2** *** *3*
*Casey's pov*
- Pony, wracaj na kasę! - wrzasnąłem, wchodząc na zaplecze, gdzie jak zawsze na swojej obiadowej przerwie przesiadywała moja różowowłosa koleżanka.
Gdy zobaczyłem jej zahipnotyzowany wzrok, pogrążony w ekranie laptopa, westchnąłem cicho pod nosem - znowu to samo.
- Tak, już... O mój Boże!... Nie wierzę!... Czekaj chwilę... Ashton żyje, bitches! Casey, Casey, szybko, zobacz! On jest taki piękny!
- Ponny, już to przerabialiśmy - mruknąłem, zamykając jej klapę laptopa zanim zdążyła się zorientować. - Wróć już za ladę, tam jest pełno głodnych ludzi i telefony się urywają, boję się ich.
Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, po czym przeniosła wzrok na mnie i wstała gwałtownie.
- Czy ty właśnie przerwałeś mi oglądanie pierwszego i prawdopodobnie ostatniego live'a Ashtona?! - oburzyła się, unosząc na mnie głos.
- Nie wiem. - Wzniosłem ręce w obronnym geście. - Czy to ważne? Wróć już!
Prychnęła mi w twarz, po czym minęła mnie w przejściu, zawiązując swój czarny fartuszek z rozczulającym haftowanym napisem "Kiss the Queen".
*Penny's pov*
Zaniosłam kolejną wielką, pachnącą pizzę do następnego stolika, uśmiechnęłam się sztucznie do jednego z klientów, który zwracał się do mnie seksistowskimi tekstami, po czym odeszłam, przeklinając w myślach wszystkich tych głupich ludzi.
Z chęcią przywaliłabym mu między oczy, ale Kodeks Pracownika i niezapłacone rachunki mi na to nie pozwalały.
Zastanawiałam się, co ja tu właściwie robię i dlaczego nie mogę zjeść tej całej pizzy sama. W dodatku ten kretyński fartuszek okropnie mnie pogrubiał, a irytujący przyjaciel gej odciągał mnie od idoli.
Ale były też plusy - miałam darmowe wi-fi.
Wracając na swoje stanowisko pracy, zobaczyłam kolejną już w tym tygodniu, ba!, dniu, a może nawet w ciągu ostatniej godziny, młodą, napaloną klientkę, próbującą flirtować z Casey'em. To, że ona (i wszystkie inne) nie zdawała sobie sprawy z jego orientacji, było całkiem zabawne.
Stanęłam za plecami przyjaciela, udając, że wycieram zakurzone szklanki, by przysłuchać się ich rozmowie.
- Ale nie wiem o co pani chodzi, nie mamy pizz z takimi dodatkami - jąkał się chłopak. - Ja nie jestem na sprzedaż.
Nie mogąc się powstrzymać, prychnęłam śmiechem na pół lokalu, a oczy gości zwróciły się w naszą stronę. Natychmiast przybrałam poważną minę, udając, że nie wiem, o co im w ogóle chodzi.
Blondwłosa "piękność" nie poprzestała jednak na tym, mrugając zawzięcie rzęsami.
- A czy wasz cukier jest chociaż w połowie taki słodki jak ty? - zapytała, opierając łokcie na blacie.
- Nie wiem, nie lizałem się - wymamrotał.
- Pozwól, że ja to zrobię.
Kiedy uświadomiłam sobie, że sprawy zachodzą za daleko, postanowiłam wkroczyć do akcji.
- Pozwolę sobie zacytować moją idolkę, Liz Hemmings, mój przyjaciel - tutaj zrobiłam cudzysłów palcami w powietrzu - "nie jest zabawką do żucia".
Popatrzyła na mnie z odrazą, pewnie dorabiając sobie w głowie historię naszego prowizorycznego związku, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
Brunet spojrzał na mnie karcąco, składając ręce na piersi.
- Dzięki Pony - rzucił z sarkazmem. - Płoszysz nam klientów.
Popatrzyłam na niego jak na człowieka opóźnionego w rozwoju - właściwie, nieraz sądziłam, że naprawdę taki był.
- Uratowałam ci skórę - zauważyłam. - I to w każdym tego słowa znaczeniu.
Widziałam, że już chciał coś powiedzieć, ale na szczęście przerwał mu telefon, który szybko wzięłam do ręki, nie mając ochoty słuchać go dalej.
Spojrzałam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się, widząc numer stałego klienta.
- Pizza Queen, to co zawsze?
Męski głos po drugiej stronie roześmiał się melodyjnie.
- Nie tym razem, królowo.
- Oh, szkoda - udałam zawiedzioną - bo już było gotowe.
- Ej, chłopaki, to ta pizza mrożona była! - krzyknął do kogoś, oddalając się od słuchawki telefonu.
- Nie nie, taki żarcik astronaucik - zaoponowałam szybko. - Co w takim razie dzisiaj dla pana?
- Jak astronaucik, to wywalone w kosmos cztery sery.
- Z podwójnym serem? - zapytałam z przyzwyczajenia.
- No jasne, tylko wiesz co, odpuść sobie ciasto - parsknął mój rozmówca. - Kupię kilogram pieczonego sera.
- O Jezu, przepraszam, przepraszam najmocniej, na cienkim, czy na grubym?
- Prosiłem bez; czego pani nie rozumie? - zgrywał się dalej.
- Może przełączę pana na linię z supermarketem?
- Nie - zaprzeczył. - Tam nie opiekają.
Mój śmiech został przerwany, przez szturchającego mnie Casey'a. Uniosłam brwi w pytającym geście.
- Pony, koniec pogaduszek. Jesteś w pracy! - zwrócił mi uwagę, po czym odszedł przyjąć zamówienie od grupy rozdartych dzieciaków.
- Więc jaki sos będzie do tego sera? - kontynuowałam.
- Serowy...Jednak na grubym cieście, bo dzisiaj jest nas więcej - zakończył rozmowę.
Czasem nie ogarniam tych ludzi.
- Casey!
****
zapraszamy do komentowania i na profil Oli ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro