Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

- Peter, o czym ty mówisz? Nie możemy na zawsze pozostać dziećmi. To niemożliwe. Czas płynie, a my starzejemy się razem z nim. Nie zatrzymamy tego, nieważne jak bardzo byśmy chcieli.

Wiedziałam, że chłopiec się bał. I w tej sytuacji, ani trochę mu się nie dziwiłam. Ale jego słowa i szaleńczy wzrok zaczynały mnie przerażać. 

- Wymyślę coś, obiecuję. Daj mi trochę czasu, a wszystkim się zajmę. Zajmij się moją Bellą przez ten czas, dobrze?- Peter był taki... podekscytowany? Byłam zmieszana jego nagłą zmianą nastroju.

- Peter, proszę cię. Dokąd chcesz iść? Zostań, jakoś sobie poradzimy. - Próbowałam jakoś go przekonać. Nie wiedziałam, co planował, ale w tym stanie nie mogło to być nic dobrego.

- Jeszcze nie mogę ci powiedzieć. Nie, tak, to za wcześnie. Ale zobaczysz niedługo, przekonasz się. Będziesz szczęśliwa, obiecuję ci, Wendy.- Mówił bardzo chaotycznie i wydawał się strasznie rozkojarzony. Martwiłam się o niego coraz bardziej. Ale z jego spojrzenia zupełnie zniknął strach i zmartwienie. Tylko, że ja już nie byłam pewna czy to dobrze...

Po chwili chłopiec znów się odezwał.

- Powiedz pani Groundy, że nie wiem...-zamyślił się na chwilę.- Że ktoś z policji przyjechał, a ja pojechałem razem z nim. Gdyby o coś pytała, wymyśl coś. Uwierzy we wszystko, spokojnie. Odeślij ją jakoś do domu i zajmij się Bellą, dobrze?

- Ale, Peter...- Nie zdążyłam otrząsnąć się z tego co powiedział chłopiec, a ten pobiegł w sobie tylko znaną stronę... 

Nie miałam pojęcia, co zrobić. Biec za nim? Może powiedzieć o tym pani Groundy? Lub wykonać plan Petera...

Nie miałam pojęcia, co zamierzał. Ten jego szaleńczy błysk w oku i nagła zmiana nastroju naprawdę mnie niepokoiły. Ale przecież nie mogło to być nic bardzo złego, prawda? Może przesadzam. Jest przerażony całą tą sytuacją z ojcem i teraz tak się zachowuje. To pewnie jakiś rodzaj szoku. Przynajmniej się tak nie zamartwiał. Zajmę się Bellą, a kiedy Peter wróci odwiodę go od tego, co zamierza, jeżeli okaże się to głupie lub niebezpieczne.

Po chwili wróciłam do pani Groundy, która właśnie wychodziła z kuchni.

- O, dziecko, tutaj jesteś. A gdzie Peter?-zapytała.

- Jakiś policjant chwilę temu przyjechał. Zabrał Petera na przesłuchanie. Ja zostałam, żeby pani o tym powiedzieć. Zajmę się Bellą, spokojnie.

- Jak to? Peter tak po prostu z nim pojechał? Powinnam była jechać z nim. Jest dzieckiem.

- On... Akurat była pani z Bellą. Stwierdził, że nie chce zabierać pani więcej czasu. Pewnie jest już pani zmęczona. Zostanę z nią, a pani niech wróci do domu. Pewnie ma pani masę rzeczy do zrobienia.- Ten argument chyba był trafiony, ponieważ kobieta się zawahała.

Widziałam po niej, że naprawdę nie chce nas zostawiać, a najchętniej pojechałaby jeszcze z Peterem. 

- Ja właściwie powinnam jeszcze... Ale nie mogę was samych zostawić. A twoi rodzice? Powinnam cię jeszcze odprowadzić do domu, zadzwonić do nich...

- Ah, jeżeli pożyczyłaby mi pani, telefon to do nich zadzwonię, że zostanę tu na dłużej.- Nie wspominałam, że w ogóle nie mają pojęcia, iż nie siedzę teraz w domu. Miałam nadzieję, że tata był bardzo zajęty pracą i jeszcze nie zauważył mojego zniknięcia. Właściwie często o mnie zapominał, gdy pracował. Tym razem naprawdę na to liczyłam.

Pani Groundy oczywiście zgodziła się użyczyć mi telefonu. Odeszłam kawałek i wybrałam numer taty.

- George Darling z tej strony. W czym mogę pomóc?- usłyszałam zmęczony głos ojca.

- Tato! Tu Wendy.

- O, hej skarbie. Co się stało? I z czyjego telefonu ty dzwonisz?- Tata najwidoczniej nie zauważył, kiedy wyszłam z domu.

- Jestem właśnie u koleżanki. Pamiętasz, mówiłam ci o tym.- Tata często nawet w wolnym czasie myślami był w pracy, więc zwykle bez problemu wciskałam mu, że wcześniej się na coś zgodził.

- A tak, tak.- W tle słyszałam odgłos klawiatury. Czyli dalej w pracy...

- Z jej telefonu dzwonię. Zostanę na noc, okej?

- Jasne. Skarbie, ja muszę już kończyć. Wrócisz sama?

- Tak, tak. Pa tato.

- Pa, Wendy.

Oddałam telefon pani Groundy. Jeszcze chwilę musiałam ją zapewniać, że może spokojnie wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami, ale w końcu się ugięła.

- No dobrze. Ale za jakąś godzinkę, dwie wrócę. W razie czego przychodź śmiało. A jeżeli Peter nie wróci lub nie da znaku życia, dopóki nie wrócę, to po niego jedziemy.

- Oczywiście, nie ma problemu. 

W końcu zamknęłam drzwi za kobietą i wróciłam do salonu. Miałam nadzieję, że te dwie godziny wystarczą Peterowi. 

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chodziłam po domu w tą i z powrotem. Martwiłam się o Petera. Był gdzieś teraz sam, w raczej złym stanie. W szoku, przestraszony i z sobie tylko znanym planem. Przeklinałam to, że wtedy za nim nie pobiegłam i go nie zatrzymałam. Ale teraz było już za późno. 

Nie wiedziałam ile czasu minęło, kiedy zobaczyłam małą Bellę schodzącą po schodach. Widać było, że dopiero się obudziła.

- Gdzie jest Peter?- zapytała. Imię brata powiedziała całkiem zabawnie, gdyż nie potrafiła wymówić "r".

- Peter niedługo wróci, Aniołku- zapewniłam, chociaż sama nie byłam tego pewna. 

- Nie mogłam spać. Mogę posiedzieć z tobą?

- Oczywiście. Możemy pooglądać bajki, jeśli chcesz- zaproponowałam.

Dziewczynka radośnie przystała na moją propozycję. Włączyłam jej telewizor i usiadłam obok niej. Kiedy ta oglądała w skupieniu, przyjrzałam się jej. Nie była bardzo podobna do Petera, poza zielonymi oczami, które oboje mieli identyczne. Zastanawiałam się, które z nich było bardziej podobne do ojca, a które do matki, gdy nagle usłyszałam huk roztrzaskującego się szkła...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro