Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 9 - Choroba [Kimichiburger]

Przepraszam za zamieszanie z częścią, ale Wattpad robi mi z nią problem. Nie mogę jej ustawić i wyświetla się ona dwukrotnie.

Dla wyja­śnie­nia Kimi­chi­bur­ger to po pro­stu Korea x USA. Shipy z Koreą mają ten­den­cję do tego, że ich nazwy są idio­tyczne.

Jak wia­domo za dużo fluf­fów to nie zdrowo. Jesz­cze zęby Wam się zepsują od sło­dze­nia.

A na nadmiar cukru najlep­sze jest wpół histo­ryczne AU. Akcja dzieje się w USA w latach sie­dem­dzie­sią­tych.

Bar, do któ­rego wszedł Alfred, nie wyglą­dał zachę­ca­jąco. Wręcz odpy­chał go, samym wido­kiem brud­nych sto­łów, nie­do­my­tych szkla­nek. I wszech­obec­nym smro­dem taniego alko­holu.

Co się zresztą dzi­wić? To miej­sce sły­nęło z tego, że było tanie, a jego klien­tami byli głów­nie bez­domni. Ewen­tu­al­nie boga­cze szu­ka­jący taniej roz­rywki.

To miej­sce było przez wielu iro­nicz­nie nazy­wane naj­tań­szym bur­de­lem Flo­rydy. Za zale­d­wie kilka dola­rów można speł­nić swoje rzą­dzę. A ktoś chętny do nawet naj­dziw­niej­szej fan­ta­zji zawsze się znaj­dzie.

W końcu duma koń­czy się tam, gdzie zaczyna głód.

Jones usiadł przy wol­nym sto­liku i roz­glą­dał się nie­pew­nie na boki. Część miejsc była zajęta. Jedni klienci spali na bla­tach, inni jedli lub pili. Ogó­łem widać, że miej­sce nie nale­żało do naj­przy­jem­niej­szych.

A co Alfreda cią­gnęło do taki pla­có­wek? Miał w końcu dwa­dzie­ścia lat, pocho­dził z dobrej rodziny. Był stu­den­tem, ale ni­gdy nie narze­kał na ilość gotówki.

Wła­ści­wie cią­gnęła go tu cie­ka­wość, chciał wie­dzieć, jak wygląda świat, poza tą znaną przez niego normą. Życie za tym mar­gi­ne­sem, który nakre­śliło spo­łe­czeń­stwo.

Dla­tego rów­nież zapi­sał się na psy­cho­lo­gię, chciał bli­żej poznać wnę­trze ludzi, by łatwiej mu było im poma­gać. A tu chciał w swo­jej przy­szłej pracy magi­ster­skiej napi­sać o psy­chice ludzi „cho­rych”*1*, któ­rzy tu przy­cho­dzą.

Ame­ry­ka­nin roz­glą­dał się, za kimś, kto wyglą­dał na cie­ka­wego, osobą, która ma resztkę czło­wie­czeń­stwa. Bo ludz­kie cechy łatwo zani­kają.

Uwagę Jonesa zwró­cił młody chło­pak, który wszedł do baru. Miał na sobie zabru­dzoną skó­rzaną kurtkę, ciemne wytarte jeansy, zno­szone trampki i jakiś zapla­miona T-shirt. Wyglą­dał młodo, Alfred nie był pewien czy to przez to, że był Azjatą.

Chło­pak usiadł dwa sto­liki dalej, ale gdy poczuł na sobie spoj­rze­nie Alfreda, pod­szedł do niego i usiadł obok, nie pyta­jąc o zgodę.

Jones zawsty­dził się, ale nie prze­szka­dzało mu to w dal­szym wpa­try­wa­niu się w Azjatę. Po chwili Ame­ry­ka­nin odwa­żył się zapy­tać:

– Ile masz lat?

Chło­pak prze­wró­cił brą­zo­wymi oczami i odparł z nutką iro­nii:

– Zależy. Chcesz się pie­przyć czy jesteś z poli­cji?

– Ani jedno, ani dru­gie.

Azjata zmarsz­czył brwi.

– Mam szes­na­ście – rzu­cił.

Jones uśmiech­nął się miło i zapy­tał:

– Zapłacę Ci, jeśli mi odpo­wiesz na kilka pytań.

Chło­pak spoj­rzał na niego ze zdzi­wie­niem i zapy­tał:

– Ile dasz?

– Jak odpo­wiedz mi na wszyst­kie pyta­nia to stówę.

Azjata wstał z miej­sca i tylko rzu­cił:

– To gdzie mam Ci poopo­wia­dać.

Alfred roze­śmiał się i wstał z miej­sca, pro­wa­dząc chło­paka do swo­jego miesz­ka­nia. Azjata nie ode­zwał się, tylko badał go wzro­kiem. Kiedy weszli na klatkę scho­dową, Jones czuł, że kilka sąsia­dek bacz­nie się mu przy­gląda, ale igno­ro­wał to. Otwo­rzył zamknięte na klucz drzwi i wpu­ścił chło­paka.

– Chcesz coś do picia?

– Her­batę, jeśli można – mruk­nął nie­pew­nie.

Ame­ry­ka­nin wska­zał mu krze­sło przy nie­wiel­kim sto­liku w kuchni. Sam usiadł naprze­ciw.

– Więc jak masz na imię?

Azjata obda­rzył go nie­zbyt miłym spoj­rze­niem i rzu­cił:

– Po co Ci moje imię?

– Stwier­dzi­łem, że lepiej się będzie roz­ma­wiać…

– I tak w roz­mo­wie nie uży­jemy imion. Chyba inne pyta­nia od tego chcia­łeś zadać.

Jones wes­tchnął, dziw­nie się czuł z otwartą świa­domością, że naprawdę zde­cy­do­wał się z kimś z takiego towa­rzy­stwa poga­dać.

– Chcia­łem wie­dzieć, jak skoń­czy­łeś na ulicy?

Azjata zagryzł wargę i mruk­nął:

– Zasko­czy­łeś mnie… Myśla­łem, że to była wymówka, a tu zechcesz się zaba­wić w inny spo­sób. Coś jest z Tobą nie tak?

– Nie wiem. Po pro­stu chce na stu­dia, zro­bić pracę o psy­chice…

Chło­pak mu prze­rwał:

– Jesteś na psy­cho­lo­gii… To wiele wyja­śnia.

Ame­ry­ka­nin zaru­mie­nił się i się­gnął po notat­nik.

– Więc może zaczniemy od pro­stego pyta­nia. Kiedy dowie­dzia­łeś się o swo­jej hm…

– Cho­ro­bie? Tak chcia­łeś to ująć. Wiem chyba od czte­rech lat. Moim kole­gom zaczęło prze­cho­dzić to zda­nie, że dziew­czyny są "ble”. A mi wcale nie zaczęły się podo­bać.

Alfred zapi­sał to szybko w note­sie.

– Od kiedy nie miesz­kasz w domu?

– To będą dwa mie­siące. Wtedy poca­ło­wa­łem kolegę i musia­łem odejść.

Alfred zmarsz­czył brwi i popra­wił oku­lary:

– A ten kolega?

– Powie­dział, że to ja go zmu­si­łem. Chyba dalej mieszka sobie w domu.

Jones odło­żył dłu­go­pis i zer­k­nął na chło­paka.

– Twoi rodzice to zro­bili? Nie mieli pro­blemu z tym?

– Mieli, ale więk­szość miesz­kań­ców się dowie­działa. Zaczęły się plotki, wyty­ka­nie pal­cami. Nawet moje rodzeń­stwo zaczęło na tym cier­pieć. I sam powie­dzia­łem rodzi­com, żeby wybrali to, co lep­sze. Nie chcieli. Więc sam odsze­dłem.

Alfred poki­wał głową i zapy­tał:

– Nie masz kon­taktu z rodziną?

– Nie. Tylko mój star­szy brat mnie szuka.

Chło­pak się­gnął do kie­szeni brud­nej kurtki i wycią­gnął kawa­łek papieru. Obró­cił go do Ame­ry­ka­nina, w ten zauwa­żył, że były na nim dwie osoby. Chło­pak przed nim i zapewne jego brat. Miał on dłuż­sze włosy zwią­zane w kucyk i sze­roki uśmiech.

Jego gość scho­wał zdję­cie do kie­szeni jak naj­cen­niej­szy skarb.

– Wiem, że będzie źle, gdyby mnie zna­lazł. A z dru­giej strony chciał­bym się z nim spo­tkać. Zoba­czyć go ostatni raz.

– Czemu ostatni? – zapy­tał Ame­ry­ka­nin.

Azjata odwró­cił ner­wowo wzrok:

– Wiem, że będzie ze mną coraz gorzej. Boję się, że kie­dyś tra­fię na złą osobę i ona zrobi mi coś złego.

Alfred zmarsz­czył brwi i nie­pew­nie rzu­cił:

– Przez te dwa mie­siące… Tra­fi­łeś na kogoś złego?

– Nie. Pie­nią­dze skoń­czyły mi się tydzień temu. Jesz­cze z nikim nie spa­łem. Nic nie robi­łem. Boję się.

Jones poczuł się zaszo­ko­wany, nie spo­dzie­wał się cze­goś takiego, po śmia­ło­ści chło­paka dzi­siaj ina­czej go oce­nił.

– Dla­czego pod­szedłeś do mnie z taką hardą miną?

– Myśla­łem, że tak jest lepiej. Nie wyglą­da­łeś na złą osobę i stwier­dzi­łem, że lepiej ktoś taki niż jakiś stary dziad. A i tak potrze­bo­wa­łem pie­nię­dzy.

Jones spo­glą­dał na zawsty­dzo­nego chło­paka.

– Spra­wi­łeś wra­że­nie pew­nego sie­bie.

– Uda­wa­łem. Wola­łem, byś uznał to za coś nor­mal­nego. Nie wie­dział­byś. Ja miał­bym to za sobą.

– Skoro się tego oba­wiasz, to czemu chcesz, to zro­bić?

– Bo prę­dzej czy póź­niej nie będę miał wyj­ścia. I wolał­bym zro­bić to z kimś zno­śnym.

Alfred wpa­try­wał się w chło­paka. I w myślach stwier­dził, że tam­ten zasłu­gi­wał, choćby na wybór z kim zrobi coś takiego.

– Chciał­byś to zro­bić ze mną?

– Wyda­jesz się po pro­stu miły. I mam wra­że­nie, że nie będzie źle.

Jones wpa­try­wał się w chło­paka. I roz­my­ślał, łatwiej mu będzie pojąć tę cho­robę, jeśli sam ją pozna z bli­ska. Robi to w celach nauko­wych.

– Dodam Ci jesz­cze stówę.

Chło­pak poki­wał głową i wstał, by po chwili usiąść na kola­nach Alfreda. Robił to zaru­mie­niony, nie­pewny i miał cią­gle w gło­wie myśl, czy to ma sens.

Wolał to zro­bić tak niż potem cier­pieć, że jego pierw­szy raz był bar­dzo zły. Alfred uło­żył dłoń na policzku Azjaty. I z uśmie­chem prze­je­chał pal­cami po jego rysach twa­rzy.

Szes­na­sto­la­tek przy­mknął oczy. Czuł się źle. Ale prze­cież powi­nien przy­wyk­nąć. Jest chory. To jego nie­wy­le­czalna cho­roba, za którą zapłaci.

Gdyby był nor­malny, nie musiałby tego robić – powta­rzał w gło­wie, czu­jąc obrzy­dze­nie do samego sie­bie.

* * *

Rano Ame­ry­ka­nin obu­dził się ze świa­domością, że wczo­raj­szy dzień był zły. Jones ubrał na nos oku­lary i prze­tarł oczy. W jego łóżku nie było chło­paka. Była tylko plama, dowód wczo­raj.

Alfred zer­k­nął na szafkę nocną, na któ­rej leżał notes z zapi­sa­nymi sło­wami:

”Dzię­kuję za przy­sługę. Miło było Cię poznać.

Im Yong Soo”

Alfred zmarsz­czył brwi. Chciał poznać prawdę o mar­gi­ne­sie spo­łe­czeń­stwa. Poznał. Chciał dać komuś war­temu uwagi pie­nią­dze, by pomóc. Pomógł.

Więc czemu czuł się źle? Prze­cież był zdrowy. A to było tylko w celach nauko­wych.

*1* Do końca lat sie­dem­dzie­sią­tych homo­sek­su­alizm wid­niał na liście cho­rób.

Swoją drogą zna­le­zie­nie arty­kułu w inter­ne­cie po pol­sku o homo­sek­su­alizmie to praw­dziwe wyzwa­nie. Tra­fi­łam na strony, które po dziś dzień twier­dzą, że to cho­roba. I nawet są tam podane spo­soby lecze­nia…

No i swoją drogą odkry­łam, jak wiele dobrych ksią­żek o homo­sek­su­alizmie nie prze­tłu­ma­czono. Zro­bi­łam sobie listę, zapi­sałam w fol­de­rze o nazwie ”Jak się nauczę angiel­skiego lepiej”.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro