Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*2* *** **3

*Penny's pov*

Tego dnia w lokalu nie było zbyt wielkiego ruchu, więc nikomu nie przeszkadzało, że wypiłam już chyba cztery kawy, by rozbudzić się po nieprzespanej nocy. Kończyłam właśnie wycierać stoliki i zamierzałam zrobić sobie następną porcję, gdy do pizzerii wszedł Casey. Niósł na zaplecze gitarę. Odkąd zagroziłam, że ją spalę, nie spuszczał jej z oczu, co było nawet zabawne.

- Kawy? - zapytałam, włączając wodę w czajniku elektrycznym.

Brunet obrzucił mnie posępnym spojrzeniem i zatrzymał się w progu.

- No co? - zapytałam. - Mam coś na twarzy? - Odruchowo sięgnęłam do policzka. - Hej, staram się być miła dla ciebie, nie patrz tak!

Chłopak wywrócił oczami i ruszył dalej.

Wzruszyłam ramionami, dosypując cukier do kubka.

Upiłam łyka i poszłam za nim. Stanęłam w progu i obserwowałam uważnie jego poczynania. Najpierw próbował wpakować instrument do swojej szafki, którą mógłby zamknąć na klucz, ale była zdecydowanie za mała. Zamierzał również powiesić ją na lampie, ale ostatecznie zdecydował, że położy ją na wcześniej wspomnianej szafce.

- Caseyyy, może fryteczkę? - zapytałam, poruszając brwiami. Nie zareagował. - Burgera?

- Pony, nie - fuknął, nawet na mnie nie patrząc. Dziś to chyba on wstał lewą nogą.

- A pizzy? Pepperoni, hawajska, broccoli? - Oparłam się na łokciach o blat i zatrzepotałam rzęsami. - Nie jesteś głodny? Hmm... Casey? Porozmawiaj ze mną.

Po raz kolejny otaksował mnie spojrzeniem i westchnął ostentacyjnie. To było co najmniej irytujące, ale przez tyle lat znajomości zdążyłam się już przyzwyczaić.

- O czym ty chcesz niby rozmawiać? - wymamrotał pod nosem niewyraźnie.

Tego się nie spodziewałam.

- Hmm... Wiedziałeś, że w ciągu ostatnich stu lat średnia temperatura przy powierzchni Ziemi wzrosła o prawie osiem dzieciątych stopnia? Zabawne, co? - zaśmiałam się sztucznie, a on znowu wywrócił oczami. Żeby się kiedyś nie zdziwił, jak mu wypadną...

- Coś jeszcze? - wymamrotał niechętnie.

- Tak. - Energicznie pokiwałam głową. - Musisz zgłosić się do Hey Violet. I napić się herbatki. Chcesz herbatki? - Objęłam go ramionami, mówiąc szybko, pełna przejęcia.

Naprawdę uważałam, że powinien zgłosić się do Reny, umiał grać i głos też miał całkiem niezły, jeśli kazaliby mu śpiewać.

- Nie - uciął, wyswobadzając się z uścisku.

- Dlaczego nie chcesz herbatki?- zapytałam zaskoczona jego reakcją.

- Nie mówię, że nie chcę cholernej herbatki. Mówię, że nie mam zamiaru grać z tym Hey Rena! czy coś - odparował nabuzowany. - Herbatkę mi zrób.

Zaśmiałam się nerwowo. Ten temat nie był jeszcze skończony.

Zaciągnę go do tego zespołu, nawet jeśli miałabym zrobić to siłą, czy przy pomocy mojego Dark Web.

- A jaką? - Wyszczerzyłam się w uśmiechu. - Owocową? Ziołową? Czarną, czerwoną, zieloną, zwykłą?

- Czarną. Będziesz mogła popatrzeć, jak wypijam twoją duszę.

- No wiesz?! - oburzyłam się. - Moja dusza jest różowa!

- Jasne. - Machnął ręką. - Ale nie chcę owocowej.

Obróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia, z głębokim przekonaniem, że teraz Casey'owi mogłaby pomóc tylko meliska.

Już nasypywałam herbaty do uroczego kubka Caseya, kiedy dźwięk telefonu rozniósł się po prawie pustej pizzeri.

Nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam.

- Pizza Queen, słucham? - odezwałam się odruchowo i bezemocjonalnie.

- Cześć, królowo.- Dźwięk znajomego głosu w słuchawce spowodował, że wysypałam cukier na blat. Przeklnęłam cicho i chwyciłam za ścierkę, by to postprzątać.

- No proszę, proszę. Kto tu się odezwał?

- To ja, twój król.- Usłyszałam satysfakcję w jego głosie.

Prychnęłam kpiąco. Może byłam trochę bardzo zła. Może.

- No nie wierzę, tak po prostu sobie dzwonisz po tym, jak przez tyle czasu nie dałeś znaku życia! Mogłam się martwić!

Po drugiej stronie nastała cisza. Przełknęłam ślinę. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może ciut za bardzo na niego naskoczyłam. Jednak miałam prawo się martwić. Tak?

- Pony... ja przepraszam- szepnął. - Chwila... czy ty powiedziałaś, że się martwiłaś? - Zapytał z nadzieją w głosie. Zmieszna, zaczęłam bawić się brzegiem fartuszka.

- Nie masz za co. Nie obchodzi mnie to - odparowałam chłodno, siadając na stoliku barowym.

- Jejku, jesteś zła? - zapytał, ewidentnie przejęty.

Byłam nawet wściekła.

Maetwiłam się, chociaż oczywiście nie przyznam się do tego.

Może byłam zbyt wybuchowa i reagowałam zbyt intensywnie, ale naprawdę się do niego przywiązałam.

- Mhm - mruknęłam, w końcu zalewając herbatę przyjaciela.

- Pracowałem wczoraj poza miastem i naprawdę nie miałem jak zadzwonić. Tak bardzo cię przepraszam.

W porządku, może swoim czułym głosem był w stanie odrobinę zmiękczyć moje serce. Tylko troszeczkę.

Lubiłam jego głos, był taki spokojny i kojący, a podczas wczorajszego, beznadziejnego dnia bardzo przydałoby mi się usłyszeć kilka słów otuchy.

- Mogłeś mnie chociaż uprzedzić- mruknęłam, jednak nie na tyle głośno, by mógł to usłyszeć. - Teraz już wróciłeś do miasta?- zapytałam głośniej.

- Tak.

- I dzwonisz żeby coś zamówić?- Upewniłam się. Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekiwałam, ale poczułam, że muszę o to zapytać.

- Też - przytaknął.

Zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc co ma na myśli.

- Też? - powtórzyłam za nim jak echo, po czym wzięłam do ręki kubek Morery i zaniosłam mu herbatę na zaplecze.

- Huh, tak. - Zaśmiał się nerwowo, a przynajmniej odniosłam takie wrażenie. - Bardzo lubię z tobą rozmawiać, wiesz... - Zakaszlał, jakby chciał zatuszować te słowa.

Ale ja je usłyszałam i mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko. Ja też lubiłam z nim rozmawiać.

- Och... To dobrze. Ja też... W sensie ja też lubię z tobą rozmawiać. - Chyba się zarumieniłam, bo Casey przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Odstawiłam jego herbatkę i uciekłam na salę.

- Nawet nie wiesz jak dobrze to słyszeć.- Odetchnął tak głośno, że aż zaszumiało mi w uszach.

Zaśmiałam się dźwięcznie, zaczesując do tyłu włosy, które spadły mi na twarz.

Przechodząc obok lustra, stwierdziłam, że czas zająć się odrostem.

- Więc co takiego robiłeś poza miastem? - zapytałam beztrosko. - Kim w ogóle jesteś z zawodu?

Usiadłam na barowym stołku i sięgnęłam do lodówki po jedną z gotowych, przygotowanych rano, zapiekanek na wynos.

Ten człowiek po drugiej stronie pobudzał mnie lepiej niż kawa.

- Wszystkiego się dowiesz... W swoim czasie.

Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc jego odpowiedź.

- Jesteś w mafii?- Prychnęłam, ale gdy milczał, zaczęłam się coraz bardziej niepokoić. - Poważnie?! Jesteś z mafii?! O mój Boże! - Zaczęłam panikować, wypuszczając z rąk zapiekankę.

- Nie, spokojnie, nie jestem! - zaprzeczył szybko, słysząc mój spanikowany głos. - Moją największą bronią jest zdjęcie wrzucone raz na jakiś czas na jakiś portal społecznościowy. Nikogo nigdy nie zabiłem. Wierzysz mi, Pony?

Mówił szybko i z zawzięciem, a ja, nawet o tym nie widząc, wstrzymywałam oddech.

Trzęsącymi się ze zdenerwowania dłońmi, wstawiłam zapiekankę do piekarnika.

- Matko, reaguj wcześniej na takie rzeczy, bo czwartego zawału w tym tygodniu nie przeżyję!- Naskoczyłam na niego, próbując unormować oddech. Chłopak zaśmiał się z wyczuwalną ironią.- O co ci chodzi?

- Yyy... o nic. Dlaczego przeżyłaś trzy zawału w tym tygodniu?- Zaciekawił się.

- Pytasz dlaczego przeżyłam, czy o to co je spowodowało?

- Cieszę się, że je przeżyłaś, nie chciałbym, żeby ktoś inny robił moją pizzę - stwierdził, wydając się przy tym niezwykle poważnym.

- Luke Hemmings powiedział to samo. 5sos mówili o mnie w wywiadzie i przez nich prawie umarłam. Jak myślisz, skąd znali moje imię?

- Eee... No nie wiem. Może przedstawiłaś się kiedy dzwonili. Albo podpisałaś się na ich pudełku. Nie mam pojęcia.- Chłopak plątał się przeokropnie, ale wcale się nie dziwiłam. Ja sama miałam milon myśli na minutę, które miały pomóc mi w odpowiedzi na to pytanie.- Czekaj... Jak to 5sos mówili o tobie w wywiadzie?!

Wyciągnęłam gorącą zapiekankę z piekarnika. Syknęłam, gdy poparzyła mi palce, lecz chwilę potem wgryzłam się w nią z satysfakcją.

- Mhmm - potwierdziłam, przeżuwając swoje jedzenie.

- No to nieźle - zagwizdał z uznaniem. - Gdzie mogę przeczytać ten wywiad? Nie, żebym ci nie wierzył, ale chcę zobaczyć to na własne oczy.

Przełknęłam jedzenie, po czym wytarłam usta w chusteczkę.

- Znalazłam go na Twitterze - poinformowałam. - Myślę, że mogłam rozmawiać z Lukiem, tak mi się wydaje. Znajdź go szybko, przeczytaj i powiedz co myślisz, poczekam tutaj, kończąc moją zapiekankę. Ale nie rozłączaj się, muszę słyszeć twoje reakcje - mówiłam odrobinę roszczeniowo, jednak nadal zachowywałam radość i lekkość w głosie.

Mój "król" roześmiał się, ale nie zaprzeczył.

- W porządku, Pony. Smacznego.

- Dzięki! - powiedziałam z pełną buzią, co rozbawiło go chyba jeszcze bardziej.

- Pony, przestań - zachichotał.- Nic nie znajdę, jak będę się śmiał!

- Ale przecież nic nie robię...

- O, mam! Chyba o ten wywiad chodzi - zakomunikował, a ja siedziałam jak na szpilkach, czekając aż usłyszę jego reakcję.

- Czytaj, to się dowiesz! - Pisnęłam ze zniecierpliwienia.

- No już! - zachichotał. - Nastała cisza, a z w słuchawce słyszałam tylko jego równy oddech.

- I co? - zapytałam, gdy z mojej zapiekanki pozostały już wyłącznie okruszki do posprzątania.

Zagryzłam wargi, po czym nalałam sobie wody do szklanki.

Ze zniecierpliwieniem czekałam na jakąkolwiek jego odpowiedź. Byłam ciekawa co myśli i czy ma jakieś podejrzenia.

- Chwila - wymamrotał, najpewniej kończąc czytanie. Upiłam kilka łyków, po czym obróciłam w dłoniach moją prywatną komórkę, zastanawiając się, który byłby to stopień uzależnienia, gdybym i ją odblokowała, z zamiarem prześledzenia timeline na Twitterze. - O ja... - westchnął z zachwytem. - Malum jest taki prawdziwy.

- No co nie?! Przecież to jest takie awww i w ogóle! - Zaczęłam ekscytować się razem z nim. Zastanawiałam się jakie muszę mieć szczęście, by rozmawiać codziennie z kimś, kto tak bardzo mnie rozumie.

- Hmm... czy to znaczy, że zniszczyłaś Muka?- zapytał z przerażeniem.

- Co? Nawet tak nie mów, potworze!

- W takim razie już nic nie rozumiem - przyznał, a ja byłam niemal pewna, że jego kąciki ust były wysoko uniesione.

- Po prostu Michael jest gejem i shippuję go z całym zespołem - wybrnęłam, starając się jakoś wyjaśnić to, co miałam na myśli. - Bo Luke powiedział, że chce mnie na dziewczynę, wiesz...

Zakręciłam krótki kosmyk włosów wokół palca i wydęłam usta, zastanawiając się bardzo poważnie nad tym, który z chłopców zamawiał u mnie pizzę.

I Casey widział się z którymś i nawet nie wziął mi autografu!

- Ale Muka też shippowałaś...

- No tak, dalej to robię! Tylko... No sam wiesz. - Zgubiłam się we własnych słowach. Co miałam mu niby powiedzieć? To chyba oczywiste, że cieszyłam się z tego, że mój idol sam z siebie stwierdził, że mógłby mnie mieć za dziewczynę!

- Śmiem twierdzić, że nawet taki gej jak Michael, co sama przyznałaś swoją drogą, też by nie pogardził taką dziewczyną. A jakby zmienił dla ciebie orientację? - Mój królewicz chyba za bardzo podjarał się tym wywiadem. Myślałam, że tylko ja tak sobie gdybam o takich sytuacjach, a tu proszę, co za niespodzianka!

- Kochanieńki, nie chcę psuć twoich marzeń - zaśmiałam się czule - ale orientacji nie da się zmienić. Można ją co najwyżej odkryć. Może Michael jest biseksualny, kto wie, kiedyś nawet mówił o tym na live...

- Ale myślę, że przez telefon rozmawiałaś z Hemmingsem - przerwał mi. - Wyglądalibyście cudownie, jako para, nie sądzisz? Ile masz wzrostu, Penny?

Zarumieniłam się na te słowa. Mieć Liz za teściową... życiowy wygryw.

Szkoda, że z natury jestem przegrywem.

- Skąd ta pewność, że to akurat Hemmings, hmm? Może to był Ashton, tylko włączył tryb głośnomówiący i podsłuchiwał? A poza tym, mam koło 170 centymetrów. - Dobrze, że nasz stały klient przerwał mój słowotok, bo mówiłabym tak do wieczora.

- O jaaa, ale słodko. Taka różnica wzrostu jest najlepsza! Chyba...

- No weź, nie jestem znowu aż tak niska... Chwila, czy ty w ten sposób chcesz powiedzieć, że shippujesz mnie z Hemmingsem?

Chłopak zamyślił się, zostawiając mnie bez odpowiedzi na krótką chwilę.

- Tak, właściwie, to was shippuję. Pewnie wyglądalibyście razem ślicznie. Musisz teraz pytać wszystkich klientów, czy są Lukiem Hemmingsem, może zadzwoni drugi raz, skoro to jego ulubiona pizzeria. Może powie, że to on, spotkacie się, weźmiecie ślub i będziecie mieć trójkę dzieci, hm?

- O tak! Zrobię to! - Ucieszyłam się z jego pomysłu i w sumie nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbować.

- Tylko nie nabierz się przypadkiem jak zadzwonię następnym razem i przedstawię się jako on.

- Dobrze, że mnie uprzedziłeś! Ten kawał na pewno nadal będzie miał sens!- Odparłam sarkastycznie i zabrałam się za polerowanie szklanek.

- No ale Pony, powiedz mi, jak działają te telefony, że skoro rozmawiałaś z którymś ze swoich idoli, nie poznałaś jego głosu. No bo mogę powiedzieć, "hej, jestem Luke Hemmings" i mogę być Lukiem Hemmingsem, ale mi nie uwierzysz, bo mój głos jest zmieniony. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad potokiem wypowiadanych przez niego słów.

- Nie - przyznałam, odstawiając naczynia do szafki.

Co on właściwie chciał powiedzieć? A może naprawdę właśnie rozmawiałam z Lukiem?

Zaczynałam popadać w paranoję, to było lekko nieznośnę.

- Technologia jednak idzie do przodu. Ale jak to jest, że umiesz korzystać twittera, wattpada i innych takich, a nie ogarniasz rozmów telefonicznych? Chodzi mi o to, że w pewien sposób głos w słuchawce jest jednak zniekształcony. Albo są jeszcze takie specjalne sprzęty jak mają szpiedzy i w ogóle!

- Wow, wow, wow. Zwolnij chłopczyku. Czyli, że co? Luke Hemmings jest szpiegiem czy pracuje z inspektorem gadżetem?- Zaśmiałam się, ciągle próbując domyślić się, co chodzi mu po głowie.

- Tak, coś w tym stylu - przyznał. - Luke jest mądrzejszy, niż wszystkim się wydaje.

Pewnie coś w tym było, w końcu wychowała go Liz. Jednak nie zamierzałam mówić o tym głośno.

- No to fajnie - zawiadomiłam rozbawiona, postanawiając, że raz jeszcze przeanalizuję jego słowa, kiedy tylko się rozłączy. - Czyli jesteś Luke Hemmings i pracujesz dla tajnych służb?

- Tak - stwierdził. - Wcześniej jeszcze pracowałem dla mafii.- Powiedział to z taką powagą w głosie, że aż przestałam wycierać naczynia, zastanawiając się, czy przypadkiem nie mówi prawdy.

- Poważnie?

- No co ty?! To był tylko taki mały żarcik astronaucik! - Zaśmiał się głośno, a mi lekko ulżyło.

- A tak swoją drogą, to jak myślisz, jak dużo ludzi używa tego zwrotu? - zapytałam, zmieniając temat. - Bo 5sos w tym wywiadzie...

- Myślę, że to rozpowszechniony zwrot - stwierdził luźno, więc przytaknęłam skinieniem głowy, chociaż nie mógł tego widzieć. - Powiedz mi, Penny, czy wiesz, że nazywasz się tak jak siostrzenica wspomnianego przez ciebie inspektora gadżeta?

- O nie! Uprowadziłeś mi wujka, frajerze?!

- Co? Penny, to nie tak! - Zaoponował.

- Więc jak? Tłumacz się, ale natychmiast! Mów mi całą prawdę!- Wykrzyczałam do słuchawki, z trudem powstrzymując śmiech.

- Koniecznie całą?

- Najkonieczniej. Czekaj, nawet nie ma takiego słowa...

- Niech będzie. Kiedyś mój kumpel zostawił sobie pizzę hawajską na obiad, a ja mu ją zjadłem na śniadanie. Czuje do mnie urazę do dzisiaj. - Udał, że pociąga nosem.

- Boże, biedny chłopak - zaśmiałam się nie mogąc powstrzymać śmiechu. - Kontynuuj.

- Skoro jestem Lukiem Hemmingsem, Michael był na mnie naprawdę zły - prychnął, a jego słodki śmiech rozdźwięczał w moim umyśle.

Obrzuciłam wnętrze restauracji pospiesznym wzrokiem i kiedy upewniłam się, że nic się nie dzieje i nie ma żadnego nowego klienta, ruszyłam na zaplecze.

- Dam ci na chwilę Caseya do telefonu, muszę pilnie do toalety - wyjaśniłam. - Niczego mu nie mów i nie ufaj mu zbytnio.

- Co?! Penny, nie! Nie rób mi tego, błagam. To zbyt niezręczne...- Próbował się wymigać, przypominając sobie zapewne jak go podrywał.

- Za późno - Niemal wyśpiewałam z satysfakcją.- Nie próbuj się nawet wyłączać!- Krzyknęłam, żeby mnie usłyszał i pognałam do łazienki.

Po załatwieniu swoich potrzeb wróciłam po telefon i ku mojemu zaskoczeniu, Casey rozmawiał z chłopakiem po drugiej stronie linii, śmiejąc się przy tym. Uznałam to za nazbyt podejrzane, więc szybko wyrwałam mu telefon, co spotkało się z jego dezaprobującym spojrzeniem.

- Już jestem - zatrajkotałam melodyjnie do słuchawki.

- Wow, szybka jesteś.

- Tylko w niektórych przypadkach - uściśliłam. - O czym rozmawialiście?

- Nie mogę ci powiedzieć, to tajemnica zawodowa.

- Doprawdy?- Uniosłam brew w zdziwieniu. - Czy Casey jest z tobą w zmowie? Pracujecie razem?

- Może - odpowiedział tajemniczo, zniżając głos.

Ten człowiek zdecydowanie mnie interesował i równocześnie doprowadzał do rozstroju nerwowego, ale i tak go uwielbiałam.

- Nie, to nie - udałam oburzoną, w rzeczywistości nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. - Więc co pan zamawia?

- Sałatkę poproszę.

Okej, gdybym powiedziała, że to mnie wcale nie zaskoczyło, pewnie bym kłamała.

- Sałatkę?! Co ty, przerzuciłeś się na trawę? - Zaśmiałam się głośno.

- Tak. Mam plantację za domem - stwierdził z pełną powagą w głosie.

Naprawdę przestałam orientować się, kiedy blefował.

- Serio? - zapytałam zdziwiona. - Nie, żebym coś do tego miała, ale po prostu...

- Pony, dlaczego jesteś taka naiwna? - Zaczął ksztusić się ze śmiechu. Moje policzki zaczerwieniły się natychmiast, a powietrze uszło z płuc.

- Przepraszam, Luke Hemmings tak na mnie działa. - Odparłam, z wyzwającym uśmiechem, którego niestety nie mógł zobaczyć.

- Kt... a no tak.

- Tak, ty, rozgryzłam cię, przyznaj - rzuciłam dumnie, równocześnie zapisując na kartce słowo "trawa:", czekając na składnik, jakie mi poda, albo chociaż nazwę jednaj z naszych sałatek.

- Umh... Pony... - wymamrotał, nagle jakiś zbytnio zgubiony.

- Słucham? Rozmyśliłeś się, nie chcesz sałatki? Wolisz pizzę? Nawróciłeś się?

- Co? Nie, nie chodzi o to. Po prostu... Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale... - Zaczął się jąkać, szukając odpowiednich słów.

- Zbankrutowałeś? Biznes się nie kręci? - drążyłam temat, stukając długopisem o blat.

- Nie! Ja, ewh... Przytyłem 3 kilo od twojej pizzy!

- O mój Boże! - zakryłam usta ręką, po czym zaśmiałam się po raz kolejny tego dnia. - Pora na siłownię. Ćwiczenia i te sprawy, wiesz jak to działa?

- No co ty, Pony, przecież jestem Luke Hemmings, jestem na siłowni co drugi dzień! - prychnął, co wywołało kolejną salwę mojego śmiechu.

Kiedy cudem uspokoiłam się, ścierając łzy rozbawienia z powiek, przypomniało mi się o tym, że nadal czekam, żeby skończył swoje zamówienie.

- Więc jaka ta sałatka? - zapytałam kpiąco.

- Nie mam doświadczenia! - pisnął. - Doradź mi coś, królowo.

- To zależy, czy wolisz z kurczakiem czy bez. Jeśli bez, to polecam arbuzową na orzeźwienie.

- Hmm... Niech to przemyślę.

Kiedy klient zastanawiał się nad wyborem sałatek, ja po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że osoba, z którą cały czas rozmawiam, może być kimś otyłym, uzależnionym od jedzenia i nie mieszczącym się w drzwiach. Przynajmniej tak mogłam to sobie wyobrazić, sądząc po ilości zamawianej przez niego pizzy. Ale najlepsze w tym wszystkim było to, że ta wizja ani trochę mi nie przeszkadzała.

- Myślę, że ta arbuzowa sałatka będzie okay. Znasz adres, prawda? - dopytał, na co pokiwałam głową.

I dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie może tego widzieć, więc dodałam krótkie "oczywiście".

- W takim razie nie zawracam ci dłużej głowy, do jutra, królowo, miłej pracy.

- To paradoks, praca w pizzerii nie może być miła, bo nie możesz zjeść tej całej pizzy - westchnęłam. - Ale tak, do jutra, papa.

Kiedy tylko się rozłączył, podpięłam telefon do ładowarki, ponieważ pikał mi do ucha już jakiś kwadrans wcześniej i zabrałam się za przygotowanie zamówienia.

 Pokroiłam ser feta w kosteczkę, a później to samo zrobiłam z arbuzem. Posiekałam pietruszkę i wrzuciłam słonecznik oraz dynię na patelnię, by lekko się podprażyły. Gdy wymieszałam już wszystkie składniki, zapakowałam sałatkę i napisałam cytat, przyszła pora na przekazanie zamówienia Casey'owi.

Podreptałam na zaplecze, lecz w progu zatrzymały mnie dźwięki gitary i śpiewu.

Weszłam do środka akurat gdy mój przyjaciel śpiewał coś w rodzaju ballady o słowach "kocham cię, a ty mnie" i gdy zobaczył, że jestem w środku, dodał jeszcze "zabij się".

Rozbawiona, pokiwałam głową z dezaprobatą.

I zdziwiłam się tylko troszkę, gdy wziął ołówek i naprawdę zapisał te słowa na kartce z prowizorycznym tekstem i nutami.

- A zesraj się! - Odparowałam, po czym wcisnęłam mu pudełko z zamówieniem.

- Nie, Pony. Nie będę śpiewał o czyimś gów... znaczy, sama wiesz o co chodzi.- Wywrócił oczami i odstawił sałatkę na stolik.

- Co ty właściwie robisz Casey?

- Huh... gram - wymamrotał, odstawiając gitarę na bok. - Kto zamawia sałatkę z dowozem? Czy to w ogóle ma jakiś sens?

- Nie wiem czy ma sens, ale napewno jest bardziej fit - prychnęłam. - Jak wygląda mój stały klient? - zapytałam, bo od chwili ta myśl nie dawała mi spokoju.

- Nie wiem. Wstydziłem się mu spojrzeć w oczy po tym jak mnie podrywał. - Wzruszył ramionami, jednak było w tym coś podejrzanego.

- Kłamiesz. - Przymrużone oczy, sprawiły, że wyglądałam odrobinę groźniej niż zwykle. Ale tylko odrobinę.

- Skąd taki pomysł?- Zdziwienie w jego głosie było niemal prawdziwe. Czy Casey brał ostatnio udział w jakimś kursie aktorskim?

- Znamy się od lat, nie umiesz kłamać - rzuciłam pewnie. - A przynajmniej nie mnie. Więc gadaj, Casey.

Złożyłam ręce na piersi i wysoko uniosłam głowę, a fakt, że siedział, pozwalał mi patrzeć na niego z góry.

Kręcił coś od dłuższego czasu, ale starałam się to bagatelizować, teraz jednak nie zamierzałam mu odpuszczać. Chociaż w tej kwestii musiał powiedzieć mi nawet szczątkową prawdę.

Świdrowałam go spojrzeniem, czekając aż ulegnie presji i zacznie gadać. On również nie spuszczał ze mnie wzroki. Przygryzał w zdenerwowaniu wargi, bijąc się z myślami.

- No dawaj, Moreta. - Próbowałam go pospieszyć.

- Sałatka wystygnie, muszę spadać. - Podnosił się właśnie z krzesła, ale usadziłam go ponownie.

- Może od razu spłonie.- Prychnęłam z ironią. - Nie wywiniesz się z tego.

I rzeczywiście tak myślałam, do momentu, w którym chwycił za gitarę i zaczął brzdąkać.

- I'm a Barbie Girl...

- Casey! - warknęłam zirytowana. - Nie zagrywaj się, pytam poważnie. Jak wygląda mój klient?

Przerwał grę na gitarze i spojrzał na mnie sceptycznie.

Przez chwilę po prostu tak sobie siedział, a ja w oczekiwaniu podparłam dłonie na biodrach.

- I hate the scar, above. Your eye it looks like you're on drugs - zaśpiewał po chwili, przekładając palce na strunach, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.

- Hej, tę bliznę mam przez ciebie, ośle jeden! - Przypomniałam mu łaskawie. - Czekaj, czekaj...

- And you really need to learn to wash your hair. - Śpiewał dalej, przyglądając mi się z politowaniem.

Podczas gdy zastanawiałam się, skąd, do cholery, znam tak idiotyczną piosenkę, on kontynuował swój cover.

- ... Bleachin' your hair. Well I hole it all falls out.

- You suck! - pisnęłam, równocześnie głośno klaszcząc w dłonie. - Abigail Breslin.

Casey uśmiechnął się wreszcie, potwierdzając moje domysły.

- Chwila, nie rozumiem. Śpiewasz to, bo chcesz mnie zhejtować, czy... o co chodzi?- zapytałam, bo piosenka zbiła mnie lekko z tropu.

Uśmiech zszedł mu z twarzy tak szybko jak się na niej pojawił, a jego ręka zderzyła się z czołem.

- Twój klient zgłodnieje - rzucił, odstawiwszy instrument. - Wziął do ręki przygotowaną przeze mnie sałatkę i ekspresowym tempem ruszył do wyjścia.

Westchnęłam tylko, ruszając na salę. Miałam dziś dobry humor, mimo wszystko, więc postanowiłam zająć się klientami.

Wielka szkoda, że przez resztę zmiany, po głowie chodziła mi ta durnowata piosenka, którą zawzięcie nuciłam.

Dobrze, że klienci byli w większości wyrozumiali.

- Ej, Moreta! - Zawołałam za chłopakiem, który stał już przed drzwiami. - Uściskaj go ode mnie! - Zaśmiałam się wesoło, a przyjaciel pozdrowił mnie środkowym palcem.

***
3541 słów 🙈

Miłego weekendu!

Pssst we wtorek Olcia miała urodzinki 💕💕💕 bandana_penguin (chcę jeszcze przypomnieć, że piszemy to ff razem 🙆)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro