*** *2* **3
*Pony's pov*
Pomaszerowałem w stronę sali, by przywitać następnych klientów.
Zatrzymałam się jednak przy ladzie, by odrobinę ochłonąć.
Wzięłam głęboki wdech, dwie karty i uśmiechnęłam sie najmniej sztucznie jak tylko było to możliwe.
Stanęłam przy stoliku zajętym przez parę młodch ludzi. I chłopaka bardzo dobrze znałam...
- Witamy w Pizza Queen - przywitałam się, kładąc przed nimi menu.
- Och, Penny, cóż za niespodzianka - powiedział z ironią, przyglądając mi się z tym swoim durnym wyrazem twarzy.
Przekrzywiłam głowę uśmiechając się sztucznie, po czym zacisnęłam pięści, próbując opanować nagłą chęć uduszenia tego człowieka.
- Ciebie też miło widzieć - wydukałam.
- Znacie się? - zapytała dziewczyna siedząca z nim.
- Och tak - przytaknęłam. - Mieliśmy tę wątpliwą przyjemność. Wrócę za chwilę przyjąć zamówienie.
Uciekłam na zaplecze, szukając w swojej szafce telefonu, by jak najszybciej zadzwonić do Caseya. Potrzebowałam go w tej pizzeri jak najszybciej.
Nerwowo przebierałam nogami, słysząc sygnał. Wyklinałam w myślach przyjaciela, za to, że każe mi tak długo czekać.
- Pony? O co chodzi? - Westchnęłam, słysząc wreszcie jego głos.
- Dłużej nie mogłeś odbierać, hm? - zapytałam z wyrzutem.
- Czekaj, sprawdzę - odparł, po czym zakończył rozmowę.
- Co - rzuciłam, zybita z tropu.
Ponownie wybrałam jego numer, a kiedy w końcu odebrał, miałam prawdziwą ochotę go zabić.
Ale musiałam pamiętać o dniu dobroci dla zwierzęcia...
- Potrzebuję cię tutaj natychmiast - jęknęłam błagalnie.
- Co się znowu stało? Nie ma mnie tam od jakichś pięciu minut...
- Czy to Pony? - zapytał jakiś głos w tle. Zmarszczyłam brwi. - Cześć Pony! - Dopiero teraz zorientowałam się, że to mój klient.
- Umm, tak, cześć. Mogłabym Casey'a do telefonu?
- Coś sie stało, Pony? - wyraźnie się zmartwił, ale nie miałam siły ani czasu, tłumaczyć mu wszystkiego.
- Tak. Nie. Znaczy... Um, jutro ci opowiem, mogę Caseya?
- Co jest? - zapytał mój przyjaciel.
- On tu jest.
- Kto? Szef? - Zdziwił się.
- Powaliło cię? Szef ostatnio był w tym lokalu, kiedy ogłosili koniec świata i przyszedł po kukurydzę na zapasy - odparłam oburzona.
- Więc kto tam jest? - dopytywał
- Blake, Casey! - pisnęłam szeptem, nerwowo odwracając się w stronę sali. - Co ja mam robić? Wracaj, o Boże, zaraz zemdleję.
- Kto to Blake? - usłyszałam w tle, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.
Moja reakcja mogła być odebrana jakbym mówiła o crushu? Czy mój klient mógł być zazdrosny?
Ta myśl była odrobinę krzepiąca, niezaprzeczalnie.
- Casey, jesteś tam? Słyszysz mnie? Nie tłumacz mu kim jest Blake, tylko mi pomóż!
- Ojejku, Pony, już jadę, ale ten głupi róg, który przyczepiłaś mi do maski lekko ogranicza widoczność, wiesz?! - mruknął podirytowany.
- Chciałam dobrze! Moreta, nie wygłupiaj się, przyjeżdżaj natychmiast. Masz dziesięć minut, jeśli nie zdążysz, to sprzątasz toalety! - Byłam już tak zdesperowana, że w grę wchodził tylko szantaż. Zostawienie mnie samej w obecności tego palanta mogło skończyć się wielką tragedią.
- O nie, nie ma takiej opcji, będę nawet za osiem! - po czym rozłączył się, zostawiając mnie samą.
Zacisnęłam zęby, uśmiechnęłam się sztucznie i wróciłam na salę, żeby przyjąć zamówienie od mojego byłego chłopaka i jego nowej dziewczyny.
- Czy już się zdecydowaliście? - zapytałam grzecznie, podchodząc do nich. - Mamy naprawdę świetną pizzę... - urwałam w samą porę, uciekając od słowa "hawajską". Gdybym im ją podała, obrzydłaby mi do końca tygodnia. - ... broccoli.
- Od kiedy lubisz broccoli? Wydawało mi się, że twoją ulubioną była…
- To źle ci się wydawało.- Przerwałam mu w samą porę.- Dużo się zmieniło.
- Doprawdy? - Uniósł wzrok znad karty dań i otaksował mnie z góry na dół. Prychnął pod nosem. Zacisnęłam pięść na ołówku i wzdrygnęłam się, słysząc jak pęka. - Właściwie możesz mieć rację…
- Blake. - Jego nowa dziewczyna szturchnęła go ramieniem, chcąc nieco go uspokoić. Cóż, widocznie jeszcze go nie zna.
- Więc? Mogę przyjąć już zamówienie? - ponagliłam, przestępując z nogi na nogę.
Nie miałam czym zapisać ich preferencji, ale przypuszczałam, że nawet gdybym miała, zupełnie przypadkiem udałoby mi się pomylić.
- Pizza, sałatka, makaron? Kawa, herbata, cola? - zaczęłam wymieniać, coraz bardziej zmęczona i zirytowana ich milczeniem. - Dobrze, jeśli nadal nie wiecie, wrócę za kwadrans.
Uniosłam brwi w oczekującym geście i przysięgam, że wiele bym dała, aby mój król okazał się domyślnym chłopakiem i zadzwonił właśnie w tej chwili.
Ach, Ponny, zapomniałaś, że go spławiłaś?
- Weźmiemy hawajską. - Wyszczerzył się sztucznie w moim kierunku, a ja ostatnimi siłami powstrzymywałam się przed mocnym uderzeniem go.
- Blake, ale ja nie lubię ananasa na pizzy. - Swoje trzy grosze wtrąciła również dziewczyna.
Ha! I co, palancie? Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!
- Och, no tak - westchnął ciężko. - Więc na co masz ochotę, skarbie?
- Może na prosciutto? - zaproponowała.
- Jest nieziemska - skomentowałam. - Świetny wybór. - Zwłaszcza gdy ktoś lubi mylić rukole ze szpinakiem, tak jak ja...
- Niech będzie - zgodził się Blake. - Do tego colę.
- Dla mnie light - poprosiła jego partnerka.
- Nie udawaj, że jesteś fit, właśnie zamawiamy gigantyczną pizzę. Cola light nic nie zmieni. - Skomentował, patrząc na nią chłodno.
Odwróciłam się na pięcie i prawie wybiegłam z sali, chcąc znaleźć się jak najdalej od nich. I pomyśleć, że kiedyś lubiłam tego gnojka.
Po drodze minęłam się z kobietą, która wcześniej zamawiała sałatkę meksykańską. Była dziwnie blada.
Zerknęłam na zegarek. Casey miał jeszcze minutę, żeby się zjawić.
Zaczęłam wyrabiać ciasto na pizzę i przysięgam, że naplułabym na nie, gdyby nie myśl, że ten dupek i tak próbował już mojej śliny i zdaje się, że całkiem mu smakowała, a jego nowa dziewczyna wydawała się całkiem miła.
Nie byłam aż taka zła, by ją krzywdzić. Wręcz przeciwnie, mogłabym zaprosić ją na facebooku i razem z nią zaplanować zemstę, gdy Blake już z nią zerwie, ale nie znałam jej imienia i nie korzystałam z facebooka.
- Zdążyłem, ludzie! - Wesoły okrzyk mojego przyjaciela rozbrzmiał na sali. Spojrzałam na zegarek i jęknęłam, uświadamiając sobie, że ma rację, a mi przypada mycie kibli. Po minie tamtej klientki już wiedziałam, że nie będzie to przyjemne przeżycie.
- Hej Pony, tęskniłaś? - W drzwiach kuchni stanął on, we własnej osobie: Casey Zbyt Punktualny Wróżbita Moreta.
- Nawet nie wiesz jak bardzo, ale mógłbyś być dwie minuty później - wymamrotałam, ze wściekłością ugniatając ciasto.
Chłopak cofnął się o krok, jakby trochę się mnie przestraszył.
Nic nowego w gruncie rzeczy, chociaż nigdy celowo nie zrobiłabym mu krzywdy.
- Zabij mnie zanim ja zabiję jego, Moreta.
- Na ogół jestem potulny i raczej niegroźny, ale biorąc pod uwagę fakt, że chodzi o tego dupka, jestem skłonny wypatroszyć go jednym z naszych noży do mięsa. - Zadeklarował, wpatrując się w jeden punkt. Nawet nie zadrżała mu powieka. Casey to psychopata, proszę państwa!
- Tak zrób.- Pokiwałam głową i zaczęłam rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu narzędzia zbrodni.
- W razie gdyby mi się nie udało, dosyp mu arszeniku do picia - polecił.
Prychnęłam, przypominając sobie, że jakiś czas temu mój król miał dostarczyć mi jakąś truciznę, ale do tej pory tego nie zrobił.
- Najpierw będziesz musiał mi go załatwić.
- Kiedy ja będę martwy!
- To on miał być martwy, nie ty, Casey.
- Wszyscy zginiemy, okej? - Uniósł się Moreta, denerwując się zapewne tym, co miało nastąpić już niedługo.
- Tak, ja pewnie zginę czyszcząc toalety, bo nasza sałatka meksykańska chyba była zbyt ostra. Ale to przecież nie moja wina, że znowu poprzekładałeś przyprawy...
- Chwila… - Przerwał mi kazanie, unosząc palec wskazujący. - Chyba mam pomysł.
- Słucham, wyrocznio - fuknęłam, składając ręce na piersi.
Oparłam się o blat, nie przejmując się, że otarłam się łokciem o starty na pizzę ser.
Nie musiała być smaczna, nie dla niego.
Mój przyjaciel uśmiechnął się szeroko, zupełnie ignorując mój ironiczny ton; musiał mieć naprawdę dobry pomysł.
- Zamkniemy go tam - Jego twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej niż chwilę temu, co wydawało mi się niemożliwe.
- Co? Gdzie? - Zaśmiałam się, nie rozumiejąc jego ekscytacji. - Casey, czego ty się znowu nawąchałeś?
- Pony, wysil szare komórki. - Stuknął mnie w bok czoła. - O co się założyliśmy?
Mrugnęłam, marszcząc brwi. O co mu do cholery chodziło i co miało jedno do drugiego?
- O to, kto sprząta w toalecie - wymamrotałam.
- Więc gdzie zamkniemy twojego beznadziejnego, byłego chłoptasia? - kontynuował, żywo gestykulując.
- Aaaa - uśmiechnęłam się, kiedy po dłuższej chwili udało mi się skleić wątki. - Och. Ale jak masz zamiar to zrobić?
Zamyślony chłopak obiegał wzrokiem całe pomieszczenie. Nagle podskoczył, a w jego oczach zaiskrzyły jakieś dziwne ogniki.
- Myślisz, że sos pomidorowy łatwo się spiera? - zagaił.
- No cóż, pewnie jeśli wystarczająco szybko się to namo… Czekaj… - Przerwałam, przyglądając mu się w lekkiej konsternacji.
Casey westchnął głęboko i wywrócił oczami.
- Ta różowa farba chyba wyżarła ci ostatnie fragmentu mózgu. - Pokręcił głową, po czym wskazał dłońmi na pizzę Blake'a i sosjerkę, a następnie wykonał w powietrzu jakiś dziwny gest. Gdybyśmy grali w kalambury, stwierdziłabym, że chodzi mu o zamach na World Trade Center.
- Pony, po prostu wylej na dupka ten sos - westchnął, z rezygnacją opuszczając ręce tak, że z plaskiem uderzyły o jego uda.
- I wtedy on... a ty go...?
- Tak, dokładnie - przytaknął, wyszczerzając się w uśmiechu. - W końcu załapałaś.
- Jestem naturalną blondynką, a jednym z moich idoli jest Luke Hemmings, jak ja mam być bystra przy tych dwóch faktach?
- Nie gadaj tyle, tylko zanieś mu zamówienie - prychnął, podając mi jedzenie Blake'a.
Wzięłam wszystko na tacę i stanęłam przed przyjacielem.
- Jak wyglądam? - zapytałam, obracając się powoli, żeby przedwcześnie nie upuścić pizzy.
- Pięknie, jak zawsze, skarbeczku - cmoknął w powietrzu, po czym poklepał mnie po ramieniu i delikatnie założył mi włosy po prawej stronie za ucho. - Idź i załatw tego gościa.
Skinęłam głową, z gracją ruszając w stronę sali.
Zmierzając do stolika Blake'a i jego nowej dziewczyny, w głowie układałam plan. Postanowiłam zachować krok pełen wdzięku aż do samego stolika, gdzie przy krześle stała torebka, o którą jakimś cudem zahaczę.
Gdy mój ex, zobaczył, że nadchodzę z jego pizzą, obdarował mnie kpiącym uśmieszkiem, choć jego oczy definitywnie błądziły po mojej sylwetce.
- Wasze prosciutto jest już gotowe. Przyżądzone z miłością i… O cholera! - krzyknęłam, tracąc równowagę.
Szturchnęłam sosjerkę ręką. Poleciała na jasną koszulkę tego palanta. Taca z samą pizzą natomiast cudem uchroniła się od upadku i wylądowała gładko na stole.
Koszulka tego palanta była pokryta czerwonym sosem. Chłopak podniósł się gwałtownie, z wiązanką przekleństw na ustach.
- Nie umiesz chodzić, łamago?! - krzyknął, odruchowo odciągając materiał od ciała.
- Tak mi przykro, przepraszam, przepraszam - zaczęłam powtarzać. - Może powinieneś to zaprać? Tam, na lewo jest łazienka - wyjaśniłam, podając mu kilka chusteczek.
Kiedy Blake zniknął mi z pola widzenia uśmiechnęłam się przepraszająco do siedzącej w ciszy dziewczyny.
- Nawet najlepszym się zdarza - westchnęła, lekko unosząc kąciki ust.
- Zaraz wrócę to posprzątać. I przyniosę nowy sos - poinformowałam ją.
- Mam nadzieję, że nie wylejesz go tym razem na mnie. - Zaśmiała się, a ja odpowiedziałam jej tym samym. Wycofałam się szybko do kuchni, mijając po drodze Casey'a, który starał się bez podejrzeń przemknąć pod drzwi łazienki. Ale w jego rozumowaniu "bez podejrzeń" znaczy to samo, co odstawianie układu choreograficznego z "Jeziora Łabędziego" na środku sali. Grunt w tym, że klientom się podobało. Jeden z nich chciał nawet wręczyć mu napiwek, po tym z jaką gracją wykonał piruety.
Nalałam nowy sos do sosjerki i wyjęłam z lodówki małą colę light.
- Cola na koszt firmy - poinformowałam, stawiając ją na stoliku po stronie dziewczyny. - Przepraszam, naprawdę mi przykro, że zepsułam wam randkę.
- Na prawdę nic nie szkodzi. Ta randka jest chyba najbardziej emocjonująca wśród wszystkich randek z tym kretynem. - Zmarszczyła brwi w zamyśleniu i pokiwała głową, by potwierdzić wcześniejsze słowa. - O, i dzięki za colę!
- Jasne, nie ma sprawy - odparłam lekko zbita z tropu. - Do usług.
Wymaszerowałam na zaplecze, gdzie zdjęłam fartuszek i usiadłam. W końcu zeszło ze mnie całe napięcie. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy. Zdecydowanie potrzebowałam przerwy.
Dzisiejszy dzień był na prawdę wyczerpujący. W tamtym momencie marzyłam jedynie o ciepłej kąpieli z bąbelkami i telefonie od mojego klienta, którego imienia ciągle nie znałam. Swoją drogą, to stawało się coraz bardziej irytujące.
- Heloł lejdis and dżentelmens! - Mój relaks przerwała łabędzia księżniczka, ktora tanecznym krokiem wbiegła na zaplecze. - Zostałem gwiazdą, Pony! Ludzie mnie uwielbiają!
- Tak, Casey, bardzo się cieszę - wymamrotałam, zaciskając palce na skroniach. - Jak kiedyś spotkam 5sos, dam im na ciebie namiary, a póki co możesz wykorzystać swój talent w Hey Violet. I daj mi jakieś tabletki, głowa zaczyna mnie boleć - jęknęłam.
- Nie będę grał w zespole, kiedy kariera baletowa stoi przede mną otworem! Ech, Penny, nie wiesz nic o życiu. Lepiej poszukam twoich tabletek. - Westchnął ostentacyjnie i podreptał w kierunku mojej szafki.
- Dziękuję, Cas, ratujesz mi tyłek - wymamrotałam, nie przestając masować skronii.
- Myślałem, że głowę, ale jak wolisz. - Wzruszył ramionami, a ja parsknęłam, demonstrując jak bardzo niedorzecznie zabrzmiało to w moich uszach. - Cholera, kobieto, tu nie ma żadnych tabletek.
- Muszą być, chyba że... cholera - syknęłam. - Ostatnio wzięłam je do domu. Przejdziesz się do mnie, czy sama mam iść? - zapytałam, widząc plusy w opuszczeniu lokalu.
Świerze powietrze, brak Blake'a...
Ale też mogłabym umrzeć na przejściu dla pieszych, czy coś.
- Nie no, jasne, że skoczę. Musisz mi tylko powiedzieć gdzie są. Wprawdzie obawiam się, że przy wejściu do twojego domu, może mnie zaatakować wielki plakat tego twojego kameleona z zes…
- Halo, przepraszam! - Dobiegł nas nagle czyjś głos.- Jest tam ktoś? Halo?
Bez słowa, wyjrzeliśmy z pomieszczenia. Przy ladzie stał mężczyzna. Naparzał w dzwoneczek, który nie wydawał żadnego dźwięku. Casey zepsuł go ostatnio, by mieć wymówkę na przedłużoną przerwę.
- No nareszcie! Wydaje mi się, że ktoś zatrzasnął się w toalecie.
Spojrzałam na przyjaciela, po czym, nie umiejąc się opanować, parsknęłam śmiechem.
Wycofałam się na zaplecze, wyłącznie słuchając jak Casey próbuje utrzymać powagę, zapewniając, że zaraz pomoże uwięzionemu w środku klientowi.
***
2149 słów 😄
... pracujemy nad q&a 😅
Zapraszamy do Oli! 💕💕💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro