Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*** *2* **3

*Pony's pov*

Pomaszerowałem w stronę sali, by przywitać następnych klientów.
Zatrzymałam się jednak przy ladzie, by odrobinę ochłonąć.

Wzięłam głęboki wdech, dwie karty i uśmiechnęłam sie najmniej sztucznie jak tylko było to możliwe.

Stanęłam przy stoliku zajętym przez parę młodch ludzi. I chłopaka bardzo dobrze znałam...

- Witamy w Pizza Queen - przywitałam się, kładąc przed nimi menu.

- Och, Penny, cóż za niespodzianka - powiedział z ironią, przyglądając mi się z tym swoim durnym wyrazem twarzy.

Przekrzywiłam głowę uśmiechając się sztucznie, po czym zacisnęłam pięści, próbując opanować nagłą chęć uduszenia tego człowieka.

- Ciebie też miło widzieć - wydukałam.

- Znacie się? - zapytała dziewczyna siedząca z nim.

- Och tak - przytaknęłam. - Mieliśmy tę wątpliwą przyjemność. Wrócę za chwilę przyjąć zamówienie.

Uciekłam na zaplecze, szukając w swojej szafce telefonu, by jak najszybciej zadzwonić do Caseya. Potrzebowałam go w tej pizzeri jak najszybciej.

Nerwowo przebierałam nogami, słysząc sygnał. Wyklinałam w myślach przyjaciela, za to, że każe mi tak długo czekać.

- Pony? O co chodzi? - Westchnęłam, słysząc wreszcie jego głos.

- Dłużej nie mogłeś odbierać, hm? - zapytałam z wyrzutem.

- Czekaj, sprawdzę - odparł, po czym zakończył rozmowę.

- Co - rzuciłam, zybita z tropu.

Ponownie wybrałam jego numer, a kiedy w końcu odebrał, miałam prawdziwą ochotę go zabić.

Ale musiałam pamiętać o dniu dobroci dla zwierzęcia...

- Potrzebuję cię tutaj natychmiast - jęknęłam błagalnie.

- Co się znowu stało? Nie ma mnie tam od jakichś pięciu minut...

- Czy to Pony? - zapytał jakiś głos w tle. Zmarszczyłam brwi. - Cześć Pony! - Dopiero teraz zorientowałam się, że to mój klient.

- Umm, tak, cześć. Mogłabym Casey'a do telefonu?

- Coś sie stało, Pony? - wyraźnie się zmartwił, ale nie miałam siły ani czasu, tłumaczyć mu wszystkiego.

- Tak. Nie. Znaczy... Um, jutro ci opowiem, mogę Caseya?

- Co jest? - zapytał mój przyjaciel.

- On tu jest.

- Kto? Szef? - Zdziwił się.

- Powaliło cię? Szef ostatnio był w tym lokalu, kiedy ogłosili koniec świata i przyszedł po kukurydzę na zapasy - odparłam oburzona.

- Więc kto tam jest? - dopytywał

- Blake, Casey! - pisnęłam szeptem, nerwowo odwracając się w stronę sali. - Co ja mam robić? Wracaj, o Boże, zaraz zemdleję.

- Kto to Blake? - usłyszałam w tle, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.

Moja reakcja mogła być odebrana jakbym mówiła o crushu? Czy mój klient mógł być zazdrosny?

Ta myśl była odrobinę krzepiąca, niezaprzeczalnie.

- Casey, jesteś tam? Słyszysz mnie? Nie tłumacz mu kim jest Blake, tylko mi pomóż!

- Ojejku, Pony, już jadę, ale ten głupi róg, który przyczepiłaś mi do maski lekko ogranicza widoczność, wiesz?! - mruknął podirytowany.

- Chciałam dobrze! Moreta, nie wygłupiaj się, przyjeżdżaj natychmiast. Masz dziesięć minut, jeśli nie zdążysz, to sprzątasz toalety! - Byłam już tak zdesperowana, że w grę wchodził tylko szantaż. Zostawienie mnie samej w obecności tego palanta mogło skończyć się wielką tragedią.

- O nie, nie ma takiej opcji, będę nawet za osiem! - po czym rozłączył się, zostawiając mnie samą.

Zacisnęłam zęby, uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam na salę, żeby przyjąć zamówienie od mojego byłego chłopaka i jego nowej dziewczyny.

- Czy już się zdecydowaliście? - zapytałam grzecznie, podchodząc do nich. - Mamy naprawdę świetną pizzę... - urwałam w samą porę, uciekając od słowa "hawajską". Gdybym im ją podała, obrzydłaby mi do końca tygodnia. - ... broccoli.

- Od kiedy lubisz broccoli? Wydawało mi się, że twoją ulubioną była…

- To źle ci się wydawało.- Przerwałam mu w samą porę.- Dużo się zmieniło.

- Doprawdy? - Uniósł wzrok znad karty dań i otaksował mnie z góry na dół. Prychnął pod nosem. Zacisnęłam pięść na ołówku i wzdrygnęłam się, słysząc jak pęka. - Właściwie możesz mieć rację…

- Blake. - Jego nowa dziewczyna szturchnęła go ramieniem, chcąc nieco go uspokoić. Cóż, widocznie jeszcze go nie zna.

- Więc? Mogę przyjąć już zamówienie? - ponagliłam, przestępując z nogi na nogę.

Nie miałam czym zapisać ich preferencji, ale przypuszczałam, że nawet gdybym miała, zupełnie przypadkiem udałoby mi się pomylić.

- Pizza, sałatka, makaron? Kawa, herbata, cola? - zaczęłam wymieniać, coraz bardziej zmęczona i zirytowana ich milczeniem. - Dobrze, jeśli nadal nie wiecie, wrócę za kwadrans.

Uniosłam brwi w oczekującym geście i przysięgam, że wiele bym dała, aby mój król okazał się domyślnym chłopakiem i zadzwonił właśnie w tej chwili.

Ach, Ponny, zapomniałaś, że go spławiłaś?

- Weźmiemy hawajską. - Wyszczerzył się sztucznie w moim kierunku, a ja ostatnimi siłami powstrzymywałam się przed mocnym uderzeniem go.

- Blake, ale ja nie lubię ananasa na pizzy. - Swoje trzy grosze wtrąciła również dziewczyna.

Ha! I co, palancie? Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!

- Och, no tak - westchnął ciężko. - Więc na co masz ochotę, skarbie?

- Może na prosciutto? - zaproponowała.

- Jest nieziemska - skomentowałam. - Świetny wybór. - Zwłaszcza gdy ktoś lubi mylić rukole ze szpinakiem, tak jak ja...

- Niech będzie - zgodził się Blake. - Do tego colę.

- Dla mnie light - poprosiła jego partnerka.

- Nie udawaj, że jesteś fit, właśnie zamawiamy gigantyczną pizzę. Cola light nic nie zmieni. - Skomentował, patrząc na nią chłodno.

Odwróciłam się na pięcie i prawie wybiegłam z sali, chcąc znaleźć się jak najdalej od nich. I pomyśleć, że kiedyś lubiłam tego gnojka.

Po drodze minęłam się z kobietą, która wcześniej zamawiała sałatkę meksykańską. Była dziwnie blada.

Zerknęłam na zegarek. Casey miał jeszcze minutę, żeby się zjawić.

Zaczęłam wyrabiać ciasto na pizzę i przysięgam, że naplułabym na nie, gdyby nie myśl, że ten dupek i tak próbował już mojej śliny i zdaje się, że całkiem mu smakowała, a jego nowa dziewczyna wydawała się całkiem miła.

Nie byłam aż taka zła, by ją krzywdzić. Wręcz przeciwnie, mogłabym zaprosić ją na facebooku i razem z nią zaplanować zemstę, gdy Blake już z nią zerwie, ale nie znałam jej imienia i nie korzystałam z facebooka.

- Zdążyłem, ludzie! - Wesoły okrzyk mojego przyjaciela rozbrzmiał na sali. Spojrzałam na zegarek i jęknęłam, uświadamiając sobie, że ma rację, a mi przypada mycie kibli. Po minie tamtej klientki już wiedziałam, że nie będzie to przyjemne przeżycie.

- Hej Pony, tęskniłaś? - W drzwiach kuchni stanął on, we własnej osobie: Casey Zbyt Punktualny Wróżbita Moreta.

- Nawet nie wiesz jak bardzo, ale mógłbyś być dwie minuty później - wymamrotałam, ze wściekłością ugniatając ciasto.

Chłopak cofnął się o krok, jakby trochę się mnie przestraszył.
Nic nowego w gruncie rzeczy, chociaż nigdy celowo nie zrobiłabym mu krzywdy.

- Zabij mnie zanim ja zabiję jego, Moreta.

- Na ogół jestem potulny i raczej niegroźny, ale biorąc pod uwagę fakt, że chodzi o tego dupka, jestem skłonny wypatroszyć go jednym z naszych noży do mięsa. - Zadeklarował, wpatrując się w jeden punkt. Nawet nie zadrżała mu powieka. Casey to psychopata, proszę państwa!

- Tak zrób.-  Pokiwałam głową i zaczęłam rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu narzędzia zbrodni.

- W razie gdyby mi się nie udało, dosyp mu arszeniku do picia - polecił.

Prychnęłam, przypominając sobie, że jakiś czas temu mój król miał dostarczyć mi jakąś truciznę, ale do tej pory tego nie zrobił.

- Najpierw będziesz musiał mi go załatwić.

- Kiedy ja będę martwy!

- To on miał być martwy, nie ty, Casey.

- Wszyscy zginiemy, okej? - Uniósł się Moreta, denerwując się zapewne tym, co miało nastąpić już niedługo.

- Tak, ja pewnie zginę czyszcząc toalety, bo nasza sałatka meksykańska chyba była zbyt ostra. Ale to przecież nie moja wina, że znowu poprzekładałeś przyprawy...

- Chwila… - Przerwał mi kazanie, unosząc palec wskazujący. - Chyba mam pomysł.

- Słucham, wyrocznio - fuknęłam, składając ręce na piersi.

Oparłam się o blat, nie przejmując się, że otarłam się łokciem o starty na pizzę ser.

Nie musiała być smaczna, nie dla niego.

Mój przyjaciel uśmiechnął się szeroko, zupełnie ignorując mój ironiczny ton; musiał mieć naprawdę dobry pomysł.

- Zamkniemy go tam - Jego twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej niż chwilę temu, co wydawało mi się niemożliwe.

- Co? Gdzie? - Zaśmiałam się, nie rozumiejąc jego ekscytacji. - Casey, czego ty się znowu nawąchałeś?

- Pony, wysil szare komórki. - Stuknął mnie w bok czoła. - O co się założyliśmy?

Mrugnęłam, marszcząc brwi. O co mu do cholery chodziło i co miało jedno do drugiego?

- O to, kto sprząta w toalecie -  wymamrotałam.

- Więc gdzie zamkniemy twojego beznadziejnego, byłego chłoptasia? - kontynuował, żywo gestykulując.

- Aaaa - uśmiechnęłam się, kiedy po dłuższej chwili udało mi się skleić wątki. - Och. Ale jak masz zamiar to zrobić?

Zamyślony chłopak obiegał wzrokiem całe pomieszczenie. Nagle podskoczył, a w jego oczach zaiskrzyły jakieś dziwne ogniki.

- Myślisz, że sos pomidorowy łatwo się spiera? - zagaił.

- No cóż, pewnie jeśli wystarczająco szybko się to namo… Czekaj… - Przerwałam, przyglądając mu się w lekkiej konsternacji.

Casey westchnął głęboko i wywrócił oczami.

- Ta różowa farba chyba wyżarła ci ostatnie fragmentu mózgu. - Pokręcił głową, po czym wskazał dłońmi na pizzę Blake'a i sosjerkę, a następnie wykonał w powietrzu jakiś dziwny gest. Gdybyśmy grali w kalambury, stwierdziłabym, że chodzi mu o zamach na World Trade Center.

- Pony, po prostu wylej na dupka ten sos - westchnął, z rezygnacją opuszczając ręce tak, że z  plaskiem uderzyły o jego uda.

- I wtedy on... a ty go...?

- Tak, dokładnie - przytaknął, wyszczerzając się w uśmiechu. - W końcu załapałaś.

- Jestem naturalną blondynką, a jednym z moich idoli jest Luke Hemmings, jak ja mam być bystra przy tych dwóch faktach?

- Nie gadaj tyle, tylko zanieś mu zamówienie - prychnął, podając mi jedzenie Blake'a.

Wzięłam wszystko na tacę i stanęłam przed przyjacielem.

- Jak wyglądam? - zapytałam, obracając się powoli, żeby przedwcześnie nie upuścić pizzy.

- Pięknie, jak zawsze, skarbeczku - cmoknął w powietrzu, po czym poklepał mnie po ramieniu i delikatnie założył mi włosy po prawej stronie za ucho. - Idź i załatw tego gościa.

Skinęłam głową, z gracją ruszając w stronę sali.

Zmierzając do stolika Blake'a i jego nowej dziewczyny, w głowie układałam plan. Postanowiłam zachować krok pełen wdzięku aż do samego stolika, gdzie przy krześle stała torebka, o którą jakimś cudem zahaczę.

Gdy mój ex, zobaczył, że nadchodzę z jego pizzą, obdarował mnie kpiącym uśmieszkiem, choć jego oczy definitywnie błądziły po mojej sylwetce.

- Wasze prosciutto jest już gotowe. Przyżądzone z miłością i… O cholera! - krzyknęłam, tracąc równowagę.

Szturchnęłam sosjerkę ręką. Poleciała na jasną koszulkę tego palanta. Taca z samą pizzą natomiast cudem uchroniła się od upadku i wylądowała gładko na stole.

Koszulka tego palanta była pokryta czerwonym sosem. Chłopak podniósł się gwałtownie, z wiązanką przekleństw na ustach.

- Nie umiesz chodzić, łamago?! - krzyknął, odruchowo odciągając materiał od ciała.

- Tak mi przykro, przepraszam, przepraszam - zaczęłam powtarzać. - Może powinieneś to zaprać? Tam, na lewo jest łazienka - wyjaśniłam, podając mu kilka chusteczek.

Kiedy Blake zniknął mi z pola widzenia uśmiechnęłam się przepraszająco do siedzącej w ciszy dziewczyny.

- Nawet najlepszym się zdarza - westchnęła, lekko unosząc kąciki ust.

- Zaraz wrócę to posprzątać. I przyniosę nowy sos - poinformowałam ją.

- Mam nadzieję, że nie wylejesz go tym razem na mnie. - Zaśmiała się, a ja odpowiedziałam jej tym samym. Wycofałam się szybko do kuchni, mijając po drodze Casey'a, który starał się bez podejrzeń przemknąć pod drzwi łazienki. Ale w jego rozumowaniu "bez podejrzeń" znaczy to samo, co odstawianie układu choreograficznego z "Jeziora Łabędziego" na środku sali. Grunt w tym, że klientom się podobało. Jeden z nich chciał nawet wręczyć mu napiwek, po tym z jaką gracją wykonał piruety.

Nalałam nowy sos do sosjerki i wyjęłam z lodówki małą colę light.

- Cola na koszt firmy - poinformowałam, stawiając ją na stoliku po stronie dziewczyny. - Przepraszam, naprawdę mi przykro, że zepsułam wam randkę.

- Na prawdę nic nie szkodzi. Ta randka jest chyba najbardziej emocjonująca wśród wszystkich randek z tym kretynem. - Zmarszczyła brwi w zamyśleniu i pokiwała głową, by potwierdzić wcześniejsze słowa. - O, i dzięki za colę!

- Jasne, nie ma sprawy - odparłam lekko zbita z tropu. - Do usług.

Wymaszerowałam na zaplecze, gdzie zdjęłam fartuszek i usiadłam. W końcu zeszło ze mnie całe napięcie. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy. Zdecydowanie potrzebowałam przerwy.

Dzisiejszy dzień był na prawdę wyczerpujący. W tamtym momencie marzyłam jedynie o ciepłej kąpieli z bąbelkami i telefonie od mojego klienta, którego imienia ciągle nie znałam. Swoją drogą, to stawało się coraz bardziej irytujące.

- Heloł lejdis and dżentelmens! - Mój relaks przerwała łabędzia księżniczka, ktora tanecznym krokiem wbiegła na zaplecze. - Zostałem gwiazdą, Pony! Ludzie mnie uwielbiają!

- Tak, Casey, bardzo się cieszę - wymamrotałam, zaciskając palce na skroniach. - Jak kiedyś spotkam 5sos, dam im na ciebie namiary, a póki co możesz wykorzystać swój talent w Hey Violet. I daj mi jakieś tabletki, głowa zaczyna mnie boleć - jęknęłam.

- Nie będę grał w zespole, kiedy kariera baletowa stoi przede mną otworem! Ech, Penny, nie wiesz nic o życiu. Lepiej poszukam twoich tabletek. - Westchnął ostentacyjnie i podreptał w kierunku mojej szafki.

- Dziękuję, Cas, ratujesz mi tyłek - wymamrotałam, nie przestając masować skronii.

- Myślałem, że głowę, ale jak wolisz. - Wzruszył ramionami, a ja parsknęłam, demonstrując jak bardzo niedorzecznie zabrzmiało to w moich uszach. - Cholera, kobieto, tu nie ma żadnych tabletek.

- Muszą być, chyba że... cholera - syknęłam. - Ostatnio wzięłam je do domu. Przejdziesz się do mnie, czy sama mam iść? - zapytałam, widząc plusy w opuszczeniu lokalu.

Świerze powietrze, brak Blake'a...

Ale też mogłabym umrzeć na przejściu dla pieszych, czy coś.

- Nie no, jasne, że skoczę. Musisz mi tylko powiedzieć gdzie są. Wprawdzie obawiam się, że przy wejściu do twojego domu, może mnie zaatakować wielki plakat tego twojego kameleona z zes…

- Halo, przepraszam! - Dobiegł nas nagle czyjś głos.- Jest tam ktoś? Halo?

Bez słowa, wyjrzeliśmy z pomieszczenia. Przy ladzie stał mężczyzna. Naparzał w dzwoneczek, który nie wydawał żadnego dźwięku. Casey zepsuł go ostatnio, by mieć wymówkę na przedłużoną przerwę.

- No nareszcie! Wydaje mi się, że ktoś zatrzasnął się w toalecie.

Spojrzałam na przyjaciela, po czym, nie umiejąc się opanować, parsknęłam śmiechem.

Wycofałam się na zaplecze, wyłącznie słuchając jak Casey próbuje utrzymać powagę, zapewniając, że zaraz pomoże uwięzionemu w środku klientowi.

***

2149 słów 😄

... pracujemy nad q&a 😅

Zapraszamy do Oli! 💕💕💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro