Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*** **2 3**

Misiaki, mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam publikacja o wpół do piątej nad ranem w niedzielę?

PONY'S POV

Spojrzałam na zegarek i z radością stwierdziłam, że mogę już zamknąć loklal, bo do końca mojej popołudniowej zmiany zostało piętnaście minut, a na ostatnim piętrze galerii handlowej kręciły się już tylko sprzątaczki. Od kilku dni pracowałam w chińskiej knajpie szybkiej obsługi. Niby nie było na co narzekać, ale bycie gdzieś nowym raczej nie jest fajne... Potrzebowałam czasu, żeby oswoić się z nowym otoczeniem po pięciu latach pracy w Pizza Quuen.

Nowe miejsce mojej pracy bez wątpienia było klimatyczne, nawet mimo swojego położenia. Chociaż właśnie to położenie było często największym plusem.
Ale klienci… Klienci również byli specyficzni, o czym musiał przypomnieć mi, opierający się o długą ladę chłopak, na którego widok aż zagotowałam się w środku. Zawsze przychodzą w najmniej odpowiednich momentach…

Spojrzałam na  niego przelotnie i już miałam wymamrotać: "sorry ziomeczku, zamykamy", kiedy dotarło do mnie, że skądś  znam tego gościa. Nie mogłam tylko przypomnieć sobie skąd... żartuję, tej irytującej twarzy nie dało się zapomnieć.

- Błagam, powiedz, że przyszedłeś tylko odwiedzić swoją przekochaną znajomą po udanych zakupach, bo inaczej ta znajoma przestanie być taka kochana. - Uśmiechnęłam się sarkastycznie, czekając na to, co odpowie.

- Taaak - przyznał potakując. - To wcale nie tak, że właśnie dowiedziałem się, że pracujesz w mojej ulubionej knajpie...

- Jacooob - jęknęłam zrezygnowana, ale chłopak przyłożył palec do ust.

- Ciii… Słyszysz to?

Zmarszczyłam brwi, wytężając słuch i rozglądając się  na boki.

- Tak właściwie to co? - zapytałam.

- Jak burczy mi w brzuchu - odpowiedział, uśmiechając się głupio. Prawie jak Casey.

Wywróciłam oczami, po czym oparłam się o blat, czekając tylko na to, co wybierze kolega Alex i Ronnie. Miałam nadzieję, że jego lista życzeń nie będzie zbyt długa, bo inaczej moje przyjaciółki mogły stracić kolegę.

- A co polecasz? - zapytał.

- Polecam opuścić tę miejscówkę w trybie jak najszybszym.

- Tak, też sądzę że sajgonki i kurczak pięć smaków będą idealne - uśmiechnął się wrednie. Albo normalnie, ale sam w sobie i tak był wredny.

Westchnęłam i ociężale zabrałam się do roboty. Marzenia o gorącej kąpieli poszły się romantycznie kochać w las, a ja zwijałam jakieś azjatyckie krokiety. Sprawiedliwość nie istniała na tym świecie. Ciekawe czy moi idole też kiedykolwiek musieli zwijać sajgonki, których potem nie mogli zjeść. Mam nadzieję, że nie, bo to było okropne uczucie.

Z chęcią naplułabym temu blondaskowi z idiotycznym kucykiem do talerza, ale miałam jeden mały problem. No dobra, może dwa. Po pierwsze: tu były kamery, które ktoś rzeczywiście oglądał; a po drugie: każdy klient mógł patrzeć na swój produkt w trakcie przygotowywania. Minus pracy na stanowisku w galerii handlowej... ale starałam się pocieszyć faktem, że w przerwie na lunch mogę skoczyć na szybkie zakupy, a jeśli nie będzie mnie chwilę dłużej, zwalę to na zaciętą windę lub kolejkę w toalecie. No i pełno było tu przystojniaków, którym mogłam się bezkarnie przyglądać.

Przez to, że nie miałam tu aż takiego luzu jak w swojej starej pizzerii, to zdecydowanie były pozytywne aspekty tej roboty. Musiałam się starać, by nie wylecieć stąd zbyt szybko. Jedynie myśl o tym, jak Casey męczy się beze mnie odrobinę mnie pocieszała. No bo, hej, czymś trzeba się dowartościowywać.

- Hej, zamówienie numer pięć jest gotowe do odbioru! - krzyknęłam, mimo, że na hali siedział tylko on. - Taki irytujący blondynek! - dodałam jeszcze głośniej. - Czy ktoś go może widział?! - krzyknęłam najgłośniej, mimo, że stał już tuż przede mną.

- Ha, ha, ha... - odparł sarkastycznie, przedrzeźniając mnie i zabrał jedzenie. - I dlaczego zamówienie numer pięć skoro jestem tu sam?

- Pięć to moja szczęśliwa liczba. - Obojętnie wzruszyłam ramionami.

Zabrałam się za wycieranie blatu, jednak Jacob nie posunął się nawet o krok, dalej stojąc nade mną.

- Co jeszcze? - burknęłam. Znałam go, więc mogłam pozwolić sobie na takie zachowanie, ale raczej dobrze, że nigdzie w pobliżu nie było szefowej.

- Zapomniałaś o serwetkach - złośliwy uśmieszek ponownie zawitał na jego twarzy.

Westchnęłam ciężko i położyłam pliczek serwetek na jego tacy.

- Następnym razem po prostu staraj się nie jeść jak świnka - skomentowałam. - I możesz też nauczyć się korzystać z zegarka, żebyś nie zjawiał się tu tak późno - dodałam, szczerząc się uroczo.

- Nie wiem dlaczego Casey tak cię lubi, Peny...

Prychnęłam, słysząc słowa Jackoba. Był o mnie zazdrosny. W sposób bardzo rzucający się w oczy. Jasne, że Moreta mnie lubił. Mnie nie dało się nie lubić. Inną sprawą było, że ja i Cas po prosru się kochaliśmy, znaliśmy się pd kołyski, zawsze nierozłączni, jak bliźniaki syjamskie.
Aż do teraz.

- Daruj sobie, ma chłopaka.... -  I wtedy przypomniało mi się, że przecież przyjaciel ostatnio wspomniał, że zerwali. - A nie, jednak nie ma, śmiało do niego dzwoń.

Byłam dobrą przyjaciółką, prawda? Ustawiłam Caseyowi randkę! To znaczy, byłam w trakcie jej załatwiania.

- Serio? - uniósł brwi, spoglądając na mnie nieufnie.

- Sam sprawdź - mrugnęłam poufnie.

Miałam nadzieję, że Cas nie cierpi ciągle po tym zerwaniu, bo bardzo możliwe, że pchałam go w nowy związek stanowczo za wcześnie. Nie chciałam zabierać mu posady tego wredniejszego przyjaciela.

- Wow, dzięki Penny.

- Do usług ale teraz... idź już sobie.

I tak po prostu rozwinęłam roletę antywłamaniową tuż przed nosem chłopaka. No cóż, wybiła dziewiąta, czas zamknięcia, nie mój problem, że przyszedł tak późno.

Dręczyły mnie tylko jego słowa. Nazwał moje nowe miejsce pracy swoją ulubioną knajpą. Miałam nadzieję, że to nie znaczy, że będę widywać go wcześniej. Nie byłabym w stanie tego znieść, na bakłażana.

Zrzuciłam fartuch, który swoją drogą nie był tak stylowy jak mój poprzedni, i wrzuciłam go do swojej szafki. Byłam trochę padnięta po tylu godzinach bycia miłym, więc wysłałam wiadomość do mojego przyjaciela, który miał po mnie przyjechać, prosząc, by się pospieszył. No dobra, wcale nie prosiłam...

Czasami zastanawiało mnie dlaczego wybrałam pracę z ludźmi skoro tak bardzo ich nienawidziłam, ale potem przypominało mi się, że nie o to chodziło w tym wszystkim. Być może po prostu lubiłam jedzenie...

Mój telefon zabrzęczał, więc ocknęłam się z przemyśleń. "Czekamy od dziesięciu minut. Rusz swój tłusty tyłek". Ach, przyjaźń i to cudowne okazywanie sobie szacunk.

Wyszłam z lokalu tylnym wejściem, odbiegając myślami do mojego króla. Tak bardzo dawno z nim nie rozmawiałam. Zapomniałam już, jak brzmi jego głos. Zdążyłam się stęsknić.

W głębi duszy miałam nadzieję, że zaraz w jakiś magiczny sposób rozdzwoni się mój telefon, a gdy odbiorę, po drugiej stronie usłyszę jego. Nie wiem, czy zdążyłabym dobiec do toalety, bo pewnie posikałabym się ze szczęścia, czy coś.

Brakowało mi bijącego od niego ciepła i troski. I nie, nie chodziło o temperaturę, bo w chińszczyźnie było zdecydowanie ZA ciepło. Troskę z kolei otrzymywałam od swojego przyjaciela, może i w dosyć specyficzny sposób, ale inaczej nie umiał. Nie brakowało mi więc tych czynników samych w sobie, a raczej gestów. A dokładniej - JEGO gestów.

Tęskniłam też za przemycaniem mu drobnych wyznań na pudełkach od pizzy. W chińskiej restauracji musiałyby wystarczyć mi pałeczki, bo wszystkie serwetki zużył akurat Jacob.

Westchnęłam ciężko, udając się na parking. Oni wszyscy - to znaczy Calum i Casey - naprawdę mieli rację, chociaż nigdy w życiu nie przyznałabym się do tego głośno. Zakochałam się w człowieku, o którym praktycznie niczego nie wiedziałam.

Chociaż czy faktycznie? Może nie miałam pojęcia jak ma na imię,  czy jak wygląda, ale był moją bratnią duszą. Wiedziałam doskonale, co go bawi, co wzrusza, co lubi robić, jakie jest jego ulubione danie, czego słucha... Znałam go zaskakująco dobrze.

Kiedy wyszłam na świeże powietrze, poczułam potrzebę rozmowy z nim. Jednak kiedy tylko odblokowałam telefon i wykręciłam jego numer z pamięci, bałam się nacisnąć zielonej słuchawki, dlatego wpatrywałam się w wyświetlacz przez krótką chwilę, aż w końcu kasowałam cyferki. Sytuacja ta powtórzyła się kilkukrotnie, a ja stałam przed tą galerią jak ostatni bakłażan. Nie zauważyłam nawet kiedy podjechała moja karoca.

I to dosłownie - karoca. No dobra, prawie dosłownie.

Różowy samochód z jednorożcowym rogiem stał przede mną, czekając aż wejdę do środka. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że miejsce pasażera było zajęte.

Ustalmy coś. Może i Calum Hood był moim idolem i kochałam go całym sercem, albo tym, co było zamiast niego, ale... królowa nie oddaje swojego tronu.

Założyłam ręce na piersi i zmierzyłam wzrokiem pojazd i siedzących w środku młodzieńców aż okno od strony pasażera otworzyło się.

- A księżniczka co? Czeka na specjalne zaproszenie? - usłyszałam, na co aż się skrzywiłam.

- Królowa, Casey. K r ó l o w a - zaznaczyłam, prychając krótko.

- Cokolwiek. Wsiadasz?

- Do tyłu? - Uniosłam brwi w pytającym geście. - Nie ma mowy. Kocham cię, Cal, jesteś moim idolem i oddałabym nerkę za bilet na koncert twojego zespołu, ale wolałabym wracać do domu pieszo niż jechać z tyłu.

- Jak chcesz - Casey wzruszył ramionami i przekręcił kluczyk w stacyjce, a ja z szoku uchyliłam usta.

- Co ty - zdziwiłam się, bo nie sądziłam, że chłopak weźmie moje słowa aż tak do siebie. - Chcesz mnie tu zostawić?!

Zaśmiał się i ponownie zgasił silnik, a ja poczułam, że cudownie byłoby zacisnąć dłonie na jego szyi odrobinę za mocno podczas przytulenia się do niego.

Złożyłam ręce na piersi i wyprostowałam się, czekając, aż mój idol Calum Thomas Hood ustąpi mi miejsca.

Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało.

Usiadłam na niezbytp wygodnym, ale jednak przednim, siedzeniu, uśmiechając się z satysfakcją, podczas gdy Cal mruczał pod nosem z rozbawieniem coś w stylu " a menadżer mówił, że to mi będą ustępować miejsca". Czy zrobiło mi się z tego powodu źle? Hm, ani trochę.

- Jeśli podział miejsc mamy już za sobą... - zaczął Moreta, uruchamiając silnik - powiedz nam, Pony, jak minął ci dzień w tej okropnej pracy z obrzydliwym żarciem, czyli całkowitym przeciwieństwu Pizza Queen?

- Ha ha. Wcale nie zabawne - mruknęłam, wywracając oczami z irytacją.

Serio, Casey nie musiał przypominać mi, że zwolnili mnie z pizzerii, którą traktowałam jak swój drugi dom.

- Było sporo ludzi, sporo napiwków, mogłam popatrzeć na przystojniaków przy stolikach i skoczyć na promocję w Forever 21 w czasie przerwy na lunch - powiedziałam spokojnie, wiedząc, że gdy postawię to w tym świetle i nie wspomnę o wszystkich minusach nowej pracy, zabrzmi to tak, jakby może nawet trochę mi się podobało. - Poznałam też nowych ludzi, a no i Jacob mnie odwiedził. Może udało mi coś napomknąć o twoim zerwaniu, więc... a jak tam w tym zapyziałym lokalu bez królowej?

- Dlaczego to zrobiłaś?! - niemal krzyknął, hamując gwałtownie na czerwonym świetle.

- Jejku, spokojnie - popatrzyłam na niego jak na idiotę, którym de facto był - w trakcie lunchu mogę robić co chcę, nie opuszczałam stanowiska pracy - wywróciłam oczami. Usłyszałam, że Cal parska śmiechem na tylnym siedzeniu, więc odwróciłam się do niego z pytającym wyrazem twarzy.

- Przecież wiesz, że nie o to mi chodziło - jęknął Casey.

- To o co? - spytałam głupio i dopiero, kiedy zauważyłam jak mocno zaciska ręce na kierownicy i jak bardzo swoim śmiechem dusi się Calum, zrozumiałam o co może chodzić. - No dobra, Casey, możesz mnie zastąpić i zastać drugą królową Pizza Queen.

- Co? Nie! - obruszył się i zaczął dyszeć jak astmatyk.

Calum natomiast przestał się hamować i autentycznie płakał ze śmiechu.

- No to o co chodzi? - drążyłam, zupełnie nie rozumiejąc przyjaciela.

- O Jacoba - warknął, gwałtownie skręcając na skrzyżowaniu.

- Chryste! Chcesz nas zabić?! Zwariowałeś, Moreta?- pisnęłam, lekko uderzając głową w drzwi.

- Nie zmieniaj tematu, Bennet!

- No... Tak jakoś wyszło - uśmiechnęłam się uroczo, zupełnie jak kot ze Shreka, by odwrócić uwagę od popełnionego czynu, ale najwyraźniej Casey nie dostrzegał tej kipiącej słodyczy.

- Hej, nie krzycz na Pony! Jest zbyt urocza, żeby na nią krzyczeć - zaczął bronić mnie Calum.

Zatrzymajmy się na chwilę, ponieważ - CALUM THOMS HOOD bronił mnie przed moim własnym kimś w rodzaju przyjaciela. Calum. Chłodząca. Perfekcja. Hood. Powiedział, że jestem urocza. Mój Boże, dziękuję Ci za takie życie.

- Powiedziała Jackobowi, że jestem wolny! - unosił się Casey.

- A co, może nie jesteś? - zakpiłam. Jednak kiedy na te słowa zasznurował wargi, milknąc, zrozumiałam, dlaczego tak się wścieka. - Okłamałeś mnie?! - teraz to ja uniosłam głos. - Wcale nie zerwaliście! To była twoja kolejna głupia wymówka, żebym nie poznała twojego chłopaka.

- Nie o to chodzi... - odburknął pod nosem, co ledwo usłyszałam

- To może łaskawie mi to wyjaśnisz? - zapytałam, zakładając ręce na piersi, by wyglądać na bardziej stanowczą, jednak odpowiedziała mi głucha cisza. Nawet Calum się już nie śmiał.

- Nie. - odmruknął w końcu, włączając radio, by zmienić mój punkt zaczepienia. Może i nawet by mu się udało, ale gdy tylko skończyła lecieć piosenka zespołu, który bardzo lubię, wyłączyłam je natychmiast i wróciłam do poprzedniego tematu.

- Bo?

- Bo podoba mi się ktoś inny - fuknął.

Już nie zamierzałam mu odpuścić. Nie wiedziałam kiedy wierzyć jego słowom, a kiedy nie, dlatego potrzebowałam dowodu, potwierdzenia.

- Niby kto? - rzuciłam.

- Calum! - krzyknął. - Zadowolona?

- Woo, mordo, bardzo mi to pochlebia, ale wiesz, muszę wyznać, że potajemnie kraszuję Penny...

Okej. Co się właśnie, do jasnego Potwora Spaghetti, działo?!

Odwróciłam się w stronę jednego z najgorętszych według mnie facetów na tej Ziemi, z oczami otwartymi szeroko jak monety i rozdziawioną buzią.

- Serio?! - Wrzasnęłam podekscytowana z szaleństwem w oczach. No cóż, chyba każda fangirl wie jak to się odbywa, kiedy jesteś bardzo podekscytowana, a ja bez wątpienia byłam.

Bo, halo, CALUM THOMAS HOOD mnie potajemnie kraszował!

Chłopak pokiwał głową, potwierdzając swoje słowa, a ja byłam gotowa zmieniać kurs do Las Vegas i brać z nim ślub natychmiast, zanim by zdążył się rozmyślić. Casey musiałby być świadkiem. Pewnie trudno by to zniósł, bo przecież, jak twierdził, podobał mu się Calum, ale w końcu przywykłby do cierpienia, widząc że my jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Ale...

- Calum, nie gniewaj się na mnie - wypaliłam nagle, smutniejąc odrobinę. - Ale ja chyba kraszuję kogoś innego - wygięłam usta w podkówkę, po czym szybko dodałam  - Ale i tak będę zawsze cię kochała!

- No trudno - westchnął. - Jakoś będę musiał z tym żyć. Mam tylko nadzieję, że nie jest to Casey, bo to by był wątek miłosny na skalę kiczowatej telenoweli - skomentował.

- O mój Boże, nie! Fuj! - zawołałam natychmiast, po czym zaśmiałam się, żeby jakoś rozładować napięcie.

- Dzięki, Penny. Miło wiedzieć, że w twoim mniemaniu jestem "fuj" - parsknął mój przyjaciel. I jemu też chyba trochę już opadło ciśnienie. - To teraz ty nam powiedz kogo kraszujesz. Skoro już wszyscy jesteśmy szczerzy...

- Czy to Ashton? - zagadnął Cal, wychylając się w moją stronę. - Luke? Mike?

- Nie. - Przecząco pokiwałam głową. - Kocham was wszystkich czterech bardzo mocno, ale kraszuję...

- Swojego króla - skończył za mnie Casey, na co wyłącznie pokiwałam głową, wlepiając wzrok w przednią szybę. A zawsze myślałam, że mogłabym rzucić wszystko i wyjść za mojego idola... no proszę, życie jednak potrafi zaskoczyć. - Posika się ze szczęścia, kiedy mu o tym napiszę na pudełku.

- Nie zrobisz mi tego - warknęłam.

- Ależ oczywiście, że zrobię - odparł, nie kryjąc satysfakcji w swoim głosie. - Facetowi należy się prawda.

- Chyba śnisz - prychnęłam. - Jakby potrzebował takich informacji to by zadzwonił, a jak widać, za bardzo się do tego nie zbiera - ucięłam, zaciskając mocniej szczękę.

- Zgaduję, że nie zna twojego numeru - odezwał się Cal. - Pewnie bardzo, bardzo chciałby usłyszeć twój głos, słodki śmiech... może ty powinnaś zrobić ten pierwszy krok i zadzwonić?

Słuchałam z uwagą mojego idola. Czy miał rację? Na pewno, w końcu był moim idolem, czyli jednym z niewielu ludzi, których miałam w zwyczaju słuchać.

- Może zrobię to teraz? - zaproponowałam, już sięgając po telefon.

- Nie! - szybko zareagował Hood. - Teraz to nie jest dobra pora.

- Dlaczego? - zaciekawiłam się.

- No wiesz, on... yhm... może na przykład spać, jest późno. Tak, pewnie już śpi. Myślę, że może jednak Casey powinien zawieźć mu twój numer na pizzy. Tak! Na przykład ułożony z ananasa. Super pomysł, nie?

- Hej, Pony, a wiesz kto zaczepił nas w galerii, kiedy na ciebie czekaliśmy? - wtrącił mój przyjaciel, pewnie już nie mogąc znieść gadania swojego krasza.

Biedny, znowu zakochał się w jakimś prostym chłopaku zamiast uroczym geju.

- Kto taki? - zapytałam od niechcenia, bo plątanina słów Caluma zdawała się ciekawsza.

- Jakiś gość z kartką i długopisem.

- Wow, niesamowite - powiedziałam, opierając brodę na dłoni i przenosząc całą swoją uwagę na chłopaka. - Ty to masz fascynujące życie.

- I po co zaraz tyle jadu? Nie znasz jeszcze pełnej wersji wydarzeń! - zaoponował, a entuzjazm na jego twarzy wzrastał proporcjonalnie do prędkości z jaką jechał.

- No tak, wybacz, zapomniałam że facet z kartką i długopisem budzi takie emocje! - odparłam naśladując jego ekscytację.

- Dobra, różowy kucyku, słuchaj - zażądał. - Idziemy sobie po galerii i nagle podchodzi do nas facet z kartką, więc się zatrzymujemy, a on wyciąga kartkę w naszą stronę i zaczyna pukać w nią dlugopisem.

- Aha, i co dalej? - mruknęła. Nie żebym była ciekawa, ale Casey wydawał się tak tym podekscytowany, że nie mogłam oprzeć się pokusie jeszcze większego nakręcenia go. Dla zabawy.

- No ja miałem na końcu języka słowo "spierdalaj", ale skończyło się na "eeee ssssssss..." - mówił dalej.

Parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać.

- Jak wąż - wydusiłam, śmiejąc się, a raczej wyśmiewając Moretę.

- Dokładnie! - Chyba ucieszył się, że załapałam aluzję. - Co swoją drogą podłapałem pewnie od ciebie, bo w naszym duecie to ty jesteś żmiją - prychnęłam, chcąc zaprzeczyć, ale uciszył mnie przykładając swój palec do ust. - Cicho, to nie koniec.

- Nie mów, że to ma dalszą część, przecież to niesamowite - sarkazm w moim głosie zaczynał być coraz bardziej wyczuwalny, ale Cas był zbyt pochłonięty opowieścią.

- Jest! Calum chyba chciał wyratować mnie z opresji, bo zabrał od niego długopis i odstukał taki sam rytm w tę jego kartkę z podkładeczką, bo ta kartka leżała właśnie na niej - zaśmiał się, pewnie na wspomnienie tej wybitnie śmiesznej w jego mniemaniu historii.

- Idioci, no idioci. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem. - A co jeśli to był fan?

- Niemożliwe - zaprzeczył Moreta. - Fanów spotkaliśmy potem. - Jakaś  dziewczyna krzyknęła za nami "czy to Calum Hood?", ale spokojnie, spławiłem ją, odkrzykując, że nie, bo Halum Cood.

Zamrugałam z konsternacją i posłałam współczujące spojrzenie mojemu idolowi. Na jego miejscu zmieniłabym tożsamość i uciekła do Nowej Zelandii.

Odbyta właśnie rozmowa przypomniała mi, dlaczego ograniczyłam wyjścia z Caseyem do minimum.

- Serio? Nabrała się na to? - zapytałam ze zdziwieniem.

- Nie - odparł Calum, a może razcej Halum. - Wydaje mi się, że po prostu stwierdziła, że Casey jest niespełna rozumu i bała się podejść - prychnął.

Właściwie mógł mieć rację, sama bałabym się podejść do Morety, gdybym go nie znała, bo śmierdziało od niego głupotą na kilometr.

- Ej, bez przesady - skomentował słowa basisty Casey. - Myślę po prostu, że pomyliła sobie zespoły. Pewnie była fanką 10 minutes of winter, a ty grasz w 5 seconds of summer. Uratowałem cię od fake fanki, powinieneś być wdzięczny.

Miałam szczęście, że Casey właśnie zaparkował pod moim mieszkaniem, bo nie wytrzymałabym z nim w jednym samochodzie już nawet pięciu sekund dłużej.

Wysiadłam szybko, żegnając się tylko z Coodem, bo jeszcze jedno słowo Morety, nawet głupie "pa" doprowadziłoby mnie do histerii.

***

Czy po tym rozdziale zmieniły się jakoś Wasze przypuszczenia odnośnie tożsamości króla? Dajcie koniecznie znać, kogo podejrzewacie!

Btw zapraszam do zakupu mojej książki "Run Away". Dostępna jest między innymi na stronie Empiku //Weronika

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro