Rozdział 11
- Peter, o czym ty mówisz? Nie możemy na zawsze pozostać dziećmi. To niemożliwe. Czas płynie, a my starzejemy się razem z nim. Nie zatrzymamy tego, nieważne jak bardzo byśmy chcieli.
Wiedziałam, że chłopiec się bał. I w tej sytuacji, ani trochę mu się nie dziwiłam. Ale jego słowa i szaleńczy wzrok zaczynały mnie przerażać.
- Wymyślę coś, obiecuję. Daj mi trochę czasu, a wszystkim się zajmę. Zajmij się moją Bellą przez ten czas, dobrze?- Peter był taki... podekscytowany? Byłam zmieszana jego nagłą zmianą nastroju.
- Peter, proszę cię. Dokąd chcesz iść? Zostań, jakoś sobie poradzimy. - Próbowałam jakoś go przekonać. Nie wiedziałam, co planował, ale w tym stanie nie mogło to być nic dobrego.
- Jeszcze nie mogę ci powiedzieć. Nie, tak, to za wcześnie. Ale zobaczysz niedługo, przekonasz się. Będziesz szczęśliwa, obiecuję ci, Wendy.- Mówił bardzo chaotycznie i wydawał się strasznie rozkojarzony. Martwiłam się o niego coraz bardziej. Ale z jego spojrzenia zupełnie zniknął strach i zmartwienie. Tylko, że ja już nie byłam pewna czy to dobrze...
Po chwili chłopiec znów się odezwał.
- Powiedz pani Groundy, że nie wiem...-zamyślił się na chwilę.- Że ktoś z policji przyjechał, a ja pojechałem razem z nim. Gdyby o coś pytała, wymyśl coś. Uwierzy we wszystko, spokojnie. Odeślij ją jakoś do domu i zajmij się Bellą, dobrze?
- Ale, Peter...- Nie zdążyłam otrząsnąć się z tego co powiedział chłopiec, a ten pobiegł w sobie tylko znaną stronę...
Nie miałam pojęcia, co zrobić. Biec za nim? Może powiedzieć o tym pani Groundy? Lub wykonać plan Petera...
Nie miałam pojęcia, co zamierzał. Ten jego szaleńczy błysk w oku i nagła zmiana nastroju naprawdę mnie niepokoiły. Ale przecież nie mogło to być nic bardzo złego, prawda? Może przesadzam. Jest przerażony całą tą sytuacją z ojcem i teraz tak się zachowuje. To pewnie jakiś rodzaj szoku. Przynajmniej się tak nie zamartwiał. Zajmę się Bellą, a kiedy Peter wróci odwiodę go od tego, co zamierza, jeżeli okaże się to głupie lub niebezpieczne.
Po chwili wróciłam do pani Groundy, która właśnie wychodziła z kuchni.
- O, dziecko, tutaj jesteś. A gdzie Peter?-zapytała.
- Jakiś policjant chwilę temu przyjechał. Zabrał Petera na przesłuchanie. Ja zostałam, żeby pani o tym powiedzieć. Zajmę się Bellą, spokojnie.
- Jak to? Peter tak po prostu z nim pojechał? Powinnam była jechać z nim. Jest dzieckiem.
- On... Akurat była pani z Bellą. Stwierdził, że nie chce zabierać pani więcej czasu. Pewnie jest już pani zmęczona. Zostanę z nią, a pani niech wróci do domu. Pewnie ma pani masę rzeczy do zrobienia.- Ten argument chyba był trafiony, ponieważ kobieta się zawahała.
Widziałam po niej, że naprawdę nie chce nas zostawiać, a najchętniej pojechałaby jeszcze z Peterem.
- Ja właściwie powinnam jeszcze... Ale nie mogę was samych zostawić. A twoi rodzice? Powinnam cię jeszcze odprowadzić do domu, zadzwonić do nich...
- Ah, jeżeli pożyczyłaby mi pani, telefon to do nich zadzwonię, że zostanę tu na dłużej.- Nie wspominałam, że w ogóle nie mają pojęcia, iż nie siedzę teraz w domu. Miałam nadzieję, że tata był bardzo zajęty pracą i jeszcze nie zauważył mojego zniknięcia. Właściwie często o mnie zapominał, gdy pracował. Tym razem naprawdę na to liczyłam.
Pani Groundy oczywiście zgodziła się użyczyć mi telefonu. Odeszłam kawałek i wybrałam numer taty.
- George Darling z tej strony. W czym mogę pomóc?- usłyszałam zmęczony głos ojca.
- Tato! Tu Wendy.
- O, hej skarbie. Co się stało? I z czyjego telefonu ty dzwonisz?- Tata najwidoczniej nie zauważył, kiedy wyszłam z domu.
- Jestem właśnie u koleżanki. Pamiętasz, mówiłam ci o tym.- Tata często nawet w wolnym czasie myślami był w pracy, więc zwykle bez problemu wciskałam mu, że wcześniej się na coś zgodził.
- A tak, tak.- W tle słyszałam odgłos klawiatury. Czyli dalej w pracy...
- Z jej telefonu dzwonię. Zostanę na noc, okej?
- Jasne. Skarbie, ja muszę już kończyć. Wrócisz sama?
- Tak, tak. Pa tato.
- Pa, Wendy.
Oddałam telefon pani Groundy. Jeszcze chwilę musiałam ją zapewniać, że może spokojnie wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami, ale w końcu się ugięła.
- No dobrze. Ale za jakąś godzinkę, dwie wrócę. W razie czego przychodź śmiało. A jeżeli Peter nie wróci lub nie da znaku życia, dopóki nie wrócę, to po niego jedziemy.
- Oczywiście, nie ma problemu.
W końcu zamknęłam drzwi za kobietą i wróciłam do salonu. Miałam nadzieję, że te dwie godziny wystarczą Peterowi.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chodziłam po domu w tą i z powrotem. Martwiłam się o Petera. Był gdzieś teraz sam, w raczej złym stanie. W szoku, przestraszony i z sobie tylko znanym planem. Przeklinałam to, że wtedy za nim nie pobiegłam i go nie zatrzymałam. Ale teraz było już za późno.
Nie wiedziałam ile czasu minęło, kiedy zobaczyłam małą Bellę schodzącą po schodach. Widać było, że dopiero się obudziła.
- Gdzie jest Peter?- zapytała. Imię brata powiedziała całkiem zabawnie, gdyż nie potrafiła wymówić "r".
- Peter niedługo wróci, Aniołku- zapewniłam, chociaż sama nie byłam tego pewna.
- Nie mogłam spać. Mogę posiedzieć z tobą?
- Oczywiście. Możemy pooglądać bajki, jeśli chcesz- zaproponowałam.
Dziewczynka radośnie przystała na moją propozycję. Włączyłam jej telewizor i usiadłam obok niej. Kiedy ta oglądała w skupieniu, przyjrzałam się jej. Nie była bardzo podobna do Petera, poza zielonymi oczami, które oboje mieli identyczne. Zastanawiałam się, które z nich było bardziej podobne do ojca, a które do matki, gdy nagle usłyszałam huk roztrzaskującego się szkła...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro