*2* *** 3**
CASEY
Był już środek mojej zmiany, a ja właśnie odbierałem zamówienie od pewnej niskiej blondyneczki, która zjawiała się w pizzerii coraz częściej. Powoli zaczynałem węszyć w tym jakiś podstęp, tym bardziej, że dzisiaj razem z pieniędzmi wcisnęła mi karteczkę z numerem telefonu. Na początku chciałem powiedzieć jej, że jestem gejem, ale stwierdziłem, że póki nie jest zbyt nachalna, chętnie będę przyjmował jej pieniądze.
Odwróciłem się na pięcie od lady, i poszedłem do kuchni, by przekazać zamówienie w ręce "kucharza". Tia, kucharza.
Odkąd Pony trzasnęła drzwiami lokalu kilka dni temu, jej noga więcej tu nie stanęła, za co trochę plułem sobie w brodę, bo ta praca była jeszcze gorsza do zniesienia bez niej.
- Do broccoli idzie papryka? - krzyknął chłopak z kuchni, na co westchnąłem bezsilnie.
Najchętniej zamknąłbym ten lokal i usiadł na barowym stołku, nalał sobie piwa i odpoczął od tej wrzawy, ale nie mogłem tego zrobić, bo zapowiedziana wizyta szafa mogła odbyć się w każdej chwili. Ta praca może i nie była szczytem moich marzeń, ale w ogóle była, a z wypłat byłem raczej zadowolony, więc... więc wolałbym nie zostać zwolniony.
- Nie wiem, sprawdź w karcie - burknąłem, wchodząc na zaplecze po papier do kasy, który skończył się jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie.
- Stary, to ty pracujesz tu kilka lat... - zaczął, ale urwał, gdy zgromiłem go spojrzeniem.
Naprawdę, lepiej dla niego, jeśli nie przypominał mi o mojej nudnej codzienności i zmarnowanym w tym lokalu czasie.
- Okay, po prostu dam podwójnego brokuła - postanowił spontanicznie i wrócił na swoje tymczasowe stanowisko. Sam też wróciłem do kasy, by przyjąć zamówienia tych wszystkich niecierpliwych, umierających z głodu ludzi. Zawsze sądziłem, że Pony przesadza, gdy na nich narzekała, ale dopiero teraz mogłem się przekonać jak makabrycznie wygląda ta sytuacja.
- Co dla pana? - zwróciłem się do mężczyzny, który trzymał moje przyszłe pieniądze, lecz w tym samym czasie ze strony kuchni dobiegło mnie siarczyste i dosadne "kurwa!". - Przepraszam na chwilę. - Posłałem klientowi przepraszający uśmiech i znów skierowałem się do kuchni, by sprawdzić co się stało.
- Co znowu? - jęknąłem, stając w progu kuchni. - W przeciągu ostatnich trzech godzin udało ci się już przypalić olej na frytki, pokroić pomidory do sałatki z naklejkami, zepsuć klamkę do pieca, złamać klucz w szafce i...
- Zaciąłem się - przerwał mi, ściaskając palca, zawiniętego w kawałek papieru.
Wywróciłem oczami, zbyt zirytowany, żeby mu współczuć.
Miałem już naprawdę dość. Robiłem tu praktycznie wszystko, obsługiwałem dziesięciu klientów jednocześnie, przyjmowałem zamówienia i tłumaczyłem, że chwilowo niestety nie mamy opcji z dowozem. W dodatku ten przeklęty telefon bez ustanku dzwonił, ja dostawałem już białej gorączki. Ten dźwięk już śnił mi się po nocach.
- Skończę tę pizzę, a ty znajdź sobie jakiś plaster, żebym nie musiał wmawiać klientom, że krw to keczup - wymamrotałem, przecierając twarz dłońmi. - Tylko pospiesz się, bo zgraja ludzi czeka na mnie przed ladą i jeszcze trochę, a zaczną gonić mnie z widłami za długi czas oczekiwania.
Chłopak mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, ale ostatecznie ruszył na poszukiwania plastra, a do mnie zaczynało dochodzić, że prawie (prawie!) brakuje mi tutaj Penny.
To znaczy, próbowałem do niej dzwonić, ale jedyne co słyszałem w słuchawce to jakaś głupia pioseneczka, której tytułu nawet nie znam. Było w niej coś o tym, że nie lubi mojego głupiego tatuażu, czy coś. Nie wiem dokładnie, nie skupiałem się na tym. Inna sprawa, gdyby miała tam ustawione Barbie Girl…
Próbowałem też pisać na każdym portalu społecznościowym, jaki posiadała, ale to też było trudne, bo na większości mnie zablokowała, a resztę po prostu ignorowała. Albo gorzej - tylko wyświetlała.
Byłem też kilka razy pod jej domem, ale za siódmym razem jej sąsiadka chciała dzwonić na policję, obawiając się, że jestem jakimś stalkerem. Urocza kobieta. W tamtej chwili żałowałem, że kiedyś wraz z Pony przesiadywaliśmy u niej na ciasteczkach.
W każdym razie Penelopa odcięła się ode mnie na amen.
- Uhm… Casey? - chłopak pojawił się wreszcie w drzwiach i patrzył w konsternacji to na mnie, to na oklejony plastrem w jednorożce palec.
- To Penny, nie patrz tak na mnie. - Obojętnie wzruszyłem ramionami. - Pokroiłem warzywa, wystarczy teraz, że je rozsypiesz i wstawisz do pieca. Nie oparzysz się?
- Nie jestem aż taką niezdarą....
- Cokolwiek pozwoli ci spać spokojnie - rzuciłem, odwracając się na pięcie.
Ruszyłem w stronę sali, żeby zebrać zamówienia od tych wszystkich klientów, pokrzywdzonych przez los i pytających "gdzie ta miła dziewczyna?"
Totalnie nie rozumiałem o kogo im chodzi. Może gdyby nie epitet "miła", nawet pomyślałbym, że chodzi o Pony. W końcu była dziewczyną.
Gdy zebrałem już wszystkie zamówienia, co zajęło mi całkiem sporo czasu, postanowiłem pomóc w robieniu pizzy. Jednak dźwięk dzwoniącego już chyba po raz setny telefonu, pokrzyżował moje plany.
Poirytowany odebrałem połączenie i właśnie chciałem przemówić spokojnym głosem, gdy przerwał mi mój rozmówca.
- No witaj, królowo, jak ci idzie panowanie nad królestwem?
Uniosłem brew, słuchając jak chłopak się wysila. To na te teksty leciała Pony?
- Średnio, bym powiedział - wzruszyłem obojętnie ramionami. - A tobie? Królu? - dodałem z przekąsem.
- Casey? - zapytał, ewidentnie zdziwiony. - Co ty, do cholery, robisz?
- Popijam drinka na plaży w Miami - rzuciłem w dość sarkastyczny sposób. - Pracuję, wyobraź sobie. Nie tylko Penny ma prawo odbierać tu telefony.
- Hej, spokojnie, masz okres czy o co chodzi? - sarknął. Przynajmniej jednego z nas bawiła ta sytuacja. - Ostatnim razem byłeś tak uszczypliwy, kiedy próbowałem podrywać cię zamiast Peny.
- Nie wracajmy do tego, bo będę jeszcze bardziej uszczypliwy - burknąłem, przypominając sobie tamtą niezręczną sytuację.
- Wow, dobra. Spokojnie, stary - próbował mnie uspokoić. - Jest Pony?
- Nie - niemal warknąłem, słysząc jak znów wymienia jej imię. - I nie posiadam danych o jej aktualnym położeniu, przykro mi. Chociaż może gdybym był dedektywem więcej by mi płacili…
- Czekaj, powoli, bo nie bardzo rozumiem - poprosił.
Naprawdę zacząłem się zastanawiać, co takiego moja przyjaciółka w nim widziała. Cholera, Penny nigdy się do tego nie przyznała, ale ja wiedziałem, że całkowicie wpadła. Zakochała się w tym gościu na zabój, chociaż nawet nie znała jego imienia. To było popaprane, ale równocześnie cholernie urocze.
- Zwolniła się - zawiadomiłem. - Już tu nie pracuje. Wyszła, trzasnęła drzwiami, wróciła po torebkę i laptopa, znowu wyszła, i więcej jej nie widziałem.
- Jak to się zwolniła? - w jego głosie słyszeć można było szok i żal, i to jednocześnie. Wszechstronny człowiek…
- No normalnie… Znaczy nienormalnie. Jakby to zrobiła po ludzku to rzuciłaby chociaż jakimś podaniem czy coś. A ona po prostu… poszła. - I nie wróciła, Casey, pamiętasz? Och i pamiętaj, że nie dała od tego momentu żadnych oznak życia, a ty nie wiesz nawet gdzie jest i co robi. Nagroda dla najlepszego przyjaciela roku wędruje do… Niespodzianka, nie mnie!
- Wasza pizzeria jest jakaś dziwna - stwierdził "król". - Jak ja mam się z nią teraz skontaktować? - jęknął.
- Dałbym ci jej numer telefonu, ale nie chcę zostać zlinczowany - stwierdziłem. - Nie wiem, znajdź ją na Facebooku albo napisz na Instagramie.
Po drugiej stronie usłyszałem kpiące parsknięcie.
- Jasne, ale nie chcę, żeby zeszła na zawał, czy coś.
- Wysoko się cenisz.
- Ona wysoko mnie ceni - sprostował.
Powoli wypuściłem powietrze nosem, ignorując towarzyszący temu świst. Jeśli moja przyjaciółka będzie w związku z tak wkurzającym człowiekiem, wezmę z nią rozwód, czy coś z tych rzeczy.
- Słuchaj, aktaulnie mam całą pizzerię na głowie, przyjadę po pracy odstawić twojego wkurwiającego kumpla do domu, to pogadamy.
- Dobra, trzymam za słowo.
- Dzięki Bogu, że tylko za słowo - rzuciłem i zakończyłem połączenie.
Z niechęcią podreptałem do kuchni, by sprawdzić, jak radzi sobie nasz nowy kuchcik i serio, obawiałem się nawet chwycić za klamkę, ze strachu, że mogę tam zastać jakiś pożar. Takie są skutki "zatrudniania" niewykwalifikowanych pracowników. Dobrze, że szef nie miał pojęcia o tym całym bałaganie, wtedy to mnie przydałby się schron.
Kiedy w końcu zebrałem się na odwagę i wszedłem do pomieszczenia, okazało się, że chłopak radzi sobie coraz lepiej. Przynajmniej tak to wyglądało, bo w głębi duszy cieszyłem się, że to nie ja będę musiał jeść tę pizzę.
- Dobrze ci idzie - pochwaliłem go, obserwując jak rozsypuje kukurydzę na pozostałych składnikach.
- Czekaj, niedosłyszałem. Co mówiłeś? - zapytał z cwaniackim uśmiechem, chcąc mnie sprowokować.
- Uważaj na palce. - Uśmiechnąłem się sztucznie, nie dając za wygraną. Prędzej wykupię wczasy w garażu Pony, niż przyznam znowu, że jest w czymś dobry. To niezdrowe dla jego ego.
Już podwijałem rękawy, żeby zabrać się za gotowanie, kiedy dzwonek na ladzie znowu zadzwonił.
Po cichu policzyłem do dziesięciu, uprzednie wyrzucając z siebie wiązankę przekleństw, po czym uśmiechnąłem się odrobinę za sztucznie i ruszyłem w stronę baru.
- Witam, w czym mogę.... o cholera - wymsknęło mi się i omal się nie zadławiłem, widząc trzy znajome dziewczyny przy ladzie.
Jedną z nich znałem szczególnie dobrze. Widząc ją, nie wiedziałem jednak, czy powinienem się cieszyć, czy może raczej uciekać i udawać, że mnie nie ma.
Przez chwilę zapadła między nami niezręczna cisza, podczas której mierzyliśmy się nawzajem spojrzeniami, aż do momentu, gdy Alex zdecydowała się zabrać głos.
- Długo tak jeszcze będziemy się na siebie patrzyli, czy wreszcie nas obsłużysz? - uniosła brew, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
Potrząsnąłem głową, zupełnie jakbym obudził się z transu i zerknąłem na stojącą obok różowowłosą.
- Jasne - odparłem, chwytając notes. - Och, i tak na przyszłość - dodałem, spoglądając na Pony - tym razem postaraj się nie trzaskać drzwiami, bo rachunek za ich naprawę przyślę ci pocztą. - Uśmiechnąłem się do niej tak sztucznie, że aż samego mnie to zabolało. Może powinienem był ją raczej przeprosić?
Moja przyjaciółka (bo nadal, mimo wszystko, mogłem ją tak nazwać, prawda?) spojrzała na swoje najprawdopodobniej świeżo zrobione paznokcie, całkowicie ignorując to, co powiedziałem. Oparła się ręką o blat, po czym uśmiechnęła się z przekąsem.
- Zdaje się, że coś się pali - stwierdziła.
Pociągnąłem nosem, chcąc to sprawdzić, ale kiedy nie poczułem niczego, co przypominało spaleniznę, zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu.
- Niby co takiego? - zapytałem.
- Poczucie twojej lojalności - odpowiedziała, uroczo mrugając.
No tak, mogłem się tego spodziewać po Pony.
Trochę zabolało, ale z drugiej strony cieszyłem się, że to rzeczywiście nie z kuchni. Wtedy moje ego ucierpiałoby bardziej. Wtedy wyszłoby na to, że nie potrafię jej zastąpić, co w pewnym sensie było prawdą. Pony ściągała tutaj najwięcej klientów.
- Zajmiecie stolik same, czy trzeba was zaprowadzić? - zagaiłem z przekąsem.
- Możesz mnie odprowadzić do drzwi - Penny uśmiechnęła się równie szeroko.
- Ej, ja akurat bym chciała, żeby zaprowadził nas do stolika - odezwała się Ronnie.
- Pewnie napluje nam do ciasta - mruknęła różowowłosa.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem, bo to było tak bardzo w jej stylu.
- Nie jestem tobą - skomentowałem, powstrzymując rozbawienie.
- Racja - zgodziła się. - Mam nadzieję, że mój urodzinowy tort ci smakował.
Powiedziawszy to, zgarnęła trzy karty menu i wstała, zarzucając swoje jasne kosmyki na ramiona. Odeszła w stronę jednego z niewielu wolnych stolików, wysoko unosząc głowę, jak prawdziwa królowa.
Zacząłem zastanawiać się, co miała na myśli, ale po chwili przeglądania jej się, stwierdziłem, że chyba jednak nie chcę wiedzieć.
Patrzyłem na nią przez kilka sekund, ale już na pierwszy rzut oka widać było, jak bardzo jest wypoczęta. Cóż, mogłem tylko pozazdrościć jej tego, że znalazła czas dla siebie.
Tymczasem mnie czekała kolejna robota. Wprost nie mogłem się doczekać, aż będę musiał obsłużyć Penny. Chciałem, żeby wróciła do pizzerii, to fakt, ale po drugiej stronie lady była moim wrogiem.
Chwyciłem za ścierkę i z nerwów zacząłem wycierać blat. W międzyczasie obserwowałem jak dziewczyny świetnie się razem bawią. Z każdą chwilą coraz bardziej rozumiałem decyzję Pony. Sam z chęcią bym wyszedł z tego lokalu i zatrzymał się dopiero na Hawajach, albo Bali. Nie pamiętam nawet kiedy ostatni raz byłem na urlopie…
Po chwili, kiedy cały bar był już wytarty trzy razy, postanowiłem się przełamać i sięgnąłem po notes z długopisem. Musiałem wziąć zamówienie od dziewczyn i modlić się, żeby nie wystawiły nam negatywnej opinii w sieci.
Wziął głębi wdech i popchnąłem drzwi, prowadzące na sale.
- Co dla was? - zapytałem z przyklejonym do twarzy uśmiechem.
Miałem nadzieję, że żadna z nich nie zauważy, jak pocą mi się dłonie.
Alex już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Pony powstrzymała ją, unosząc dłoń.
- Co możesz nam polecić? - zapytała.
Westchnąłem, w głowie już układając sobie plan zemsty.
- Umm... - podrapałem się po karku, zastanawiając się nad odpowiedzią. Pony od zawsze uwielbiała pizzę z ananasem, ale czułem, że było to podchwytliwe pytanie. Musiałem jakoś wybrnąć.
- Jeśli chodzi o sałatkę, polecałbym Cezara. Dzisiejsze, najświeższe warzywka, w połączeniu z grillowanym kurczaczkiem to wprost poezja.
Bennet patrzyła na mnie przez cały czas z kamienną miną. Nie potrafiłem wyczytać czy idę w dobrym kierunku, ale byłem pewien, że zaraz znajdzie coś, do czego będzie mogła się przyczepić.
- A pizze? - dopytała jedna z dziewczyn.
- Jeśli lubicie nietypowe połączenie, to nasza hawajska jest bezkonkurencyjna - stwierdziłem z przekonaniem, jednak niepewnie zerkając na Penelopę.
Coś definitywnie było nie tak. O coś chodziło, jednak wyjątkowo nie potrafiłem wyczuć o co konkretnie.
- Brałyśmy ją ostatnio - stwierdziła chłodno Penny.
Cholera, jak ja się na niej zemszczę...
- W takim razie może cztery sery? Parmezan, chedar, mozarrela i gouda idealnie się dopełniają. Podajemy z rukolą i sosem czosnkowym, prawdziwa bomba.
- Kaloryczna - wtrąciła moja "przyjaciółka". - Coś innego?
Jeszcze chwila, a zrobiłbym jek krzywdę, przysięgam, ale na szczęście uratował mnie głos dobiegający z kuchni.
- Gdzie dałeś oliwki?
- Kto to? - zapytała Pony, przyglądając mi się badawczo. Śmiesznie wyglądała ze zmrużonymi oczami.
- Nasz nowy kucharz - odpowiedziałem, dumnie wypinając pierś.
- Moreta, pytam cię o coś! - chłopak nie dawał mi spokoju. Może i dobrze, bo gdyby nie pytał, mielibyśmy sporo reklamacji… Ale Penny nie musiała tego wiedzieć.
- Brzmi znajomo - stwierdziła. Ale po jej minie mogłem zauważyć, że trudziła się z dopasowaniem głosu do konkretnej osoby.
- Kurde, ja chyba też skądś znam ten głos - stwierdziła Alex, marszcząc brwi, jakby i ona siliła się na wymyślenie, kto pomaga mi na kuchni.
Maksymalnie zestresowany, przełknąłem gęstą ślinę. Wszystko wszystkim, ale nie mogłem dopuścić do tego, żeby dziewczyny domyśliły się, kto obecnie rządził w kuchni.
-To ja dam wam jeszcze chwilę na zastanowienie i pójdę po te oliwki - stwierdziłem, po czym, nie dając im czasu na protest, szybko doszedłem w stronę wejścia na zaplecze.
Zachowując pozorny spokój, uchyliłem drzwi od kuchni, a gdy ona zamknęły się za mną, rozpoczęła się prawdziwa panika. Szamotałem się jak opętany, myśląc tylko o tym, że muszę się pospieszyć, by żadna z dziewczyn nie zaczęła niczego podejrzewać. To znaczy, już zaczęły coś podejrzewać, ale mogło być zdecydowanie gorzej, a ja nie chciałem do tego dopuścić.
- Wow, nie tak ostro. Aż tak nam się nie spieszy - skomentował chłopak, widząc jak gwałtownie otwieram wszystkie szafki i lodówkę w poszukiwaniu oliwek.
- Nie ma czasu do stracenia! - krzyknąłem, nurkując w jednej z dolnych szafek i wyrzucając z niej wszystko. - Zaraz nas przejżą! Zginiemy! - dramatyzowałem.
- Kto nas przejży? I niby w czym? - Myślenie tego gościa naprawdę mnie dzisiaj dobijało.
- Jak to kto?! Pony tu jest! - Ocierając pot z czoła, zabrałem się za przetrząsanie drugiej szafki. - Nie rozumiesz, nie może wiedzieć, że tu jesteś! Spłoszy nam wszystkich klientów. A potem podpieprzy mnie do szefa - dodałem, przypominając sobie, że i tak jestem na przegranej pozycji.
- Eee tam, przesadzasz. Nie byłoby aż tak źle - odparł opierając się o blat. - O! Casey, nie musisz już szukać tych oliwek. Są na blacie.
Podniosłem się gwałtownie, przy okazji uderzając się głową o blat. Złapałem się za bolące miejsce, rzucając siarczystym "kurwa".
- Dlaczego nie poprosiłem kogoś innego o pomoc? - warknąłem, patrząc na chłopaka z chęcią mordu w oczach.
Jeszcze tylko kilka takich akcji, a skuszę się do wypchnięcia go przez okno. Mojego rozpędzonego samochodu. Pod jadącego tira. Na autostradzie.
Plan idealny.
- Nie wiem, może dlatego, że jeste....
Dzwonek na blacie zadzwonił, przerywając mu i może to lepiej, bo nie zniósłbym kolejnego tekstu o tym, jak bardzo to on nie jest zajebisty.
- To pewnie Pony - westchnąłem, po czym wygładziłem fartuszek i przejrzałem się w lustrze, które, swoją drogą, jeszcze ona zawiesiła na ścianie.
Cholera, to wszystko brzmi, jakby nie pracowała ze mną od lat, chociaż w rzeczywistości nie było jej ledwo trzy dni. Ale ja czułem się właśnie tak, jakby minęły całe wieki.
Wyszedłem na salę z szerokim uśmiechem na ustach. Musiałem udawać opanowanie, bo wpadłbym jak śliwka w kompot, albo jak miś żelek w mój żołądek.
- Zastanowiły się panie? - zapytałem uprzejmie, chwytając, po raz kolejny już, notesik i ołówek, który prawie wypadł mi z ręki, gdy zauważyłem morderczy wzrok Alex.
- Miałeś nam coś polecić - upomniała się Ronnie, za co miałem ochotę zgromić ją spojrzeniem, ale za bardzo się bałem.
- Polecam wyjście z tego lokalu - rzuciłem, nawet nie orientując się, że powiedziałem to na głos.
Dopiero zszokowany wzrok Peny uświadomił mi, że pomyślałem trochę za głośno.
- Słucham? - obruszyła się, a ja miałem ochotę uderzyć się w głowę jeszcze raz, tylko z tą różnicą, że teraz zrobiłbym to celowo.
- Może meksykańska? - próbowałem wybrnąć, uśmiechając się tak szeroko, że aż zaczęły boleć mnie policzki.
Liczyłem na to, że uznają, że się przesłyszały. Ba, ja błagałem o to Wielkiego Potwora Spaghetti, w którego wierzyłem jako ośmiolatek.
- Może meksykańska? - przedrzeźniła mnie Alex, robiąc miny, które w ogóle nie przypominały moich. - A może arszenik? - zapytała z przekąsem.
Przełknąłem nerwowo ślinę, notując w głowie, żeby nie jeść ani nie pić niczego od tej dziewczyny. Ta robota była bardzo stresująca, nikt mnie przed tym nie ostrzegał.
- Mogę dorzucić dodatkowy składnik - zgodziłem się nieśmiało, tym samym pogrążając się jeszcze bardziej.
Ronnie prychnęła, kiwając głową z niedowierzaniem.
Robiłem z siebie kretyna.
Pony skomentowałaby to pewnie jakoś: "nie, Casey, ty jesteś kretynem", ale na szczęście nie mogła słyszeć moich myśli. Przynajmniej nie wszystkich.
- Coś się pali - stwierdziła nagle Penelopa.
Westchnąłem, bezsilnie opuszczając ramiona.
- Tak, wiem, poczucie mojej loja...
- Nie, Casey, coś naprawdę się pali - przerwała mi, poważniejąc.
Nie wyglądała jakby chciała mi dopiec, przynajmniej przez chwilę.
Kilka sekund stałem w konsternacji, aż w końcu dobiegł do mnie swąd spalenizny.
Automatycznie odrzuciłem wszystko, co trzymałem w rękach i pędem ruszyłem do kuchni.
Za maratony, które odstawiałem w przeciągu ostatnich dni powinienem dostać jakiś medal.
Widok, który zastałem w środku pomieszczenia, nie wyglądał aż tak dramatycznie, jak ten, który już zdążyłem sobie wyobrazić. Wszystko na szczęście było pod kontrolą. Nasz nowy, wybitny kucharz wymachiwał ścierą na środku kuchni, próbując pozbyć się dymu.
- Spokojnie, radzę sobie! - krzyknął, kaszląc przy tym.
- Właśnie widzę - burknąłem. Już chciałem jakiś mu pomóc, ale kątem oka zauważyłem drgnięcie drzwi. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby te czarownice tu weszły. To pewnie one rzuciły jakiś czar na piec, tylko po to, żeby jakoś dostać się do środka! Ja już znam te ich sztuczki. Pół dzieciństwa spędziłem na oglądaniu podobnych rzeczy w telewizji.
- Nieupoważnionym wstęp wzbroniony - rzuciłem twardo, dopadając drzwi.
- Tam coś się pali, halo! - zawołała Peny. - Chcę tylko pomóc, żeby ta knajpa nie poszła z dymem, skoro sam sobie nie radzisz.
- Wszystko pod kontrolą! - powtórzył nasz kucharz od siedmiu boleści.
Dziewczyna po drugiej stonie drzwi, na które napierałem, parsknęła kpiąco.
Stałem między młotem, a kowadłem; Scyllą, a Harybdą; pizzą z podwójnym ananasem, a pizzą z podwójnym serem.
I zupełnie nie wiedziałem, co mam robić: ratować pizzerię czy wyganiać Pony i jej koleżanki.
Chwilę mi zajęło, zanim doszedłem do wniosku, że te obie opcje praktycznie niczym się nie różnią. Musiałem wygonić Pony i jej koleżanki, by uratować pizzerię. Jak to mawiają, nie każdy superbohater nosi pelerynę. Mi musiał wystarczyć fartuch.
Kiedy poczułem, że Pony zrobiła sobie małą przerwę od szarpania drzwiami, uchyliłem je lekko, by nikt nie mógł zobaczyć, co dzieje się w środku, i wyskoczyłem na zewnątrz.
- Przykro mi - wysapałem, próbując złapać oddech - ze względów bezpieczeństwa muszą panie opuścić lokal - oświadczyłem, w duchu ciesząc się za przypływ kreatywności.
- Chyba sobie żartujesz - syknęła różowowłosa. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo!
Mówiła coś jeszcze, coś o pracy, o poświęceniu, o zmarnowanych latach, ale przestałem jej słuchać. Może nie grzeszyłem uprzejmością, ale zacząłem zaganiać te trzy dziewczyny do drzwi niczym kury do kurnika. Słabe porównanie? Niczym groszek do sałatki. Skubany, zawsze się gdzieś turlał.
Były naprawdę trudnymi klientkami. Dziewczyny - Peny, Alex i Ronnie - nie warzywa z sałatki.
Ledwo udało mi się dopchnąć je do wyjścia, a już zaczęły ujadać jedna przez drugą, jak psy mojej sąsiadki.
- Dam wam kupony na trzy darmowe pizze, ale idźcie już - jęknąłem w akcie desperacji.
- W drodze wyjątku mogę się zgodzić - mruknęła jedna z koleżanek Penelopy. Niestety "królowa" nie była aż tak uległa.
- Nie przekupisz mnie żarciem, frajerze! - krzyknęła, ale dobrze wiedziałem, że sama nie wierzy w swoje słowa. - Niech ja tylko - już chciała zacząć kolejny monolog, ale właśnie wypchnąłem je wszystkie za tylne drzwi dla personelu i zamknąłem je na klucz.
Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc ciszę, ciszę i jeszcze raz… Ach, jednak nie. Z kuchni nadal dobiegał mnie dźwięk pokasływania.
****
Czy ktoś chciałby może nowy rozdział fanfika autorstwa Pony? 💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro