Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 12 - Zachować w pamięci [Prusy]

Tekst o Prusach w okresie średniowiecza dla Modrzewianka. Nie wiem czy o coś takiego ci chodziło. Ale chciałam stworzyć coś czego raczej nie było.

Gilbert, podobnie jak większość państw, starał się sięgnąć pamięcią do początku.

W głowie powoli wspomnienia tracą ostrość. Blakną niczym atrament na papierze.

Kraje miały tendencję do zapominania. Przez setki lat z głów uciekały daty, wydarzenia i ludzie. Znikali, a potem z szokiem zauważali nazwy, których nie wiązali z niczym. Choć teoretycznie powinni.

Beilschmidt jednak jako jedyny oszukał swój umysł. I dzięki temu nie zapomniał.

* * *

W gorące dni ludzie napierali na bramy Szpitala*1*. Wędrowcy szukali schronienia, które trudno było zapewnić. Pewna osóbka miała widok na to wszystko. Obserwowała różne wymęczone osoby, które w celu odetchnięcia zatrzymywały się tu.

Chłopiec zwykle przyglądał się im z zaciekawieniem. Marszczył jasne brwi i słuchał opowieści. Mówili często o dalekich krajach, wielkich wojnach i wszechobecnych problemach. Dla dziecka było to niepojęte.

Jego mały świat ograniczał się do budynku szpitala i placu przed nim. Więc świadomość, że jest coś jeszcze i to „coś” było tak daleko była dla niego zdumiewająca. Chłopczyk często wbiegał między ludzi i pytał, czy może iść z nimi.

Większość starszych go wyśmiewała. A zakonnicy go pouczali. Oczywiście dla niego to było niezrozumiałe w swojej oczywistości.

Dzieciak marzył o dalekich podróżach. Często siedząc na ławie w małej izbie, rozważał, gdzie by najchętniej poszedł.

Wtedy świat wydawał mi się ogromny i interesujący.

* * *

Dziecko nie rozumie zwykle wielu rzeczy. Jasnowłosa istota, która pojawiła się znikąd w budynku szpitala nie potrafiła zrozumieć, że jest zbyt mała, by gdziekolwiek iść.

To stworzenie, które ledwo zaczęło odstawać od ziemi, już snuło plany, o tym jak pojechałoby i do Francji, i do Państwa Kościelnego, i do tego kraju na "H", którego nazwa zawsze mu uciekała.

W końcu nie mógł wiedzieć. Zakonnicy też nie wiedzieli, lecz z czasem coś zaczęło im nie pasować. Dziecko nie rosło wcale. Sięgało nadal ledwo połowy ud. Po kilku latach stało się to dziwne.

Chłopczyk zaczął się bać, gdy usłyszał, że ktoś podejrzewa go o kontakty z samym diabłem. Jasnowłosy nie rozumiał tego, ale ze strachu zaczął unikać wielu osób.

Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Dwóch chłopców, na oko kilka lat starszych od niego, przybyło pod szpital. I zaczęli o niego pytać.

Dzieciak był przerażony, chował się za nogami zakonników, mając nadzieję, że jest niewidzialny. Nie był — jak łatwo się domyślić. Bo ci dwaj szybko go dostrzegli i przedstawili się.

Jeden powiedział, że jest Zakonem Templariuszy, a drugi Joannitów. Obaj zaczęli coś tłumaczyć dziecku, które z szokiem słuchało o tym, że jest duchem Zakonu w ludzkim ciele. Tak oni przynajmniej to nazwali.

Później tę samą historię usłyszeli wszyscy zakonnicy. Ta wiadomość wstrząsnęła nimi bardziej niż dzieciakiem.

* * *

Chłopiec często nie rozumiał wielu rzeczy, szczególnie niepojęte było dla niego spotkanie z dziwnymi ludzmi, którzy cieszyli się z patrzenia na niego. On marszczył wtedy brwi i w pokazie irytacji zadzierał podbródek.

Jednak ci dziwni ludzie tylko bardziej się śmiali. Dziecko raz zostało nawet usadzone przy stole, a ktoś mu się przyglądał z zaciekawieniem.

Ten mężczyzna potem wstał i ułożył mu dłoń na ramieniu, powtarzając słowa, na które chłopiec nie zwracał uwagi.

Dzieciak, w końcu nie mógł wiedzieć, że właśnie został nazwany tradycyjnym germańskim imieniem, przez księcia Hohenzollerna.

Tę zmianę chłopczyk dostrzegł później. A mianowicie w chwili, gdy wszyscy zaczęli się do niego zwracać per Gilbert.

Nie rozumiał wtedy, że został uznany przez papieża za zakon. Wytłumaczono mu to znaczenie później. Kiedy bardzo szybko nadrobił kilka lat rośnięcia.

* * *

Wiecu mistrzowie zakonu często rozmawiali z Gilbertem. On w swej buntowniczej naturze zawsze starał się skracać te rozmowy.

Były przecież w jego opinii nudne, nieciekawe i na dodatek głupie. Co go obchodziło, że ktoś nowy wstąpił na tron w odległym kraju, w którym nawet nie był.

Dla chłopca swoją drogą wyjątkowo irytujący był fakt, że nadal nikt nie chciał go wypuścić w daleką podróż. Przecież był większy niż kiedyś! Sięgał do pasa braciom zakonnym. A ci nadal powtarzali, że jest zbyt mały.

Dość krzywdzący był fakt, że z czasem Gilbert przewyższył wiekiem wielu dorosłych. Lecz jego problemem było dziecięce ciało.

Chłopczyk z początku liczył dokładnie lata. Mając trzydzieści dwa (a wyglądając na sześć), pierwszy raz doświadczył tego, co jest największym bólem personifikacji. Znany mu człowiek umarł. A chłopiec nie potrafił pojąć, kiedy mężczyzna zrobił się siwy, stary i chorowity.

Bracia zakonni wytłumaczyli mu to. Wcześniej nikt nie chciał mu wyjaśnić, tego czym jest śmierć. Przecież wydawał się dzieckiem.

Gilbert przeżył mocno pierwszy w swoim życiu pogrzeb znanej osoby. Zniósł to z dumną miną. Wszyscy uznali wtedy, że jest dojrzały duchem.

Przecież nikt nie widział później, jak łkał w swojej komnacie.

* * *

Chłopiec podczas mieszkania w Akce został nauczony wielu rzeczy. Miał to rzadkie szczęście poznać pismo. Z zainteresowaniem i wielką ostrożnością przewracał karty ciężkich ksiąg, wertując je po nocach.

W świetle świecy czytał grube tomy. Czasami nie rozumiał sensu, ale czytał dalej. Chyba wtedy właśnie stwierdził, że słowo pisane jest najbardziej potrzebne.

Chłopiec zauważył, że łatwo zapomnieć. Niewiele czasu potrzebowała jego głowa, by wspomnienia wyparowały.

A Gilbert chciał je wszystkie zachować przy sobie. W końcu one są ważne.

Chłopiec czytając, zauważył, że do książek ma się dostęp zawsze. Są wiecznie czytelne, może wystarczy raz na jakiś czas poprawić zanikający atrament. Ale poza tym nic mi się nie działo.

Nie uciekały jak wspomniena.

Dzieciak kolejnej noc wykradł z pokoju zakonników atrament i pergamin.

Chłopiec usiadł w rogu swojej izby i zainteresowaniem napisał swoje imię na samej górze. Po chwili namysłu dodał rok.

A potem pojawił się problem. Co napisać? Zamyślił się, siedział nad kartką, szukając właściwych słów.

Gilbert nagle poczuł, że nawiedziła go inspiracja. Szybko chwycił pióro i niepewnie nakreślił pierwsze litery. Potem zdania. I ze zdumieniem stwierdził, że zajął prawie pół kartki.

Co takiego opisał?

Nic niezwykłego. Zapisał kilka wspomnień.

I w ten sposób pokonał słabość, jaką jest zapominanie.

Chyba dlatego później jako jedyny potrafił wręcz z kronikarską dokładnością opisać wiele sytuacji z dalekiej przeszłości.

Dzięki tej dziecięcej chęci po wielu stuleciach z szokiem odnalazł starą kartkę. A czytając, uśmiechał się dumnie.

Po długim czasie zapominamy w końcu. A coś zwykłego kiedyś, nabiera wielkiej wartości po latach.

W końcu chyba po to postało pismo. By utrwalić rzeczy, których nie dalibyśmy rady spamiętać.

*1* Ogółem w roku 1190 roku definicja szpitala była trochę inna. Oczywiście również polegała na opiece nad ludzi. Ale równie przyjmowaniu pielgrzymów i wędrownych.

Słaby tekst, wiem. Pomysł uciekł w trakcie pisania. Przepraszam, ale to wyzwanie mocno wyniszcza pod względem kreatywności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro