Rozdział 2.- to twoja wina!
-Jack! Znowu przecieka!- wrzasnęłam czując wodę w butach.
-To ją wylej!- odkrzyknął z bocianiego gniazda.
-To twój "statek"!
Tak kłócąc się dopłynęliśmy do port-roial (pisownia pewnie zła. Sorki)
PERSPEKTYWA SYRIUSZA
"Przysięgam, że jeśli ubierzesz mnie znowu w te koronkowe szmatki uduszę cię własnymi rękoma, i nie będę się oglądać, że jestem synem gubernatora!"- myślałem patrząc z pode łba na krawca który miał mnie ubrać.
-To pańskie szaty paniczu.- powiedział pokazując mi jakieś pantalony.-Może być?
-Naturalnie. Są idealne.- mruknąłem. "Znaj łaskę pana"- dodałem w myślach.
Krawiec ubrał mnie. Po chwili do mojej komnaty weszła służąca i powiadomiła mnie, że jacyś chłopcy czekają w holu.
Uśmiechnąłem się i zbiegłem na dół.
W holu tak jak myślałem czekali moi najlepsi przyjaciele- James i Remus.
James był synem doradcy mojego ojca. Nasi ojcowie kiedyś nas ze sobą zapoznali i od tamtych czasów się przyjaźnimy. Z Remim jest cięższa sprawa. Jest bratem naszego miejscowego kowala- Williama Ternera (przepraszam za błąd w nazwisku) jest trochę biedny, ale ma genialne pomysły.
-Cześć Syriusz!- przywitał się ze mną jak zwykle radośnie Remus.
-Witiajcie Remusie, James'ie.- powiedział jak zwykle oficjalnie czarno-włosy.
Do dworku wpadł strażnik.
-Paniczu! Napadli nas! Musi się panicz ukryć!
-Co? Kto?
-Piraci!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro