Rozdział 13
Peter wstał, kiedy nas zobaczył.
Uśmiechnęłam się z ulgą na jego widok. Był cały i zdrowy. Miałam tylko nadzieję, że nie narobił sobie kłopotów.
- Peter! - pisnęła Bella i rzuciła się, by uściskać brata.
- Hej, Dzwoneczku - szepnął oddając uścisk.
W takich chwilach, jak ta żałowałam, że nie mam rodzeństwa. Po chwili chłopiec spojrzał na mnie. Był spokojny. Mogłabym nawet powiedzieć, że radosny. A w obecnej sytuacji, nawet jeżeli to było dobre, nie było normalne.
- Peter, mieliśmy szczęście, że pani Groundy coś wypadło, ale ona niedługo wróci. A nie wymyślę kolejnego usprawiedliwienia dla twojej nieobecności. Policja pewnie też niedługo się zjawi. Nie możemy już dłużej uciekać. Ty nie możesz.
- Spokojnie, mam plan. Będzie dobrze. Wszystko obmyśliłem - odparł zupełnie nieprzejęty.
- Powiesz mi w końcu co to za plan? - zapytałam zniecierpliwiona.
-Wendy, wyobrażasz sobie, jakby to było żyć w świecie, gdzie moglibyśmy być tak zupełnie wolni? Codziennie robić, co nam się podoba. Nikt niczego by nam nie zabronił. Nikt nie kazałby nam dorosnąć, nie oczekiwałby tego. Pomyśl, życie byłoby niesamowitą przygodą. - Chłopiec, poniesiony swoją idealną wizją, zaczął skakać po całym pokoju. - Ty, ja i Bella. Wymyślalibyśmy niesamowite gry i zabawy.
- Moglibyśmy zabrać też inne dzieci? - odezwała się Bella. Dopiero sobie przypomniałam o jej obecności.
To pytanie jeszcze bardziej pobudziło Petera.
- Oczywiście. Zagubione dzieci, które również nie chcą dorastać. To byłby świat dla takich jak my. W końcu bylibyśmy wolni.
Bella wpatrywała się w chłopca z uwielbieniem, jednak ja byłam coraz bardziej zmieszana.
- Peter, to na pewno wspaniałe miejsce. Jednak nie rozumiem, co ma wspólnego z twoim planem? Zostało nam mało czasu...
Byłam przerażona i zdenerwowana całą tą chorą sytuacją, a Peter zachowywał się, jakby postradał rozum.
- Nie rozumiesz? - Chłopiec był wyraźnie zaskoczony. - Wendy, oni wszyscy nas ograniczają, nie pozwalają nam być szczęśliwi. Wszyscy. Dlatego musimy stąd uciec w lepsze miejsce. Mała rybka powiedziała mi, że istnieje. Już dawno widziałem je w snach. Wiem, że tam jest i zaprowadzę nas tam.
Był taki podekscytowany, dumny. A do mnie dotarło, że on nie żartuje.
- Proszę cię, jaki inny świat? O czym ty mówisz? Jaka rybka?
- Moja rybka. Pojawiła się niedawno i o wszystkim mi powiedziała. Zobaczysz, w Nibylandii będziemy szczęśliwi. I wolni. - Szaleństwo w jego oczach mnie przerażało. W tamtej chwili byłam już pewna, że mój przyjaciel zwariował, jednak nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować.
- Nibylandia?
- Tak mówiła o tym świecie rybka. Chodźcie, to już pora.
Peter chwycił Bellę za rękę i zaczął prowadzić ją na balkon.
- Wendy, no już! Pospiesz się! - popędzał mnie. Stałam jak wmurowana. Mój mózg powoli przetwarzał całą tę sytuację i szalone słowa chłopca.
Nagle usłyszałam głosy dochodzące z dołu. Rodzice wrócili...
Byłam tak skołowana, że kiedy Peter zawołał mnie kolejny raz, poszłam za nim.
- Widzicie tę gwiazdę? Drugą od prawej. - Sprecyzował, wskazując palcem. - Tam jest Nibylandia.
- I jak się tam dostaniemy? Peter, proszę cię. Moi rodzice niedługo tu przyjdą. Naprawdę musimy się zastanowić, co zrobić. Skup się.
- Polecimy tam - odpowiedział radośnie, ignorując dalszą część mojej wypowiedzi.
Spojrzałam na Bellę. Dziewczynce chyba udzieliło się moje zdenerwowanie i zaczynała rozumieć powagę sytuacji. Podziw w jej spojrzeniu zastąpiło zmieszanie.
Chłopiec, dalej na nic nie zważając, wskoczył na balustradę. Teraz byłam przerażona.
- Peter! Peter, błagam cię, zejdź stamtąd! Uciekniemy do Nibylandii, wszystko będzie dobrze, tylko zejdź!
Chłopiec zachowywał się, jakby mnie nie słyszał. Bella zaczęła cicho płakać, a moi rodzice w każdej chwili mogli tu wejść.
- Chodź Wendy! Zaufaj mi. Zabiorę cię do miejsca, gdzie wszystkie marzenia się spełniają. Wystarczy, że uwierzysz.- Wyciągnął do mnie rękę.
Złapałam ją szybko, mając nadzieję, że uda mi się ściągnąć go z barierki. Jednak Peter niespodziewanie pociągnął mnie w swoją stronę. Mocniej niż myślałam, że mógłby.
Wszystko działo się tak szybko. Kroki na schodach, krzyk Belli, mój. Śmiech Petera, jego ręce trzymające mnie kurczowo. Utrata gruntu pod nogami.
I nagle spadaliśmy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro