Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 10 - Przyzwyczajenie [HongIce]

Oto histo­ryczny Hon­gIce dla tremtis. Pro­szę o fan­fary! Tak w tym shi­pie jak się bar­dzo głę­boko poszuka to jest sens.

Mam jed­nak wra­że­nie, że osoba która stwo­rzyła ten ship nie miała o tym jed­nak poję­cia. Ja głę­boko w zaka­mar­kach arty­ku­łów histycz­nych (czy­tam ich bar­dzo dużo, każdy kto czyta moją inną „książkę" z opo­wia­da­niami wie) doko­pa­łam się do cze­goś, co jest pozor­nie bez sensu. Jed­nak po głęb­szym roze­zna­niu, jest sytu­acja w któ­rej Hong Kong i Islan­dia mogli się spo­tkać.

No i ten tekst może odbie­gać odro­binę dłu­go­ścią od innych, ale jest to opo­wia­da­nie, na które wpa­dłam dawno temu. I z reguły łatwiej mi zapisać pomysł niż na niego wpaść. Przynajmniej w kontekście tego wyzwania.

Islan­dia nie­pew­nie zmie­rzał za Anglią, w mil­cze­niu mijali Lon­dyń­skie ulice. Emil podniósł głowę tylko raz, patrząc z zain­te­re­so­wa­niem na Big Ben. Uda­wał, że pano­rama tej Metro­po­lii była nijaka. Nie­in­te­re­su­jąca. Z upo­rem maniaka igno­ro­wał wszystko, co go ota­czało.

Ste­ils­son pierw­szy raz w życiu został pod­bity i siłą zmu­szony do opusz­cze­nia swo­jego pań­stwa. Zaw­sze to tej pory pod­le­gał tylko kra­jom Nor­dyc­kim, które były dla niego jak rodzina. A teraz został sam.

Chło­pak zorien­to­wał się, że jest już pod domem pana Anglii. Kir­kland otwo­rzył przed nim drzwi i wpu­ścił go do środka. Emil prze­kro­czył próg budynku, trzy­ma­jąc w dłoni nie­wielką walizkę.

- Więc dla bez­pie­czeń­stwa nie wolno Ci opu­ścić tego budynku. Jedze­nie jest w lodówce, raz na jakiś czas mój brat donie­sie. Drzwi zamknę na klucz, jak wyjdę. Pamię­taj to dla Two­jego dobra.

Ste­ils­son sły­szał to po raz enty tego dnia. Wszy­scy twier­dzili, że zaję­cie jego tery­to­rium przez Bry­ta­nię jest dobre. Dla niego samego wcale takie nie było.

Był prze­cież pań­stwem neu­tral­nym, ale jego neu­tral­ność została zła­mana przez flotę Alian­tów. Islan­dia nie posia­dał armii, o bez­pie­czeń­stwo dbało trzy­stu poli­cjan­tów. Ich opór, choć impo­nu­jący, był bez­ce­lowy.

Emil zgo­dził się na to wszystko, ze względu na jeden waru­nek. Anglia powie­dział, że moż­li­wość korzy­sta­nia z jego por­tów uła­twi odbi­cie Nor­we­gii z rąk Trze­ciej Rze­szy. Ste­ils­son po usły­sze­niu tego argu­mentu zgo­dził się bez naj­mniej­szego sprze­ciwu.

W końcu nie mógł wie­dzieć, że Kir­kland ble­fo­wał. A myśli o odzy­ska­niu Skan­dy­na­wii były ostat­nimi, jakimi zawra­cał sobie ostat­nio głowę. Bar­dziej roz­my­ślał o wła­snych pro­blemach i o tym, jak źle sprawy się mają we Fran­cji.

Ste­ils­son został zapro­wa­dzony na kory­tarz wiel­kiego domu. Niepew­nie przy­glą­dał się wiel­kiej licz­bie drzwi. Cie­ka­wiło go czy jest jedy­nym miesz­kań­cem.

- Będziesz tu prze­bywać dopóki twój pobyt tu będzie nie­zbędny. To twój pokój - Anglia wska­zał ręką na jedne z wielu drzwi.

- Czyli, do tej pory, do któ­rej odbi­je­cie się mojego brata?

- Tak - odparł nie­szcze­rze Arthur.

Anglia wyraź­nie chciał jesz­cze coś dodać, gdy nagle jedne z drzwi otwo­rzyły się i wyszedł z nich ciem­no­włosy chło­pak.

- Z kim dys­ku­tu­jesz? Ze swo­imi magicz­nymi przy­ja­ciółmi? Chyba powi­nieneś mnie wypu­ścić stąd, bo też zaczy­nam ich sły­szeć.

Jego skóra miała lekko żółtą barwę, a fry­zura była w nie­ła­dzie, wyglą­dał, jakby dopiero wstał.

Anglia na ten widok skrzy­wił się z nie­sma­kiem i powie­dział:

- O niczym nie marzę tak jak o pozby­ciu się cie­bie...

Hong­kong uniósł brwi i prze­wró­cił oczami.

- Wystar­czy, że dasz mi klucz, a sam dopłynę wpław do Chin.

Emil czuł się dziw­nie, mało rozu­miał z tej roz­mowy, nawet nie wie­dział, kim jest ten chło­pak. Czy Anglia go tu więzi?

- Pan kogoś prze­trzy­muje tu wbrew woli? - zapy­tał nie­pew­nie Islan­dia.

Na to Leon ryk­nął śmie­chem i wycie­ra­jąc nie­ist­nie­jące łzy, powie­dział:

- Zga­dłeś. A ty co tu robisz? Cie­bie też zmu­sił do bycia tu swoją ulu­bioną metodą? Wiesz, wmó­wił Ci, że jak go posłu­chasz, to pomo­żesz komuś. Bo mi wmó­wił, że pomogę bratu...

Jego wypo­wiedź skoń­czyła się w chwili, gdy Anglia ude­rzył go z całej siły w twarz. Hong­kong jęk­nął z bólu, prze­cie­ra­jąc poli­czek. Z nie­ukry­wa­nym zain­te­re­so­wa­niem przy­glą­dał się, jak jasno­włosy chło­pak otwie­rał i zamy­kał usta, nie chcą nic powie­dzieć.

- To jest Hong Kong - rzu­cił Arthur, uda­jąc, że sytu­acja sprzed chwili nie miała miej­sca. - Nie wierz w żadne jego słowo.

- Możesz ewen­tu­al­nie zwra­cać się do mnie Li Xiao Wang... A nie, zapo­mnia­łem, że od stu­le­cia nazy­wam się Leon Chun. A może już Leon Kir­kland... Nie orien­tuje się.

Anglia spoj­rzał na niego kar­cąco i roz­ka­zał mu stąd iść. Chło­pak to uczy­nił szybko, a drzwi zatrza­snęły się z hukiem.

- Co on miał na myśli? Oszu­kał mnie pan?

- To Hong­kong, nie musisz go słu­chać. Naj­le­piej go uni­kaj. Musi miesz­kać w moim domu. Pozo­stałe kolo­nie są u sie­bie. Tylko on prze­bywa tu.

- Ale mój brat... - zaczął nie­pew­nie Islan­dia, pełen obaw o to słusz­ność swo­jej decy­zji.

Arthur szybko mu prze­rwał:

- Twój brat nie­długo zosta­nie uwol­niony z rąk Trze­ciej Rze­szy. Na razie ty tu zamiesz­kasz, bo ja za godzinę mam sta­tek do Fran­cji. Wycho­dzę.

Emil zanie­mó­wił, ziry­to­wało go zacho­wa­nie Anglii. I co z tym chło­pakiem? To było dla niego co naj­mniej nie­kom­for­towe, miesz­kać z kimś nie­zna­jo­mym pod jed­nym dachem.

Ale nim choćby zdą­żył zapro­te­sto­wać, drzwi zamknęły się za Anglią na klucz.

Islan­dia nie wie­dział co zro­bić, więc po pro­stu poszedł do wska­za­nego pokoju. Był ładny, ale nie­zbyt luk­su­sowy. Szafa, łóżko, regał z książ­kami, lustro, komoda i biurko z krze­słem. Zwy­czajna sypialnia. Oby Lukasa uwol­niono szybko, bo umrze tu z nudów.

Ledwo zdą­żył poło­żyć walizkę ze swo­imi rze­czami w rogu pomiesz­cze­nia, gdy ktoś wszedł do niego. To był ten chło­pak co wcze­śniej.

- Jaśnie pan gruba brew już poje­chał?

Ste­ils­son tylko nie­pew­nie kiw­nął głową.

- Ja już się przed­sta­wi­łem. Teraz twoja kolej. Nie wyglą­dasz raczej na egzo­tyczną kolo­nię. Bar­dziej na Euro­pej­czyka.

- Jestem Islan­dia.

Leon tylko prze­wró­cił oczami.

- Nie obcho­dzi mnie, jak nazywa się Twój kraj tylko Ty.

- Emil Ste­ils­son.

Hong­kong wes­tchnął, jakby wła­śnie cier­piał wiel­kie katu­sze.

- Nie jesteś chyba chętny do roz­mów, co? A zresztą lep­sze takie towa­rzy­stwo niż żadne.

Islan­dia nie wie­dział co odpowie­dzieć, więc tylko mil­czał, patrząc na swoje dło­nie.

- Masz brata - bar­dziej stwier­dził, niż zapy­tał Leon.

- Tak.

- Co Anglia takiego obie­cał ci za to, że zgo­dziłeś się tu być?

Emil zamknął oczy. To nie tak, że nie lubił chło­paka, po prostu nie miał ochoty na roz­mowę.

- Powie­dział, że po zgar­nię­ciu mojej ziemi ura­tuje mojego brata od Trze­ciej Rze­szy.

Drwiący uśmiech wpły­nął na twarz Leona. W myślach przy­po­mniał sobie inną sytu­ację i innego gów­nia­rza, który wie­rzył w tego typu słowa. Przy­po­mniał mu się on sam. Sprzed wieku.

- A ty mu uwie­rzy­łeś?

- Co możesz niby o tym wie­dzieć? - prych­nął Islan­dia.

- Dużo. Mi też obie­cał dawno temu coś podob­nego. A wiesz, ile są warte obiet­nice Anglii? Tyle, co nic. Każdy, kto na niego liczy, źle koń­czy.

Emil poczuł się pora­żony tym fak­tem. Przecież oni pomogą zaraz Luka­sowi. Prawda?

- Nadal nie jesteś prze­ko­nany. Cóż poży­jesz, zoba­czysz. Powiem, za to, że nie spotkasz raczej brata, jeśli pój­dzie to w tym kie­runku.

Mówiąc, to Leon wyszedł z pokoju chło­paka, zmie­rza­jąc do wła­snego. Islan­dia wstał natych­miast i poszedł za Hon­gKon­giem, i nie zwa­ża­jąc na nic, wbiegł do jego pokoju.

Oba pomiesz­cze­nia były wręcz iden­tyczne, z tym wyjąt­kiem, że sypial­nia Azjaty została wypeł­niona obra­zami, na nie­któ­rych były statki, na innych smoki.

- Co masz na myśli, mówiąc, że go nie zoba­czę!?

Emil ziry­to­wał się, patrząc hardo na Leona. Przy­glą­dał mu się, obser­wu­jąc obo­jęt­ność na jego twa­rzy.

- Po pro­stu mówi ci to chiń­ska pro­win­cja, która nie widziała swo­jego terytorium, ani Chin od wieku. Mało wła­ści­wie widzia­łem przez to stu­le­cie. Jeśli dasz moc­niej wcią­gnąć się w grę Anglii, to zapewne nie spo­tkasz już brata. Zosta­niesz więź­niem tych czte­rech ścian.

Islan­dia przy­mknął oczy. Wcze­śniej nie mógłby wie­rzyć w to, że został oszu­kany. A teraz czuł, że może to być realne. Po co ten chło­pak miałby go okła­my­wać?

Emil wes­tchnął, w myślach stwier­dził, że nie potra­fił decy­do­wać. Chciałby teraz, by pomógł mu kto­kol­wiek. Kto­kol­wiek pora­dził mu czy może ufać sło­wom Arthura.

- A w twoim przy­padku on coś zro­bił?

Leon podra­pał się po gło­wie w wyra­zie zasta­no­wie­nia:

- Spro­wa­dził Chiny na skraj upadku. A ze mnie zro­bił więź­nia. Wystar­czy tyle?

Ste­ils­son poki­wał nie­pew­nie głową. Czy Anglia mógłby mu też zgo­to­wać taki los?

- Cie­bie raczej coś takiego nie czeka - dodał Chun, wyczu­wa­jąc obawy chło­paka. - Jesteś kra­jem Euro­pej­skim. Na takie zwy­kle wła­dza patrzy bar­dziej przy­chyl­nie.

Islan­dia nie był pewien, tego co usły­szał. Nie rozu­miał w ogóle powią­za­nia w tym wszyst­kim.

- Jaki zwią­zek ma to, że jestem z Europy?

- U was raczej łatwiej coś zro­bić. Jeśli twój brat jest bli­sko, to pew­nie będzie mógł wpły­nąć na Anglię. Chiny wiem, że pró­bo­wał, ale jego raczej igno­ruje Europa.

Emil przy­mknął oczy. Czuł się jak dziecko wcią­gnięte w grę, któ­rej nie rozu­miał. Bał się. Czegokolwiek by nie mówił, wie­dział, że potrze­bo­wał swo­jego brata.

Islan­dia poczuł dłoń na ramie­niu i usły­szał:

- Będzie dobrze. Nie­długo wró­cisz skąd przy­by­łeś.

Ste­ils­son w myślach przy­znał, że chyba jest egoistą. Jego problem zasłaniał mu całe postrzeganie świata.

* * *

Emil przy­wykł z cza­sem do tego, że codzien­nie budzi się w nowym pomiesz­cze­niu. Scho­dzi po cichu na śnia­da­nie i wraca do sypialni. Przej­rzał już wszyst­kie inte­re­su­jące go tytuły ksią­żek. I cier­piał z nudy. Cza­sem rzu­cił przy­sło­wiowe dwa słowa do Hong­kongu, ale nic wię­cej.

Po pro­stu stwier­dził, że powi­nien mieć wię­cej wiary w słowa Anglii. W końcu przez całe życie uczono go, że nie należy ufać oso­bom z innych kul­tur. A wła­śnie taki był Chun. Po pro­stu dziwny w Euro­pej­skim mnie­ma­niu Ste­ils­sona.

W głębi serca Islan­dia wolał mieć ślepą wiarę w to, że zoba­czy nie­długo brata. Jego rozum za to suge­ro­wał mu inne rze­czy. W końcu, jaki cel miałby Azjata w oszukaniu go?

Emil wisiał mię­dzy wiarą w jedno, a w dru­gie. Długi czas poświę­cał na roz­my­śla­nia, ale zwy­kle zda­nie zmie­niał jak ręka­wiczki. Nie potra­fił wytrwać w wie­rze w jedno.

Przez pra­wie pięć dni jego kon­takty z Hong­kongiem były rzad­kie, wręcz usil­nie się uni­kali. Prze­ła­mał to w końcu Leon, wcho­dząc ze szki­cow­ni­kiem do jego pokoju.

Mało rze­czy zdzi­wiło Emila tak jak pyta­nie, czy mógłby zapozo­wać do rysunku.

Jed­nak z nudów chło­pak się zgo­dził. Niedługo po tym już obserwował dłoń Chuna, który kreślił linie na papierze.

- Długo ćwi­czysz rysu­nek? - zapy­tał Ste­ils­son.

- Od kil­ku­na­stu lat. Wcze­śniej uwa­ża­łem to za nudne. A potem odczu­łem nudę. I zauwa­żyłem, że to bywa inte­re­su­jące.

Islan­dia poki­wał głową, a po chwili wró­cił do poprzed­niej sta­tycz­nej pozy­cji.

- Myśla­łem, że dłu­żej. Te rysunki wyglą­dają świet­nie.

- Dzię­kuję - odparł z lek­kim rumień­cem Leon. - Jak byłem młod­szy, tro­chę ryso­wa­łem, ale od nie­dawna wzią­łem się za to na poważ­nie.

- Jak mogłeś brać to za nie­po­ważne?

Hong­kong po usły­sze­niu pyta­nia uśmiech­nął się lekko i odparł:

- Mogłem. Raczej doma­lo­wy­wa­nie wąsów posta­ciom na obra­zach Chin nie było powa­żną sztuką.

Islan­dia kiw­nął głową i w myślach stwier­dził, że on też w dzie­ciń­stwie robił wiele podob­nych rze­czy. Tylko że w jego wypadku pasją było uroz­ma­ica­nie mik­stur Lukasa i obser­wo­wa­nie jego zdzi­wie­nia, kiedy pla­no­wany napar nie dzia­łał tak, jak trzeba.

- Chiny czę­sto malo­wał? - zapy­tał bar­dziej z chęci pod­trzy­ma­nia rozmowy niż z cie­ka­wość Emil.

- Tak. Kie­dyś potra­fił stać godzi­nami przy szta­lu­dze. A potem jak zaczęły się wojny, to prze­stał. Powie­dział, że nie potra­fił malo­wać piękna, gdy świat na około jest tak okropny. Pod­czas wojny Opiu­mo­wej wyrzu­cił szta­lugę. Nie wiem, czy coś rysuje teraz.

Ste­ils­son musiał przy­znać, że coś takiego musiało być cie­kawe. Ale cie­kaw­sze było pyta­nie, które nur­to­wało go od dawna:

- Chiny to Twój brat?

- Przy­brany. Zajął się mną. Natu­ralne było, że stał się w gło­wie dziecka bra­tem.

Emil kiw­nął głową i pozo­wał dalej. Ucie­kał wzro­kiem przed oczami Hong­kongu.

- A ty?

Islan­dia wyrwany z prze­my­śleń zapy­tał:

- Co ja?

- Ta osoba, któ­rej Anglia obie­cał pomóc, naprawdę jest Twoim bra­tem?

- Nie wiem. Sły­sza­łem, że podobno zna­lazł mnie, ale nie jestem pewien czy jeste­śmy spo­krew­nieni jak ludzie. Jeśli kie­dyś będzie się dało, to spraw­dzę ten fakt.

Leon kiw­nął głową i wrócił do malo­wania. Zaczął pokry­wać szkic war­stwą farby akry­lo­wej. Deli­kat­nie mie­szał na pale­cie kolory, sta­ra­jąc się uzy­skać ide­alne pro­por­cje, by oddać kolor oczu Ste­ils­sona.

- Długo tu jesteś?

- Dzie­więć­dzie­siąt lat na pewno. Nie chcę mi się liczyć dokład­niej.

Emil poczuł się nie­swojo. On mieszkał tu rap­tem pięć dni, a już odczu­wał nie­by­wałą nudę.

- Jesteś tu sam?

- Kie­dyś miesz­kało tu wię­cej osób - odparł Leon. - Wiesz złote czasy koloni. Ale później coraz więcej państw zaczęło ubiegać się o niepodległość. Odchodzili, a Anglia starał się na siłę zatrzymać przy sobie pozostałych.

Islan­dia poczuł się nie­swojo. Prze­cież trak­tu­jąc kogoś jak zwie­rzę w klatce, tylko zwięk­sza się nie­na­wiść tej osoby do sie­bie.

- Ale niektórzy i tak sta­wali się nie­za­leżni. Odcho­dzili. A za każ­dym razem Anglia chciał nas zamknąć jesz­cze bar­dziej. W końcu zabro­nił nam wycho­dzić z tego budynku. Zaczął zamy­kać drzwi na klucz. A nie­któ­rzy i tak stali się wolni. A inni uprzy­wi­le­jo­wani mogli miesz­kać u sie­bie. No i w końcu zosta­łem tu tylko ja.

Chun mówił to gło­sem pozba­wio­nym emo­cji, wręcz wypra­nym z nich.

- Od kiedy miesz­kasz tu sam?

- Dzie­sięć lat, może wię­cej. Stra­ci­łem rachubę. Anglia przy­jeż­dża tu spo­ra­dycz­nie. Raz na tydzień, któ­ryś z jego braci dowozi jedze­nie. Cza­sem z nimi poga­dam, cza­sem nie.

Emil w myślach przy­znał, że żal mu chło­paka. Tkwi tu prak­tycz­nie bez kon­taktu ze świa­tem. I to tak długo.

Nie wie­dział co powie­dzieć, na szczę­ście Leon był bar­dziej roz­ga­dany od niego:

- Nie bierz mi tego za złe. Ale cie­szę się, że tu jesteś.

Ste­ils­son kiw­nął głową. Rozu­miał to.

* * *

Pod­czas siód­mego dnia prze­bywania tu Emil pierw­szy raz spo­tkał brata Anglii, a kon­kret­nie Ali­stora. Rudo­włosy męż­czy­zna pach­nący papie­ro­sami i whi­sky zdzi­wił się na widok Islan­dii.

Zadał mu kilka pytań, jak tu tra­fił, dla­czego. I tyle. Wyszedł po pro­stu.

Ste­ils­son przy­znał w myślach, że był naiwny, spo­dzie­wa­jąc się dłu­giej, inte­re­su­ją­cej roz­mowy. Szko­cja prze­cież nie musiał z nim roz­ma­wiać wcale.

A teraz on - Emil był trak­to­wany jak kolo­nia. Czuł się, jakby został potraktowany z góry. Tak powie­dział na głos przy Leonie, który jaw­nie wyśmiał jego podej­ście i jak dziecku wytłu­ma­czył:

- Nikt nie będzie Cię trak­to­wał na równi, póki nie masz nie­pod­le­gło­ści. A tą zabrał Ci Anglia. Jesteś dla wielu na równi z kolo­niami, któ­rych celem ist­nie­nia jest tylko wyzysk.

Islan­dia poczuł, że coraz bar­dziej rozu­mie nie­rów­ność świata. I coraz bar­dziej lubi lek­cje, jakie dostaje od Hong­kongu.

* * *

Emil, miesz­ka­jąc tu, czuł się odcięty od wszyst­kiego. Gdyby nie kalen­darz zawie­szony na ścia­nie stra­ciłby rachubę czasu. Nie miał poję­cia, co się dzieje na fron­cie. Jak wygląda świa­towa sytu­acja.

Nie był za to odcięty od pro­blemów. Złe sny drę­czyły go wyjąt­kowo czę­sto, a wręcz spra­wiały, że nie mógł zasnąć wcale. Leon szybko zauwa­żył jego pro­blem i zapro­po­no­wał, że gdy chłopak nie będzie mógł spać, powi­nien przyjść do niego i poga­dać.

Jak się oka­zało, Chun rów­nież miał pro­blemy z bez­sen­no­ścią. I sie­dział zwy­kle dłu­gie godziny, patrząc bez­sen­sow­nie w sufit.

Więc zaczęli sie­dzieć razem. Leon zwy­kle obser­wo­wał gwiazdy, narze­ka­jąc, że w Lon­dy­nie są brzyd­sze niż w Chi­nach. Za to Emil z zain­te­re­so­wa­niem prze­glą­dał rysunki współ­lo­ka­tora.

Z uśmie­chem na ustach przyj­rzał się swo­jemu por­tre­towi, który był niezwy­kle reali­styczny. Potem zauwa­żył setki por­tretów innej osoby.

Domy­ślił się, że posta­cią z góry rysun­ków był Chiny.

- Czemu tak czę­sto go rysu­jesz? - zapy­tał Ste­ils­son, prze­ry­wa­jąc ich ruty­nowe mil­cze­nie.

- Bo zapo­mnia­łem, jakie miał rysy twa­rzy. I na każ­dym rysunku pró­buje usta­wić je ina­czej. Mam nadzieję, że odnajdę te wła­ściwe.

Islan­dia poki­wał głową. I zapy­tał nie­pew­nie:

- A może nary­so­wał­byś mnie jesz­cze raz? Jeden por­tret zostałby u Cie­bie, a drugi wziął­bym do swo­jego pokoju.

Leon zgo­dził się. Z nie­skry­wa­nym entu­zja­zmem wziął się do roboty z samego rana.

* * *

Emil nie zauwa­żył, kiedy minął pierw­szy mie­siąc jego pobytu w Lon­dy­nie. W pewien spo­sób polu­bił to miej­sce. Naprawdę dobrze doga­dy­wał się z Li. Wolał uży­wać azja­tyc­kiego imie­nia, bo to zda­wało się bar­dziej paso­wać niż wymu­szone nie­pa­su­jące Leon.

Chun zwy­kle był osobą ini­cju­jącą roz­mowę, tą, która ją pod­trzy­my­wała. Islan­dia wie­dział, że chło­pak musi mieć ogromną traumę po latach prze­raź­li­wej ciszy. I zapewne przez to zawsze mówił wszystko, co mu ślina na język przy­nio­sła.

Emil to rozu­miał, nawet popie­rał, bo sam zaczy­nał nie­na­wi­dzić ciszy.

Chłopcy zaczęli spać w jed­nym pomiesz­cze­niu. Zaczęło się od tego, że nie chcieli zosta­wać w ciszy choć na chwilę. A prze­cież oddech dru­giej osoby był uspo­ka­ja­jący.

Ste­ils­son z początku wsty­dził się tego, ale z cza­sem przy­wykł. Na to on stwier­dził, że nie ma sensu, by Li spał na fotelu obok.

Zaczęli zasy­piać w jed­nym łóżku. Tak było im łatwiej spać. Obec­ność dru­giej osoby była kojąca.

W końcu zostali ska­zani na sie­bie. Byli odcięci od rze­czywistości. Bo wizyty braci Arthura raz na tydzień nie były wystar­cza­jące. Szcze­gól­nie że zwy­kle trwały kilka minut wraz z wnie­sie­niem jedze­nia dla nich.

Posiłki byłby zapewne udręką dla Islan­dii, gdyż ten nie czuł, że goto­wa­nie to jego dobra strona wręcz prze­ciw­nie. Czuł, że spa­liłby wszystko naokoło. Na jego szczę­ście Li szło to nie­źle. A jego potrawy bywały prze­pyszne.

Ste­ils­son stwier­dził kie­dyś, że lubi rodzaj przy­praw, jakich uży­wał Azjata. Wtedy dania były bar­dziej nie­tu­zin­kowe.

Emil opie­rał się o blat i obser­wo­wał, jak drugi chło­pak kroi cuki­nię. Zdzi­wiła go pre­cy­zja i szyb­kość. Sam czuł, że gdyby spró­bo­wał, stra­ciłby palce.

- Lubisz goto­wać?

- Tro­chę. Nie jest to moja pasja. Ale nawet wydaje się cie­kawe. Choć...

- Wszystko tu jest cie­kawe - dokoń­czył za niego Emil.

- Dokład­nie - dodał z dum­nym uśmie­chem Hong­kong.

* * *

W pew­nej chwili o upły­wie czasu Islan­dii wska­zy­wała tylko dłu­gość wło­sów. Stało się to pro­blematyczne w chwili, gdy przy­sła­niały mu one wiele rze­czy. Na jego szczę­ście Chun z uśmie­chem zapro­po­no­wał, że mu je zetnie.

Ste­ils­son zgo­dził się począt­kowo bez pro­blemu, lecz gdy zoba­czył Li uzbro­jo­nego w brzy­twę i nożyczki jego pew­ność znik­nęła.

- Na pewno umiesz się tym posłu­gi­wać? - pytał raz po raz, patrzą na Azjatę.

- Na pewno. A w razie czego to nie martw się, jeste­śmy nie­śmier­telni.

Ten fakt wcale nie uspo­koił chło­paka.

- A Ty może zetnij się naj­pierw - zapro­po­no­wał Islan­dia.

- Ja zapusz­czam - odparł Hong­kong. - Kie­dyś mia­łem dłu­gie włosy, teraz też chcę. Ostat­nio jak mia­łem już do łopa­tek, to Anglia się na mnie wydarł i zgo­lił mi łeb na łyso. Było jed­nak warto, bo wku­rzył się jak rzadko kiedy. Chcę go ziry­to­wać jesz­cze raz.

Emil kiw­nął głową i nie­pew­nie pozwo­lił sobie skró­cić włosy. Te o dziwo nie wyszły tra­giczne.

Więc Ste­ils­son obie­cał sobie, że warto ufać Hong­kongowi i następ­nym razem zrobi to bez stra­chu.

Li sły­sząc tę obiet­nicę, zaczął się śmiać. Islan­dia przy­znał wtedy w myślach, że śmiech tego chło­paka miał w sobie wielki urok.

* * *

Spę­dzili ze sobą ogrom czasu. Wła­ści­wie nie rozsta­wali się pra­wie wcale. Budzili się razem. Li cza­sem dla ziry­to­wa­nia Emila narze­kał na jego chra­pa­nie. Euro­pej­czyk za to uda­wał, że się obraża. Oczy­wi­ście po chwili odwra­cał się do Chuna i razem śmiali się z tego.

Każdy dzień wła­ści­wie mogliby nazwać rutyną, ale tak nie było. Bo obaj dbali o umi­la­nie sobie czasu. Nie chcieli dopu­ścić do sie­bie nudy.

Się­gali po najdziw­niejsze tematy byle tylko móc o czymś roz­ma­wiać. Nie raz opo­wia­dali sobie nie­które histo­rię po kilka razy, ale i tak uda­wali, że nie sły­szeli tego.

Zbyt się bali stra­cić jedy­nego roz­mówcy.

Nie­stety ich sie­lanka szybko się skoń­czyła. Wraz z roz­po­czę­ciem bitwy o Anglię wszystko stało się pro­blematyczne. Wizyty Kir­klanda nie cie­szyły ich wcale. I podej­rze­wali, że może być tylko gorzej.

Po suk­ce­sie Alian­tów i pierw­szej porażce Trze­ciej Rze­szy, Emil zaczął spo­dzie­wać się, że ktoś zain­te­re­suje się odbi­ciem jego brata. Czę­sto poru­szał ten temat z Hong­kongiem:

- Gdy tylko uda mi się spo­tkać z Luka­sem opo­wiem mu o tym, jak zacho­wał się Anglia. Mój brat może da radę na niego wpły­nąć. Wtedy zamiesz­kał­byś u mnie. Dopóki nie prze­stałbyś być kolo­nią. Razem byśmy oglą­dali zorze polarne.

Islan­dia czę­sto snuł odle­głe plany, a Li słu­chał go z zacie­ka­wie­niem i uśmie­chem.

Wszystko jed­nak zepsuło się w chwili, gdy Wielka Bry­ta­nia prze­stała mnie wpływ na wyspę. Ame­ryka stwier­dził, że odda Emi­lowi nie­pod­le­głość pod pew­nymi warun­kami. Chło­pak dopiero póź­niej zauwa­żył, że warun­ków nie mógł zmie­nić.

Został zmu­szony do opusz­cze­nia domu Anglii. Po jak się oka­zało ponad roku. W jedną godzinę miał się spa­ko­wać i wyje­chać. Nie było mowy o tym, aby wybrał się z Hong­kongiem.

Stany Zjed­no­czone i Kir­kl­nad wyśmiali jego pomysł. A Emil zrozu­miał, że jego plan nie miał szans na speł­nie­nie. Paku­jąc się, Li sie­dział u niego na łóżku.

Brą­zowe oczy wyjąt­kowo były lekko załza­wione. A sam Chun nie mówił nic. Mil­czał i patrzył, jak ilość rze­czy Emila na widoku się zmniej­sza.

Kiedy Islan­dia miał wycho­dzić, Hong­kong podał mu nie­wielki obraz, przed­sta­wia­jący wła­śnie uśmiech­nię­tego Emila.

Ste­ils­son poże­gnał się kil­koma krót­kimi sło­wami z Li i wraz z Ame­ryką wyszedł z budynku, któ­rego nie opusz­czał od roku.

Nic go nie zachwy­cało, tak jak powinno. Świat, choć niby piękny wyda­wał się paskudny i smutny. Islan­dia nie rozu­miał tego. Prze­cież odzy­skał, to za czym powi­nien tęsk­nić.

Sie­dząc na statku, pły­ną­cym do jego pań­stwa, zrozu­miał, że zyskał jedno kosz­tem dru­giego. Stra­cił coś waż­niej­szego, niż zyskał.

Odwró­cił do sobie obraz i zauwa­żył notatkę będąca z tyłu.

„ Emil, mam nadzieję, że dotrzesz szczę­śli­wie do sie­bie.

Jestem egoistą, ale nie umiem cie­szyć się z Two­jego szczę­ścia.

Cza­sem mam wra­że­nie, że łatwiej mi było znieść pustkę, gdy Cię nie zna­łem. Jed­nak wiem, że po pro­stu sta­łeś się dla mnie czymś nor­mal­nym. Źle, że tak bar­dzo do Cie­bie przy­wykłem. Ale bez Two­jej obec­no­ści moje życie zda­wało się zbyt szare. Dzięki Tobie zaczą­łem znów widzieć kolory.

Mam nadzieję, że kie­dyś dane nam będzie się spo­tkać. Bo mam wra­że­nie, że uza­leż­ni­łem się od Two­jej obec­no­ści. Od Two­jego głosu. Ruchów. Uśmie­chu. Czy nawet chra­pa­nia w nocy. Jestem uza­leż­niony od Cie­bie.

To uczu­cie nie­któ­rzy nazy­wają miło­ścią. Ja nie wiem, czy to tak się nazywa. Nigdy tego nie czu­łem.

Wiem tylko jedno. Tak bar­dzo chciał­bym Cię zoba­czyć znowu. Choć na chwilę. "

Islan­dia oparł głowę na dłoni i zaczął pła­kać jak małe dziecko.

To uczu­cie nie miało sensu. Byli czymś, co brzmi jak słaby żart. A jed­nak on też czuł się, jakby został pozba­wiony cze­goś nie­zbęd­nego do życia.

Czy to nazy­wają miło­ścią?

Mam nadzieję, że nie zawio­dłam ocze­ki­wań. Naprawdę mocno wkrę­ci­łam się w pisa­nie. I po raz pierw­szy od roz­po­czę­cia wyzwa­nia czuję się strasz­nie dumna z tek­stu. Może nie­słusz­nie.

Swoją drogą taki mały doda­tek ode mnie:

Rysu­nek Nyo! USA mojego autor­stwa.

Jest pierw­sza trzy­dzie­ści - a ja biorę się za spraw­dza­nie. Jest druga piętnaście - publikuję.

Wyś­pię się po śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro