*** *2* 3**
Pony
Korzystając ze słodkiego bezrobocia, siedziałam od rana na kanapie w salonie zajadając się popcornem i oglądając swoje ulubione seriale na Netflixie, za którego swoją drogą płacił Casey.
Nie wiem ile dni już tak siedziałam, ale o dziwo nie nudziłam się ani trochę. Być może przez to, że jednak musiałam ciągle mieć oko na swojego młodszego brata, którego obiecałam pilnować, więc nie byłam tak całkowicie zwolniona z obowiązków. Jednak musiałam przyznać, że zwolnienie miało jednak jakieś plusy... na krótszą metę. Dopóki było mnie stać na jedzenie...
Już nawet nie przejmowałam się niezapłaconym rachunkiem za ogrzewanie. Na szczęście tutaj, w Los Angeles, zazwyczaj było ciepło... Siedząc tak, przyłapałam się na tym, że nie skupiam się na serialu, więc cofnęłam go o dziesięć minut. Przez myśl przeszło mi, że mogłabym znaleźć sobie jakiegoś sponsora. Ciekawe, ile zarabiał mój król... O nie nie nie, Pony, stop. Nie jesteś przecież jedną z tych interesownych lasek...
- Penny, jestem głodny - odezwał się mój brat, siadając obok. Jego klocki lego były porozrzucane po całym dywanie, ale póki zajmował się sobą, nie przeszkadzał mi bałagan. Teraz jednak westchnęłam i zamknęłam laptopa. Zerknęłam na dziesięciolatka, zastanawiając się, co zrobić mu do jedzenia.
- Masz ochotę na coś konkretnego? - zapytałam, modląc się w duchu, by z jego ust nie padło słowo "pizza". Ostatnio miałam na nie dziwną alergię. Młody wzruszył ramionami, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem, sugerującym, że sama mam coś wymyślić. No tak, zdolność podejmowania decyzji najwyraźniej odziedziczył po mnie. Zrobiłam motorek z ust i wstałam ociężale, by móc zorientować się, czy w ogóle cokolwiek jest w lodówce.
- Może zrobię ci frytki? - zawołałam, dochodząc do wniosku, że tak będzie najłatwiej. Nie chciało mi się gotować jakiegoś ryżu i warzyw, tym bardziej smażyć naleśników, czy nawet robić kotletów. Liczyłam cicho na to, że się zgodzi, bo przecież dzieciaki lubią takie rzeczy, prawda?
- A nie może być pizza? - jęknął. Zacisnęłam zęby, zastanawiając się, co mu teraz odpowiedzieć. No bo... nie, to nie mogła być pizza. Nie miałam zamiaru jej robić, a co dopiero zamawiać. Chociaż dać wzbogacić się konkurencji mojego byłego szefa było kuszącą opcją.
- Przynieś telefon - rzuciłam, ciesząc się wewnętrznie na to, że dopiekę temu staremu durniowi. Już widziałam oczami wyobraźni mojego tweeta ze zdjęciem pudełka z obcym logo.
- Dlaczego nie możemy jej zrobić sami? No wiesz, według twojego przepisu - drążył, a ja zaczynałam gotować się od środka.
- Umówmy się, że mój były szef jest frajerem i nie lubimy już jego pizzy, okay? - zapytałam, uśmiechając się do niego szeroko. - No... dobra - pokiwał głową z aprobatą.
- Nie lubimy frajera! - wykrzyknął. Nie do końca o to mi chodziło, ale młody trafił w punkt.
- Tylko nie mów mamie - powiedziałam ściszonym głosem, przybijając mu piątkę.
Wykręciłam numer do pierwszej-lepszej pizzerii znalezionej w Internecie i złożyłam zamówienie na 4sery z podwójnym serem, bo - tak, miałam do niej sentyment, nawet jeśli nigdy jej nie robiłam. Podałam swój adres i teraz już tylko mogłam czekać na dostawę. Pomyślałam też, że to bardzo fajna praca, praca w pizzerii - możesz zdobyć adres i numer telefonu do fajnego chłopaka lub dziewczyny, nawet ich o to nie prosząc. Przez chwilę zastanowiłam się, dlaczego nigdy nie odwiedziłam mojego króla osobiście i postanowiłam, że wkrótce będę musiała to zmienić. Wiedziałam przecież, gdzie mieszka.
- Penny, wiesz co powinnaś teraz zrobić? - zagaił mój braciszek, uśmiechając się do mnie złowieszczo.
- Boję się pytać - odparłam, niezbyt przekonana.
- Powinnaś rozwalić ze mną zombiaków na konsoli - wyszczerzył swój wybrakowany zgryz, czekając aż się zgodzę, na co parsknęłam cicho pod nosem, bo nie ukrywam, że wyglądał zabawnie bez dolnych trójek.
Mama nie pozwalała mu zazwyczaj grać w gry, które zawierały przemoc i przekleństwa, ale młody wiedział, że mnie prędzej czy później uda mu się przekupić.
Poza tym... naprawdę lubiłam gry na konsolę, a w ostatnim czasie nie miałam na nie za bardzo czasu. W dodatku wzrok młodego był taki rozczulający. Jak mogłam być tak wyrodną siostrą i się nie zgodzić? - No dobra, ale tylko do póki nie przywiozą nam obiadu - zgodziłam się, bezsilnie opuszczając ramiona.
I tak właśnie wyglądały moje ostatnie dni. Moje wyjścia ograniczały się do porannego wyskoczenia do małego sklepiku w piżamie i kapciach, a potem wieczorem, żeby trochę pooddychać, siedziałam pół godziny na balkonie. I tyle. Nie musiałam jeszcze robić odrostu ani paznokci, nie potrzebowałam niczego z supermarketu, nie musiałam wychodzić do banku... Nawet CV wysyłałam po prostu mailem. Nie mogłam powiedzieć, że mi się nie podobało. W końcu miałam czas się wyspać i moje fanfiki na Wattpadzie trochę odżyły. Było tylko trochę... za spokojnie.
Nawet Casey nie miał czasu mnie odwiedzać, bo przecież pracował ciągle w tej nieszczęsnej pizzerii.
A mój król... No cóż, mój król widocznie nawet nie szukał ze mną kontaktu. Zastanawiałam się tylko, czy ostatecznie dowieźli mu pizzę, tego feralnego dnia, w którym mnie zwolniono. Może i niepotrzebnie o tym myślałam, bo wtedy to nie było już w moim interesie...
Zanim gra się wczytała, przescrollowałam jeszcze szybko twittera, by być na bieżąco. Po drodze oczywiście fangirlowałam na każde zdjęcie chłopaków z 5sos jakie tylko mignęło mi przed oczami. Tak bardzo potrzebowałam już tej nowej płyty...
Rozwalałam zombiaki z bratem do czasu, w którym ktoś zadzwonił do drzwi. Wtedy odrzuciłam pada, powierzając młodemu zadanie ocalenie świata przed żywymi trupami, a sama podeszłam do drzwi. Jedyna osoba, które mogłam się spodziewać, to dostawca pizzy i owszem, to był on, tylko że nie z tej pizzerii.
- Casey? - pisnęłam, widząc przyjaciela, niosącego spore pudło.
- Serio, więcej tych rzeczy nie miałaś? - jęknął, przepychając się w progu. A tuż za nim kolejny karton taszczył nikt inny, jak sam Calum Hood. Czyżby on naprawdę zatrudnił się w Pizza Queen? Jeśli tak, to ta pizzeria już naprawdę nie miała długiej przyszłości. Bez obrazy, ale Hood o wiele bardziej sprawdzał się na scenie niż w kuchni.
- No ja, a kto? Elzy z Krainy Lodu się spodziewałaś? - zapytał z sarkazmem i popatrzył na mnie wyczekująco. - No? To wpuścisz królową Arendelle do swojego lokum? - zapytał z przekąsem
- Oczywiście, jaśnie pani - prychnęłam pod nosem, wycofując się wgłąb domu, by umożliwić mu wejście do środka.
Chłopcy położyli pudła na ziemi obok kanapy i zgodnie opadli na nią, wzdychając ze zmęczeniem. Mieszkałam na trzecim piętrze, nie trzynastym, ale niech im będzie.
- Napijecie się czegoś? - zapytałam z grzeczności, bo był tu również Calum. Gdyby Casey przyjechał sam, po prostu powiedziałabym mu, żeby się obsłużył.
- Wodę z lodem - poprosił Cal, więc szybko ruszyłam do kuchni, zanim Moreta zdążył wymyślić coś innego. W duchu cieszyłam się, że zamówiłam familijną pizzę, bo gdyby chłopcy chcieli zostać dłużej, musielibyśmy się z nimi podzielić... O ile oboje nie mieli jeszcze dość pizzy.
- Cześć, młody - usłyszałam jak Casey wita się z moim bratem, który wcześniej był zbyt zaaferowany grą, by zwrócić uwagę, że ktoś wszedł do mieszkania. Albo po prostu miał w zwyczaju ignorowanie Morety, tak jak jego siostra.
Nagle dzieciak zaczął drzeć się na cały regulator z niewyjaśnionych przyczyn. Gdy wychodziłam z kuchni omal na mnie nie wpadł, krzycząc coś w stylu " PENNY, TWÓJ PLAKAT OŻYŁ", a potem pobiegł w stronę mojej sypialni, omal nie zabijając się na zakręcie.
Zamrugałam w dekoncentracji i niepewnie spojrzałam na Caluma, który wydał się całkiem rozbawiony. Machnęłam ręką na brata, po czym wróciłam do kuchni, żeby nalać wody moim gościom. Postawiłam szklanki przed chłopcami, po czym skierowałam się do swojego pokoju, żeby porozmawiać z bratem. Musiałam jakoś go uspokoić, nie chciałam przecież, żeby miał koszmary przez mojego idola
Zapukałam delikatnie do drzwi i kiedy myślałam, że poza głuchą ciszą niczego więcej nie usłyszę, ze środka dobiegł mnie zduszony głosik chłopca.
- Nie możesz tu wchodzić. Potwory nie mają tu wstępu - wypowiedział drżącym głosem, a ja z całych sił starałam się nie parsknąć śmiechem. Calum w roli potwora... Dobrze, że tego nie słyszał, bo chyba spaliłabym się ze wstydu.
- To ja, Penny - powiedziałam spokojnie i ponownie zastukałam w drewno, używając naszego tajnego kodu na potwierdzenie tych słów. - Mogę wejść?
- Skąd mam wiedzieć, że to ty? - zapytał z powątpiewaniem.
Powstrzymałam śmiech, udając, że sytuacja jest jak najbardziej poważna. Casey spojrzał na mnie z rozbawieniem, a Calum wydawał się niewiele z tego wszystkiego rozumieć. Postanowiłam, że wyjaśnię mu to później.
- Mamy nasz tajny kod, pamiętasz? - zagadnęłam.
Nie usłyszałam, co odpowiedział, więc po prostu chwyciłam za klamkę, uprzedzając go dodatkowo, że wchodzę do środka, co tym razem spotkało się z piskiem z jego strony .
- Nie podchodź, ja znam wasze numery, podszywasz się pod moją siostrę, potworze! - wrzasnął, a ja nie wiedziałam czy powinnam się obrazić, czy raczej się zaśmiać. No może nie wyglądałam jakoś powalająco po kilku dniach leniuchowania, ale bez przesady.
- Czy potwór by stwierdził, że Casey jest głupi? - zapytałam z politowaniem, mając jednocześnie nadzieję, że jakoś go przekonam i chłopak się uspokoi, ale nie tym razem.
- Każdy by tak stwierdził!
- No dobra, ale czy Potwór by wiedział, że na twoich szóstym urodzinach świeczka to była odwrócona dziewiątka, bo twoja mama nie mogła znaleźć innej? - zapytałam, powoli zbliżając się do chłopca. Prawda była taka, że to ja byłam odpowiedzialna za świeczkę i zrobiłam to specjalnie, bo tak było zabawniej. Dzieciak popatrzył na mnie jakby bardziej przychylnie, a ja uśmiechnęłam się do niego łagodnie. - Calum jest prawdziwy, plakat to zdjęcie jego i jego przyjaciół... - zaczęłam tłumaczyć.
- Mama ma zdjęcie przyjaciół w ramkach! - zawołał, odbiegając do łóżka.
- Ale ja nie mam takiej dużej ramki!
- To dlaczego nie postawisz tego na sztaludze, albo nie wywiesisz w oknie jak ciocia Tiffany?! - zapytał z pretensją w głosie, na co wywróciłam oczami.
Ciotka Tiffany uważała się za wielką artystkę, dlatego jej dom wyglądał jak pracownia. Wszędzie walały się farby, pastele i inne potrzebne przyrządy, do tworzenia tych wszystkich "dzieł". W piwnicy zrobiła sobie coś w rodzaju galerii sztuki, gdzie wywiesiła swoje obrazy i chwaliła się nimi każdemu, kto akurat ją odwiedzał. No tak, zapomniałam dodać, że ciotka Tiffany była lekko szurnięta. Dobra, może wcale nie tak lekko, skoro uważała, że jest potomkinią Picasso. Ale musiałam przyznać, że zawieszenie plakatu 5sos w oknie było dosyć ciekawym pomysłem. Obiecałam sobie nawet, że to rozważę.
- Przecież nie mam sztalugi - wzruszyłam ramionami.
-No... ale... - zająkał się, nie mając już żadnego sensownego argumentu.
- Widzisz, mam rację - powiedziałam dumnie. - A teraz chodź, poznasz Caluma. Muszę rozpakować moje rzeczy, które Casey mi przywiózł.
Chłopiec westchnął i pokiwał głową, po czym złapał moją dłoń, którą wyciągnęłam do niego chwilę wcześniej.
- Na pewno nie jest potworem? - zapytał.
- Na milion procent - odpowiedziałam z przekonaniem, mierzwiąc mu włosy i kierując się do salonu.
Wtedy właśnie zza rogu wyskoczył Calum z dzikim okrzykiem na ustach, przez co mój bracki znowu zaczął się drzeć i wyrywać z powrotem do swojej kryjówki. Na szczęście byłam na tyle silna, by go utrzymać, choć nie ukrywam, że młody szarpał się przeokropnie. Nawet nie liczyłam na pomoc Casey'a, bo on świetnie się bawił, zwijając się ze śmiechu na mojej osobistej sofie. Calumowi chyba zrobiło się trochę głupio, gdy zobaczył reakcję małego panikarza, bo strzelił buraka na twarzy i zaczął się mu tłumaczyć. Wewnętrznie cieszyłam się, że Caluma nie będzie przy wychowywaniu moich przyszłych dzieci, bo nie zapowiadałoby się, bym mogła nad nimi zapanować po przykładowej wizycie Hood'a w moim domu.
- Wisisz nam pizzę, Thomas - rzuciłam, wpychając chłopaka w ramiona mojego idola. - A teraz przekonaj go do siebie jakoś.
Hood speszył się odrobinę, ale uśmiechnął do mojego podopiecznego i złapał jego małą rączkę.
- Jak będziesz starszy, to wujek Calum znajdzie ci dziewczynę - obiecał, na co ja prychnęłam. Wnioskując po jego outficie, nie był w stanie znaleźć nawet pary jednakowych skarpetek. Usiadłam obok Caseya na kanapie i pochyliłam się nad jednym z kartonów. Oczywiście nad tym, który stał najbliżej, żebym nie musiała wysilać się za bardzo.
Od samego patrzenia na swoje graty zrobiłam się sentymentalna, a wcale nie minęło tak dużo czasu od mojej ostatniej wizyty w Pizzacośtam ( Ta pizzeria nie miała już królowej, ok?). Złapałam się za klatkę piersiową wyciągając z pudła swoje ciepłe skarpety, w których kiedyś chodziłam przez całą zmianę, mimo, że gotowały mi się w nich stopy. Pomyślałam, że może gdybym podarowała je Calumowi, to rozwiązałabym jego problem niepasujących skarpet. Chociaż z drugiej strony... to były moje ulubione.
- Wow, tak się wzruszasz tymi skietami, że aż boję się co będzie dalej - prychnął Casey, przez co zgromiłam go spojrzeniem.
- Przestań, Moreta - warknęłam, wyjmując nasze wspólne zdjęcie z dnia, w którym zostaliśmy przyjęci do Pizza Queen. To była druga klasa ogólniaka i pamiętałam ten dzień bardzo dobrze. Kilka dni wcześniej złożyliśmy nasze (ubogie) CV w lokalu, który miał się dopiero otwierać. Z samego rana dostaliśmy telefony o przyjęciu. Nie poszliśmy do szkoły tego dnia. Najpierw zgłosiliśmy się do naszego nowego szefa, a gdy już podpisaliśmy umowy, dostaliśmy fartuszki i umówiliśmy się z nim na następny dzień na przeszkolenie, poszliśmy opijać nas sukces. Co z tego, że byliśmy jeszcze dzieciakami i nikt nie powinien sprzedać nam alkoholu... W każdym razie to my tworzyliśmy to miejsce, byliśmy tam od początku i szczerze myślałam, że będziemy do końca (liczyłam, że sanepid zamknie tę budę w przeciągu najbliższych miesięcy). Czułam się w pewien sposób związana z tym miejscem, może trochę od niego uzależniona. Poza tym z Moretą tworzyliśmy nierozłączną parę przyjaciół od podstawówki. Czułam się związana też z tym kretynem, a teraz zostaliśmy tak brutalnie rozdzieleni. Pierwszy raz w życiu.
- Pamiętam jakby to było w drugiej klasie liceum - westchnął z rozmarzeniem mój tak zwany przyjaciel, na co pokręciłam głową z politowaniem.
- Bo to było właśnie w drugiej klasie liceum - odparłam, powstrzymując się od przewrócenia oczami. Nie byłam do końca pewna, czy żartuje, czy nie. Z Casey'em nie można być niczego pewnym. Chłopak coś odpyskował, ale akurat przeniosłam wzrok na mojego idola i Caluma, by sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku, więc nie słyszałam jego marudzenia.
Na szczęście wszystko wydawało się pod kontrolą. Calum stał w oknie, trzymając mojego dzieciaka na swoich ramionach. Młody opierał brodę o czubek głowy muzyka i z uwagę słuchał tego, co Hood miał mu do powiedzenia.
- Słuchasz mnie, Penny? - Casey trącił mnie w bok, więc otrząsnęłam się i spojrzałam na niego.
- Nie, a co? - Wywrócił oczami, jak zawsze. Zdążyłam się przyzwyczaić.
- Masz - wcisnął mi w ręce jakiś zwinięty w rulon papier. - Szef powiedział, że to też ma zniknąć. - Niezręcznie potarł kark i odwrócił wzrok, a ja zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.
- Och, czy to mój plakat? - zapytałam z lekkim smutkiem w głosie, rozwijając go. Było mi trochę przykro, że mój ukochany zespół nie będzie już częścią tamtej pizzerii. Spędziłam tyle godzin patrząc na niego, gdy polerowałam sztućce, czy szklanki, że w pewnym etapie swojego życia śnił mi się po nocach, ale nie miałam nic przeciwko. Tak samo jak klienci nie mieli nic przeciwko temu, że już przy samym wejściu witały ich twarze Luke'a, Caluma, Ashtona i profil Michaela. Myślę, że to dodawało wyjątkowości naszemu lokalowi.
- Uhm, tak, starałem się nie zepsuć - powiedział cicho Casey. Był jakoś dziwnie przybity, mimo, że jak twierdził "nie znał takiego zespołu". Uśmiechnęłam się do niego smutno i postanowiłam przemilczeć fakt, że w kartonie nie było drugiego plakatu.
- A masz moje gumki do włosów z jednorożsami? - zapytałam, żeby nieco go rozweselić. Chyba mi się to udało, bo zaśmiał się cicho.
- I tak zawsze ja z nich korzystałem - przypomniał.
- I że te wszystkie laski nie zorientowały się, że podrywają geja... - pokręciłam głową z rozczarowaniem, ale i śmiechem. - A właśnie, Casey! Skoro teraz mam dużo czasu, może w końcu poznasz mnie ze swoim chłopakiem, hm?
- O popatrz, twoje plasterki w jednorożce tu są - oznajmił, nachylając się nad kartonem. - A, nie. Został tylko jeden. Naprawdę nie wiem, kto mógł je zużyć... - zaczął się "zastanawiać" by uciec od tematu.
- Casey, nie sądzę, żeby te plasterki miały jakikolwiek związek z twoim chłopakiem, więc odłóż je na moment - powiedziałam ze sztucznym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Ale Pony - oburzył się. - One mają jednorożce! Jak ktoś mógł... Ej! - krzyknął, gdy wydarłam mu pudło z ręki, pozbywając go jednocześnie punktu zaczepienia. Ten jednak wbił wzrok w plecy Caluma, nadal unikając zgrabnie mojego spojrzenia.
- Bo my zerwaliśmy, Pony - wyrzuciła na niemal jednym wdechu. Calum odwrócił się gwałtownie w naszą stronę. Ha!, wiedziałam, że podsłuchiwał.
- Co? Kiedy? - zapytał, szerzej otwierając oczy.
- Znałeś jego chłopaka? - zapytałam, przenosząc spojrzenie to z jednego to na drugiego z moich gości.
- Można powiedzieć... Po prostu widziałem go kilka razy - wymamrotał Cal.
- Pony, proszę, nie rozmawiajmy o tym - jęknął Casey, a ja bezradnie opuściłam ramiona. Westchnęłam i wstałam z sofy. Udałam się do kuchni, żeby zrobić mojemu przyjacielowi herbatę. Pewnie bardzo przeżywał to zerwanie...
- Dlaczego? - dopytałam, krzycząc z kuchni.
- Mówiłem, że nie będę o tym rozmawiał! - odwrzasnął mi, jednak nie wzięłam tego do siebie. Wiedziałam, że prędzej czy później uda mi się wyciągnąć z niego wszystkie interesujące mnie fakty.
- Dlaczego mówicie tak cicho? - z salonu dobiegł mnie głos mojego brata. Zmarszczyłam brwi, analizując co się dzieje. Czyżby Casey spowiadał się Hood'owi z historii swojego zerwania, a mnie najzwyczajniej w świecie pominął?! Może. Czy zamierzałam podsłuchać ich rozmowę? Byłam aż tak ciekawska? Pokręciłam głową, odrzucając ten pomysł. Przecież mogli szykować dla mnie jakąś niespodziankę czy coś...
Wróciłam do pokoju z czterema kubkami pełnymi herbaty. Lata praktyki obsługi gości w pizzerii chociaż na to mi się przydały. Postawiłam naczynia na ławie i usiadłam ponownie obok chyba-jeszcze-przyjaciela.
- Tak właściwie, to nie powinniście być teraz w pracy? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Przecież jakoś muszę rozwozić zamówienia - prychnął Casey.
- To kto stoi na barze?'
- Syn szefa - odpowiedział, wywracając oczami. - Naprawdę, każda okazja, żeby się stamtąd teraz wyrwać jest dobrą okazją.
- Jeny, ten gnojek mnie prześladuje - westchnęłam, odchylając kark do tyłu.
- Penny, zgubiłem się - wtrącił mój brat, gdy spokojnie rozważałam nad sensem swojej marnej egzystencji, wpatrzona w sufit. Znudzona przeniosłam na niego wzrok, czekając aż rozwinie swoją myśl.
- To w końcu nie lubimy tamtego gnojka czy tego frajera? - zapytał z całkowitą powagą.
- Obydwu - burknęłam pod nosem, na co chłopiec skinął głową, na znak, że zrozumiał, więc mogłam wrócić do poprzedniej czynności.
- Pozwalasz mu tak mówić?! - oburzył się Casey.
- Nikt cię nie pytał o opinię, Moreta - prychnęłam.
- No właśnie, Moreta! - dodał młody, co wbiło mojego, jeszcze do niedawna, współpracownika w osłupienie.
- Tak jest! - wykrzyknęłam i zbiłam piątkę z mniejszą wersją mnie.
- Uwielbiam go - parsknął Calum.
- Czuję się osaczony - jęknął Casey.
Pokręciłam głową, po czym westchnęłam ciężko. Zastanawiałam się, jak to wszystko teraz będzie wyglądać. Zmienię pracę, poznam nowych ludzi... może nie będzie tak źle, ale wątpię, żeby ktokolwiek pozwolił mi na taką samowolkę, jaką odstawiałam w Pizza Queen. To znaczy... to była pozytywna samowolka. Ludzie kochali żarcie, które dla nich lubiłam i, cóż, nieskromnie przyznam, że uwielbiali też mnie.
Te myśli tak pochłonęły moją głowę, że nawet nie zorientowałam się, kiedy młody dorwał się do pudła.
- Penny, ty nosisz takie rzeczy? - zapytał zdziwiony, a Casey wybuchnął śmiechem. Spojrzałam na parę koronkowych stringów w osłupieniu.
- Casey, skąd żeś ty to wytrzasnął? To nie moje! - wzbraniałam się, unosząc ręce. Gdybym miała mydło gdzieś niedaleko, to nawet bym je umyła, jeśli mnie rozumiecie.
- Pony, nie ma się czego wstydzić - wysapał między kolejnymi salwami śmiechu, mimo, że moja twarz była już cała czerwona ze złości do tego stopnia, że mogłabym odpuścić sobie wizyty w solarium do końca roku, gdybym tylko tam chodziła.
- Powtarzam jeszcze raz - wysyczałam. - To nie jest moja bielizna!
Ale Casey najwidoczniej miał niezły ubaw. Mało tego, Calum mu w tym wtórował. A ja miałam ochotę spalić się ze wstydu. - Ani słowa reszcie zespołu - warknęłam, po czym rzuciłam basiście majtki, a ten, nie bardzo wiedząc, co robić, złapał je. Jeśli to był ta ich niespodzianka dla mnie, to raczej im się nie udała. Casey chyba zaczął dusić się ze śmiechu, a ja w tamtym momencie ucieszyłam się, że nie pamiętam już zbyt wiele z kursu pierwszej pomocy, który odbyłam kilka lat temu. Mało tego, niezmiernie korciło mnie, by wyciągnąć teraz telefon, cyknąć Calumowi fotki z zaskoczenia z bielizną w ręku, która nie była od American Aparrel, a potem go nimi szantażować. Byłabym ustawiona do końca życia... Albo do momentu w którym nie zgłosiliby mnie na policję.
- Czy mogę je pożyczyć na bal przebierańców? - dorzucił mój klon, czym upokorzył mnie jeszcze bardziej. - Chciałem w tym roku być Supermanem.
- O mój Boże - jęknęłam, zasłaniając twarz dłońmi. Siedzenie w domu za bardzo mi nie służyło... Pomyślałam, że muszę wyrwać się stąd jak najszybciej. Już nie mogłam doczekać się telefonu od mojego nowego pracodawcy...
- Hej, Pony, a w ogóle, to wspominałem, że twój król jest bardzo zawiedziony obecną sytuacją? - zagaił Casey, zmieniając temat, gdy już, jakimś cudem, udało mu się opanować śmiech.
Kto by pomyślał, że słowa Morety podniosą mnie na duchu? Na pewno nie ja, a tu proszę - gdy tylko wspomniał o moim kliencie, moje ciało zadrżało przyjemnie. Dopiero później zorientowałam się, że to był przeciąg, ale nie zmieniało to faktu, że cieszyłam się z tego, że król jeszcze o mnie nie zapomniał. Automatycznie poczułam potrzebę porozmawiania z nim, bo przecież dawno się nie słyszeliśmy, więc chyba miałam prawo tęsknić, no nie?
- Co o mnie mówił? - zapytałam z rezerwą w głosie, na wypadek gdyby Casey mnie okłamywał.
- O tobie? Niezbyt wiele... - zaczął, a ja automatycznie skuliłam się w sobie. - Ale o tym, jak za tobą tęskni, jak nie może żyć bez twojego głosu, twoich opowieści, żartów i fangirlu... oj tak, o tym nasłuchałem się bardzo dużo. Nie zapomniał jeszcze napomknąć mi, że moje cytaty na pudełkach ssą, a pizza nie jest nawet w połowie tak dobra jak twoja. Potem zatrzasnął mi drzwi przed nosem i wysunął banknot przez szparę w drzwiach.
Zaśmiałam się szczerze, wyobrażając sobie tę sytuację. Zrobiło mi się tak ciepło na serduszku i poczułam się naprawdę doceniona. Ja też tęskniłam. Cholernie bardzo. To niesamowite, jak bardzo można przywiązanć się do kogoś w ciągu kilku miesięcy codziennych rozmów przez telefon.
- Ale słodka świnka z ciebie! - zawołał mój podopieczny.
- On ma rację, superuroczo się rumienisz - poparł go Cal.
- Co? Ja wcale nie... ugh - sapnęłam, bo wiedziałam dobrze, że tak łatwo ich nie oszukam. Rumieńce pewnie biły z mojej twarzy na kilometr, bo czułam jak bardzo pieką mnie poliki.
- Twój klient musi być szczęściarzem, że ma kogoś takiego jak ty- dodał basista, przez co prawie odleciałam na swojej szczęśliwej chmurce w krainę jednorożców.
- Oh, zdecydowanie jest - przyznał Casey, patrząc na drugiego chłopaka w znaczący sposób. - Zaznaczał to za każdym razem gdy tylko dzwonił.
Nie potrafiłam już oszukać ich i siebie samej, moje usta same wygięły się w szerokim uśmiechu. Nic nie dało nawet zagryzanie warg.
- Czy Penny się zakochała? - zapytał młody, przyglądając mi się uważnie. - Dziewczyny w filmach zawsze tak robią.
- Oj tak, zdecydowanie się zakochała - potwierdził jego przypuszczenia Moreta.
- Co? Wcale nie! - zaoponowałam szybko, ale żaden z trójki chłopaków chyba nie wziął mnie na poważnie. - Po prostu zrobiło mi się miło, że ktoś naprawdę za mną tęskni, ugh...
- Ej! - oburzył się Moreta. - My też za tobą tęsknimy!
- No właśnie - zgodził się Cal. - Chociaż nie bywam już tam tak często.
- No tak... Ale wy nie lubicie mojej pizzy! - uargumentowałam, pewna swojego zdania.
- Ja nie lubię twojej pizzy? - krzyknął Hood.- Ja nie lubię?! Nawet nie wiesz ile ich zja...
- Co to do ma do rzeczy, Pony? Ty plujesz ludziom do jedzenia...
- Co?! - pisnął Hood.
- Spokojnie, tylko tym, którym nie lubię. - Lekceważąco machnęłam ręką. - Mojemu ex, Arzaylebalabla i szefowi. Poza tym, wszyscy byli zachwyceni smakiem!
- Jeśli naplujesz swojemu królowi, to wymienicie się śliną, a to prawie jak pocałunek - skomentował Cal.
- Już tam nie pracuję - przypomniałam w trochę agresywny sposób. - Teraz wy powinniście pluć do jedzenia synalka tego frajera, który wisi mi wypłatę.
- Fuj, nie chcę się całować z synalkiem szefa - wykrzywił się Casey, wspominając słowa Caluma. Nagle, nie wiedzieć dlaczego, przypomniałam sobie moje urodziny. Kiedy siedzieliśmy z Michael'em Gordonem Cliffordem na chodniku, naplułam też do tortu, który zostawiłam dla Morety. Czy to znaczyło, że my... O FUJJJJ
- W zasadzie to wiecie jak jest, hetero sto procent, ale dla Pony wszystko - zadeklarował Cal, ku mojemu rozbawieniu.
Pokręciłam głową ze śmiechem. Nigdy nie myślałam, że tak będzie wyglądać moje życie. Ponieważ: co się właściwie działo?, mój idol siedział sobie w moim mieszkaniu, na mojej kanapie, pił z mojego kubka i rozmawiał ze mną jakbyśmy znali się od lat. Powoli zaczęłam zastanawiać się czy to wszystko nie jest tylko snem, z którego zaraz się obudzę.
A nawet jeśli, to byłby najlepszy sen w moim życiu. Nawet lepszy od tego, w którym Moretę gonił jednorożec, myśląc, że jest jedzeniem i podgryzał mu tyłek, a ja byłam wtedy królową i siedziałam na moim tronie, czyli na chmurce z różowej waty cukrowej. Do tej pory nie wiem co takiego zjadłam wtedy przed snem, ale w żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało.
- Nawet nie wiesz jak to doceniam, Cal - udałam łamiący się głos i starłam z policzka niewidzialną łzę.
Calum prychnął z rozbawieniem. Zignorowałam go i sięgnęłam po następny karton. Szczerze mówiąc - nie miałam bladego pojęcia, gdzie te wszystkie rzeczy mieściły się w pizzerii. O istnieniu połowy z nich dawno zapomniałam. Ale wszstkie były mi niezwykle potrzebne. Wyciągnęłam z pudła kilka barmańskich notesików na zamówienia. Patrzyłam na nie, ale nie odważyłam się otworzyć. To wcale nie tak, że zawsze zamiast zamówień pisałam w nich kawałki do moich fanfików i smutów, to wcale nie tak.
W kartonie walało się także pudełko z różową farbą do włosów i szczerze nie miałam pojęcia jak się tam znalazło. Nie przypominałam sobie, żebym kiedykolwiek zmieniała kolor w pizzerii.
- To moje? - zdziwiłam się wyciągając pudełko.
- Nie, jednorożca z zagrody za pizzerią - prychnął Casey. - A widzisz tu jeszcze kogoś kto ma różowe włosy?- Wzruszyłam ramionami i kontynuowałam przeglądanie swoich rzeczy.
Była tam masa pierdół: ołówki w pingwiny, długopisy z głową jednorożca, dwie badany - bo powinniśmy się szanować, jako Ashton's girl musiałam je mieć. Były też dwie powykrzywiane łyżki, którymi kiedyś biłam się z Caseyem na zapleczu, jakieś zakrętki od soków z tekstami, które chciałam wykorzystać na pudełkach w dniach pełnych braku weny...
- Na co dzień nie doceniałam tych gratów, a teraz? Patrzcie jaki ten ołówek w pingwiny jest uroczy! Chyba się rozpływam...
- Oczekiwałem jakiejś głębokiej puenty, wygłoszania mowy na kilkanaście minut o sentymencie, a ta wyjeżdża z ołówkiem w pingwiny - westchnął Casey. - Hood, trzymaj mnie, bo nie wyrobię, na bakłażana.
- Trzeba żyć dalej. - Obojętne wzruszyłam ramionami, chociaż tak naprawdę było mi przykro. Przywiązałam się. Ale starałam się wytłumaczyć sobie, że tak będzie po prostu lepiej, że może tak miało być. Że może to był znak, żeby ruszyć dalej.
To nic, że jeszcze nie dostałam odpowiedzi na złożone CV. Z moimi kwalifikacjami w tej branży byłam spokojna o pracę. Prędzej czy później ktoś musiał dostrzec mój talent i zaangażowanie. Przecież bycie fangirl to już pół sukcesu, nie? Oczywiście, że tak, wiem to z własnego doświadczenia. A skoro tak, to mogłam czuć się bezpieczna. Kiedy miałam sprawdzać, czy nic jeszcze nie zagubiło się na dnie kartonu, ktoś zadzwonił do drzwi. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się kto to, lecz zanim zdążyłam przejść do przedpokoju, młody stał już przy wejściu krzycząc "PIZZA! PIZZA!".
- Pizza? - odezwał się głupio Casey. Chociaż nie, to po prostu on był głupi. - Dlaczego nie zamówiłaś w Pizza Queen? Spojrzałam na niego jak na idiotę, którym zresztą był.
- Po pierwsze: nie dam zarobić temu człowiekowi zwanemu moim byłym szefem, a twoim obecnym. A po drugie: nikt tam już nie robi dobrej pizzy. - Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do drzwi, po drodze zgarniając portfel.
Zapłaciłam drobnemu chłopaczkowi za jedzenie, zostawiając mu trochę napiwku, bo wyglądał jakby nie dawali mu tam jeść i wróciłam do salonu z kartonem, bez cytatu.
- Po trzecie: Ktoś w ogóle robi tam pizzę skoro wy siedzicie tutaj? - dodałam, odchodząc do kuchni po talerze, ale chyba niepotrzebnie, bo mój brat kończył już pierwszy kawałek.
- Syn szefa - odpowiedział mój chyba-jeszcze-przyjeciel. Pokręciłam głową z niesmakiem, po czym nałożyłam sobie na talerz kawałek pizzy.
- Ta pizzeria straciła swoją królowa - stwierdziłam dumnie, ale chwilę potem pociągnęłam nosem, bo zrobiło mi się naprawdę smutno
- Hej, Pony, nie płacz - powiedział z troską Casey, przytulając mnie, ale jak miałam nie płakać, gdy dotarło do mnie, że zdetronizował mnie ten stary dureń.
- Nie płaczę - odparłam przez nos. - Oczy mi się pocą. A temperatura ciągle rośnie - dodałam, wyswabadzając się z uścisku Morety i wgryzłam się w pizzę.
Szturchnął mnie w ramię i uśmiechnął się ciepło. Hood przyglądał nam się z rozmarzeniem. Zastanowiłam się przez chwilę czy jego relacje z resztą zespołu wyglądają podobnie. Doszłam do wniosku, że pewnie tak, bo przecież tak właśnie wyglądają dobre przyjaźnie. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Moje zmiany nastruju były dość... męczące. Wolałam mieć wszystko w nosie i podążać za moją sassy mentorką Liz Hemmings.
A jeszcze bardziej wolałam porozmawiać z moim królem, który jak się okazało, tęsknił za mną tak samo jak ja za nim.
- Halo, Pony, mówię do ciebie - z rozmyślań wyrwała mnie ręka Hooda, machająca mi przed twarzą.
- Niepotrzebnie się wysilasz Cal, przecież widzisz, że myśli o miłości swojego życia - wtrącił Casey
Spiorunowałam ich wzrokiem, ale odpuściłam sobie zaprzeczenia. Przecież mieli rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro