**2 *** **3
*Penny's pov*
Dopiero odłożyłam telefon na miejsce, po skończonej rozmowie z moim ulubionym klientem i zaniosłam jego zamówienie Casey'owi, kiedy dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami zabrzęczał mi w uszach.
Z irytacją wydęłam wargi i odwróciłam się na pięcie w stronę sali, by z grzecznym uśmiechem przywitać następnego klienta bądź następną klientkę.
Dziś ruch nie był ogrommny, ale mały też nie. Był piątek więc większość zbierze się pod wieczór i pewnie głównie będzie to młodzież.
Stanęłam jak wryta, gdy ujrzałam nowego gościa. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, a szczęka omal nie zderzyła się z podłogą.
Przy ladzie stała Ona, jedyna w swoim rodzaju, najbardziej sassy kobieta jaką znałam i najprawdziwsza królowa.
- O mój Boże! - pisnęłam, gdy dotarł do mnie fakt, kto stoi przy ladzie. - Pani Hemmings!
Zakryłam usta dłonią, uświadamiając sobie, jak się zachowałam, a moje policzki spłonęły purpurą
- Wystarczy Liz. Mąż czasami nazywa mnie jaszczurką, więc nie będzie to w żadnym wypadku obraźliwe. - Mrugnęła do mnie.
- Matko… Co pani tu robi?! - krzyknęłam chyba odrobinę za głośno, ale kobieta uśmiechnęła się ciepło.
- Wydawało mi się, że jest tu pizzeria, dlatego przyszłam coś zjeść.
- Tak... to znaczy... Ale... - zaczęłam plątać się we własnych słowach, aż w końcu udało mi się zapowietrzyć.
- Hej, spokojnie, bo jeszcze zemdlejesz i zmusisz mnie do wybrania innej pizzerii, a to właśnie tę polecił mi syn!
- Cooo…- Wyszedł ze mnie zduszony jęk, a nogi ugięły się zbyt gwałtownie, przez co schowałam się za ladą. Wyprostowałam się natychmiast i spojrzałam na Liz. - Który syn?
- Ten, który ma na nazwisko Hemmings - zaśmiała się dźwięcznie, po czym wzięła do ręki kartę dań.
Zamrugałam szybko, po czym zaśmiałam się cicho. Moja sassy mentorka, królowa sarkazmu i największa idolka właśnie stała przede mną i poniekąd mnie disowała.
- Ooo, Casey! Co u ciebie dziecinko? - Zapytała z szerokim uśmiechem, odkładając menu, a ja powędrowałam za nią wzrokiem.
- Hejka, Liz - odparł Moreta, ściskając moją mentorkę.
Oczy wyszły mi na wierzch. Co tu właściwie się stało?! Skąd oni się znali i dlaczego Casey mówi do niej po imieniu?!
- Jak tam u ciebie, skarbie? - zapytała, uśmiechając się szeroko do mojego przyjaciela.
- Leci, z Pony nie można się nudzić - zaśmiał się, wskazując na mnie ruchem głowy. - Właśnie wybieram się zawieźć zamówienie. Załatwić ci coś po drodze?
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Nie, to nie działo się na prawdę. Uszczypnęłam się w dłoń, ale kiedy poczułam ból, zrozumiałam, że to nie może być sen.
- Och, pewnie! Sprawdź kartkówki, które miałam oddać w tamtym tygodniu. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym zachochotała. - Nie, Casey, wszystko mam załatwione. Ale dziękuję, że zapytałeś.
- Jak dobrze, że żartowałaś. - Odetchnął. - W takim razie będę leciał. Do zobaczenia, Liz. Narka, Pony. - Pomachał mi i po prostu wyszedł.
- Ja... - zająkałam się, podchodząc do lady. - Casey nie umie w matematykę. - Odchrząknęłam, zaczesując włosy za uszy, po czym uśmiechnęłam się promiennie, całkiem niezależnie od siebie. Ta kobieta po prostu tak działała
- Wiem, dlatego mu to zaproponowałam. - Zachichotała.
- Pani Hem… To znaczy… Liz. Chciałabym pani zadać nurtujące mnie pytanie…- Wydukałam, spoglądając na nią niepewnie. - Czy pani syn jest gejem? - Dodałam wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Hmm... zależy który - odpowiedziała z chichotem, po czym obrzuciła wzrokiem lokal. - Ładny plakat. - Wskazała na zawieszoną przeze mnie na jednej ze ścian fototapetę z wizerunkami chłopców z 5sos
- O tak - rozpromieniłam się.- To ja go tutaj powiesiłam - odparłam, wypinając z dumą pierś. - Ale Casey pozwolił mi tylko na jeden.
Kobietą chyba to wstrząsnęło, bo uśmiech odrobinę zszedł jej z twarzy.
- Chyba czeka nas poważna rozmowa. To niedopuszczalne.- Pokręciła głową, lecz jej uśmiech znów wrócił na swoje miejsce.
Zamyśliłam się chwilę, patrząc na twarze chłopców, a jeden z głupszych pomysłów wpadł mi do głowy.
- Wiem, że pasjonuje się pani fotografią - zaczęłam. - Może miałaby pani ochotę zrobić mi zdjęcie z tym pięknym plakatem? A potem mogłybyśmy zrobić sobie selfie, o ile się pani zgodzi...
- Ależ oczywiście! Co za wspaniały pomysł! Żaden z moich synów by na taki nie wpadł.- Kobieta zaczęła przeszukiwać wnętrze swojej torby. - Nie żebym sądziła, że są głupi. Po prostu odziedziczyli intelekt po swoim ojcu. O, mam!- Wykrzyknęła, wyciągając aparat. - A teraz zapozuj, kochanie.
Przytuliłam się do ściany, uśmiechając się szeroko. To musiało wyglądać idiotyczne z perspektywy każdego, kto był tego świadkiem, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Halo, mama mojego celebrity crusha robiła mi zdjecie z jego podobizną!, kto by się przejmował czymkolwiek na moim miejscu?
- Idealnie. Jeszcze jedno ujęcie i… No cudownie! - Liz odsunęła od siebie aparat i spojrzała na wykonane zdjęcie. - Wygląda świetnie! Wstawię to na instagrama.
- Gdzie? - Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. To nie mogło dziać się naprawdę.
- Na instagrama - powtórzyła. - No wiesz, taki portal społecznościowy...
- Wiem co to instagram - przerwałam, nie mogąc powstrzymać zdziwienia. - O Boże, przecież obserwują panią... cię wszyscy moi idole!
- Niemożlwe. Mnie obserwują tylko synowie, ich koledzy i zgraja fanek, które zwracają się do mnie królowo lub mamo. Nie ma nic pomiędzy. - Uśmiechnęła się znacząco i mrugnęła.
Moja twarz przybrała kolor purpury. Nieraz zdarzyło się, że sama ją tak nazwałam na którymś z portali internetowych. Na szczęście nie mogła o tym wiedzieć. Chyba…
- No właśnie! - wykrzyknęłam.
- I tak już wszyscy wiedzą o twoim istnieniu przez ostatni wywiad. - Lekceważąco machnęła ręką. - To co z tym selfie, Penny?
- Umm… Tak! - Podeszłam do niej, z zażenowaniem wymalowanym na twarzy. Wyciągnęłam telefon trzęsącymi się dłońmi i dopiero wtedy zorientowałam się, że na mojej tapecie chłopaki z 5sos są nadzy. Z prędkością światła przeciągnęłam palcem po ekranie, by przejść w tryb aparatu.
- Spokojnie, ja zrobię - zaśmiała się, widząc moje rozdygotane dłonie.
Wzięła ode mnie telefon, po czym z łatwością kliknęła w ekran, robiąc zdjęcie, a raczej ich serię.
- Wybierz najładniejsze - poleciła z uśmiechem, oddając mi moją własność.
- Dziękuję! Będzie na instagrama. I na twittera. I gdzieś jeszcze wstawię.
- Tylko mnie oznacz, dziecko. - Zaśmiała się. - Pogadałabym dłużej, ale trochę zgłodniałam.
- Oh tak, oczywiście! - zawołałam, pełna entuzjazmu. - Co chciałaby pani zamówić?
Spojrzała na mnie, po czym na leżącą obok mnie kartę dań.
- Wszyscy polecają waszą hawajską, ale nie jestem przekonana...
- Dlaczego nie? Hawajska jest najlepsza! To moja ulubiona, więc wkładam w nią najwięcej serca. Nie żeby inne były gorsze, ale… - Moje gadulstwo uruchomiło się ponownie. Jak tak dalej będzie, zacznę podejrzewać, że marnuję się w tej pizzerii. Powinnam być adwokatem, czy coś…
- To może małą hawajską na pół z meksykańską, co ty na to? - zapytała, z uśmiechem przerywając potok moich słów.
- Jasne, że tak! - zawołałam, klaszcząc radośnie. - Jaki sos do tego?
- Ketchup.
- To dobry pies.
- Też go lubiłam - zgodziła się ze mną, po czym uniosła na mnie wzrok.
Patrzyłyśmy na siebie prze chwilę, po czym obie wybuchnęłyśmy niekontrolowanym śmiechem. Boże, daj mi ją za teściową.
- W takim razie wybierz sobie stolik, a ja przygotuję zamówienie. - Otarłam łzy śmiechu i ruszyłam do kuchni.
W głębi duszy ciągle nie dowierzałam w to co się dzieje. Powoli zaczęłam podejrzewać, że wydarzenia z ostatniego tygodnia wcale nie miały miejsca. Może to wszystko było jedynie pięknym snem, a ja byłam pogrążona w śpiączce przez Casey'a, który przejechał mnie firmowym autem.
Chwilę później wstawiłam już ciasto do pieca, nalałam sosu do sosjerki i oparłam się o blat, w odruchowym geście oglądając swoje paznokcie.
Dźwięk telefonu rozniósł się po pomieszczeniu, a na jego wyświetlaczu ukazał się napis "numer zastrzeżony".
Wzruszyłam ramionami, ponieważ, halo, był to tylko telefon służbowy z ogólnodostępnym numerem.
- Pizza Queen, słucham?
- Nie wierz w nic, co powie ta kobieta - dziwnie znajomy głos odezwał się po drugiej stronie linii.
- Proszę? Jaka kobieta? - Zapytałam, lekko zbita z tropu.
- Nie. Ufaj. Jej. - Wydukał męski głos, po czym zakończył połączenie.
Odłożyłam telefon, mrugając szybko. Na początku myślałam, że to tylko głupi żart, ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej wszystko wskazywała na to, że właśnie zadzwonił do mnie Luke Hemmings i próbował ostrzec mnie przed własną matką... i w sumie, nawet nie bardzo dziwił mnie ten fakt.
- Hej, Pony, co sły…
- Nawet nie próbuj! - Przerwałam wchodzącemu do kuchni Casey'owi. - Tłumacz się.
Skrzyżowałam ręce na piersi i obrzuciłam go wymownym spojrzeniem.
- Czego znowu jest too much? Kupiłem tyle produktów co zwykle, nawet napisałaś mi kartkę, pamiętasz?
- Nie too much, tylko tłumacz - westchnęłam zrezygnowana. Zacisnęłam rękę na jego ramieniu i powtórzyłam prosto w jego, prawdopodobnie przestraszone, oczy. - Skąd znasz Liz Hemmings i dlaczego ja o tym nie wiem?
- Umm… Nie wiedziałaś? - zapytał, udając zdziwienie i wzruszył nerwowo ramionami.
- No tak się składa, że dzisiaj się dowiedziałam. Zakładam, że znasz się z nią dłużej, sądząc po tym, że masz z nią taki dobry kontakt.
- Dawała mi korki z matmy - wyrzucił na jednym wdechu. - Wiesz, to przecież nauczycielka, co nie? No wiem, że tak. A ty wiesz, że nigdy nie byłem dobry z matmy...
- Tak, Casey - przerwałam potok jego słów, unosząc przy tym dłoń i, co nie zdarzało się u mnie często, wywracając oczami. - Jest nauczycielką matematyki. Ale na codzień mieszka w Australii. Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek był w Australii.
- W Australii? Dlaczego miałbym być w Australii? - Zaśmiał się sztucznie. - Ona… dawała mi korki przez internet. No wiesz, FaceTime, Skype. Kto jak kto, ale ty powinnaś to zrozumieć.
- Nie pogrążaj się, błagam. - Mruknęłam, zamykając oczy i wznosząc ręce ku górze.
- Ewh, dobra, raz odebrała jakieś zamówienie - rzucił obojętnie.
Szybciutko otworzyłam oczy, spoglądając na niego, jakby coś mnie olśniło.
- Jakie zamówienie?
- Wiesz, Pony, że jesteśmy w pizzeri? Odebrała pizzę, tak myślę.
- Kiedy?! Casey, muszę wiedzieć! To ważne. - Złapałam go za koszulę i spojrzałam w oczy błagając, by się zlitował. Ale Bóg mnie chyba za coś bardzo pokarał.
- Pony, realizujemy dziennie kilkadziesiąt zamówień. Skąd mam wiedzieć, którego z nich dokonała Liz?
Zawiedziona, musiałam przyznać mu rację, coś jednak - mój kobiecy zmysł, niezawodny swoją drogą - podpowiadało mi, że to dłuższa historia.
I powinnam być naprawdę milutka dla przyjaciela, żeby podejść go o odpowiedź na nurtujące mnie pytania.
- Pizza ci się nie pali, Pony?
Pociągnęłam nosem.
- Faktycznie… - odparłam beznamiętnie i oddaliłam się w stronę pieca.
- To pizza Liz?
- Cholera! Co powie teściowa!- Przeraziłam się i dopadłam drzwi piekarnika, zapominając, by ubrać rękawiczkę kuchenną lub ścierkę. - Auć!
- Jejku, spokojnie. - Casey ruszył mi z pomocą, będąc, wyjątkowo, mądrzejszym, bo wziął ze sobą ścierkę - Nie jest źle - stwierdził, patrząc na pizzę dla Liz. Faktycznie, nawet nie wyglądała na przypaloną i pięknie pachniała. Aż zrobiłam się głodna.
- To przez ciebie, Roszpunko. Dlaczego mnie okłamałeś? - Wysyczałam, dmuchając w międzyczasie na poparzoną dłoń.
- Nie przesadzasz trochę? - Uniósł brwi. - Zanieś tę pizzę. Albo wiesz co, sam to zrobię.
- O nie! - Wstałam natychmiast, niemal rzucając się w jego kierunku. - Poradzę sobie, zdecydowanie dam radę sama!
Moreta wzruszył obojętnie ramionami, lustrując mnie wzrokiem w tym samym czasie, po czym odstawił pizzę na blat.
- Chciałem pomóc.
Zgarnęłam pizzę i gotowe sosjerki, po czym pognałam na salę. Dostarczyłam jedzenia do stolika mamy Hemmings z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Kobieta oderwała wzrok od ekranu swojego telefonu i spojrzała na stół.
- Uuu, wygląda smakowicie. Wyślę zdjęcie synowi, na pewno będzie zazdrosny. - Diabelski uśmieszek pasował do jej wyrazu twarzy (a także charakteru) wręcz idealnie.
- Proszę przesłać pozdrowienia od kelnerki - zaśmiałam się, po czym zgrabnie obeszłam stolik, wracając na zaplecze.
Odebrałam jedno zamówienie telefoniczne w naprawdę rekordowym tempie i szybko zabrałam sie za wyrabianie nowego ciasta, nucąc jedną z piosenek 5sos. Normalnie juz dawno poszłabym na przerwę, ale przecież Liz w każdej chwili mogła mnie potrzebować.
- Biorąc pod uwagę tempo składania zamówień i ich ilość, szef powinien załatwić mi helikopter, żebym zdążył to wszystko dostarczyć. - Zauważył Casey, gdy układałam pieczarki na pizzy.
Na chwilę przeniosłam na niego wzrok, jakbym chciała się upewnić, czy to rzeczywiście on. Po ostatnich wydarzeniach stałam się lekko wyczulona na tym punkcie.
- Casey, jesteś pedałem, a nie pilotem. - Mruknęłam, nie przerywając pracy.
Prychnął, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Pokiwał głową z teoretyczną dezaprobatą, ale chyba jednak było w tym coś z rozbawienia.
Przyjaźniliśmy się od lat, w tym nie było nic złośliwego.
- A ty zakochałaś się w gościu, którego nigdy nie widziałaś na oczy - rzucił.
- Co?
- Nieważne.
- W nikim się nie zakochałam - fuknęłam. - I nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Taaa… Przynajmniej masz jeszcze tych od zimy... Zawsze zapominam jak się nazywają - dodał, unosząc głowę w zamyśleniu. Heloł, Casey, plakaty się wiesza na ścianie, nie na suficie. Szukaj umiejętnie.
- Podpowiem ci - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - 5 seconds of summer.
Zerknął na mnie, marszcząc brwi.
- Nie, jakoś inaczej - wymamrotał, przykładając palec wskazujący do ust.
Czy on był w tej chwili poważny?
- 10 minuts of winter! To chyba oni, tak? Mieli takiego śmiesznego, zabawkowego kota, który wabił się musztarda! - Wykrzyknął, udając zainteresowanie. Widocznie chciał mnie bardzo zirytować i jak narazie świetnie mu to wychodziło.
- Casey, myślałam, że już nie bierzesz tego towaru.
- Nigdy nie brałem! - pisnął. - No może w gimnazjum parę razy się zdarzyło, ale to było dawno temu, pf.
Poczochrałam jego włosy, z dziewczęcym śmiechem, po czym wytarłam dłonie w tył spodni i wróciłam do układania składników na pizzy.
- Spokojnie, Moreta, mówiłam o sosie miodowo-musztardowym.
- Aaa. No, ja przecież też. - Wzruszył ramionami i roześmiał się tak sztucznie, jak sztuczny jest Michael, wpierający ludziom, że nie jest gejem.
- Jasne, Panie Święty. - Parsknęłam śmiechem i wsadziłam pizzę do pieca.
- Jakbyś sama była święta! - zawołał, łaskotając mnie pod żebrami.
Pisnęłam, starając się wyrwać, ale nie bardzo mi się to udawało.
Casey był ode mnie znacząco wyższy i tylko to dawało mu jakąkolwiek przewagę.
- Bo jestem! - wykrzyczałam z trudem. - Puść mnie!
- No nie wiem. Twój profil na wattpadzie mówi co innego, a twoje fanfikszjony mu przytakują. - Prychnął, nie przestając mnie łaskotać.
Mój śmiech roznosił się po kuchni, sali, całej pizzerii i pewnie całym stanie. Niestety, błaganie o litość nic mi nie dało, a szantaż jest trudny, gdy nie możesz powiedzieć ani słowa.
- Przepraszam, co z moim zamówieniem? - zawołał jakiś facet, a Casey niechętnie puścił mnie, ruszając w jego stronę.
Odgarnęłam włosy z twarzy, po czym wzięłam do ręki telefon i korzystając z wolnej chwili, dodałam na instagrama zdjęcie z Liz, oznaczając ją i Luke'a.
Przejrzałam przy okazji profile chłopaków z 5sos. Niestety nie pojawiło się na nich nic nowego, odkąd sprawdzałam (pomińmy, że było to jakąś godzinę temu).
Pisnęłam, gdy zobaczyłam liczbę napływających powiadomień. Dzięki Liz prawie stałam się gwiazdą instagrama. Okej, ona była gwiazdą, tyle że na moim koncie.
Musiałam podeprzeć się na blacie, kiedy zobaczyłam kto zostawił komentarz.
"lukehemmings: Moja śliczna Penny shwnbdus.... i Ty, mamo".
Serce momentalnie zaczęło bić mi tysiąc razy szybciej. Oni naprawdę chcieli mnie zabić!
Przez następnych kilka chwil zastanawiałam się nad napisaniem jakiegoś konstruktywnego komentarza, ale za każdym razem jego treść była podobna do: "ffhigxhkhgfchg".
Czy to już nastał moment, w którym mogłam umierać nie żałując niewykorzystanego życia? Być może…
I kiedy już naprawdę miałam zamiar odmówić ostatnią modlitwę, pojawił się nowy komentarz:
"jackhemmings20: @ lukehemmings hahahahahaha chciałbyś. Penny, jesteś śliczna!"
I o ile komentarz Luke'a prawie doprowadził mnie do zgonu, tak słowa Jacka wywindowały mnie praktycznie pod bramy Nieba (bo umówmy się, zasłużyłam sobie, grzeczna ze mnie dziewczynka).
Przeżywałam te dwa komentarze do tego stopnia, że odrobinkę się zapowietrzyłam i gdy Casey wchodził znowu do kuchni, wyglądałam jak niepełnosprytna foka. Nic nadzwyczajnego.
- Powiedz mi, co znowu - westchnął, nawet nie starając się udawać zażenowania, czy niepokoju.
W odpowiedzi podłam mu telefon z odblokowanym ekranem, po czym, podskakując w miejscu, zaczęłam z ekscytacją wymachiwać rękami.
- Jack to cruuuush! - zawołałam, wieszają się na szyi przyjaciela.
- O Matko, Ponny, nie zniosę nagłego napływu miłości w takiej ilości. - Zaczął coś stękać. Chyba trochę go przydusiłam.
- Aleee Jaaaack!
- Tak, wiem! Jack to crush, wspomniałaś już. Dosyć dosadnie. - Zgromił mnie wzrokiem i rozprostował dłońmi swój fartuszek, który prawdopodobnie delikatnie pogniotłam, gdy się na niego rzuciłam.
Zaśmiałam się nerwowo, następnie zabierając Caseyowi moją komórkę. Za długo miał ją w ręku, jeszcze zarazi mnie jakąś chorobą, jak na przykład głupota, a tego nie byłabym w stanie przeżyć.
- I jak tam u Liz? Wszystko dobrze? Może pójdę sprawdzić? - zaproponowałam, już ruszając w stronę sali.
Ale Moreta złapał mnie za ramiona, zatrzymując w połowie kroku.
- Przed chwilą tam byłem. Jest okay, nie męcz jej. Trzeba umyć naczycia, a ja za chwilę jadę z następnym zamówieniem.
- Na pewno? No wiesz, nie chcemy, by tak ważny klient był niezadowolony z naszej obsługi. - Powiedziałam przestraszona tą wizją. Była szczególnie przerażająca, jeśli patrzeć na to, że synowie Liz podrywali mnie na Instagramie.
- Jestem w stu procentach pewien.- Zapewnił, składając rękę na sercu.
- Casey, twoja matema…
- Wiem ile to sto procent! Nie podważaj mojej inteligencji, różowy kucyku! - krzyknął, przybierając poważną minę.
- Czy ty nazwałeś mnie ku cy kiem? - syknęłam. - Powtórz to, chłopcze.
Nerwowo potarł kark, po czym wycofał się w stronę pieca.
- Nie sądzisz, że nasze służbowe auteczko wymaga odnowy? - zapytał słodko, chcąc odwrócić moją uwagę.
Zamrugałam, wytrącona z wątku.
- Możnaby zrobić je na jednorożca - wymamrotał.
- Casey, co? - zapytałam, całkiem zdezorientowana.
- No wiesz, skoro mam podbijać świat, to tylko na jednorożcu. - Zaśmiał się nerwowo, udeżając plecami o blat.
- Okej, chyba wiem o co ci chodzi. - Przymrużyłam oczy i zacisnęłam szczękę.
- Doprawdy?
- Tak, spokojnie.
Powoli skinął głową, po czym niepewnie odwrócił się po, gotową już, pizzę.
Przyglądałam się temu co robi, równocześnie grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu nowego markera.
Dosyć zabawne było to, że najwięcej funduszy wydawaliśmy chyba na te beznadziejne mazaki, które nie miały z pizzą nic wspólnego. Ale klient - nasz pan, a szef to szef.
- Masz jakiś pomysł na cytat? - zapytałam Casey'a chyba po raz pierwszy w życiu.
- Może być z Barbie Girl? - spytał, wydając się przy tym śmiertelnie poważnym.
- Chyba nie - odpowiedziałam, wywijając dolną wargę, całkiem jak mały szczeniaczek.
- To może od tej twojej zimy? Albo coś o jedzeniu, nie mam pojęcia.
- Cebula ma warstwy! - zawołałam radośnie.
- No i idealnie - zaklaskał. - Nie mam pojęcia, kto wymyśla takie płytkie teksty, ale należą mu się brawa! - Sarkazm wychodził mu już coraz lepiej.
- Zamknij pyszczek, Moreta. - Wystawiłam mu język i wróciłam do pisania.
- To ktoś z tego twojego zespołu to powiedział, hmm? - drążył, będąc nad wyraz upierdliwym.
- Ashton powiedział tak o Luke'u - wyjaśniłam. - Hemmings nie był urodziwym dzieckiem. Za to teraz... aww!
Casey wywrócił oczami - znowu! - z rozbawieniem, po czym wpakował pizzę do gotowego już kartonu.
Dołożyłam pudełko z sosem i wrzuciłam karteczkę z zamówieniem do pudełka z napisem "zrealizowane".
- Świetnie, przynajmniej w jego przypadku ten magiczny proces dorastania zadziałał prawidłowo. - Zaśmiał się Casey, wychodząc z kuchni. - Zawiozę to, ty zajmij się Liz. Myślę, że już się najadła.
- Z chęcią.- Uśmiechnęłam się szeroko, a po minie przyjaciela mogłam stwierdzić, że w moim oku pojawił się ten niby słynny błysk.
Wydreptałam na salę sprężystym, radosnym krokiem, kierując się w stronę stolika idolki.
- Smakowało? - zagaiłam wesoło, zabierając pusty talerz.
- Och tak, było pyszne, dziękuję. Mogę prosić o rachunek, skarbie?
- Oczywiście. - Wyłożyłam na stolik rachunek, który zdążyłam uprzednio przygotować. - Proszę bardzo.
- Dziękuję, dziecko - odpowiedziała kobieta, zerkając na kwotę, którą musiała zapłacić. Sięgnęła do torebki z zamiarem wyciągnięcia swojego portfela, a ja ciągle stałam przed nią, gapiąc się w osłupieniu na blondynkę.
- Zostawiłabym napiwek, ale moi synowie wolą ciebie ode mnie, czuję się zazdrosna - odezwała się, podając mi pieniądze.
Otworzyłam usta, ale szybko je zamknęłam, nie wiedząc jak to skomentować.
***
3100 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro