*** 2** 3**
Pony
Usłyszałam brzęczenie dzwonka na barze i odruchowo odwróciłam się w jego stronę. Zanim jednak zrobiłam krok w strone drzwi, przypomniałam sobie, że dla Caseya już tutaj nie pracuję.
Alex i Ronnie cały czas zadręczały Caluma swoimi słowami, a mój przyjaciel próbował przecisnąć się między nimi. Jednak żadne z tej trójki nie zwracało najmniejszej uwagi na Moretę.
Z jednej strony mu współczułam, bo może aż tak sobie na to nie zasłużył… Ale potem przypomniałam sobie, że w końcu mnie oszukał. Ba, żeby to raz! Cały czas mnie oszukiwał dlatego teraz musi się zreflektować. Ciężka praca w pocie czoła może nie była szczytem marzeń jeśli chodziło o odkupienie swoich win, ale musiałam się zadowolić.
- Eghem - ktoś chrząknął tuż nad moim uchem wyrywając mnie z rozmyślań. - Dzień dobry Polly.
Słysząc ten głos, poczułam, jak włosy na karku mi się podnoszą. Nie wiedziałam, czy powinnam się cieszyć, że akurat zostałam zastana w pizzerii, czy może lepiej byłoby już szukać szubienicy pod kolor oczu.
- Ona ma na imię Penny, tato - usłyszałam kilka sekund później.... i teraz byłam już pewna, że szubienica byłaby tyl lepszym rozwiązaniem.
- Przecież to to samo - zganił go starszy, a ja z szoku nawet nie potrafiłam zaprzeczyć.
Szczęście najwyraźniej się ode mnie odwróciło, tym samym skazując mnie na konfrontację z moim teoretycznie byłym szefem. Zawsze wybierał durne terminy na kontrolę, ale tym razem przebił sam siebie.
Jedyne co mogłam zrobić w tej sytuacji to zadać sobie pytanie: C.B.Z.A.I., co znaczyło dokładnie "co by zrobił Ashton Irwin?"
- Taaaak, uhmm.. - jęknęła, uśmiechając się głupio (po to, żeby ukryć panikę) - Przepraszam, ale muszę na chwilę... ktoś dzwonił na barze i...
Już sama gubiłam się w swoich słowach.
Próbowałam przepchnąć się między szefem, a jego synem, ale młodszy z nich skutecznie zablokował mi przejście.
- Spokojnie, to tylko ja - wyjaśnił, puszczając mi oczko.
- A co to za ludzie? - zapytał szef, skinieniem głowy wskazując na moje zmieszane przyjaciółki i Caluma.
Cudownie. Kiedy myślałam, że już gorzej być nie mogło, Casey postanowił zabrać głos. A tyle razy go prosiłam, żeby nie odzywał się, kiedy nie ma takiej potrzeby...
- Prakrykanci - rzucił.
- I są tutaj bez mojej zgody? - zapytał, będąc w ciążkim szoku. - Kto będzie im płacił?!
- To bezpłatni praktykanci! Nie potrzebują wynagrodzenia! - próbował wybrnąć Moreta, bo chyba przewidział że nie ma na mnie co liczyć.
- Ej! - zaoponował Cal, szturchając mojego byłego współpracownika, na co ten tylko spojrzał na niego znacząco, próbując go uświadomić, że tylko blefował.
- W takim razie gratuluję pomysłu! - zawołał w podekscytowaniu ten samolub, nazywający się szefem tej pizzerii.
Zamrugałam z dekoncentracją, zerkając na dziewczyny. Patrzyły na mnie błagalnie, a ja nie miałam pojęcia, co robić. Pomijając fakt, że sama byłam przerażona zaistniałą sytuacją, zaczęłam zastanawiać się, czy naprawdę chcę tracić tę pracę. Nie miałam przecież żadnej innej, a rachunki wisiały mi nad głową.
Ostatecznie, wzdychając cicho, odwróciłam się w stronę wieszaka i zajęłam z niego swój fartuszek. Nie byłam gotowa do pracy - ani ja, ani moje włosy, paznokcie i nowe dżinsy; ale co miałam zrobić?
Mimo tego, jak zła byłam na Caseya, nie mogłam zostawić go samego. Był w końcu moim przyjacielem.
Chyba.
- Czy szef coś zamawia? - westchnęłam, spoglądając na niego z wyczekiwaniem. Specjalnie unikałam kontaktu wzrokowego z jego synalkiem, który usilnie próbował zwrócić na siebie moją uwagę, odkąd wszedł do lokalu.
Kiwnęłam głową do pozostałych, że mogą wracać na kuchnię, co z chęcią zrobili, nie czekając nawet aż powtórzę. Jedynie Casey pozostał obok mnie czekając na reakcję przełożonego
- Małą meksykańską - stwierdził. - I nalejcie mi piwa.
- A dla mnie makaron - odezwał się jego syn. Chociaż nikt go nie pytał.
Zanotowałam to i uśmiechnęłam się, bo już wyobraziłam sobie, jak pluję im do talerzy. Może Casey miał rację i miałam z tym jakiś problem? Tak czy siak, wolałam nie zastanawiać się nad tym obecnie.
- Czy to wszystko? - zapytałam z udawaną uprzejmością.
- Na razie tak - stwierdził szef. - Potem zerknę do kuchni i na magazyny, macie ostatnią szansę, żeby to ogarnąć.
Słysząc to, miałam ochotę wywrócić oczami. Zawsze trzymałam porządek.
Miałam nadzieję, że Casey też to robił, bo jak nie... ale od czego mieliśmy praktykantów?
Odwróciłam się na pięcie, dyskretnie ciągnąc Moretę za sobą.
- Dzięki Peny - szepnął ledwo dosłyszalnie.
Wpadłam do kuchni i od samego progu zaczęłam rozdzielać zadania z nadzieją, że uwiniemy się w miarę szybko, nie zatruwając przy tym tego starego grzyba.
- Casey, zajmiesz się ciastem - wskazałam na chłopaka brodą. - Cal, jeśli możesz, rozgotuj makaron - stwierdziłam, że synalek z pewnością się zdziwi, gdy powiem mu, że robiłam ten makaron z myślą o nim. Prawdopodobnie zjadłby go ze smakiem i nawet nie wspomniałby ojcu, że jest rozgotowany. Aż poklepałam się mentalnie po plecach za ten iście szatański plan.
- A wyy… - znalazłam wzrokiem moje przyjaciółki. - Zajmiecie się przez chwilę magazynem, a ja póndę nalać im piwa.
- Boję się pająków - zawołała za mną Ronnie.
Zignorowałam ją, myśląc, że nasze produkty nie są AŻ tak stare. Właściwie są całkiem świeże, bo co jak co, ale ja i Casey dbamy o jakość jedzenia w tym lokalu.
Wracając do baru, uśmiechałam się najpiękniej jak tylko umiałam. Chwyciłam za dwa kufle, które wydały mi się najlepiej wypolerowane i sięgnęłam do nalewaka. Upomniałam się w myślach, żeby uważać i nie zrobić za dużo piany, bo to przecież czyn godny zwolnienia... ale na moje szczęście wyszło mi idealnie, jak od linijki
- Dziękuję, Polly - odezwał się szef.
Wywróciłam oczami, ale już nawet nie powiedziałam, że nazywam się Penny. To było bez znaczenia, musiałam po prostu przeżyć te kilka godzin i potem znowu zapomnieć o tych bucach. Naprawdę, nieraz zapominałam, że istnieli i przypominało mi się, że mam szefa, kiedy przychodził dzień wypłat.
Bez słowa wróciłam na zaplecze i dopiero tam odetchnęłam z ulgą, odpuszczając sobie ten sztuczny uśmiech.
- Jak sytuacja? - zapytał z przejęciem Casey, który właśnie rozrzucał składniki po pizzy.
- Opanowana póki co - westchnęłam, ocierając pot z czoła.
Rzuciłam porozumiewawcze spojrzenie Morecie, które wyrażało coś w stylu "jeśli zepsujesz tę pizzę ja zepsuję ciebie" i poszłam do magazynu, gdzie były już dziewczyny.
- Co mamy tu w ogóle robić? Wszystko jest idealnie poukładane - zauważyła Ronnie.
- Nawet nie próbuj mi wmówić, że to sprawka twojego przygłupiego przyjaciela, bo nie uwierzę - wtrąciła Alex, mierząc półki nieufnym spojrzeniem.
- Też nie uwierzę - przyznałam. - Musimy spakować konserwy dla mojego szefa - westchnęłam, zdając sobie sprawę jak głupio to brzmi.
- Spokojnie, my się tym zajmiemy, a ty pilnuj baru - poleciła Ronnie. - Moja szefowa ma bzika na tym punkcie, twój szef pewnie też.
Pokiwałam głową, przyznając jej rację. To, co mówiła, brzmiało rozsądnie,więc postanowiłam jej posłuchać.
Niechętnie podreptałam na bar, w duchu modląc się, że może jakiś telefon będzie w stanie uratować mnie od głupiej gadki szefa i jego synalka.
Jak na złość telefon milczał, co było całkiem dziwne, bo zazwyczaj linia jest przeciążona. Nie żeby moje rozmowy z królem miały z tym jakiś związek. No dobra, może przeze mnie Pizza Queen traciła kilku klientów… Ale co ja mogłam na to poradzić?
Nie mając co robić zabrałam się za przecieranie szklanek. Wbrew pozorom było to bardzo odprężające i uspakajające.
Czekając na jakikolwiek telefon zaczęłam myśleć o moim królu, z którym nie miałam kontaktu już od jakiegoś czasu. Brakowało mi okropnie naszych rozmów, a wychodząc wtedy z lokalu i trzaskając drzwiami, nie sądziłam, że w ten sposób od nich uciekam.
Westchnęłam tęsknię, wlepiając pusty wzrok w słuchawkę.
I nagle jakiś cień bezczelnie mi ją zasłonił, wyrywając z rozmyśleń o moim ulubionym kliencie.
Chociaż może to lepiej, bo powoli łapała mnie nostalgia.
- W czym mogę po....och - urwałam, gdy tylko uniosłam spojrzenie.
Po drugiej stronie lady stał ten nieznośny dzieciak mojego szefa i szczerzył się jak idiota.
- Cześć, to znowu ja - uśmiechnął się szeroko i chyba spodziewał się, że na to polecę. Niestety biedaczek nie wiedział, że ostatnimi czasy latałam tylko na wyprzedaże do centrum handlowego…
- Tak, widzę - odparłam, siląc się na uśmiech, który ostatecznie bardziej przypominał grymas. - Coś się stało?
- Nie, nie, w żadnym wypadku. To znaczy, stało się… Znaczy… - zająknął się, błądząc wzrokiem po mojej twarzy, co robiło się coraz bardziej żenujące. - Chciałem tylko zapytać, no wiesz, czy… Czy twój ojciec był ogrodnikiem? - wypalił wreszcie ku mojemu wielkiemu zdziwieniu.
- Co takiego? - zapytałam wybita z rytmu, przyglądając mu się uważnie. Sprawiał wrażenie obłąkanego psychola, a gdy widzi się tak wyglądającego człowieka, to nigdy nie jest dobry znak.
- No bo ten... uhm... - Podrapał się po karku. - Bo masz wprost cudowne arbuzy.
Słysząc to, zadławiłam się własną śliną.
Nigdy w życiu nie słyszałam bardziej prostackiego, bezczelnego i seksistowskiego tekstu na podryw, a mój ex chłopak był naprawdę wielkim idiotą.
Uśmiechnęłam się sztucznie i zatrzepotałam rzęsami, a paznokcie ze złością wbiłam w ścierkę, którą przed chwilą polerowałam szkło.
- Tak, był - odpowiedziałam aż za słodko. Pochyliłam się w jego stronę i zniżyłam ton do niemal poufnego. - Dlatego zaraz zasadzę ci kopa.
Chłopak momentalnie zbladł, przez co na moich ustach pojawił się zwycięzki uśmieszek.
- Och, no skoro tak… - podrapał się po karku, unikając mojego spojrzenia. - Mogłabyś… Ugh… Tata prosił o dodatkowy sos do pizzy - dodał i odszedł z powrotem do stolika, a ja zrobiłam helikopter z ust, dając upust emocjom.
Ten dzieciak tak bardzo mnie irytował, że miałam ochotę zrobić mu coś bardzo, bardzo złego. Powstrzymywał mnie tylko fakt, że był synem mojego szefa, przez co mój mściwy charakter bardzo cierpiał. On niemal się dusił, bo nie pozostawiałam mu pola do popisu.
Przez chwilę pomyślałam nawet, żeby napluć im do tego sosu, jednak w porę przypomniałam sobie, że wszystkim smakuje moja ślina i powstrzymałam się.
Westchnąłem, z niechęcią patrząc na sosjerkę.
Na szczęście nie miałam zbyt wiele czasu, by zastanawiać się nad tym, jak go zniszczyć, bo w pizzerii rozdzwonił się telefon.
Szybko pobiegłam odebrać go, przekazując Caseyowi, żeby wyniósł dodatek dla szefa.
Nie miałam siły i chęci, żeby patrzeć na wyświetlacz, więc rzuciłam standardowym tekstem:
- Pizzeria Pizza Queen, słucham!
- Penny to ty? - usłuszałam radość w głosie mojego rozmówcy , przez co poczułam przyjemne mrowienie w żołądku. Miałam nadzieję, że nie były to jakieś oznaki niestrawności.
- Tak, we własnej różowej osobie!- potwierdziłam. - Wróciłam i jestem gotowa, by zrealizować twoje zamówienie, wkładając w nie całe swoje serce - dodałam.
Schowałam się na zapleczu, by zniknąć z pola widzenia szefa i jego rozochoconego synalka i wsłuchałam się w głos mojego ulubionego klienta. Nie żebym ich faworyzowała, czy coś…
- Taaak, to ja - odpowiedziałam przeciągle. - Plotki o moim odejściu już do ciebie dotarły?
- Można tak powiedzieć - zaśmiał się. - Jak tam u ciebie, królowo? Stęskniłem się za twoim głosem.
Przygryzłam wargę na jego słowa. To było naprawdę urocze z jego strony. Nie myślałam nawet, że ktoś poza Caseyem i wygłodzonym tłumem będzie odczuwał mój brak. A jednak...
- Bywało lepiej - mruknęłam. - Wpadłam na obiad, ale szef postanowił złożyć nam wizytę, więc musiałam zakasać rękawy. Zresztą!, nie uwierzysz, kiedy ci powiem, kto zastępował mnie w kuchni!
- Jak mi powiesz, że Chuck Norris, to będę się bał nie uwierzyć- parsknął, przez co uśmiechnęłam się pod nosem. Dopiero teraz dotarło do mnie jak ja się stęskniłam. Brakowało mi tych rozmów jak chyba niczego innego na świecie.
- Nawet lepiej! - wykrzyknęłam z ekscytacją. - Ale jak stoisz to lepiej usiądź...
- Pony - przerwał mi, łagodnie i nieśmiało wchodząc w zdanie. - Szanujmy się, nie podjąbym się takiego wysiłku, jakim jest siedzienie. Leżę, Penny, ja leżę - podkreślił, udając poważny ton.
Zaśmiałam się cicho, szczerząc się sama do siebie. Boże, jak ja dawałam radę przeżyć bez rozmów z nim przez ostatnie dni?
- No dobrze, więc... Tylko nie pij nic, bo jeszcze się zadławisz - uprzedziłam radośnie.
- Możesz być spokojna.
- Calum Thomas Hood! - pisnęłam, podskakując w miejscu i unosząc wolną rękę do twarzy.
Mój rozmówca jakby westchnął, albo może nabrał powietrza. Tak czy siak, zdziwiła mnie taka jego reakcja. Zazwyczaj entuzjazmował się razem ze mną i wspólnie przeżywaliśmy te napady fangirlingu. Czyżbym tym razem powiedziała coś nie tak?
- Hej co jest, nie skomentujesz tego jakoś? - zapyałam lekko zmieszana.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Odsunęłam telefon od ucha, by sprawdzić zasięg, ale miał wszystkie kreski.
- Po prostu… - zaciął się. Chyba się denerwował, czułam tą aurę po drugiej stronie słuchawki.
- Tak?
- Penny, twoje życie to goal. Dlaczego ja tak nie mam - wypalił i zaśmiał się niezręcznie.
Odetchnęłam z ulgą, choć wydawało mi się, że atmosfera między nami nadal była odrobinę gęsta.
- Musiałbyś zacząć tu pracować - prychnęłam i nagle poczułam się olśniona. Byłam pewna, że gdybym siedziała, wstałabym natychmiast. - Właśnie! Zacznij tu pracować!
Mój pomysł wydawał się genialny, bo przecież nie tylko życie mojego klienta stałoby się jednym wielkim wygrywem, tak jak moje, to jeszcze moglibyśmy spędzać całe dnie razem. Czy ta wizja nie była idealna? Pewnie, że była, a jeśli ktoś (na przykład Casey) sugerowałby inaczej, mogłabym jednoznacznie stwierdzić, że jest głupi. To znaczy... Moreta akurat był głupi.
Chłopak zaśmiał się, co trochę mnie zdziwiło, bo hej, mówiłam całkowicie poważnie.
- Tak, a twojego przyjaciela wyślemy na niekończący się urlop - parsknął.
- Hej, to brzmi jak spełnienie moich marzeń! Ty to masz łeb… - pochwaliłam go. - To idę pogadać z szefem, akurat tu jest. - Klient zamilkną nagle, gdy dotarła do niego powaga w moim głosie.
- Czekaj, Penns, ty tak na serio? - zapytał omal nie dławiąc się powietrzem, czy czymś takim. Nie wiedziałam przecież co aktualnie jadł czy pił...
- Skarbeńku, jestem smiertelnie poważna w tym momencie - westchnęłam i zaczęłam nawijać sobie włosy na palec. Kochałam ich kolor, a świadomość, że Michael Gordon Clifford miał identyczny sprawiała, że kochałam je jeszcze bardziej.
- Penny, nie, nie, dzięki ci wielkie, ale wiesz, mam swoją pracę i... i chyba jestem zbyt niezdarny do tej roboty. W ogóle nie mam umiejętności kulinarnych więc sama rozumiesz... - zaczął nawijać, na co parsknęłam śmiechem.
Chyba wizja pracy w tym miejscu nieźle go przestraszyła.
- Calum jakoś sobie radzi, a też urodzonym kucharzem nie jest - zauważyłam.
- Racja. W końcu gotował jajka w mikrofalówce...
Słysząc to, zmarszczyłam brwi. Chyba jednak w te dwa dni nie udało mi się nadrobić wszystkiego, co działo się ostatnio u moich idoli.
- Co?
- No… Nie oglądałaś tamtego wywiadu? Jejku, przepraszam, nie chciałem ci spoilerować…
Mój wzrok samoistnie powędrował w stronę mojej komórki, a głosik w głowie nakłaniał mnie do zrobienia szybkiego researchu.
- Nie oglądałam. Co to był za wywiad? - Zapytałam, mrużąc oczy.
- Yyy… nie pamiętam. Jego fragment mi mignął na timelinie.
- Och, serio? To może poproszę kogoś o linka- mruknęłam, odblokowując smartfona.
- A może po prostu mi się to przyśniło - dodał szybko, nim w ogóle zdążyłam wejść w aplikację Twittera.
- Huh? - zmieszałam się, nie wiedząc już kompletnie, co robić i o co chodziło mojemu "królowi"
- Nic, już nic - odpowiedział mi szybko, przez co jeszcze bardziej wybił mnie z rytmu. - Wiesz, w sumie trochę zgłodniałem...
- Hawajska? - zapytałam, odpuszczając poprzedni temat. Nie było sensu dociekać. Pizza była nawet ciekawsza.
- Tym razem mam ochotę na cztery sery - stwierdził, a jego głos wydał się rozmarzony, aż sama uśmiechnęłam się na jego dźwięk.
- Z podwójnym serem? - zapytałam ze śmiechem. Przypomniałam sobie, że nie zamawiał u mnie tej pizzy od kiedy zadzwonił jeden z pierwszych razy, gdy jeszcze mówił do mnie per "pani" i serce zabiło mi trochę szybciej.
Tak samo z siebie. To przecież nie musiało nic znaczyć. Mogłam zawsze mieć arytmię...
- Taaa, to ciasto w sumie możesz odpuścić - prychnął.
Miałam wrażenie, że się rumienię, bo on faktycznie pamiętał, o czym wtedy rozmawialiśmy, mimo że minęło tyle miesięcy.
- To może podam ci numer do supermarketu?
- Tam nie opiekają.
Prawie zachłysnęłam się śliną z rozbawienia. Próbowałam zachować dyskrecję, dlatego ostatecznie brzmiałm jak umierająca orka. Z całym szacunkiem do orek…
- Czy do tego sos serowy? - wysapałam z trudem. Cholera, może to poważnie była ta arytmia?
- Nie widzę innej opcji. Jeszcze najlepiej jakiś serowy cytacik na pudelku.
- Hmm… pomyślę o tym.
- Liczę na ciebie, królowo - zaśmiał się. - Nie będę ci już przeszkadzał, bo szef pewnie zaraz cię zje... ale odezwij się do mnie czasem, kiedy nie pracujesz. Znasz przecież numer.
Tak, to był najpoważniejszy przypadek arytmii i chyba powinnam zgłosić się z nim do lekarza jak najszybciej, bo jeszcze chwilę, a serce całkiem mi stanie.
- Och, um, jasne - wymamrotałam, starając się zabrzmieć neutralnie. Jak zawsze nie wyszło. - To...
- To do usłyszenia, Pony.
- Do usłyszenia - przytaknęłam, bazgrząc po jego pudełku na pizzę. Minęła jeszcze chwila, nim się rozłączył, bo byliśmy zbyt zajęci wsłuchiwaniem się w swoje oddechy.
Pony, stop, to zabrzmiało dwuznacznie.
Wracając, gdy wreszcie zakończyliśmy naszą rozmowę, zorientowałam się co ja właściwie rysowałam i widząc serduszka na białym kartonie, zdziwiona odepchnęłam pudło w kąt i sięgnęłam po nowe, by wymyślić jakiś serowy cytat na życzenie klienta.
- Pony, co ty znowu? - zaczął Casey, zaglądając mi przez ramię.
- O, jakie urocze serduszka! - zawołał Cal, który przywlekł się razem z moim głupim przyjacielem. - Dla kogo to?
- Dla jej króla - prychnął Moreta, nawet nie dopuszczając mnie do głosu.
Co prawda, to prawda - za dobrze mnie znał.
- Wcale nie - mruknęłam, kończąc serowy cytat, o który mnie poprosił. - To jest dla niego.
Casey zaśmiał się, nawet nie do końca wiedziałam z czego i zmierzwił mi włosy z rozczuloną miną. A ja naprawdę nie wiedziałam, o co mu, do jasnego bakłażana, chodziło.
- Moreta? Chcesz mi jakoś wytłumaczyć swoje zachowanie? - popatrzyłam na niego jak na idiotę, czyli tak jak zawsze, a on machnął tylko ręką.
- Tamto pudełko podobało mi się zdecydowanie bardziej - skomentował Cal, wydymając usta. - W tym mi czegoś brakuje - dodał, wskazując na to z serowym cytatem. - Dorysowałbym nawet coś od siebie, ale obawiam się, że moje pismo może być zbyt charakterystyczne…
- Cooo… - próbowałam zrozumieć co właśnie powiedział mój idol.
- Ja napiszę - otrząsnął się Casey. - Dyktuj - rozkazał i wyrwał mi marker z ręki.
Otworzyłam szerzej oczy i już wyciągnęłam rękę, żeby wyszarpać pisak z dłoni rzekomego przyjaciela, kiedy ten najzwyczajniej uniósł rękę. Nie byłam jakaś niska, ale też nie nie wiadomo jak wysoka. Nie sięgałam, zwyczajnie.
- Moreta! - warknęłam zła. - Oddawaj to.
- I tak to dopiszę, jeśli nie teraz, to w samochodzie. Nawet nie wiesz ile razy już to robiłem - zaśmiał się.
Na jego słowa obudziła się we mnie chęć mordu. Miałam prawdziwą ochotę wydrapać mu oczy.
- Nawet nie próbuj - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- To patrz na to - prychnął, po czym odwrócił się do Cala, który był świadkiem całego zdarzenia. W jakim on mnie świetle stawiał przed idolem?! - Dyktuj, mordo.
Mordo. M o r d o. Casey zwracał się do mojego idola per mordo, co sprawiło, że przypomniało mi się jak jestem na niego wkurzona z powodu ukrywania ich znajomości. Moreta po prostu kopał sobie grób własnymi zębami.
- Postawiłbym na jakąś rymowankę.
- Ja zawsze chciałam postawić na milion, ale program miał ograniczenia wiekowe - do pomieszczenia nagle weszła Alex. - Gdzie macie zapas ręczników papierowych?
- W szafce po prawej, na górze, w schowku - podyktowałam z pamięci, zanim jeszcze Moreta zdążył przetworzyć pytanie.
Wiedziałam od zawsze, że jego mózg jest mały i niezdolny do myślenia, ale żeby aż tak...
- Wiem! - ucieszył się Calum, niemal klaskając w dłonie jak ja podczas mojej rozmowy z królem. - Your emotions under pressure
When I ask for something more
I take the chances that I'm given
Cause I'm desperately all yours.
- Stary, to nawet nie jest rymowanka - zauważył Casey.
Musiałam zrobić się cała czerwona, przysięgam.
Alex posłała mi pytające, odrobinę zdegustowane spojrzenie, ale pokręciłam głową, dając jej do zrozumienia, że nie warto jest pytać.
- Ale na bank go zwali z nóg, zaufaj! - Gdy to mówił miał bardzo dziwny wyraz twarzy, niemal szaleńczy. Chyba nawet zaczęłam się go trochę bać. Na szczęście póki Alex była w pomieszczeniu nic mi nie groziło, bo to z niej wylewało się tu najwięcej zła.
- Casey nie rób tego - wysyczałam. - Jeśli Ci życie miłe, to odłóż ten marker...
- Powtórz Cal.
Tak właśnie potraktował mnie mój wieloletni "przyjaciel". Osoba, której ufałam - prawie, której wierzyłam - czasami, która wiedziała o mnie wszystko - wystarczająco dużo, bo był za głupi, żeby domyślić się reszty.
- Twój królik trafia jutro do menu jako danie specjalne- warknęłam.
- Zostawcie biednego królika! - jak na zawołanie do kuchni wkroczyła Ronnie. - Co wam zrobiło biedne zwierzę? - zapytała, po czym spojrzała na Alex. - Znalazłaś te ręczniki?
- Ta... - Alex lekceważąco machnęła ręką. - Masz popcorn?
- Czyżby przedstawienie? - zaśmiała się ciemnowłosa.
- Pony kłóci się z Moretą, bo on chce za nią wyznać miłość jej przyszłemu chłopakowi i to w dodatku tekstem na pudełku pizzy. Dodajmy, że ten tekst wymyślił Calum Hood - wyjaśniła dziewczyna, a ja wraz z chłopcami spojrzeliśmy na nią.
Nie dlatego, że zachowywała się, jakbyśmy wcale nie stali obok, ale dlatego, że jej spostrzeżenia były niezwykle trafne.
- Wow - jęknął Casey. - Jeśli to tak wygląda, to chyba odpuszczę.
- Tak, ja chyba też - zawtórował mu Cal.
W pewnym sensie Alex uratowała mi życie. I życie królika Morety zresztą też.
Zamrugałam z dezorientacją, ale szybko ocknęłam się i wyrwałam mazak z dłoni przyjaciela. Jeszcze mógłby wydłubać nim sobie oko czy coś z tych rzeczy...
I kiedy już myślałam, że dalej będzie z górki - nie mogłam pomylić się bardziej - do akcji wkroczył nasz jakże cudowny szef ze swoim denerwującym synalkiem u boku.
- Więc to tutaj są wszyscy, kiedy kasa jest bez opieki - stwierdził, używając tonu, który mógłby wskazywać na to, że po latach egzystencji na tej planecie, odkrył w końcu sens życia.
Moreta zaśmiał się niezręcznie. Podejrzewam, że obrał moją taktykę z lekcji matematyki w liceum - śmiej się z kiepskich żarcików psorki, a zdasz chociaż na dwa. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało...
- Widzi pan, szefie... - zaczęłam, próbując wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. - My prowadzimy debatę nad… umm… poprawą jakości obsługi!
Mężczyzna zgromił mnie wzrokiem, jakbym co najmniej to jemu planowała zabić królika... a nawet wątpiłam, żeby go miał.
Przełknęłam gęstą ślinę, uśmiechając się tępo jak jedna z tych dziewczyn, która stale przychodzi do naszej pizzerii, żeby podrywać Casey'a.
- Myślę, że trzeba rozluźnić szeregi, żeby zapanował tu w końcu porządek - oznajmił poważnie, a pode mną niemal ugięły się kolana. Chyba nie miał zamiaru nikogo zwalniać? Nie mógł, przecież, na świętą marchew...
- Dobra, niech będzie - niezręczną ciszę przerwała Alex. - Rzucam tę robotę- oznajmiła podniosłym tonem, odwiązując swój fartuch. Niestety nie mogła poradzić sobie z supłem, który jej zawiązałam. - Ale fartuch zatrzymam, bo jest zajebisty - wybrnęła.
- Przecież ja ci nawet nie płacę! - obruszył się szefuńcio.
- Czyli, że mam zostać? - zapytała zdziwiona.
- Nie! Z resztą, nieważne - machnął na nią ręką i odwrócił się znowu w moją stronę.
W tym samym czasie jego syn próbował poderwać Casey'a. Ten chłopaczek musiał być nieźle zdesperowany. W sumie, jakbym miała takiego ojca, to też bym była.
- Perry - zwróciłe się do mnie, a ja nawet nie miałam siły upominać go, że mam na imię, na pizzę hawajską, PENNY. Pony, Penelopa, jakkolwiek. Czy tak trudno to zapamiętać?
- Huh? - jęknęłam, wiedząc do czego zmierza. Coś stanęło mi w gardle.
Nie chodziło o to, że bałam się stracić pracę. W Los Angeles było mnóstwo knajp, które biłyby się o mnie po uzyskaniu mojego CV. Po prostu przerażała mnie mnie wizja pracy w innym miejscu. Dosłownie. Tutaj mogłam nawet wieszać plakaty ulubionego zespołu na ścianach! No i bałam się też pracy z nowymi ludźmi. Miałam ciężki charakter i wiedziałam o tym doskonale. W dodatku Casey był moim dobrym (jedynym) przyjacielem i tutaj mogłam widzieć go każdego dnia. Nie chciałam się od niego oddalić. No i Król... nie chciałam, bardzo nie chciałam tracić z nim kontaktu. Bardziej niż bardzo.
- Myślę, że rozumiesz w czym tkwi problem - powiedział, wlepiając we mnie ten swój wielce poważny wzrok. Oczywiście, że nie wiedziałam, w czym tkwi problem - dzięki mnie i mojej ślinie ten lokal miał jeszcze jakichś klientów, to przez moje wpisy na twitterze, strona naszej pizzerii miała cztery razy więcej followersów niż wcześniej!
Wyrywałam sobie włosy, żeby doprowadzić tę pizzerię do tego poziomu, by teraz jedynym co powie mój szef będzie: "problem tkwi w tobie, zwalniam cię, PERRY" - już niemal słyszałam jego głos w myślach.
I tak to się właśnie kończy, człowiek chce dobrze, a kończy słysząc głosy z nikąd. Oby tak dalej, Pony!
- W czym? - odezwał się Casey, a ja naprawdę musiałam powstrzymać się, żeby nie uderzyć dłonią w twarz. Jego oczywiście.
- Za dużo tu tego nastolatkowego zespołu - stwierdził, a gdy tylko to powiedział, zaczął obracać się i wytykać palcem każde miejsce, gdzie widnieli chłopcy z 5sos i cokolwiek z nimi związane.
Przełknęłam ślinę i niepewnie zerknęłam na Caluma, ale on pozostał niewzruszony.
- Polly, wiem, że jesteś za to odpowiedzialna. Rozpraszasz nam klientów i sama siebie. To... to nie może tak być.
Widziałam po Alex, że była w stanie wygarnąć coś mojemu szefowi, ale Ronnie pokiwała jej głową na "nie".
Nerwowo splotłam palce za plecami i zaczęłam bujać się na piętach, obawiając najgorszego...
- Ja… ja wcale nie… - wydukałam niepewnie, bo głos ugrzązł mi już w gardle na samą myśl o zwolnieniu. Umówmy się, to był bardzo stresujący moment. Co innego rzucić pracę i trzasnąć drzwiami, a co innego zostać z niej wyrzuconym. Moja duma skazana była na bolesną śmierć w szafce z fartuchami w lokalu Pizza Queen. - Przepraszam - powiedziałam bezgłośnie i starłam wierzchem trzęsącej się dłoni łzę, spływającą po moim policzku.
- Hej, tak nie można! - wykrzyknął mój przyjaciel, widząc, że jestem na skraju załamania.
- Cicho, Casey - ucieszył go szef. - Rozmawiam z Peggie. Tak więc, zwalniam cię, Peggie.
Zacisnęłam wargi, starając się nie rozpłakać. Miałam ochotę zaśmiać się gorzko i już na końcu języka miałam ciche, suche "wiedziałam". Przez chwilę pożałowałam, że nie naplułam mu do piwa, kiedy nie patrzył.
- Pony - szepnął mój przyjaciel, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Jest okay, Moreta - zapewniłam, kiwając głową ze smutnym uśmiechem.
- No nie wiem… - zaczął, a z tyłu mojej głowy od razu zaświeciła się czerwona lampka, sygnalizująca, że Moreta zamierza rzucić jakiś komentarz w stronę mojego wyglądu. Jak na zawołanie, mój grymas zamienił się w ironiczny i równocześnie poirytowany uśmiech - taka reakcja obronna organizmu przed całkowitym upokorzeniem.
- Casey, to przecież wyśmienicie! - zawołałam. - No popatrz tylko ile wniosłam do tej pizzerii. Każdy lokal zatrudni mnie, gdy dowie się ile zrobiłam dla tej budy.
- Umm… Pony, chyba masz gorączkę - stwierdził, wyciągając rękę w kierunku mojego czoła, by to sprawdzić.
- Zabieraj łapska! - chlasnęłam go po dłoni i kontynuowałam swój wywód: - Wracając… jest mi bardzo przykro, że oprócz depresji, tego fartucha i ołówków, które mój ojciec podarował dla kelnerów, nie mogę wynieść z tego miejsca również ciebie, mój drogi przyjacielu - ogłosiłam wystarczająco głośno i wyraźnie, by słyszeli mnie również klienci.
- Pony co ty...
- Nie! - przerwałam, śmiejąc się maniakalnie. - To ja rzucam tę robotę... albo nie, jednak nie, czekaj. - Odwróciłam się do szefa z szerokim uśmiechem. - Jesteś mi winien wypowiedzenie. A ty - odwróciłam się do jego synalka - nigdy się z tobą nie umówię. I nie, Casey, zawsze słuchałam 5 seconds of summer.
Chwyciłam swoją komórkę, leżącą na blacie i wcisnęłam ją do kieszeni przyciasnych dżinsów. Chyba musiałam pomyśleć o diecie...
- Fartuch zatrzymuję, bo jest zajebisty. Resztę moich rzeczy przywieź mi do mieszkania, Casey. Wypłatę chcę mieć na koncie do końca tygodnia. Za wszystkie ostatnie trzy miesiące. Przekaż mojemu stałemu klientowi, że dam mu znać, jak zmienię lokal.
I na tym skończyłam. Zadarłam brodę i po prostu wdzięcznym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia, po drodze zabierając jeszcze puszkę z napiwkami, bo w końcu jakoś musiałam wrócić do domu.
Przystanęłam jednak przed samym progiem drzwi wejściowych, słysząc głos tej męskiej wywłoki zwanej również przeze mnie synalkiem szefa, bo cóż, ja też miałam słabą pamięć do imion.
- Skoro zostałeś tutaj sam jak palec - no popatrz, zupełnie jak ja! - to może chcesz wyskoczyć kiedyś na kawę albo do kina?
Byłam pewna, że mówi to do Morety, więc prychnęłam pod nosem i ostatecznie popchnęłam drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro