Dzień 10 - Przyzwyczajenie [HongIce]
Oto historyczny HongIce dla tremtis. Proszę o fanfary! Tak w tym shipie jak się bardzo głęboko poszuka to jest sens.
Mam jednak wrażenie, że osoba która stworzyła ten ship nie miała o tym jednak pojęcia. Ja głęboko w zakamarkach artykułów histycznych (czytam ich bardzo dużo, każdy kto czyta moją inną „książkę" z opowiadaniami wie) dokopałam się do czegoś, co jest pozornie bez sensu. Jednak po głębszym rozeznaniu, jest sytuacja w której Hong Kong i Islandia mogli się spotkać.
No i ten tekst może odbiegać odrobinę długością od innych, ale jest to opowiadanie, na które wpadłam dawno temu. I z reguły łatwiej mi zapisać pomysł niż na niego wpaść. Przynajmniej w kontekście tego wyzwania.
Islandia niepewnie zmierzał za Anglią, w milczeniu mijali Londyńskie ulice. Emil podniósł głowę tylko raz, patrząc z zainteresowaniem na Big Ben. Udawał, że panorama tej Metropolii była nijaka. Nieinteresująca. Z uporem maniaka ignorował wszystko, co go otaczało.
Steilsson pierwszy raz w życiu został podbity i siłą zmuszony do opuszczenia swojego państwa. Zawsze to tej pory podlegał tylko krajom Nordyckim, które były dla niego jak rodzina. A teraz został sam.
Chłopak zorientował się, że jest już pod domem pana Anglii. Kirkland otworzył przed nim drzwi i wpuścił go do środka. Emil przekroczył próg budynku, trzymając w dłoni niewielką walizkę.
- Więc dla bezpieczeństwa nie wolno Ci opuścić tego budynku. Jedzenie jest w lodówce, raz na jakiś czas mój brat doniesie. Drzwi zamknę na klucz, jak wyjdę. Pamiętaj to dla Twojego dobra.
Steilsson słyszał to po raz enty tego dnia. Wszyscy twierdzili, że zajęcie jego terytorium przez Brytanię jest dobre. Dla niego samego wcale takie nie było.
Był przecież państwem neutralnym, ale jego neutralność została złamana przez flotę Aliantów. Islandia nie posiadał armii, o bezpieczeństwo dbało trzystu policjantów. Ich opór, choć imponujący, był bezcelowy.
Emil zgodził się na to wszystko, ze względu na jeden warunek. Anglia powiedział, że możliwość korzystania z jego portów ułatwi odbicie Norwegii z rąk Trzeciej Rzeszy. Steilsson po usłyszeniu tego argumentu zgodził się bez najmniejszego sprzeciwu.
W końcu nie mógł wiedzieć, że Kirkland blefował. A myśli o odzyskaniu Skandynawii były ostatnimi, jakimi zawracał sobie ostatnio głowę. Bardziej rozmyślał o własnych problemach i o tym, jak źle sprawy się mają we Francji.
Steilsson został zaprowadzony na korytarz wielkiego domu. Niepewnie przyglądał się wielkiej liczbie drzwi. Ciekawiło go czy jest jedynym mieszkańcem.
- Będziesz tu przebywać dopóki twój pobyt tu będzie niezbędny. To twój pokój - Anglia wskazał ręką na jedne z wielu drzwi.
- Czyli, do tej pory, do której odbijecie się mojego brata?
- Tak - odparł nieszczerze Arthur.
Anglia wyraźnie chciał jeszcze coś dodać, gdy nagle jedne z drzwi otworzyły się i wyszedł z nich ciemnowłosy chłopak.
- Z kim dyskutujesz? Ze swoimi magicznymi przyjaciółmi? Chyba powinieneś mnie wypuścić stąd, bo też zaczynam ich słyszeć.
Jego skóra miała lekko żółtą barwę, a fryzura była w nieładzie, wyglądał, jakby dopiero wstał.
Anglia na ten widok skrzywił się z niesmakiem i powiedział:
- O niczym nie marzę tak jak o pozbyciu się ciebie...
Hongkong uniósł brwi i przewrócił oczami.
- Wystarczy, że dasz mi klucz, a sam dopłynę wpław do Chin.
Emil czuł się dziwnie, mało rozumiał z tej rozmowy, nawet nie wiedział, kim jest ten chłopak. Czy Anglia go tu więzi?
- Pan kogoś przetrzymuje tu wbrew woli? - zapytał niepewnie Islandia.
Na to Leon ryknął śmiechem i wycierając nieistniejące łzy, powiedział:
- Zgadłeś. A ty co tu robisz? Ciebie też zmusił do bycia tu swoją ulubioną metodą? Wiesz, wmówił Ci, że jak go posłuchasz, to pomożesz komuś. Bo mi wmówił, że pomogę bratu...
Jego wypowiedź skończyła się w chwili, gdy Anglia uderzył go z całej siły w twarz. Hongkong jęknął z bólu, przecierając policzek. Z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądał się, jak jasnowłosy chłopak otwierał i zamykał usta, nie chcą nic powiedzieć.
- To jest Hong Kong - rzucił Arthur, udając, że sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca. - Nie wierz w żadne jego słowo.
- Możesz ewentualnie zwracać się do mnie Li Xiao Wang... A nie, zapomniałem, że od stulecia nazywam się Leon Chun. A może już Leon Kirkland... Nie orientuje się.
Anglia spojrzał na niego karcąco i rozkazał mu stąd iść. Chłopak to uczynił szybko, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Co on miał na myśli? Oszukał mnie pan?
- To Hongkong, nie musisz go słuchać. Najlepiej go unikaj. Musi mieszkać w moim domu. Pozostałe kolonie są u siebie. Tylko on przebywa tu.
- Ale mój brat... - zaczął niepewnie Islandia, pełen obaw o to słuszność swojej decyzji.
Arthur szybko mu przerwał:
- Twój brat niedługo zostanie uwolniony z rąk Trzeciej Rzeszy. Na razie ty tu zamieszkasz, bo ja za godzinę mam statek do Francji. Wychodzę.
Emil zaniemówił, zirytowało go zachowanie Anglii. I co z tym chłopakiem? To było dla niego co najmniej niekomfortowe, mieszkać z kimś nieznajomym pod jednym dachem.
Ale nim choćby zdążył zaprotestować, drzwi zamknęły się za Anglią na klucz.
Islandia nie wiedział co zrobić, więc po prostu poszedł do wskazanego pokoju. Był ładny, ale niezbyt luksusowy. Szafa, łóżko, regał z książkami, lustro, komoda i biurko z krzesłem. Zwyczajna sypialnia. Oby Lukasa uwolniono szybko, bo umrze tu z nudów.
Ledwo zdążył położyć walizkę ze swoimi rzeczami w rogu pomieszczenia, gdy ktoś wszedł do niego. To był ten chłopak co wcześniej.
- Jaśnie pan gruba brew już pojechał?
Steilsson tylko niepewnie kiwnął głową.
- Ja już się przedstawiłem. Teraz twoja kolej. Nie wyglądasz raczej na egzotyczną kolonię. Bardziej na Europejczyka.
- Jestem Islandia.
Leon tylko przewrócił oczami.
- Nie obchodzi mnie, jak nazywa się Twój kraj tylko Ty.
- Emil Steilsson.
Hongkong westchnął, jakby właśnie cierpiał wielkie katusze.
- Nie jesteś chyba chętny do rozmów, co? A zresztą lepsze takie towarzystwo niż żadne.
Islandia nie wiedział co odpowiedzieć, więc tylko milczał, patrząc na swoje dłonie.
- Masz brata - bardziej stwierdził, niż zapytał Leon.
- Tak.
- Co Anglia takiego obiecał ci za to, że zgodziłeś się tu być?
Emil zamknął oczy. To nie tak, że nie lubił chłopaka, po prostu nie miał ochoty na rozmowę.
- Powiedział, że po zgarnięciu mojej ziemi uratuje mojego brata od Trzeciej Rzeszy.
Drwiący uśmiech wpłynął na twarz Leona. W myślach przypomniał sobie inną sytuację i innego gówniarza, który wierzył w tego typu słowa. Przypomniał mu się on sam. Sprzed wieku.
- A ty mu uwierzyłeś?
- Co możesz niby o tym wiedzieć? - prychnął Islandia.
- Dużo. Mi też obiecał dawno temu coś podobnego. A wiesz, ile są warte obietnice Anglii? Tyle, co nic. Każdy, kto na niego liczy, źle kończy.
Emil poczuł się porażony tym faktem. Przecież oni pomogą zaraz Lukasowi. Prawda?
- Nadal nie jesteś przekonany. Cóż pożyjesz, zobaczysz. Powiem, za to, że nie spotkasz raczej brata, jeśli pójdzie to w tym kierunku.
Mówiąc, to Leon wyszedł z pokoju chłopaka, zmierzając do własnego. Islandia wstał natychmiast i poszedł za HongKongiem, i nie zważając na nic, wbiegł do jego pokoju.
Oba pomieszczenia były wręcz identyczne, z tym wyjątkiem, że sypialnia Azjaty została wypełniona obrazami, na niektórych były statki, na innych smoki.
- Co masz na myśli, mówiąc, że go nie zobaczę!?
Emil zirytował się, patrząc hardo na Leona. Przyglądał mu się, obserwując obojętność na jego twarzy.
- Po prostu mówi ci to chińska prowincja, która nie widziała swojego terytorium, ani Chin od wieku. Mało właściwie widziałem przez to stulecie. Jeśli dasz mocniej wciągnąć się w grę Anglii, to zapewne nie spotkasz już brata. Zostaniesz więźniem tych czterech ścian.
Islandia przymknął oczy. Wcześniej nie mógłby wierzyć w to, że został oszukany. A teraz czuł, że może to być realne. Po co ten chłopak miałby go okłamywać?
Emil westchnął, w myślach stwierdził, że nie potrafił decydować. Chciałby teraz, by pomógł mu ktokolwiek. Ktokolwiek poradził mu czy może ufać słowom Arthura.
- A w twoim przypadku on coś zrobił?
Leon podrapał się po głowie w wyrazie zastanowienia:
- Sprowadził Chiny na skraj upadku. A ze mnie zrobił więźnia. Wystarczy tyle?
Steilsson pokiwał niepewnie głową. Czy Anglia mógłby mu też zgotować taki los?
- Ciebie raczej coś takiego nie czeka - dodał Chun, wyczuwając obawy chłopaka. - Jesteś krajem Europejskim. Na takie zwykle władza patrzy bardziej przychylnie.
Islandia nie był pewien, tego co usłyszał. Nie rozumiał w ogóle powiązania w tym wszystkim.
- Jaki związek ma to, że jestem z Europy?
- U was raczej łatwiej coś zrobić. Jeśli twój brat jest blisko, to pewnie będzie mógł wpłynąć na Anglię. Chiny wiem, że próbował, ale jego raczej ignoruje Europa.
Emil przymknął oczy. Czuł się jak dziecko wciągnięte w grę, której nie rozumiał. Bał się. Czegokolwiek by nie mówił, wiedział, że potrzebował swojego brata.
Islandia poczuł dłoń na ramieniu i usłyszał:
- Będzie dobrze. Niedługo wrócisz skąd przybyłeś.
Steilsson w myślach przyznał, że chyba jest egoistą. Jego problem zasłaniał mu całe postrzeganie świata.
* * *
Emil przywykł z czasem do tego, że codziennie budzi się w nowym pomieszczeniu. Schodzi po cichu na śniadanie i wraca do sypialni. Przejrzał już wszystkie interesujące go tytuły książek. I cierpiał z nudy. Czasem rzucił przysłowiowe dwa słowa do Hongkongu, ale nic więcej.
Po prostu stwierdził, że powinien mieć więcej wiary w słowa Anglii. W końcu przez całe życie uczono go, że nie należy ufać osobom z innych kultur. A właśnie taki był Chun. Po prostu dziwny w Europejskim mniemaniu Steilssona.
W głębi serca Islandia wolał mieć ślepą wiarę w to, że zobaczy niedługo brata. Jego rozum za to sugerował mu inne rzeczy. W końcu, jaki cel miałby Azjata w oszukaniu go?
Emil wisiał między wiarą w jedno, a w drugie. Długi czas poświęcał na rozmyślania, ale zwykle zdanie zmieniał jak rękawiczki. Nie potrafił wytrwać w wierze w jedno.
Przez prawie pięć dni jego kontakty z Hongkongiem były rzadkie, wręcz usilnie się unikali. Przełamał to w końcu Leon, wchodząc ze szkicownikiem do jego pokoju.
Mało rzeczy zdziwiło Emila tak jak pytanie, czy mógłby zapozować do rysunku.
Jednak z nudów chłopak się zgodził. Niedługo po tym już obserwował dłoń Chuna, który kreślił linie na papierze.
- Długo ćwiczysz rysunek? - zapytał Steilsson.
- Od kilkunastu lat. Wcześniej uważałem to za nudne. A potem odczułem nudę. I zauważyłem, że to bywa interesujące.
Islandia pokiwał głową, a po chwili wrócił do poprzedniej statycznej pozycji.
- Myślałem, że dłużej. Te rysunki wyglądają świetnie.
- Dziękuję - odparł z lekkim rumieńcem Leon. - Jak byłem młodszy, trochę rysowałem, ale od niedawna wziąłem się za to na poważnie.
- Jak mogłeś brać to za niepoważne?
Hongkong po usłyszeniu pytania uśmiechnął się lekko i odparł:
- Mogłem. Raczej domalowywanie wąsów postaciom na obrazach Chin nie było poważną sztuką.
Islandia kiwnął głową i w myślach stwierdził, że on też w dzieciństwie robił wiele podobnych rzeczy. Tylko że w jego wypadku pasją było urozmaicanie mikstur Lukasa i obserwowanie jego zdziwienia, kiedy planowany napar nie działał tak, jak trzeba.
- Chiny często malował? - zapytał bardziej z chęci podtrzymania rozmowy niż z ciekawość Emil.
- Tak. Kiedyś potrafił stać godzinami przy sztaludze. A potem jak zaczęły się wojny, to przestał. Powiedział, że nie potrafił malować piękna, gdy świat na około jest tak okropny. Podczas wojny Opiumowej wyrzucił sztalugę. Nie wiem, czy coś rysuje teraz.
Steilsson musiał przyznać, że coś takiego musiało być ciekawe. Ale ciekawsze było pytanie, które nurtowało go od dawna:
- Chiny to Twój brat?
- Przybrany. Zajął się mną. Naturalne było, że stał się w głowie dziecka bratem.
Emil kiwnął głową i pozował dalej. Uciekał wzrokiem przed oczami Hongkongu.
- A ty?
Islandia wyrwany z przemyśleń zapytał:
- Co ja?
- Ta osoba, której Anglia obiecał pomóc, naprawdę jest Twoim bratem?
- Nie wiem. Słyszałem, że podobno znalazł mnie, ale nie jestem pewien czy jesteśmy spokrewnieni jak ludzie. Jeśli kiedyś będzie się dało, to sprawdzę ten fakt.
Leon kiwnął głową i wrócił do malowania. Zaczął pokrywać szkic warstwą farby akrylowej. Delikatnie mieszał na palecie kolory, starając się uzyskać idealne proporcje, by oddać kolor oczu Steilssona.
- Długo tu jesteś?
- Dziewięćdziesiąt lat na pewno. Nie chcę mi się liczyć dokładniej.
Emil poczuł się nieswojo. On mieszkał tu raptem pięć dni, a już odczuwał niebywałą nudę.
- Jesteś tu sam?
- Kiedyś mieszkało tu więcej osób - odparł Leon. - Wiesz złote czasy koloni. Ale później coraz więcej państw zaczęło ubiegać się o niepodległość. Odchodzili, a Anglia starał się na siłę zatrzymać przy sobie pozostałych.
Islandia poczuł się nieswojo. Przecież traktując kogoś jak zwierzę w klatce, tylko zwiększa się nienawiść tej osoby do siebie.
- Ale niektórzy i tak stawali się niezależni. Odchodzili. A za każdym razem Anglia chciał nas zamknąć jeszcze bardziej. W końcu zabronił nam wychodzić z tego budynku. Zaczął zamykać drzwi na klucz. A niektórzy i tak stali się wolni. A inni uprzywilejowani mogli mieszkać u siebie. No i w końcu zostałem tu tylko ja.
Chun mówił to głosem pozbawionym emocji, wręcz wypranym z nich.
- Od kiedy mieszkasz tu sam?
- Dziesięć lat, może więcej. Straciłem rachubę. Anglia przyjeżdża tu sporadycznie. Raz na tydzień, któryś z jego braci dowozi jedzenie. Czasem z nimi pogadam, czasem nie.
Emil w myślach przyznał, że żal mu chłopaka. Tkwi tu praktycznie bez kontaktu ze światem. I to tak długo.
Nie wiedział co powiedzieć, na szczęście Leon był bardziej rozgadany od niego:
- Nie bierz mi tego za złe. Ale cieszę się, że tu jesteś.
Steilsson kiwnął głową. Rozumiał to.
* * *
Podczas siódmego dnia przebywania tu Emil pierwszy raz spotkał brata Anglii, a konkretnie Alistora. Rudowłosy mężczyzna pachnący papierosami i whisky zdziwił się na widok Islandii.
Zadał mu kilka pytań, jak tu trafił, dlaczego. I tyle. Wyszedł po prostu.
Steilsson przyznał w myślach, że był naiwny, spodziewając się długiej, interesującej rozmowy. Szkocja przecież nie musiał z nim rozmawiać wcale.
A teraz on - Emil był traktowany jak kolonia. Czuł się, jakby został potraktowany z góry. Tak powiedział na głos przy Leonie, który jawnie wyśmiał jego podejście i jak dziecku wytłumaczył:
- Nikt nie będzie Cię traktował na równi, póki nie masz niepodległości. A tą zabrał Ci Anglia. Jesteś dla wielu na równi z koloniami, których celem istnienia jest tylko wyzysk.
Islandia poczuł, że coraz bardziej rozumie nierówność świata. I coraz bardziej lubi lekcje, jakie dostaje od Hongkongu.
* * *
Emil, mieszkając tu, czuł się odcięty od wszystkiego. Gdyby nie kalendarz zawieszony na ścianie straciłby rachubę czasu. Nie miał pojęcia, co się dzieje na froncie. Jak wygląda światowa sytuacja.
Nie był za to odcięty od problemów. Złe sny dręczyły go wyjątkowo często, a wręcz sprawiały, że nie mógł zasnąć wcale. Leon szybko zauważył jego problem i zaproponował, że gdy chłopak nie będzie mógł spać, powinien przyjść do niego i pogadać.
Jak się okazało, Chun również miał problemy z bezsennością. I siedział zwykle długie godziny, patrząc bezsensownie w sufit.
Więc zaczęli siedzieć razem. Leon zwykle obserwował gwiazdy, narzekając, że w Londynie są brzydsze niż w Chinach. Za to Emil z zainteresowaniem przeglądał rysunki współlokatora.
Z uśmiechem na ustach przyjrzał się swojemu portretowi, który był niezwykle realistyczny. Potem zauważył setki portretów innej osoby.
Domyślił się, że postacią z góry rysunków był Chiny.
- Czemu tak często go rysujesz? - zapytał Steilsson, przerywając ich rutynowe milczenie.
- Bo zapomniałem, jakie miał rysy twarzy. I na każdym rysunku próbuje ustawić je inaczej. Mam nadzieję, że odnajdę te właściwe.
Islandia pokiwał głową. I zapytał niepewnie:
- A może narysowałbyś mnie jeszcze raz? Jeden portret zostałby u Ciebie, a drugi wziąłbym do swojego pokoju.
Leon zgodził się. Z nieskrywanym entuzjazmem wziął się do roboty z samego rana.
* * *
Emil nie zauważył, kiedy minął pierwszy miesiąc jego pobytu w Londynie. W pewien sposób polubił to miejsce. Naprawdę dobrze dogadywał się z Li. Wolał używać azjatyckiego imienia, bo to zdawało się bardziej pasować niż wymuszone niepasujące Leon.
Chun zwykle był osobą inicjującą rozmowę, tą, która ją podtrzymywała. Islandia wiedział, że chłopak musi mieć ogromną traumę po latach przeraźliwej ciszy. I zapewne przez to zawsze mówił wszystko, co mu ślina na język przyniosła.
Emil to rozumiał, nawet popierał, bo sam zaczynał nienawidzić ciszy.
Chłopcy zaczęli spać w jednym pomieszczeniu. Zaczęło się od tego, że nie chcieli zostawać w ciszy choć na chwilę. A przecież oddech drugiej osoby był uspokajający.
Steilsson z początku wstydził się tego, ale z czasem przywykł. Na to on stwierdził, że nie ma sensu, by Li spał na fotelu obok.
Zaczęli zasypiać w jednym łóżku. Tak było im łatwiej spać. Obecność drugiej osoby była kojąca.
W końcu zostali skazani na siebie. Byli odcięci od rzeczywistości. Bo wizyty braci Arthura raz na tydzień nie były wystarczające. Szczególnie że zwykle trwały kilka minut wraz z wniesieniem jedzenia dla nich.
Posiłki byłby zapewne udręką dla Islandii, gdyż ten nie czuł, że gotowanie to jego dobra strona wręcz przeciwnie. Czuł, że spaliłby wszystko naokoło. Na jego szczęście Li szło to nieźle. A jego potrawy bywały przepyszne.
Steilsson stwierdził kiedyś, że lubi rodzaj przypraw, jakich używał Azjata. Wtedy dania były bardziej nietuzinkowe.
Emil opierał się o blat i obserwował, jak drugi chłopak kroi cukinię. Zdziwiła go precyzja i szybkość. Sam czuł, że gdyby spróbował, straciłby palce.
- Lubisz gotować?
- Trochę. Nie jest to moja pasja. Ale nawet wydaje się ciekawe. Choć...
- Wszystko tu jest ciekawe - dokończył za niego Emil.
- Dokładnie - dodał z dumnym uśmiechem Hongkong.
* * *
W pewnej chwili o upływie czasu Islandii wskazywała tylko długość włosów. Stało się to problematyczne w chwili, gdy przysłaniały mu one wiele rzeczy. Na jego szczęście Chun z uśmiechem zaproponował, że mu je zetnie.
Steilsson zgodził się początkowo bez problemu, lecz gdy zobaczył Li uzbrojonego w brzytwę i nożyczki jego pewność zniknęła.
- Na pewno umiesz się tym posługiwać? - pytał raz po raz, patrzą na Azjatę.
- Na pewno. A w razie czego to nie martw się, jesteśmy nieśmiertelni.
Ten fakt wcale nie uspokoił chłopaka.
- A Ty może zetnij się najpierw - zaproponował Islandia.
- Ja zapuszczam - odparł Hongkong. - Kiedyś miałem długie włosy, teraz też chcę. Ostatnio jak miałem już do łopatek, to Anglia się na mnie wydarł i zgolił mi łeb na łyso. Było jednak warto, bo wkurzył się jak rzadko kiedy. Chcę go zirytować jeszcze raz.
Emil kiwnął głową i niepewnie pozwolił sobie skrócić włosy. Te o dziwo nie wyszły tragiczne.
Więc Steilsson obiecał sobie, że warto ufać Hongkongowi i następnym razem zrobi to bez strachu.
Li słysząc tę obietnicę, zaczął się śmiać. Islandia przyznał wtedy w myślach, że śmiech tego chłopaka miał w sobie wielki urok.
* * *
Spędzili ze sobą ogrom czasu. Właściwie nie rozstawali się prawie wcale. Budzili się razem. Li czasem dla zirytowania Emila narzekał na jego chrapanie. Europejczyk za to udawał, że się obraża. Oczywiście po chwili odwracał się do Chuna i razem śmiali się z tego.
Każdy dzień właściwie mogliby nazwać rutyną, ale tak nie było. Bo obaj dbali o umilanie sobie czasu. Nie chcieli dopuścić do siebie nudy.
Sięgali po najdziwniejsze tematy byle tylko móc o czymś rozmawiać. Nie raz opowiadali sobie niektóre historię po kilka razy, ale i tak udawali, że nie słyszeli tego.
Zbyt się bali stracić jedynego rozmówcy.
Niestety ich sielanka szybko się skończyła. Wraz z rozpoczęciem bitwy o Anglię wszystko stało się problematyczne. Wizyty Kirklanda nie cieszyły ich wcale. I podejrzewali, że może być tylko gorzej.
Po sukcesie Aliantów i pierwszej porażce Trzeciej Rzeszy, Emil zaczął spodziewać się, że ktoś zainteresuje się odbiciem jego brata. Często poruszał ten temat z Hongkongiem:
- Gdy tylko uda mi się spotkać z Lukasem opowiem mu o tym, jak zachował się Anglia. Mój brat może da radę na niego wpłynąć. Wtedy zamieszkałbyś u mnie. Dopóki nie przestałbyś być kolonią. Razem byśmy oglądali zorze polarne.
Islandia często snuł odległe plany, a Li słuchał go z zaciekawieniem i uśmiechem.
Wszystko jednak zepsuło się w chwili, gdy Wielka Brytania przestała mnie wpływ na wyspę. Ameryka stwierdził, że odda Emilowi niepodległość pod pewnymi warunkami. Chłopak dopiero później zauważył, że warunków nie mógł zmienić.
Został zmuszony do opuszczenia domu Anglii. Po jak się okazało ponad roku. W jedną godzinę miał się spakować i wyjechać. Nie było mowy o tym, aby wybrał się z Hongkongiem.
Stany Zjednoczone i Kirklnad wyśmiali jego pomysł. A Emil zrozumiał, że jego plan nie miał szans na spełnienie. Pakując się, Li siedział u niego na łóżku.
Brązowe oczy wyjątkowo były lekko załzawione. A sam Chun nie mówił nic. Milczał i patrzył, jak ilość rzeczy Emila na widoku się zmniejsza.
Kiedy Islandia miał wychodzić, Hongkong podał mu niewielki obraz, przedstawiający właśnie uśmiechniętego Emila.
Steilsson pożegnał się kilkoma krótkimi słowami z Li i wraz z Ameryką wyszedł z budynku, którego nie opuszczał od roku.
Nic go nie zachwycało, tak jak powinno. Świat, choć niby piękny wydawał się paskudny i smutny. Islandia nie rozumiał tego. Przecież odzyskał, to za czym powinien tęsknić.
Siedząc na statku, płynącym do jego państwa, zrozumiał, że zyskał jedno kosztem drugiego. Stracił coś ważniejszego, niż zyskał.
Odwrócił do sobie obraz i zauważył notatkę będąca z tyłu.
„ Emil, mam nadzieję, że dotrzesz szczęśliwie do siebie.
Jestem egoistą, ale nie umiem cieszyć się z Twojego szczęścia.
Czasem mam wrażenie, że łatwiej mi było znieść pustkę, gdy Cię nie znałem. Jednak wiem, że po prostu stałeś się dla mnie czymś normalnym. Źle, że tak bardzo do Ciebie przywykłem. Ale bez Twojej obecności moje życie zdawało się zbyt szare. Dzięki Tobie zacząłem znów widzieć kolory.
Mam nadzieję, że kiedyś dane nam będzie się spotkać. Bo mam wrażenie, że uzależniłem się od Twojej obecności. Od Twojego głosu. Ruchów. Uśmiechu. Czy nawet chrapania w nocy. Jestem uzależniony od Ciebie.
To uczucie niektórzy nazywają miłością. Ja nie wiem, czy to tak się nazywa. Nigdy tego nie czułem.
Wiem tylko jedno. Tak bardzo chciałbym Cię zobaczyć znowu. Choć na chwilę. "
Islandia oparł głowę na dłoni i zaczął płakać jak małe dziecko.
To uczucie nie miało sensu. Byli czymś, co brzmi jak słaby żart. A jednak on też czuł się, jakby został pozbawiony czegoś niezbędnego do życia.
Czy to nazywają miłością?
Mam nadzieję, że nie zawiodłam oczekiwań. Naprawdę mocno wkręciłam się w pisanie. I po raz pierwszy od rozpoczęcia wyzwania czuję się strasznie dumna z tekstu. Może niesłusznie.
Swoją drogą taki mały dodatek ode mnie:
Rysunek Nyo! USA mojego autorstwa.
Jest pierwsza trzydzieści - a ja biorę się za sprawdzanie. Jest druga piętnaście - publikuję.
Wyśpię się po śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro