Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Wpatrywałam się bezmyślnie w miejsce, w którym dopiero, co zniknął Peter wraz z ojcem. Przetwarzałam w głowie całą tę sytuację jeszcze kilka razy. Byłam naprawdę bardzo ciekawa, co takiego zrobił Peter, co tak rozwścieczyło jego tatę. Dopiero po chwili zauważyłam, ile czasu już przesiedziałam w parku i pospieszyłam do domu. Mama pewnie już zaczęła się martwić.

Jednak kiedy wróciłam do domu, ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że mojej mamy jeszcze nie było. Zwykle o tej godzinie była już w domu. Mama była doradczynią finansową, więc dużą część pracy mogła wykonywać z domu, dzięki czemu zwykle wracała jeszcze przede mną. Za to tata wyjątkowo był w domu. Pracował jako prawnik i rzadko tu bywał. Często wracał bardzo późnym wieczorem. Krzątał się, jakby czegoś szukał.

- Zgubiłeś coś, tatusiu?- zapytałam. Był w garniturze, czyli albo właśnie wrócił z pracy, albo się tam wybierał. Jego ciemne włosy były roztrzepane. Zwykle mierzwił je, kiedy był zdenerwowany. Gwałtownie odwrócił się w moją stronę, nie zdając sobie wcześniej sprawy z mojej obecności.

- Oh, Wendy! Już jesteś. Szukam mojej teczki. Taka czarna, nie widziałaś jej? Mam tam bardzo ważne dokumenty.

- Nie widziałam, przykro mi. Mamy nie ma?

- Nie, jest na spotkaniu z nowym klientem. W ostatniej chwili przełożył na późniejszą godzinę, dlatego mama będzie dopiero późnym wieczorem. Ja dostałem telefon z kancelarii, muszę tam szybko jechać. Również będę bardzo późno, więc nie czekaj na nas. Zostaniesz na trochę sama? Jesteś już dużą dziewczynką, poradzisz sobie. Mama zostawiła ci obiad w lodówce.

Zanim zdążyłam coś powiedzieć, tata złapał swoją teczkę, którą dojrzał pomiędzy innymi papierami na jego biurku, krzyknął, że mnie kocha i zniknął za drzwiami. Jak zawsze... Dorośli są tak zaślepieni pogonią za pieniędzmi, że nie mają czasu na życie. A ono upływa, szybciej niż mogłoby się wydawać...

Westchnęłam i zrezygnowana poczłapałam do lodówki. Wyjęłam przygotowany obiad i odgrzałam w mikrofali. Kiedy zjadłam, pobiegłam do swojego pokoju. Odrobiłam lekcje i siedząc na łóżku z moim misiem, zaczęło mi się nudzić. Wtedy przypomniały mi się odwiedziny Petera. Spojrzałam w stronę okna, jednak oczywiście nikogo tam nie było. Pomyślałam, że skoro rodzice wrócą dopiero wieczorem, zdążę niepostrzeżenie przejść się do parku. Miałam nadzieję, że mój przyjaciel akurat tam będzie. Wiedziałam, że rodzice nie zgodziliby się, żebym teraz szła sama do parku. Nigdy wcześniej nie robiłam nic wbrew rodzicom.

Spojrzałam na zegarek. 17:53. Rodzice nie powinni wrócić przed 20:00, więc spokojnie mogłam iść. Ubrałam się i wyszłam. Będąc już przy furtce, zauważyłam, że nie wzięłam szalika. Uznałam jednak, że nie będę się już wracać i ruszyłam w stronę parku.
Całą drogę modliłam się, żeby Peter tam był. Mimo że mówił, iż bywa tam często, nie musiał tam być akurat teraz. 

Kiedy tylko weszłam do parku, zaczęłam się rozglądać za przyjacielem. Niestety nigdzie go nie widziałam. Zrobiło mi się smutno, gdyż naprawdę chciałam porozmawiać z rudym chłopcem. Ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię ruszyłam do domu. Jednak tuż po tym, jak minęłam bramę parku, przypomniałam sobie, że niedaleko bramy wyjściowej, za gąszczem drzew stoi jeszcze jedna ławka. Zasłonięta przez drzewa była prawie niewidoczna. Znalazłam ją kiedyś przez przypadek. Wiedziałam, że Peter znał ten park, jak własną kieszeń, więc to ukryte miejsce na pewno również znał.

Kierowana przeczuciem zawróciłam.  Uśmiechnęłam się szeroko, docierając do kryjówki. Na ławce siedział zamyślony chłopiec. Wydawał się lekko smutny, co zupełnie do niego nie pasowało. Jednak kiedy mnie zauważył, na jego twarzy od razu zagościł uśmiech.

- Miałam nadzieję, że cię tu zastanę- zaczęłam, siadając obok niego.

- Ja również cieszę się, że cię widzę- odpowiedział. Kiedy spojrzał mi w oczy, zauważyłam, że jego szeroki uśmiech nie sięgnął oczu, wciąż pozostały przepełnione smutkiem. Stwierdziłam jednak, że nie będę o to pytać. Nie chciałam też poruszać jeszcze tematu jego ojca. Zwierzy mi się, kiedy będzie gotowy. Zamiast tego zapytałam, czym jest dziwny instrument, który dopiero dostrzegłam w jego dłoni. Kilka rurek różnej długości, związanych jakimś sznurkiem, od najmniejszej do największej.

- Oh, to? To fletnia. Fletnia Pana. Raczej mało popularny instrument, jednak bardzo go lubię. Dostałem go kiedyś od mamy...

Chłopiec posmutniał jeszcze bardziej, więc znów nie poruszałam tematu.

- Zagrasz mi coś?- poprosiłam. Mój przyjaciel uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i zbliżył instrument do ust. Zaczął dmuchać w otwory, co wydobyło spokojne dźwięki. Melodia, którą wygrywał, była piękna, jednak smutna. Przypominała trochę dźwięki fletu, jednak była delikatniejsza. Siedziałam, zasłuchana w przyjemną dla ucha muzykę. Nie odrywałam wzroku od Petera, dopóki nie skończył. Był taki zrelaksowany, gdy skupiał się na grze...

- To było piękne- odezwałam się po chwili. 

- Według legendy, dawno temu istniał bóg, imieniem Pan. Był on zakochany w Syrinks, córce boga Ladona. Adorował ją, jednak jej niezbyt to odpowiadało. Poprosiła, więc bogów o pomoc. Ci zmienili ją w trzcinę. Zasmucony Pan usiadł nad brzegiem wody, tuż obok owej trzciny i rozpaczał. Po chwili zauważył, że trzcina poruszana przez wiatr wydaje smętne dźwięki, jakby rozpaczała razem z nim. Uciął, więc kilka łodyg różnej długości i związał je. Tak właśnie powstała fletnia Pana, inaczej zwana Syryngą.

- Smutna historia. Tak jak melodia, którą mi zagrałeś.

- Tak. Ja... Pewnie się zastanawiasz, o co chodziło, wtedy z moim ojcem.

- Jeśli nie chcesz, oczywiście nie musisz mi mówić. Jeśli to zbyt osobista sprawa...

- Nie, myślę, że powinnaś wiedzieć- przerwał mi.- Myślę, że chciałbym, żebyś wiedziała.

- Możesz mi powiedzieć o wszystkim. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

Chłopiec lekko się uśmiechnął. Cieszyłam się, że mi ufa. Posłałam mu jeszcze zachęcające spojrzenie i zaczął mówić.

- Więc wtedy, wczoraj...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro