Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*2* *** *3*

*Pony's pov*

Casey robił jednego z ostatnich drinków dla klientów, kiedy zadzwonił telefon. Odłożyłam więc pustą tubę po konfetti na bar, po czym, nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam.

- Pizzeria Pizza Queen, słucham?

- Aua, jak automatycznie. Jak oschle.- Wybrzmiał znajomy głos w słuchawce. - Penny, czy ty się na mnie gniewasz?- Padło pytanie, a mnie na chwilę zamurowało.

Zamrugałam, po czym dałam znak Caseyowi, że idę na zaplecze, na co wyłącznie skinął głową.

- Huh, nie - przyznałam. - Chociaż chyba powinnam.

- W sumie głupie pytanie. Przecież to oczywis... czekaj. Co powiedziałaś? - Zdziwił się, a ja zaśmiałam się bezgłośnie.

- Że się nie gniewam.

- Ale przecież rzuciłaś słuchawką! - Wywróciłam oczami, przypominając sobie sytuację. Wcale nią nie rzuciłam, tylko mocno i szybko odłożyłam telefon. Sam się wyłączył.

- Pizza mi się paliła, a dzieci wchodziły na głowę. Podobno nie zamawiały "superognistej pizzy na podstawce z węgla".

- Och, rozumiem - odezwał się z ulgą. - Ale i tak cię przepraszam.

- W porządku, naprawdę się nie gniewam - zapewniłam, wspinając się na blat.

Sięgnęłam po pokrojone oliwki, które leżały na desce i zaczęłam skubać je po plasterku.

- Więc co porabiałeś przez ten czas?

- No wiesz... strzelałam z konfetti, polewałam... właściwie to Cas polewał drinki. No ogólnie świętowaliśmy pewien ważny fakt.

- Doprawdy? Brzmi jak gruba impreza - zaśmiał się. - Co takiego się stało, Pony?

- Lepiej usiądź, bo jak ci powiem, to padniesz z wrażenia. - Zaczęłam z wyczuwalną w głosie ekscytacją. - Uwaga...

- Już się boję. - Westchnął ociężale mój klient.

- Casey naprawdę będzie w trasie z Hey Violet! I będzie supportem sosów! - Wykrzyczałam, prawdopodobnie trochę za głośno.

W słuchawce odpowiedziała mi cisza. Prawdopodobnie mój król był w szoku.

- Pony, jesteś pewna...?

- I tym razem nawet nie maczałam w tym palców! - zawołałam. - Po prostu przyszedł i stwierdził, że jednak z nimi zagra. Myślisz, że załatwi mi bilet? Na bank mi załatwi... Ale co mogło go skłonić do takiej decyzji? - zastanawiałam się głośno, nie dając mojemu rozmówcy dojść do słowa. - Bo raczej nie ja. Jestem cudowna, ale Casey nigdy tego nie docenia.

- Hm, Pony... Możliwe, że całkiem prawdopodobne, to znaczy myślę, że możliwe, że... Ech... Sądzę, że ktoś inny mógł maczać w tym palce. - Zaplątał się, więc z trudem mogłam go zrozumieć. - Wiesz co mam na myśli?

- Tak! Czekaj... Nie.

Oliwki mi się skończyły, więc zaczęłam sięgać po fetę. Ktokolwiek zamawiał sałatkę grecką, będzie musiał poczekać trochę dłużej.

- Huh, bo jest wielce prawdopodobne - zaczął ostrożnie - że mój przyjaciel namówił go do tego dziś rano.

- Co?! - pisnęłam, prawie wypluwając ser. - Jak on to zrobił?

- Noo...

Nie mogłam w to uwierzyć. Znałam Caseya całe życie, a on posłuchał chłopaka z którym jest jakieś kilka miesięcy i ciągle udaje, że między nimi nic nie ma?! Przecież ja poczułam się niedoceniona.

- No co? - Popędzałam go.

- Być może chciał tak jakby... no wiesz...

- Nie wiem, możesz jaśniej? - Z jednej strony to, jak się plątał było przesłodkie, ale z drugiej powoli zaczynał mnie irytować.

- Być może chce spędzić z nim więcej czasu. - Wyrzucił z siebie na jednym oddechu.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co miały oznaczać te słowa. Więcej czasu, kiedy będzie w trasie? Jaki to miało w ogóle sens?

- Chyba nie rozumiem - mruknęłam, po czym zeskoczyłam z blatu, żeby zobaczyć, co dzieje się na sali, ale po drodze zatrzymałam się przy lustrze, żeby sprawdzić, jak wyglądam.

- Pewnie Casey zabierze go ze sobą, czy coś. - Wytrzeszczyłam oczy i zaczęłam się nad tym zastanawiać. Klient mruknął coś jeszcze pod nosem, ale nie usłyszałam go. To mogło znaczyć, że jeśli Casey załatwi mi wejściówki to zobaczę nie tylko 5sos, ale też jego chłopaka! Albo wręcz odwrotnie, co jeśli załatwi wejściówki tylko dla niego?

Szybko jednak odgoniłam od siebie ten pomysł, Casey był przecież moim przyjacielem od lat, nie mógłby mnie wystawić. Nasza relacja może była trochę specyficzna, ale w gruncie rzeczy, kochaliśmy się bardziej niż niejedno rodzeństwo.

- A ja zostanę w tej pizzerii sama na wieki - mruknęłam z niezadowoleniem.

- Pony, przestań. Chyba sobie żartujesz. Poczekaj jeszcze przez jakiś czas, a obiecuję, że przyjadę na moim rumaku, by uwolnić moją królową z fast foodowej wieży - powiedział miękko, a mnie przeszły ciarki. Szczerze, skoro potrafił wywołać we mnie takie uczucia przez telefon, to bałam się, jakbym zareagowała na niego w realu. - Oczywiście nie mogę zmusić cię do czekania.

Otarłam łzę swobodnie spływającą po moim policzku. Jak mogłam trafić na kogoś tak cudownego?

- Mam nadzieję, że jeździsz Ferrari - zaśmiałam się, pociągając nosem.

Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, wycierając kąciki oczu. Nie mogłam się rozmazać, bo jak wyszłabym do ludzi pić ich drinki?

Zagryzłam wargę, zastanawiając się, czy kiedy już spotkam tego chłopaka, będę w stanie wypuścić go z objęć.

- Myślę, że da się załatwić. Możemy tak nazwać moją Mazdę. - Zaśmiał się, zarażając mnie tym samym. - Żarcik, nie mam Mazdy.

- Chciałbyś coś zamówić? Masz okazję na szybkie przygotowanie, bo akurat wszyscy klienci są pijani i zapomnieli o jedzeniu. Gorzej z dostawą, bo Casey im polewa.

- O nie, aktualnie mam go dość, siedział u mnie pół dnia i całą noc - jęknął.

Zaśmiałam się, ale coś zakuło mnie w klatce piersiowej. Casey już prawie prawie ogóle nie spędzał ze mną czasu i możliwe, że byłam trochę zazdrosna.

- Czyli nic nie zamawiasz? - dopytałam, odwracając wzrok od swojego odbicia.

- Chętnie bym zamówił, o ile to ty przyjechałabyś z dostawą.

Uśmiechnęłam się zawadiacko, ale on nie mógł tego zobaczyć, bo niestety ciągle rozmawialiśmy tylko przez cholerny telefon. Jestem pewna, że zdziwiłby się, gdyby zobaczył jak bardzo memiczne są moje miny.

- A, no to głoduj.

- Penny! - Do pomieszczenia wpadł zmachany Casey. Ledwo potrafił nabrać powietrze, a przebiegł tylko przez krótki korytarzyk. Myślałam, że to ja w tym duecie nienawidzę i nie potrafię biegać.

- Użył mojego prawie pełnego imienia, coś się stało, muszę kończyć - oznajmiłam szybko. - Do następnego, mój królu.

Rzuciłam telefon na blat i szybko podeszłam do przyjaciela, unosząc brwi, by zachęcić go do mówienia.

- No co jest, Casey? - zapytałam zniecierpliwiona.

- Bo ja... umm... całkiem możliwe, że przez przypadek... - Westchnął ciężko i spuścił głowę, by uniknąć mojego spojrzenia. - No nalałem tym dzieciakom drinki. - Wyrzucił z siebie wreszcie. - Tylko nie bij, plis.

- Co zrobiłeś?! - krzyknęłam, szeroko otwierając oczy. - Czy ciebie już nawet na chwilę nie wolno zostawić samego?! Zabiję cię, przysięgam!

Ruszyłam w stronę sali, nie mając konkretnego pomysłu na to, co zrobić. Nie miałam pojęcia, jak mocnego alkoholu użył Casey i w ogóle nie wiedziałam nic.

Planowałam powiesić go na żyrandolu zaraz po zamknięciu lokalu.

Gdy weszłam na salę, widok przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Ja sama nie byłam w życiu tak pijana jak te dzieci.

W sumie, po co czekać na zamknięcie. Jak się ludzie napatrzą na zwłoki, to może wytrzeźwieją...

Wyciągnęłam dłonie w kierunku jego szyi, ale zdążył schować się za bar. Przyglądałam się sytuacji w lokalu, nie mając bladego pojęcia, co dalej robić. Byłam w kropce, nie widziałam żadnego dobrego i racjonalnego rozwiązania.

Przez myśl przeszło mi tylko jedno rozwiązanie.

- Moreta, wyłaź! - wrzasnęłam w nagłym przypływie geniuszu.

- Nie ma mowy! - Wywróciłam oczami słysząc słowa sprzeciwu. Przecież nie jestem aż tak groźna.

- Nic ci nie zrobię... - mruknęłam podchodząc do niego. - Mam plan.

- O Boże - jęknął, niepewnie spoglądając na mnie. - Jesteś pewna?

Wbiłam w niego zirytowany wzrok. Czy po tylu latach przyjaźni on jeszcze śmiał we mnie wątpić?

- Oczywiście, Casey - zapewniłam. - Zaufaj mi, okay?

- No nie wiem...

- Dobra, to nie ma znaczenia. Po prostu słuchaj i rób co mówię. - Rozkazałam i zaczęłam tlumaczyć mu plan działania. - Zamkniemy je w schowku na miotły! Wmówimy im, że to pokój Harry'ego Pottera, skoro i tak czują się "magicznie".

Chłopak zamrugał w konsternacji, ale ostatecznie wyszczerzył się w uśmiechu i energicznie pokiwał głową.

- Zróbmy tak - zgodził się ochoczo.

- To do dzieła!- Zatarłam ręce w geście gotowości i ruszyłam na zaplecze po klucz do schowka.

- Penny! - krzyknął za mną Casey, zwracając moją uwagę. - Ostatnio twoje pomysły polegają na zamykaniu ludzi w różnych miejscach, to trochę niepokojące. I chyba powinnaś to leczyć. - Skomentował, na co wywróciłam oczami. - Co jednak nie zmienia faktu, że podoba mi się ten pomysł.

- Skoro ci się podoba, to przestań gadać i przyprowadź tu te bachorki.

Prychnął, po czym poczochrał moje włosy, co spotkało się z dezaprobatycznym spojrzeniem.

Ze śmiechem ruszył na salę, a ja zdjęłam pąk kluczy z wieszaka.

Podrapałam się po głowie, zastanawiając się, który z nich powinien pasować. Nie otwierałam tego durnego składzika od lat. To Casey wyprowadzał miotły na parkiet, by ćwiczyć z nimi nowe ruchy sceniczne.

Rezygnując z badań nad głębokością i kształtem szczerbin klucza za pomocą mikroskopu, doskoczyłam do drzwi i postawiłam na metodę prób i błędów.

Zanim udało mi się wsadzić do zamka chociażby połowę kluczy, mój przyjaciel przyszedł na zaplecze z dziećmi, które upił. Dobrze, że był gejem, bo zdecydowanie nie nadawał się na ojca.

- Otwórz to - mruknęłam, wciskając mu pąk do ręki.

Nie patrząc na nie, wybrał jeden, jak się później okazało - jedyny dobry, bo po chwili usłyszałam charakterystyczny szczęk otwieranego zamka.

- Ta robota nie jest dla mnie - mruknęłam pod nosem, po czym przeniosłam wzrok na dzieciaki.

Casey zaśmiał się, po czym kiwając głową, pogonił czwórkę dzieciaków do środka.

Zamknął za nimi drzwi na klucz.

- To co, wracamy do roboty? - zapytał, wycierając ręce w fartuszek, jakby chciał zatrzeć dowody zbrodni.

Zastanawiałam się przez chwilę nad ucieczką gdzieś do Japonii czy Australii, ale ostatecznie kiwnęłam twierdząco głową.

Wychodząc na salę nieco się uspokoiłam, bo duża część klientów się zwolniła.

Przy stoliku zostały właściwie już tylko Alex i Ronnie, z tym, że dosiadł się do nich jakiś blondwłosy chłopak.

Uznałam to za idealny moment, by przyjąć wreszcie ich zamówienie. Podeszłam do nich sprężystym krokiem i z uśmiechem na twarzy przygotowałam sobie notes i ołówek. Musiałam przynajmniej stwarzać pozory profesjonalizmu.

- Na co się zdecydowa....liście? - zapytałam z uśmiechem, bo naprawdę je polubiłam. - Widzę, że dołączył do was kolega?

- Pony, nie masz może jakiegoś przyjaciela geja? - zapytała Ronnie, całkowicie ignorując to, że chciałam przyjąć zamówienie. - Jacob desperacko szuka partnera.

Pytanie zaciekawiło mnie do tego stopnia, że dosiadłam się do nich na chwilę. Bo właściwie miałam przyjaciela geja, tylko zajętego.

- Właściwie to...

- Błagam, znajdź mi kogoś. Jestem samotny jak waleń na morzu. - Jacob wręcz jęknął z oburzenia.

- Walenie żyją w stadach.- Poprawiła go Alex, a ten popatrzył na nią spod przymrużonych powiek.

Parsknęłam, a Ronnie spojrzała na nich z rozbawieniem, powstrzymując się od śmiechu.

- I ty jesteś na biolchemie - mruknęła czarnowłosa z wyraźną kpiną.

- Nie jestem zoologiem - prychnął, po czym odwrócił się w moją stronę. - Jacob jestem, pracuję w Maladze, fajna knajpa niedaleko.

- Och, tak. Słyszałam. I tak nie macie tylu klientów co my. - Uśmiechnęłam się szeroko, ściskając jego dłoń. - Pony.

- Jak taki kucyk? - zapytał ze zdziwieniem.

- O proszę, a jednak zoolog - Wtrąciła Alex znudzonym tonem głosu.

Prychnęłam, przytakując skinieniem głowy.

Z każdą chwilą coraz bardziej lubiłam tę dziewczynę.

- Pony, co ty robisz? - usłyszałam znajomy głos i chwilę później mogłam już zobaczyć stojącego nade mną Caseya, podpierającego się na biodrach. - Weź się w końcu do roboty, co ty na to?

Westchnęłam, wznosząc oczy do nieba.

- Ogaj - przejęzyczyłam się. Przysięgam, że chciałam powiedzieć "okay".

- Gej? Gdzie? - Wypaliła Ronnie, rozglądając się po sali. Nie musiała długo czekać na odpowiedź, gdyż chwilę później Casey i Jacob unieśli ręce i chórem przyznali: "Tutaj".

Nie mogłam dłużej powstrzymać śmiechu. Dziewczyny spojrzały na mnie i prychnąwszy, poszły w moje ślady.

Jacob znacząco poruszył brwiami, patrząc na mojego przyjaciela.

- Szkoda, że mam już chłopaka - westchnął Casey, bezsilnie opuszczając ramiona, co wyłącznie spotęgowało salwę śmiechu.

- Ciesz się, że jeszcze nie mam na niego namiarów, bo na bank przekazałabym mu twoją skruchę - wydusiłam z siebie, bijąc ręką w blat stolika zamiast w swoje udo.

- Albo ja. Wtedy albo ty nie miałbyś już chłopaka, albo on - wtrącił Jacob, co rozbawiło wszystkich oprócz Casey'a. Nie mógł jednak ukryć uśmiechu. Wydał go drgający kącik ust.

- Zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu. - Alex ledwo zdołała się odezwać. Jej śmiech zaczynał przypominać chrumkanie, co oczywiście spotkało się z komentarzem Jacoba.

- Nienawidzę was - prychnęła Ronnie, pokładając się na stole.

Zaczęły boleć mnie policzki i brzuch. Przypuszczałam, że będę miała zakwasy. Śmiech był jedynym sportem, który uprawiałam (poza fangirlowaniem - oczywiście).

- Jak Luke 5sos - zauważyła Alex, na co jej czarnowłosa przyjaciółka ochoczo pokiwała głową. - Załóżmy zespół.

- Chyba downa - mruknął towarzyszący im chłopak.

Razem z Caseyem spojrzeliśmy na siebie i ułamek sekundy później złapał nas kolejny napad nieopanowanego śmiechu.

- O tak, wtedy bez wątpienia to ty byłbyś frontmanem - odgryzła się dziewczyna.

Przysłuchując się tym docinkom stwierdziłam, że sensem ich życia jest najeżdżanie na siebie nawzajem. To zupełnie jak u mnie i Casey'a!

- Wtedy mógłbyś zagrać support zespołowi Casusia! To byłby podobny poziom. - Zarechotałam, czekając na reakcję przyjaciela.

- Ej, sama mnie przekonywałaś, żebym do nich dołączył - oburzył się i kopnął mnie lekko w piszczel.

- No jasne, że tak! W końcu dzięki temu poznam 5sos - zaszczebiotałam, po czym wyszczerzyłam się ukazując zęby i zgrywając niewiniątko.

- Jakbyś już ich nie znała - mruknęła Ronnie.

Poczułam, jak moje policzki robią się różowe jak moje włosy.

Okay, może spotkałam Arz, Liz i Ashtona, a Luke zadzwonił do mnie, żeby ostrzec mnie przed swoją mamą i może chłopcy wspomnieli o mnie w jakimś wywiadzie, ale to jeszcze nic nie znaczyło.

Prawda?

Moje życie wyglądało jak z fanfika, ale ciągle byłam do niego sceptycznie nastawiona.

- No... Ale to co innego - zająknęłam się.

- Nie zmienia to jednak tego, że masz cholerne szczęście. Niejedna 5sosfam chciałaby być na twoim miejscu - powiedziała czarnowłosa rozmarzonym głosem.

- Nooo, na przykład my. - Alex przytaknęła przyjaciółce i usypała na stole małą wysepkę z soli. Jacob wykorzystał sytuację i zdmuchnął ją w stronę dziewczyny.

- Bożeeee - jęknęła Alex, teatralnie wywracając oczami. - Jesteś jak sól w oku - wymamrotała.

Już chciałam jakoś to skomentować, ale dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami odwrócił moją uwagę.

Halo, Pony, co z tobą nie tak? Przecież nigdy nie zwracałaś uwagi na to, kto tutaj wchodził! (nieraz naprawdę zastanawiałam się, czemu ja tutaj w ogóle pracuję...)

Jak na sygnał trójka moich nowych znajomych jęknęła. Przypuszczałam, że tę reakcję wywołał u nich chłopak, który wszedł do lokalu.

Popatrzyłam na nich z uniesionymi brwiami, nie rozumiejąc o co im chodzi.

- Pójdę go obsłużyć. - Zadeklarował Case'y i odszedł od stolika.

- Co z nim? - zapytałam, upewniwszy się wcześniej, że nowy klient mnie nie usłyszy. - Znacie go?

- Niestety mamy tę wątpliwą przyjemność - odpowiedziała mi niższa z dziewczyn.

- Tak, Ronnie zna go nawet bliżej - parsknął blondyn, na co obie posłały mu mordercze spojrzenia.

- Nazywa się Chris... chuj - wyjaśniła Alex.

Zaciekawiło mnie to, co mówili, przelotnie spojrzałam więc na Caseya i stwierdziwszy, że jakoś da sobie radę, rozsiadłam się wygodnie, zachęcając ich do dalszej opowieści.

- Po prostu, ta ksywa to nie jest zgrywa - zaczęła Alex. - Powinnam zostać raperką, widzicie jak rymuję? - Zwróciła się do przyjaciół z satysfakcją wymalowaną na twarzy. - Wracając do niego - popatrzyła z obrzydzeniem na chłopaka. - To przezwisko obrazuje jego osobowość.

- Okej... - Zmrużyłam oczy i próbowałam łączyć wątki. - Ale dlaczego?

- Wolisz dłuższą czy krótszą wersję? - zapytał Jacob, zakładając mi rękę na ramię, ale szybko ją strąciłam, przez co Alex przybiła mi piątkę.

- Krótszą.

- To dupek, który mając lasię, całował dwie inne - wyjaśnił szybko. - A w tym Ronnie.

- Na swoje usprawiedliwienie mam tyle - rzuciła obojętnie - że nie wiedziałam, że ma dziewczynę.

- On wtedy chyba też zwątpił. - Alex wzruszyła ramionami patrząc morderczym wzrokiem na chłopaka ciągle stojącego przy ladzie. Mam nadzieję, że nie podrywał Casey'a.

- Och, przykro mi. - Uśmiechnęłam się smutno.

Ronnie machnęła ręką obojętnie i wydawało mi się, że naprawdę nie bardzo ją to obchodzi.

- Zabawnie się po nim jedzie - zauważyła. - Może bywam okrutna, ale nadal mnie nie przeprosił, więc...

- Pamiętaj, nie wolno chodzić z nim do sklepów - przerwał jej chłopak.

Ta historia wydawała się coraz bardziej pokręcona, tak jak cała ich trójka, ale mimo wszystko pałałam do nich sympatią. Alex zaimponowała mi swoją sassy stroną.

- Hmm... wiecie co? Mam pomysł - mówiąc to, wstałam od stołu i już chciałam iść realizować swój plan, ale przypomniałam sobie, że ciągle nie odebrałam zamówienia od moich nowych znajomych. - Tylko najpierw powiedzcie mi, co zamawiacie. - Zaśmiałam się pod nosem ze swojego roztargnienia i spojrzałam na nich wyczekująco.

- Hawajską bez mięsa i z sosem czosnkowym - wyrecytowała Ronnie, uśmiechając się szeroko. - Największą jaką macie.

- Widać, że swoi ludzie. - Przesłałam im całusa i ruszyłam w stronę baru.

Dokonali naprawdę dobrego wyboru. Miałam zamiar włożyć w ich pizzę całe swoje czarne jak smoła serce.

Idąc do kuchni minęłam ladę i chłopaków najzgrabniej jak potrafiłam. Nie byłam dobra w te klocki, ale dla nowych przyjaciółek postanowiłam wybudować z nich wieżę.

Poza tym, skoro chłoptaś był tak kochliwy, nie musiałam być wcale przesadnie wiarygodna.

Gdy napotkałam wzrokiem Casey'a, on uniósł jedną brew, a jego mina wyrażała coś w stylu "Twój klient nie byłby zachwycony".

Nie próbowałam nawet udawać, że nie wiem o co mu chodzi, więc mrugnęłam tylko, co miało znaczyć "On wcale nie musi wiedzieć".

Przez resztę bardzo krótkiej podróży do kuchni zastanawiałam się, na którym etapie przyjaźni jestem z Casey'em, jeśli nasza komunikacja niewerbalna wychodzi lepiej od werbalnej.

Przejrzałam się w lustrze, tak jakbym wcale nie robiła tego jakąś godzinę temu.

Przeciągnęłam usta szminką i puściłam oczko swojemu odbiciu.

Może czasami bywałam okropną jedzą, ale hej, czego nie robi się dla przyjaciół? Nawet takich dopiero co poznanych.

Wygładziłam swój fartuszek i zanim wyszłam, spojrzałam na telefon.

- Wybacz - mruknęłam, nie wiedząc dlaczego właściwie to robię. Przecież tak na prawdę nic nie łączyło mnie mnie chłopakiem od pizzy.

Westchnęłam, po czym, pewna siebie, wyszłam w stronę sali i lady.

Uśmiechnęłam się szerzej, gdy zauważyłam, że Chris nadal tam stoi. Było to lekko podejrzane, bo kto przez tyle czasu zamawia pizzę. Ale to zadziałało tylko na moją korzyść.

Stanęłam za ladą i poklepałam Moretę po plecach, na znak, że go zmienię. Przekazałam mu zamówienie dziewczyn i Jacoba, a sama zajęłam się mniemanym dupkiem.

- Tylko zrób tę pizzę najlepiej jak umiesz - poleciłam, zanim odszedł. - A co będzie dla ciebie? - zapytałam, posyłając mu uśmiech numer osiem (jeden z tych zalotnych) i trzepocząc rzęsami.

Widziałam, że Ronnie i Alex przyglądały mi się, starając się nie wybuchnąć śmiechem, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, a Jacob odwracał się co chwilę.

Mentalnie szykowałam się na jakiś tani tekst na podryw, ale poważnie, na takie coś nie da się być przygotowanym. Dziękowałam sobie w duchu za to, że w szkole średniej dałam zaciągnąć się do koła teatralnego, bo w przeciwnym razie już dawno zeszłabym ze śmiechu.

- Fajny T- shirt, słucham tego zespołu - rzucił, unosząc kąciki ust. - Może masz ochotę pokazać mi, gdzie go kupiłaś?

Ukradkiem zerknęłam na swoją koszulkę z logiem Coldplay. Nie byłam pewna, czy powinnam być na siebie zła, czy sobie wdzięczna, że mój standardowy fartuszek poplamiłam olejem z samego rana i cały dzień używałam wyłącznie zapaski.

Przypomniało mi się też o słowach Jacoba, który ostrzegał mnie, że z Chrisem nie można chodzić do sklepów.

- Po co? Lubisz nosić ciuszki z damskiego działu? - Zapytałam z udawanym zdziwieniem.

Chyba poczuł się odrobinę zdezorientowany. Kątem oka widziałam, że Ronnie zaraz nie wytrzyma i parsknie śmiechem na całą knajpę.

- Co? Nieee, nie - zaoponował.- Po prostu... Pomyślałem, że skoro mamy podobny styl, mógłbym ci doradzić w zakupach. - Chłopak podrapał się dyskretnie po karku i próbował ratować sytuację przywdziewając na twarz czarujący uśmiech numer pięć.

- Och, rozumiem -przytaknęłam, wychylając się w jego stronę. Oparłam się na łokciach o bar, robiąc z ust delikatny dziubek. - Niestety jestem w pracy i nie bardzo mogę, niestety, się stąd wyrwać. A nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała.

- To może pokażesz mi, gdzie chowacie fartuszki? - Popatrzył na mnie wyzywająco i uniósł brew w geście zapytania.

Był coraz bardziej bezpośredni, a ja coraz bardziej wczuwałam się w rolę.

- Baaardzo bym chciała, cukiereczku, niestety nie mogę wpuszczać tu nieznajomych.

- Ale jakimi my jesteśmy nieznajomymi? - zapytał. - Jestem Christopher. A ty jesteś różowłosą pięknością.

- Nazywam się Penelopa, skarbie - zawiadomiłam przesłodzonym głosem.

- Bardzo unikatowe imię. - Przyznał, a ja roześmiałam się wewnętrznie, bo popularnością moje imię wyprzedzało Bellę, Amelie czy nawet Violet.

- Tak, rzeczywiście. - Uśmiechnęłam się. - Może pomogę ci wybrać stolik?

- O, jasne - zgodził się. - Ale usiądziesz ze mną, prawda?

Zobaczyłam w jednym z kieliszków do nalewania wódki Caseya, przyglądającego się sytuacji  z progu. Oni wszyscy mieli niezły ubaw.

- Wtedy pogwałciłabym kodeks pracy - zawiesiłam głos, obserwując jak jego uśmiech opada. - Ale pewnie. I tak nienawidzę tej roboty. - Wyszczerzyłam się jak Casey do lusterka po zjedzeniu jagód - uwielbia te owoce, ale cholery zawsze zostają między zębami - i złapałam go rezolutnie za rękę, ciągnąc w stronę stolików.

Ronnie energicznie machnęła do mnie ręką, żebym pokierowała chłopaka do stolika, z którego nie będzie widział ich trójki.

Wysłałam jej porozumiewawcze mrugnięcie i uśmiechnęłam się szeroko.

- Lubisz pizzę, skarbeczku? - zatrajkotałam.

Co z tego, że byliśmy w pizzerii.

- Tak, jasne. Ale muszę przyznać, że jest coś, co lubię bardziej od pizzy... - zaczął.

Mentalnie zacierałam ręce, wiedząc, że jestem już blisko osiągnięcia celu. Nie zapomniałam go też po cichu wyśmiać, bo nic, absolutnie nic, nie jest lepsze od pizzy.

- Tak? A co takiego? - Zatrzepotałam rzęsami tak jak pewna bohaterka w jakiejś komedii romantycznej, którą katowałam kiedyś Casey'a i czekałam aż przedstawienie się zacznie.

- Ciebie lubię - rzucił, przysuwając się bliżej mniej.

Zachichotałam, patrząc na niego zalotnie.

I gdy już chciał mnie pocałować, wyciągnęłam rękę i uderzyłam go w twarz. Dźwięk spoliczkowania rozniósł się po lokalu zaraz przed prychnięciem Caseya.

Chris był tak zszokowany, że w ogóle nie reagował, poruszał wyłącznie powiekami.

- A swojej dziewczyny już nie lubisz? - zapytałam, składając ręce na piersi, odsunąwszy się od niego.

Triumfujący uśmieszek zagościł na mojej twarzy. W tle słychać było dźwięk przybijanej piątki. Casey nieśmiało zaczął bić brawo, a Jacob pojawił się tuż obok wymachując przed oczami Christoffa telefonem z nagraniem całego zdarzenia.

- Mamy cię, stary.

- Cholera, chyba nie wyślesz tego Gabrielle?! - wręcz pisnął, blednąc przy okazji.

- Lepiej - mruknął blondyn. - Ronnie, chcesz dodać coś od siebie? - zawołał w stronę swojego stolika.

Czarnowłosa posłała mu całusa, szczerząc się.

- Skomentuję to w sieci! - zawołała.

- Wiesz, może już idź - poleciała Alex, uśmiechając się w ten specyficzny, sarkastyczny sposób.

- Uwaga, czas na królową disów, jest przy mikrofonie! - stwierdził Jacob.

- Darujcie sobie brawa, doprawdy. - Powiedziała przesadnie wcielając się w swoją rolę i zarzuciła nonszalancko włosami.

- Nie pokazujcie jej tego, błagam. - Jego głos załamywał się a w oczach widziałam przerażenie. Zabawne, że nie przewidział konsekwencji swoich czynów.

- No już, nie rozpłacz się - mruknęła Alex trzaskając potrójne salta oczami.

Christopher pokręcił głową, po czym po prostu uciekł. Drzwi dobrze nie zdążyły się otworzyć, a już się za nim zamknęły.

Przez kilka sekund stałam prosto, patrząc przez okno, jak odchodzi, a gdy już straciłam go z oczu, wybuchnęłam śmiechem.

- Mam nadzieję, że idzie wytłumaczyć się swojej dziewczynie - wydusiłam.

- Nie sądzę. - Prychnęła Ronnie. - Nie podejrzewam go nawet o to, że zna takie słowa jak "wytłumaczyć" albo "przepraszam".

- Ale heloooł! My możemy zrobić to za niego, skoro sam się wstydzi. - Jacob po raz kolejny pomachał w powietrzu telefonem, chcąc zwrócić na nim naszą uwagę. - Wszystko mam tutaj. I to w HD!

Casey, nawet nie mam pojęcia skąd (znaczy, wiem, że z zaplecza, ale...) znalazł się obok mnie.

Podpadł ręce na biodrach i zmierzył blondyna wzrokiem.

- Nic dziwnego, skoro podjebałeś mi telefon - prychnął.

Położyłam rękę na jego karku i zaczęłam delikatnie go masować, żeby się uspokoił.

Nie rozumiałam kompletnie, czemu byłam miła, prawdopodobnie musiałam udać się po jakieś leki na stabilizację psychiki.

W każdym razie, od kiedy Casi zaczął spotykać się z przyjacielem mojego klienta, zrobił się odrobinę przewrażliwiony, gdy w grę wchodziła jego komórka.

Moreta wyszarpnął telefon z rąk Jacoba i obejrzał go starannie, szukając ewentualnych uszkodzeń, które chłopak bez wątpienia mógł spowodować.

- Przepraszam. Ja... Tylko sprawdzałem czy na prawdę masz chłopaka. - Wyznał bez cienia skruchy. - A, no i zapisałem swój numer. - Wyszczerzył się jak mysz do sera i czekał na reakcję.

Mój przyjaciel zamrugał, po czym otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymał się i odszedł w stronę zaplecza.

- Może podeśle go swoim byłym - próbowałam pocieszyć. - A teraz wybaczcie, ale może lepiej będzie, jeśli ja skończę waszą pizzę...

- Pewnie! Prawdę mówiąc, zgłodniałam przez tę akcję. Śmiejąc się straciłam naprawdę wiele kalorii. Trzeba je nadrobić. - Przyznała bez ogródek Alex i rozsiadła się przy stoliku. - Mam tylko jedno małe pytanie.

Wszyscy popatrzyliśmy na nią w wyczekiwaniu, a Alex uniosła jedną brew.

- Jak mu się zapisałeś w kontaktach? - Kiwnęła brodą w stronę Jacoba, więc w zaciekawieniu przeniosłyśmy wzrok na niego. 

- Seksowna bestia, oczywiście - odparł bez chwili wahania. 

Ronnie i Alex spojrzały na siebie, posyłając sobie znaczące spojrzenia.

- Niestety nie masz na imię Ashton Irwin - rzuciłam, a wtedy wszyscy spojrzeli na mnie. - No co? On zapisał mi się tak samo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro