Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2** *** *3*

*Casey's pov*

- Pony, wracaj na kasę! - wrzasnąłem, wchodząc na zaplecze, gdzie jak zawsze na swojej obiadowej przerwie przesiadywała moja różowowłosa koleżanka.

Gdy zobaczyłem jej zahipnotyzowany wzrok, pogrążony w ekranie laptopa, westchnąłem cicho pod nosem - znowu to samo

- Tak, już... O mój Boże!... Nie wierzę!... Czekaj chwilę... Ashton żyje, bitches! Casey, Casey, szybko, zobacz! On jest taki piękny!

- Ponny, już to przerabialiśmy - mruknąłem, zamykając jej klapę laptopa zanim zdążyła się zorientować. - Wróć już za ladę, tam jest pełno głodnych ludzi i telefony się urywają, boję się ich.

Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, po czym przeniosła wzrok na mnie i wstała gwałtownie.

- Czy ty właśnie przerwałeś mi oglądanie pierwszego i prawdopodobnie ostatniego live'a Ashtona?! - oburzyła się, unosząc na mnie głos. 

- Nie wiem. - Wzniosłem ręce w obronnym geście. - Czy to ważne? Wróć już!

Prychnęła mi w twarz, po czym minęła mnie w przejściu, zawiązując swój czarny fartuszek z rozczulającym haftowanym napisem "Kiss the Queen".

*Penny's pov*

Zaniosłam kolejną wielką, pachnącą pizzę do następnego stolika, uśmiechnęłam się sztucznie do jednego z klientów, który zwracał się do mnie seksistowskimi tekstami, po czym odeszłam, przeklinając w myślach wszystkich tych głupich ludzi. 

Z chęcią przywaliłabym mu między oczy, ale Kodeks Pracownika i niezapłacone rachunki mi na to nie pozwalały. 

Zastanawiałam się, co ja tu właściwie robię i dlaczego nie mogę zjeść tej całej pizzy sama. W dodatku ten kretyński fartuszek okropnie mnie pogrubiał, a irytujący przyjaciel gej odciągał mnie od idoli. 

Ale były też plusy - miałam darmowe wi-fi.

Wracając na swoje stanowisko pracy, zobaczyłam kolejną już w tym tygodniu, ba!, dniu, a może nawet w ciągu ostatniej godziny, młodą, napaloną klientkę, próbującą flirtować z Casey'em. To, że ona (i wszystkie inne) nie zdawała sobie sprawy z jego orientacji, było całkiem zabawne. 

Stanęłam za plecami przyjaciela, udając, że wycieram zakurzone szklanki, by przysłuchać się ich rozmowie.

- Ale nie wiem o co pani chodzi, nie mamy pizz z takimi dodatkami - jąkał się chłopak. - Ja nie jestem na sprzedaż.

Nie mogąc się powstrzymać, prychnęłam śmiechem na pół lokalu, a oczy gości zwróciły się w naszą stronę. Natychmiast przybrałam poważną minę, udając, że nie wiem, o co im w  ogóle chodzi. 

Blondwłosa "piękność" nie poprzestała jednak na tym, mrugając zawzięcie rzęsami.

- A czy wasz cukier jest chociaż w połowie taki słodki jak ty? - zapytała, opierając łokcie na blacie.

- Nie wiem, nie lizałem się - wymamrotał.

- Pozwól, że ja to zrobię.

Kiedy uświadomiłam sobie, że sprawy zachodzą za daleko, postanowiłam wkroczyć do akcji.

- Pozwolę sobie zacytować moją idolkę, Liz Hemmings, mój przyjaciel - tutaj zrobiłam cudzysłów palcami w powietrzu - "nie jest zabawką do żucia".

Popatrzyła na mnie z odrazą, pewnie dorabiając sobie w głowie historię naszego prowizorycznego związku, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.

Brunet spojrzał na mnie karcąco, składając ręce na piersi.

- Dzięki Pony - rzucił z sarkazmem. - Płoszysz nam klientów. 

Popatrzyłam na niego jak na człowieka opóźnionego w rozwoju - właściwie, nieraz sądziłam, że naprawdę taki był. 

- Uratowałam ci skórę - zauważyłam. - I to w każdym tego słowa znaczeniu. 

Widziałam, że już chciał coś powiedzieć, ale na szczęście przerwał mu telefon, który szybko wzięłam do ręki, nie mając ochoty słuchać go dalej. 

Spojrzałam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się, widząc numer stałego klienta.

- Pizza Queen, to co zawsze?

Męski głos po drugiej stronie roześmiał się melodyjnie.

- Nie tym razem, królowo.

- Oh, szkoda - udałam zawiedzioną - bo już było gotowe.

- Ej, chłopaki, to ta pizza mrożona była! - krzyknął do kogoś, oddalając się od słuchawki telefonu.

- Nie nie, taki żarcik astronaucik - zaoponowałam szybko. - Co w takim razie dzisiaj dla pana?

- Jak astronaucik, to wywalone w kosmos cztery sery.

- Z podwójnym serem? - zapytałam z przyzwyczajenia.

- No jasne, tylko wiesz co, odpuść sobie ciasto - parsknął mój rozmówca. - Kupię kilogram pieczonego sera. 

- O Jezu, przepraszam, przepraszam najmocniej, na cienkim, czy na grubym?

- Prosiłem bez; czego pani nie rozumie? - zgrywał się dalej.

- Może przełączę pana na linię z supermarketem?

- Nie - zaprzeczył. - Tam nie opiekają.

Mój śmiech został przerwany, przez szturchającego mnie Casey'a. Uniosłam brwi w pytającym geście.

- Pony, koniec pogaduszek. Jesteś w pracy! - zwrócił mi uwagę, po czym odszedł przyjąć zamówienie od grupy rozdartych dzieciaków.

- Więc jaki sos będzie do tego sera? - kontynuowałam.

- Serowy...Jednak na grubym cieście, bo dzisiaj jest nas więcej - zakończył rozmowę.

Czasem nie ogarniam tych ludzi.

- Casey! 

****

zapraszamy do komentowania i na profil Oli ;) 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro