Dzień 7 - Kłótnia [Romano, Japonia]
Lovino siedział oparty o ścianę domu i wpatrywał się w pobliskie widoki. Przez wizytę pewnych osób nie miał ochoty tam przebywać.
Jego własny, prywatny, głupi brat sprowadził mu coś takiego do domu. Czy ten pasożyt nie ma mózgu? Szwab w ilości sztuk jedna w jego własnym, prywatnym, pięknym domu?
Romano, nie mógł tego znieść i wyszedł. W planach miał pojawienie się w środku, kiedy wszyscy zasną. Ewentualnie weźmie jakieś pieniądze i załatwi sobie pokój w hotelu.
Chłopak nie znosił, gdy u jego brata byli goście. Szczególnie ta kartoflana kupa mięśni.
Włoch spoglądał, jak słońce zachodzi. Widoki były ładne. Kiedy ostatnio tak przypatrywał się temu? Traktował to jako coś na tyle zwykłego i codziennego, że nie zwracał na to uwagi.
Nie był w końcu dzieckiem, które cieszy się ze wszystkiego. Był państwem.
– Romano-san – usłyszał za sobą głos Japonii, który wpatrywał się w niego. – Jest chłodno, a Twój brat się o Ciebie martwi.
– A niech się martwi. Mam go gdzieś.
Kiku, spojrzał na niego i ze zdziwieniem odrzekł:
– Nie interesuje cię? Wiesz, on bardzo źle zniósł kłótnie.
Vargas prychnął pod nosem. Jego brat dostał od niego ochrzan za sprowadzenie do domu Szwaba. No i Romano mógł przesadzić.
– Nie obchodzi mnie.
– Jego naprawdę zabolały Twoje słowa… – zaczął Honda.
– To co? Poryczy i przestanie. A Ty i kartoflany dureń powinniście go pocieszać.
Japonia westchnął i usiadł obok Lovino.
– Słuchaj. Czasem lepiej jest cofnąć słowa, nim jest za późno. Teraz możesz jeszcze coś zmienić.
Vargas prychnął pod nosem. W jego mniemaniu wszystko, co dziś wypomniał bratu, było po prostu prawdą.
– To Feliciano. Poryczy i zapomni.
– Nie boli Cię świadomość, że zrobiłeś mu krzywdę?
Romano w myślach zrobił rachunek sumienia. A na swoje usprawiedliwienie dodał, że jego brat często płacze bez powodu.
– On zawsze ryczy. A potem uśmiecha się i jest taki sam.
Japonia westchnął. Był starszy doświadczeniem i dzieciak powinien to zrozumieć.
– Ludzie są jak butelka – zaczął Kiku. – Możesz uderzać nią o stół wiele razy, myślisz, że nie powstają na niej pęknięcia? Powstają, tylko są małe. A butelka ich nie pokazuje. Jest ich w końcu tak dużo, że pokrywają całą butelkę. A jak się uderzy nawet delikatnie, to w końcu wszystkie pełnienia połączą się. A szkoło się stłucze.
Vargas słuchał z zainteresowaniem. I zmarszczył brwi.
– Mój brat nie jest jebaną butelką. Jak się go pieprzenie, to nie ma pęknięć.
Honda przewrócił oczami. I zerknął na młodzieńca przed nim.
– Lovino. Po pierwsze, nie lubię przekleństw i nie używaj ich w mojej obecności. Po drugie, Twój brat nie jest butelką, ale jak ona może okazać się kruchy. Po trzecie, zrozum, że nawet ja tracę cierpliwość.
Vargas zerknął na Japonię i zarumienił się. Chłopak czuł się mentalnie małym dzieckiem, które powiedziało coś złego. Chyba każdy miał takie odczucie przy Kiku.
– Mój brat nie jest kruchy. Jest krajem. Przeżył wiele.
Honda pokręcił głową:
– Nawet państwa są kruche, a wręcz jesteśmy bardziej krusi niż ludzie. Zrozum, zniszczyć kogoś można tylko raz. Bo potem z kawałków szkła nie zbudujesz nic. Możesz sobie pokaleczyć palce, ale nie odzyskasz tej osoby.
Lovino prychnął:
– Mówisz to z jakiejś pradawnej księgi?
– Tak, z prawdawnej księgi mojego życiowego doświadczenia.
Romano zmarszczył brwi.
– Nie masz przecież brata…
– Nie mam. Ale miałem osobę, która wiedziała jak być bratem lepiej niż niektórzy.
Vargas poczuł się dziwnie. Może faktycznie powiedział za dużo… Nie, to przecież tylko kilka słów.
– Nigdy nie widziałembyś miał z kimś bliskie relacje – rzucił Romano.
– Miałem. Dziś nie mam, bo wolę nie mówić nic, niż znowu powiedzieć za dużo.
Lovino zerknął niepewnie na Hondę. Wstał i ruszył ku wejściu, a Japonia za nim.
Vargas zignorował Ludwiga siedzącego na jego kanapie i ruszył w kierunku pokoju Feliciano. Drzwi były zamknięte, a zza nich wydobywał się cichy płacz.
– Feliciano – powiedział niepewnie Romano, pukając w drzwi. – Feli.
Lovino poczuł szczupłą dłoń Japonii na swoim ramieniu. Jakby miała go zachęcić.
– Braci… Szku – dokończył niepewnie Włochy Południowe, dalej pukając w drzwi. – Braciszku. Otwórz.
Kiku rzucił mu zachęcające spojrzenie.
– Feli. Słuchaj. Przepraszam. Jestem idiotą. Przepraszam, że to powiedziałem. Nie jesteś w moich oczach kimś takim.
Z pokoju dobiegło ciche przerywane łkaniem zdanie:
– To, czym niby jestem? Czymś nie potrzebnym, rzeczą, która byś wyrzucił, gdybyś tylko mógł? Niepotrzebną kulą u nogi? Bo na pewno nie bratem.
Lovino westchnął.
– Feli… Ja jestem idiotą. Przepraszam. Wiesz, że jesteś wartościowy. I ja przepraszam, nie mam nic więcej do powiedzenia. Po prostu przepraszam.
Romano poczuł, że jego oczy stawały się szkliste:
– Jesteś moim ukochanym bratem – kontynuował. – Ale po prostu nie umiem się do tego przyznać. Zamiast tego potrafię tylko Cię ranić.
Starszy Vargas klęknął na podłodze. I czuł się jak małe, bezradne dziecko.
Patrzył na drzwi, które powoli się otworzyły i wyjrzał z nich Feliano. Patrzył na brata czerwonymi od płaczu oczami. I najzwyczajniej w świecie przytulił się do Lovino. Łkając dalej w jego ramię.
Włosi pogodzili się, a obaj zapomnieli, że słowa Romano („Nie rozumiem, jak taka porażka jak Ty może w ogóle żyć”) zostały wypowiedziane. Przynajmniej udawali, że zapomnieli. Jednak w porę udało im się uratować ich relację.
* * *
– Kiku?
Japonia zdziwił się, widząc w środku nocy Lovino, który niepewnie wszedł do jego pokoju.
– Ja dziękuję… – wyszeptał Włoch z zakłopotaniem.
Honda uniósł kąciki warg i odrzekł:
– Nie ma za co.
– Jest. Czasem trzeba kogoś trzasnąć w twarz, by ta osoba zobaczyła jak głupia była.
Kiku uśmiechał się, a wtedy Vargas kontynuował:
– Chciałbym móc Ci jakoś pomóc. Tak jak Ty pomogłeś mi.
– Zrozum, niektóre sprawy nie są możliwe do naprawienia.
– Ale próba nie zaszkodzi. Dzwoniłem do Chin. I mówiłem, że dobrze by było, gdyby wpadł. Moglibyście sobie pogadać.
Honda nie słuchał dalej. W myślach stwierdził, że jeśli nagrodą za pomoc komuś jest Yao, który będzie mu uprzykrzał urlop, to nigdy w życiu nikomu już nie pomoże.
Oczywiście jakaś część Kiku się z tego cieszyła, ale to zdecydowanie mniejsza.
Dziś moja wena popełniła dumnie sepukku.
A oto statystki „pisarza” po siedmiu dniach wyzwania:
0% kreatywność,
50% zauważania błędów.
W skrócie wiem, że niektóre tekst mogą być tragiczne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro