Rozdział 7. "40% szans."
/Maryna/
Jestem już w dziewiątym miesiącu ciąży. Gabryś jest bardzo szczęśliwy. Ja też. Pokoik dla dzieci jest zrobiony. Gabryś nagrał sobie na telefon nagranie bicia serc naszych dzieci. Znamy już jakie będą mieli płci. Będziemy mieli synka i córeczkę. Gabryś zdecydował nazwać naszego synka Wiktor, a ja zdecydowałam by nazwać córeczkę Ania. Obecnie siedziałam na kanapie, a Gabryś kończył się szykować do pracy. Zawsze raz na jakiś czas brał więcej dyżurów by dokupić rzeczy dla dzieci.
-Pamiętaj Marynka gdyby coś się działo od razu dzwoń.- Powiedział Gabryś całując mnie w czoło. Wiedziałam, że od kąt dowiedział się o mojej ciąży stara się zrobić wszystko by dzieciom nic nie było.
-Gabryś powtarzasz mi to codziennie.- Powiedziałam z uśmiechem patrząc jak Gabriel pocałował mnie w brzuch.
-A wy maluszki nie męczcie mamusi.- Powiedział Gabryś, a po chwili wyszedł z domu. Włączyłam telewizor i zaczęłam oglądać jeden z seriali.
/Gabriel/
Kiedy przebrałem się w szatni w robocze ciuchy schowałem obrączkę do pudełeczko które schowałam do kieszeni bluzy. Poszedłem do swojej szafki i schowałem do niej swoją torbę z ubraniami.
-Nowy, Martyna wezwanie!- Usłyszałem głos doktora Banacha. Od razu pobiegłem do karetki. W siadłem za kierownice. Kiedy doktor Banach i Martyna wsiedli ruszyłem. Na miejscu okazało się, że młody chłopak wpadł w sidła w sadzie.
-On tu idzie!- Krzyknął przerażony chłopak gdy podbiegł do nas jakiś mężczyzna z karabinem. Doktor Banach zabrał mężczyznę do karetki. Kiedy przełożyłem z Martyną chłopaka na deskę. Następnie wstaliśmy trzymając deskę i sprzęt.
-Nowy, Martyna nie ruszcie się!- Krzyknął doktor Banach.- Tam są bomby!- Słowa doktora Banacha mnie przeraził. Miałem nadzieje, że Martyna nie stoi na bombie. Po kilku minutach przyjechał zespół doktor Anny. Saper zaczął przeszukiwać pole. Bałem się. Saper znalazł 2 bomby.- Została tylko jedna bomba.- Powiedział doktor Banach przez radio. W pewnej chwili wykrywacz metalu który trzymał saper zaczął piszczeć znajdując się pod moimi nogami. Byłem przerażony. Nie mogłem zginąć. Nie teraz kiedy moja żona była w domu sama w ciąży. Zrobiło mi się trochę słabo ale musiałem dać radę. Piotrek przeją ode mnie deskę po czym poszli do karetki. Bałem się.- Nowy jak się czujesz?- Usłyszałem głos doktora Banacha w radiu. Wziąłem Radio do ręki.
-Bywało lepiej. Dam rade. Nie mam wyjścia.- Powiedziałem parząc na niego.
-Dokładnie. Jak byś się źle czuł mów od razu.- Powiedział doktor Banach.
-Dobrze.- Powiedziałem patrząc na nich. Saper zaczął majstrować coś przy bombie. Nie ruszałem się. Bałem się. Po chwili saper wstał i poszedł do swojego przełożonego.
/Wiktor/
Podszedłem zniecierpliwiony do sapera i jego przełożonego. Miałem nadzieje, że Nowemu nic się nie stanie.
-Czemu go zostawiłeś?- Spytałem patrząc na sapera.
-Jak przetnę kabel wszytko wyleci w powietrze, a on ma 40% szans na przeżycie.- Słowa sapera mnie załamały. Nowy nie mógł umrzeć. Był za młody. Nagle Nowy zaczął ledwo stać na nogach. Podbiegłem do niego. W ostatniej chwili go złapałem. Wyjąłem butelkę z wodą i wcisnąłem ją w rękę Nowego. Napił się po czym poszedłem do reszty.
/Gabriel/
Czułem się trochę lepiej po napiciu się wody. Saper ubrał mnie w jakiś kombinezon. Gdy saper ubrał mnie w jakiś kombinezon wziąłem radio do reki.
-Dasz mi jeszcze 5 minut? M-Muszę porozmawiać z doktorem Banachem. W cztery oczy.- Spojrzałem na sapera.
-Dobra. Tylko 5 minut.- Powiedział saper po czym poszedł po Wiktora. Gdy przyszedł do mnie doktor Banach starałem się nie rozpłakać.- Doktorze n-niech zespół doktor Anny j-jedzie pod t-ten adres.- Powiedziałem dając mu kartkę z adresem.
-Ale po co?- Spytał się doktor.
-N-Niech oni tam jadą!- Krzyknąłem przerażony i bliski płaczu.
-Dobrze Gabryś. Pojadą tam.- Powiedział i poszedł. Spojrzałem na sapera.
-Aż tak zależy ci by pojechali pod ten adres?- Spytał się gdy wytarłem oczy rękawem.
-Tam jest moja żona. Jest w 9 miesiącu ciąży. Spodziewa się bliźniaków. Nie mogę umrzeć rozumiesz?!- Powiedziałem głośniej bliski płaczu.
-Zrobię co w mojej mocy. Kiedy powiem 3 zejdziesz z bomby dobrze?- Spytał się, a ja w odpowiedzi przytaknąłem głową.- 1... 2... 3.- Powiedział gdy nadal stałem na bombie.
-Kocham cie Maryna.- Wyszeptałem, a po policzku spłynęła mi łza. Zszedłem z bomby. Wystrzeliła ona w górę i odrzuciła mnie na kilka metrów z głośnym hukiem. Straciłem przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro