Rozdział 20. Chusteczka haftowana
Zapomniałam wspomnieć: w poprzednim rozdziale wchodzimy w Miasto Upadłych Aniołów
• • •
— Co to jest? — zapytał Jace, patrząc na blat biurka Melissy. — Chusteczka haftowana?
Biurko Melissy ozdabiało kilka kwadratowych skrawków delikatnego materiału, nad którymi szatynka pracowała w wolnym czasie. W tej chwili wyszywała na materiale kształt przypominający czaplę, natomiast uwagę Jace'a przyciągnęło zupełnie inne dzieło. Jeden z materiałów wyglądał tak, jakby Melissie wylały się kolorowe farby - nici w przeróżnych kolorach nachodziły na siebie, tworząc zupełnie nieregularne wzory.
— Ta, weź ją i rzuć Clary pod nogi — zaśmiała się Melissa, nie przerywając wyszywania czapli. Siedziała lekko pochylona i nieco oddalona od biurka, prawie ignorując otoczenie. Dopiero walący i palący się świat mógłby wyrwać ją z tego zajęcia.
— Nie mam w zwyczaju wykradania cudzych dzieł — odparł Jace, a Melissa podniosła na niego wzrok. Jeden luźnych kosmyków, który niesfornie nie załapał się do kucyka, okalał jej jasną twarz.
— Nie, mówię serio, możesz ją sobie wziąć — zapewniła go. — Akurat ta jakoś średnio mi odpowiada, a zresztą po co mi tyle chusteczek?
Jace niewinnie wzruszył ramionami.
— No nie wiem, a co, jeśli złapie cię katar stulecia?
Melissa przewróciła oczami.
— A może nie?
— Nigdy nie wiesz — blondyn znów wzruszył ramionami, równie niewinnie, co poprzednio. — W życiu różnie bywa, niczego nie...
— Lepiej już się nie wypowiadaj, bo wykraczesz — przerwała mu, po czym podała mu chusteczkę, która tak bardzo zwróciła jego uwagę. — Bierz i nie marudź, może akurat zechcesz sobie popłakać i będzie jak znalazł — dodała złośliwie, mając zamiar podroczyć się z bratem.
Tyle że po tych koszmarach, które od dłuższego czasu męczyły Jace'a po nocach, ten rzeczywiście czasami miał ochotę wypuścić z siebie cały potok łez bezsilności.
Mimo to Jace nie pokazał po sobie, że coś jest nie tak.
— Czy ty właśnie sugerujesz mi, że jestem mazgajem?
Melissa położyła sobie dłoń na sercu.
— Jakżebym śmiała...
— Ja myślę — odparł Jace, po czym wziął chusteczkę, którą podsunęła mu Melissa. — Na pewno nie jest ci potrzebna?
— Na pewno, na pewno — zapewniła go i wróciła do wyszywania czapli. — Mam nadzieję, że spodoba się Clary. Albo przyda tobie.
Jace puścił ostatnią uwagę mimo uszu, po czym ostrożnie złożył chusteczkę i równie ostrożnie schował ją w kieszeni spodni. Obchodził się z tym kawałkiem materiału równie delikatnie jak z najdelikatniejszą chińską porcelaną.
Po południu Melissa udała się wraz z Neilem, by rozejrzeć się, czy w okolicy nie ma przypadkiem demonów. Jej Sensor wskazywał na to, że gdzieś w okolicy jest demon.
— Jest niedaleko — zauważył Neil, na co Melissa pokiwała głową.
— Z pewnością, tylko teraz musimy tego dziada znaleźć — odparła szatynka, rozglądając się dookoła z nadzieją na znalezienie jakichkolwiek śladów obecności demona.
Melissa ściskała w dłoni swoje serafickie ostrze, natomiast Neil miał kuszę - najbardziej specjalizował się w strzelaniu właśnie z kuszy.
W pewnym momencie Sensor zaczął wyraźnie wskazywać na obecność demona.
— Jest blisko — powiedziała półgłosem Melissa. — Nawet bardzo blisko.
I rzeczywiście, demon był niezwykle blisko, bo przy następnym zakręcie go znaleźli - był to ślepy zaułek, na końcu którego siedziała przerażona dziewczyna. Demon zbliżał się do niej coraz bardziej i bardziej, a po policzkach dziewczyny spływały łzy przerażenia.
Nocni Łowcy nie zamierzali się patyczkować. Neil wycelował kuszę w demona, a wypuszczony bełt utkwił w jego ręce. Demon zostawił w spokoju dziewczynę, by rozprawić się z tymi, którzy przeszkadzają mu w spotkaniu. Nie trwała to długo, bo Melissa zdążyła wcześniej wypowiedzieć imię anioła, a następnie przeszyć demona rozjarzonym ostrzem. Demon zniknął, a została po nim kałuża czarnej posoki.
Zaatakowana przez demona dziewczyna już miała uciec z zaułka, ale pisnęła z przerażeniem, kiedy zauważyła pojawiających się znikąd Nocnych Łowców. Ubrane na czarno postacie z bronią tak bardzo ją przeraziły, że aż upadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach.
— Nie róbcie mi krzywdy — poprosiła płaczliwym głosem. — Ja...
Nie dokończyła zdania - z jej oczu łzy płynęły potokami. Melissa natychmiast znalazła się tuż obok niej i delikatnie pogłaskała dziewczynę po ramieniu.
— Nie zamierzamy zrobić ci krzywdy — zapewniła ją. — Przyszliśmy tu, aby cię uratować.
Dziewczyna zamrugała oczami, próbując odgonić łzy. Melissa pogrzebała w kieszeni, po czym wyjęła z niej chusteczkę, którą rano skończyła haftować - była to właśnie ta chusteczka z czaplą. Podała ją dziewczynie, by ta mogła otrzeć łzy.
— Co... Co to było? — zapytała, otarłszy policzki z łez. — To okropne coś, przed czym mnie obroniliście?
— To był demon — wyjaśnił Neil. — Właśnie z nimi walczymy.
— Demon? — głos dziewczyny lekko się załamał. — Z nimi walczycie? To znaczy... Jest ich więcej?
— O wiele więcej — zapewniła ją Melissa. — Dlatego właśnie tu jesteśmy. By zraniły jak najmniej ludzi.
Niewiele myśląc, dziewczyna po prostu rzuciła się Melissie w ramiona i zapłakała. Szatynka nawet nie próbowała jej odepchnąć - domyślała się, że spotkanie z demonem musiało być dla niej okropnym doświadczeniem.
Przytulała ją tak przez dłuższą chwilę, zanim dziewczyna nie odsunęła się, ocierając pozostałe łzy.
— Przepraszam...
— Nie musisz przepraszać — zapewniła ją Melissa z uśmiechem.
Dziewczyna też się uśmiechnęła. Nieco blado, ale jednak.
— Dziękuję za to, że mnie uratowaliście.
— Cieszymy się, że mogliśmy pomóc — powiedział Neil, uśmiechając się.
— Jak masz na imię? — spytała Melissa.
— Ellen — odpowiedziała.
— Miło nam cię poznać. — Melissa uśmiechnęła się ciepło. — Ja jestem Melissa, a to jest Neil.
Ellen uśmiechnęła się, po czym zaczęła się podnosić.
— Powinnam już wracać do domu...
— To zrozumiałe — przytaknęła Melissa. — Odprowadzimy cię. Te demoniska mogą być wszędzie.
Ellen pokiwała z wdzięcznością. Przerażała ją wizja samotnego powrotu do domu, jednak bała się poprosić o odprowadzenie. Cieszyła się, że Melissa jej to zaproponowała.
— Samotny spacer nie był za dobrym pomysłem — zauważył Neil, kiedy Ellen powiedziała im, gdzie mieszka, a teraz zmierzali w tamtym kierunku.
Ellen westchnęła ciężko, po czym przejechała dłońmi po swoich ciemnobrązowych, falowanych włosach. Miała nieco ciemniejszą cerę, a jej oczy można było porównać do koloru kawy. Naprawdę ciemnej kawy.
— Też tak uważam — przytaknęła. — Ale... To nie moja wina, że zerwał ze mną chłopak.
Melissa spojrzała na nią ze współczuciem. Ellen wyglądała na smutną z tego powodu, dlatego szatynka nie wahała się objąć ją ramieniem. Brunetka nie protestowała - z jej ust wydobyły się ciche podziękowania.
Nocna Łowczyni uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
— To naprawdę żaden problem.
Ellen przez chwilę milczała, po czym jakby sobie o czymś przypomniała i zaczęła grzebać w kieszeni. Wyjęła z niej chusteczkę od Melissy, kórą otarła wcześniej swoje łzy. Wyciągnęła ją do szatynki z zamiarem oddania.
— Dziękuję. Twoja chusteczka bardzo się przydała...
— Zatrzymaj ją — poprosiła Melissa, na co dziewczyna tylko skinęła głową.
Kiedy za Ellen zamknęły się drzwi jej domu, Melissa i Neil natychmiast skierowali swe kroki z powrotem do Instytutu, by nie niepokoić Ellen.
— Wiesz, mam wrażenie, że jeszcze się z nią spotkamy — powiedziała Melissa, a Neil uśmiechnął się pod nosem, bo on też tak uważał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro