Pisanie przed i po wydaniu
Kiedyś wyobrażałam sobie, że mając za sobą debiut, będę pisała z o wiele większą śmiałością, słowa będą same spływały z moich palców, a kolejne książki powstaną w tempie 60k słów na miesiąc.
Otóż nic bardziej mylnego!
Po wielu latach i perypetiach w końcu mi się udało! Trzymałam w dłoniach ponad czterysta stron wydrukowanego tekstu, z profesjonalną okładką i patronatem Lubimy Czytać. Spływały do mnie kolejne recenzje, w większości bardzo pozytywne. To co, teraz nic, tylko siąść i zacząć pisać kolejną część, prawda?
Nagle uświadomiłam sobie, że nie piszę już tylko dla siebie. To nie jest zabawa. Kolejny tekst, jaki napiszę, nie będzie tylko powiastką, którą "może sobie Kiedyś wydam". Druga część mojej serii będzie rozbierana na czynniki pierwsze przez wydawcę, redakcję i korektę. Czekają na nią czytelnicy, którzy zainwestowali w część pierwszą i mają swoje oczekiwania. I wtedy się zaczęło.
Godzinami wpatrywałam się w migający kursor, analizując każde nowe zdanie. Czy ten zaimek jest tu potrzebny? Czy metafor i porównań nie jest za dużo/za mało? Kursor jednak milczał, a biała strona Worda onieśmielała coraz bardziej. Każdy stworzony akapit wydawał się płaski i nie dorastał do pięt słowom, które wcześniej układałam sobie w głowie. Zapisane słowa nie oddawały tego, co miałam w notatkach.
Szybko zatęskniłam za czasami, gdy pisany tekst był przede wszystkim historią, którą chciałam opowiadać i którą sama chciałam poznać do końca. Pamiętam, że bodajże w "Dżumie" (poprawcie mnie, jeśli się mylę) był typ, który przez całe życie szlifował jedno, otwierające powieść zdanie. Śmiałam się z niego do rozpuku, aż w końcu i mnie dotknęła ta straszna choroba ;)
Kiedy byłam bliska porzucenia wszystkiego, doszłam do wniosku, ze trudno, spróbuję powrócić do starych nawyków. Przestałam myśleć o przecinkach, zaimkach, metaforach... Niech historia sama mnie prowadzi. Na przypale albo wcale!
Tak powstała druga część serii o Sarze, która zebrała nawet lepsze recenzje niż pierwsza, a wszystko dzięki temu, że w końcu przestałam wszystko analizować.
Dzisiaj piszę tak jak kiedyś. A to, że tekst będzie kiedyś w druku? Podczas pisania staram się o tym nie myśleć, choć przyznaję, że trzymanie w rękach własnej książki to naprawdę cudowne uczucie! Pisząc myślę przede wszystkim o bohaterach i o tym, co jeszcze wymyślą. Potem myślę o czytelnikach o tym, co powiedzą na kolejne perypetie, które zafundowały sobie postaci (ja mam tak naprawdę od około piątego rozdziału bardzo mało do powiedzenia...).
A druk? Premiera książki? Cóż, cytując Scarlett O'Harę: "Pomyślę o tym jutro...".
I Wam także polecam ten sposób. Cokolwiek Was powstrzymuje od pisania, odłóżcie na moment i po prostu piszcie! Może nie od razu powstanie najlepsza historia na świecie, ale wiecie, jaki tekst na pewno nie jest dobry?
Taki, który nigdy nie powstanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro