Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Ojciec Petera ciągnął syna po schodach. Szarpał go za rękę tak mocno, że bałam się, że mu ją złamie. Byli już na ich szczycie, kiedy weszłam, więc dzięki Bogu mnie nie zauważyli. Weszłam za nimi na górę. Drugie drzwi od schodów były uchylone i to zza nich dobiegały krzyki. A raczej tylko jeden. Męski. Podeszłam bliżej i przez szparę zajrzałam do pokoju. To, co tam ujrzałam, wprawiło mnie w osłupienie. 

Peter pocierał zaczerwieniony nadgarstek, a jego ojciec stał nad nim i krzyczał.

- Posiedzisz sobie teraz w swoim pokoju! Szlajasz się nie wiadomo gdzie, a nauka leży! Co ty sobie wyobrażasz?! Że będę cię utrzymywał za nic, nieuku?! Mały kretyn! Powinieneś wziąć się w końcu za lekcje, smarkaczu! Masz wszystko, czego chcesz, najdroższy komputer, telefon, markowe ubrania! I taki jesteś niewdzięczny!

Chłopiec przez całą tyradę ojca miał wzrok wbity w podłogę. Dopiero kiedy skończył, Peter uniósł głowę.

- Nic od ciebie nie chcę- szepnął.

- Jesteś taki głupi. Odrzucasz to, czego zazdrościliby ci wszyscy koledzy!

-Nie chcę twoich rzeczy, twoich pieniędzy. Nie chcę stać się taki jak ty- powiedział niepewnie, bojąc się reakcji ojca. I dosłownie ułamek sekundy później jego głowa odskoczyła na bok.

Uderzył go. 

Ojciec uderzył własnego syna. 

A ja stałam i patrzyłam. Chciałam wpaść tam, nakrzyczeć na ojca Petera, przytulić, trzymającego się za obolały policzek chłopca. 

Ale dalej stałam i patrzyłam.

Nie mogłam zdobyć się na najmniejszy ruch. Nie mogłam wydać z siebie najcichszego dźwięku.

Byłam jak sparaliżowana. Do pełnych strachu, zielonych oczu Petera, napłynęły łzy. Mimo to nie był zaskoczony. Czyli to nie pierwszy raz...

 Mężczyzna nachylił się nad synem i odezwał się, cedząc każde słowo.

- Dobrze wiesz, że będziesz taki jak ja. Jesteś moim synem. Dorośniesz, będziesz pełnoletni i staniesz się dokładnie taki jak ja, słyszysz? Tyle razy już ci to mówiłem. Nie unikniesz tego, głupi smarkaczu- zaśmiał się i znów go uderzył.

 Tym razem mocniej.

Peter krzyknął. Zasłoniłam z przerażenia usta. Dopiero kiedy poczułam na ustach słone łzy, zauważyłam, że płaczę. A mężczyzna patrzył tylko z kamienną twarzą na syna. Zorientowałam się, że nie zamierza powiedzieć nic więcej i zaraz będzie wychodził. Mój paraliż natychmiast zniknął. Zaczęłam się gwałtownie rozglądać za możliwą kryjówką. Nie mogłam pozwolić, by mnie zobaczył. Widziałam, do czego był zdolny. Moje spojrzenie padło na otwarte drzwi, tuż obok. Łazienka. Bez zastanowienia schowałam się tam. Chwilę później usłyszałam odgłos zamykanych drzwi i kroki. Poczekałam jeszcze dwie minuty i wyszłam. Od razu wbiegłam do pokoju Petera.

Siedział skulony pod ścianą i płakał, krew leciała z jego wargi. W pierwszej chwili spojrzał na mnie przerażony, myśląc, że to znów ojciec. Jednak gdy zobaczył, że to ja, niewiele się uspokoił.

- Wendy! Co ty tu robisz? Jak wiele widziałaś?

- Wystarczająco- szepnęłam tylko. Usiadłam obok niego i niezgrabnie przytuliłam. 

Poczekałam, aż się uspokoi. Sama wciąż byłam w szoku. Jednak teraz musiałam skupić się na przyjacielu.

- Czy on... twój ojciec... często ci to robi?- zapytałam cicho.

- Tak. Zawsze, kiedy się zdenerwuje. Ale to moja wina.

- Jak to? Peter nie możesz tak myśleć.

- Przecież jakbym go nie zdenerwował, to by mnie nie uderzył. To oczywiste. Dzisiaj mu odpyskowałem, nie powinienem. Nie wytrzymałem, ale wiem, że to, że mnie uderzył, jest moją winą. On mnie kocha, wiem to- chłopiec mówił smutnym głosem, głęboko wierzył w to, co mówił.

- Peter, on nie ma prawa cię bić. Żaden rodzic nie ma prawa bić własnego dziecka, rozumiesz? Dlaczego twoja mama nic z tym nie robi?

- Mama nas zostawiła dwa lata temu. Wiecznie się kłócili, ojciec nawet uderzył ją kilka razy. A kiedy odeszła, zaczął pić. Potem było tylko gorzej...

- Przepraszam, nie miałam pojęcia...

-Nie przepraszaj, skąd mogłaś wiedzieć- mówił bezbarwnym tonem. Bez uczuć. Cały czas patrzył przed siebie. 

Próbowałam nie dopuszczać do siebie własnych emocji i szoku, musiałam teraz być spokojna. Serce mnie bolało, kiedy patrzyłam na przyjaciela w takim stanie. Zwykle był taki radosny, beztroski. Śmiał się i wymyślał gry. To była maska, czy po prostu przy mnie mógł być sobą? Jak w ogóle mogłam nie zauważyć, że ktoś go bije i prześladuje psychicznie?

- Jak mogłam nie zauważyć...- szepnęłam, nie mogąc zrozumieć.

- Nikt nie wie. Tata rzadko bije w twarz. Zwykle po plecach, czasem po rękach. Łatwe do zasłonięcia.

- A twoja siostra? Czy on ją też...?

- Nie, nigdy. Jest jeszcze mała. Nie rozumie, co się dzieje. Widzi często moje rany, siniaki. Ale wydaje jej się, że to normalne, chociaż nikomu nie może nic powiedzieć. Ale gdyby kiedyś, chociaż spróbował ją tknąć... Zabiłbym go...

- Nie ma prawa tego zrobić. Bo nie jest niczemu winna, prawda? Tak, jak ty nie jesteś.

- To trochę bardziej skomplikowane...- Chłopiec nie myślał już logicznie. Ojciec wmówił mu, że to wszystko jego wina. Peter nie chciał być taki jak on, nie dopuszczał, by skrzywdził Bellę, bo tak naprawdę wiedział, że mężczyzna był potworem. Ale przesłaniało mu to, to złudne przekonanie wmówione mu i zakorzenione w jego głowie, że sam jest temu winien. To było wręcz niedorzeczne. Dziwiłam się, że nie popadł jeszcze w obłęd.

Przyjaciel w końcu na mnie spojrzał. Byłam mu wdzięczna, że mi zaufał. Opowiedział mi o wszystkim, a ja, tak szczerze, nie wiedziałam co z tym zrobić. Postanowiłam na początek, jakoś go opatrzyć. Niewiele mogłam zrobić i jeszcze mniej potrafiłam.

Delikatnie dotknęłam zaczerwienionego policzka chłopca. Ten syknął cicho z bólu.

- Musisz przyłożyć lód, może siniak nie będzie tak duży. I trzeba przemyć twoją rozciętą wargę. Wciąż krwawi.

Peter uśmiechnął się, słysząc moje słowa. Zastanawiałam się, kiedy ostatnio ktoś się o niego tak martwił. Poza siostrą nie miał nikogo bliskiego. 

- Bywałem w gorszym stanie. Nic mi nie będzie, nie musisz- zaczął protestować.

Ja jednak poszłam do łazienki i zmoczyłam ręcznik zimną wodą. Kiedy wróciłam, przyłożyłam go do rozciętej wargi chłopca. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy, aż Peter nie odezwał się cichym głosem.

- Mój ojciec... On zawsze powtarza, że kiedy dorosnę, będę taki jak on. To moja wina, że mnie tak traktuje, ale... Ja nie chcę taki być. Nie pozwolę na to. Dlatego nie mogę dorosnąć.

Nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro