszcze 5sos.

- Pony, usnęłaś? - zapytał po chwili. Odniosłam też wrażenie, że użył cichszego tonu, aż przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

Bezwolnie pomyślałam o tym, że sosi mogliby nagrać jakąś piosenkę asmr.

- Uhm, nie, jasne, że nie.

- Tak bardzo nie chcę się rozłączać - jęknął do słuchawki z taką rozpaczą, że od razu zaczęłam towarzyszyć mu w tym cierpieniu. - Ale jeśli zaraz tego nie zrobię, mogę nie zdążyć na samolot - dodał ze smutkiem.

- Wtedy zapraszam na święta do mnie - zaproponowałam bez zastanowienia. - Jeśli będziesz miły, to może mój brat odda ci jednego pierniczka - dodałam tak poważnie, jak tylko mogłam.

Właściwie wcale nie odbiegałam tak bardzo od prawdy, bo pierniki były ulubionym świątecznym dodatkiem młodego. Zawsze podkradał je, gdy nikt nie patrzył i potem, kiedy siadaliśmy już do stołu, okazywało się, że jest ich o połowę mniej, niż było wcześniej. I tego roku pewnie miało być podobnie.

- Nawet nie śmiałbym prosić. Ale dziękuję, to bardzo miłe i urocze.

- Cała ja - stwierdziłam, nadal podtrzymując tę powagę, chociaż z chwili na chwilę szło mi coraz gorzej. - Wesołych świąt... - zacisnęłam powieki i zdobyłam się na to jedno słowo w pełni świadomości - kochanie.

Słyszałam, jak ze świstem wciągnął powietrze do płuc, a moje serce zabiło szybciej ze zdenerwowania. W myślach błagałam go, żeby coś mi już odpowiedział, bo nie mogłam znieść tej niepewności.

- Właśnie sprawiłaś, że będą to najweselsze święta jakie kiedykolwiek miałem - miękki ton jego głosu sprawił, że rozpłynęłam się zupełnie jak Olaf z Krainy Lodu, a mój król zdecydowanie był człowiekiem dla którego było warto się roztopić. - Wesołych świąt, moja kochana Penny...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro