Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13. Śmiercionośna projekcja

Przez salę przeszła fala szoku. Melissę zastanawiał fakt, że Valentine idzie sobie jakby nigdy nic, w dodatku nieuzbrojony, jakby był pewien, że nikt nie będzie próbował z nim walczyć. Po chwili jednak zrozumiała, dlaczego nie miał broni.

Valentine był tylko projekcją.

— Kogo ja widzę — powiedział z fałszywym uśmieszkiem, zatrzymując wzrok na Clary. — Clarissa i jej wampir... Kiedy sytuacja się ustabilizuje, będziemy musieli porozmawiać o twoim doborze zwierzątek domowych.

Słysząc to, Melissa wypuściła powietrze ze świstem. Nie podobało jej się określenie, jakim Valentine nazwał Podziemnych. Niestety, rzucenie w niego nożem nic by nie dało.

— Ile znajomych twarzy — mówił dalej, przechadzając się. — Patrick. Malachi. Amatis.

Kobieta nie poruszała się i patrzyła na Valentine'a z nienawiścią w oczach. Wciąż trzymała dłoń na ramieniu swojej córki.

— Nocni Łowcy nie zginęli przeze mnie — przekonywał zebranych w Sali Porozumień. — Zginęli z winy Clave, ponieważ mnie zignorowano — powiódł spojrzeniem po otaczających go Nocnych Łowcach. — Wielu z was należało kiedyś do mojego Kręgu. Pamiętacie, co przewidziałem piętnaście lat temu? Mówiłem, że jeśli nie sprzeciwimy się Porozumieniom, to naszą stolicę zaleją stada mieszańców. I co teraz? Będąca tylko w połowie człowiekiem szumowina ma czelność się nami rządzić. Moi przyjaciele, moi wrogowie, moi bracia zjednoczeni w Aniele, wierzycie mi teraz?

Nie otrzymał odpowiedzi na to pytanie. Cała sala wpatrywała się w niego, głównie z nienawiścią i słuchała dalszej dyskusji Valentine'a z Lukiem.

— Nie jestem wrogiem Nefilim — upierał się Valentine. — Za to ty już tak. Zwodzisz ich, by stanęli do walki, którą i tak przegrają, bo demonów, które mogę wezwać, jest znacznie więcej.

— Podziemnych i Nefilim jest jeszcze więcej — argumentował Luke, co spotkało się z prychnięciem Valentine'a.

Podziemni. Zwyczajni tchórze, uciekną, jak tylko wyczują kłopoty. To Nocni Łowcy urodzili się, by walczyć. Nie bez powodu srebro jest waszym postrachem, a Dzieci Nocy unikają słońca.

— Nie wszystkie Dzieci Nocy boją się słońca — zauważył Simon, którego Clary wciąż trzymała w mocnym uścisku. — Stoję w słońcu i jakoś się nie palę...

— Widziałem, jak nie dasz rady wypowiedzieć imienia Boga, wampirze — zadrwił Valentine i uśmiechnął się kpiąco. — Myślisz, że jeśli nie płoniesz na słońcu, to nie jesteś potworem?

Melissa zacisnęła pięści.

— Oczywiście, że nie jest! — zawołała, zwracając na siebie uwagę nie tylko Valentine'a, ale też całej sali, w tym Simona, który patrzył na nią ze zdumieniem.

— No proszę, Herondale — mężczyzna patrzył na nią z góry. — Odważna dziewczynka.

Szatynka zadarła głowę do góry, by lepiej widzieć Valentine'a, choć tak naprawdę wolałaby w ogóle na niego nie patrzeć.

— Jeśli już ktoś tu jest tchórzem i potworem, to pan. Nasyłać demony na Alicante, by zniszczyły to, o co dbali Nocni Łowcy przez tyle lat, to naprawdę szczyt niewdzięczności i okropieństwa.

— Trudno się z tym nie zgodzić — przytaknęła Clary, na co Valentine zmroził ją chłodnym spojrzeniem. — Widziałam, co zrobiłeś Ithurielowi. Tylko potwory tak postępują, a żaden Podziemny w życiu nie skrzywdziłby anioła...

— Gdybyś widziała anioła, to nie dzieliłabyś się tym z całym światem — stwierdził triumfująco. — Jeśli nie ze względu na siebie, to na swojego brata...

Melissa kątem oka zauważyła, że ktoś obok niej się porusza. Była to Amatis, która wystąpiła do przodu, stając obok córki przed podium.

— A co z moim bratem? — zapytała z gniewem. Zignorowała spojrzenie Luke'a, który zaczął powoli kręcić głową.

To jedno pytanie musiało nieco zbić z tropu Valentine'a.

— A co ma być?

— Powiedziałeś, że nie jest już moim bratem — odpowiedziała, nie odrywając od niego zagniewanego wzroku. — Zabrałeś mi Stephena, a moją córkę pozbawiłeś ojca. Zniszczyłeś naszą rodzinę. Jakim cudem uważasz, że nie jesteś wrogiem Nefilim, skoro nastawiasz ich przeciwko sobie? Nigdy nie wybaczę ci tego, że kazałeś mi grozić Lucianowi, jakby nie był już moim bratem. Sobie też nie wybaczę tego, że cię posłuchałam.

Choć Luke próbował coś powiedzieć, to jego siostra nie dała mu dojść do słowa. Melissa w skupieniu słuchała słów Amatis. Kobieta rzadko przemawiała publicznie, ale sprawiła, że wszyscy jej słuchali.

— Był taki czas, kiedy cię słuchaliśmy, Valentine — rzekła, nie opuszczając wzroku. — Ale ten czas już odszedł w niepamięć. Czy jest tu ktoś, kto się ze mną nie zgadza?

Nikt się nie odezwał. O dziwo, Valentine nie wyglądał na wytrąconego z równowagi przez to, że nikt nie sprzeciwił się słowom Amatis. Zupełnie, jakby miał już ułożony plan...

I najwyraźniej miał. Jego genialny pomysł polegał na przejęciu władzy nad Nocnymi Łowcami, bo w przeciwnym wypadku unicestwiłby Nefilim i za pomocą Kielicha Anioła utworzył swoją własną, posłuszną mu rasę.

Pomarzyć zawsze można, pomyślała Melissa. Ale niektóre marzenia nie mają przyszłości.

Inkwizytor Aldertree nie zamierzał pozwolić na przejęcie Rady. Głośno protestując, podszedł do Valentine'a, zapewne pewny, że ten nic mu nie zrobi, bo był tylko projekcją.

I to był jego błąd.

Melissa otworzyła szeroko oczy, kiedy ręka Valentine'a przeniknęła przez pierś Inkwizytora, a następnie z jego ust wydobył się głośny krzyk, kiedy Valentine jakby nigdy nic przekręcił rękę, utkwioną w piersi Aldertreego.

Inkwizytor upadł na podłogę, a Nocni Łowcy od razu zauważyli, że dłoń Valentine'a jest cała we krwi.

Melissa przez chwilę przyswajała to, co powiedział Valentine. Do jutra Rada miała podjąć decyzję. Tyle miała czasu, by pomóc przyjacielowi znaleźć bezpieczne schronienie dla jego siostry.

Amatis dołączyła do Luke'a, natomiast Melissa czym prędzej wybiegła z Sali Porozumień.

Biegła ulicami Alicante, które były już powoli odbudowywane po napaści demonów. Gdzieniegdzie dało się zauważyć zniszczenia, które nie zostały jeszcze naprawione.

Nie miała jednak czasu rozpaczać nad opłakanym stanem stolicy Idrisu, ponieważ miała teraz o wiele poważniejsze sprawy na głowie.

Znalazłszy się pod drzwiami domu Darkflame'ów, zapukała. Ze zdenerwowania kilka razy powtórzyła czynność, aż w końcu otworzył jej Neil.

— Lissa, tyle razy ci mówiłem, żebyś w razie potrzeby używała runy otwierającej...

— Nie gadaj tyle, bo mamy poważną sprawę — syknęła, po czym weszła do środka. Neil pokręcił głową, po czym z powrotem zamknął drzwi na klucz.

W salonie siedziała Adrienne, próbując skupić się na czytaniu. Zauważywszy Melissę, odrzuciła książkę i zerwała się na równe nogi.

— Wszystko dobrze? — zapytała, patrząc badawczo na szatynkę. — Wyglądasz, jakbyś biegła tu od Sali Porozumień...

— Bo biegłam — roześmiała się Melissa, jednak szybko spoważniała. — Dowiedziałam się dosyć sporo i muszę wam o tym powiedzieć.

Pokrótce wyjaśniła Neilowi i Adrienne, jakie warunki postawił Valentine.

— Dlatego uważam, że dobrym pomysłem będzie wysłanie Adrienne w bezpieczne miejsce... — dokończyła, ale spotkało się to z protestem ze strony blondynki.

— Nie! Nie chcę was tu zostawiać!

— Adi, nie jesteś jeszcze wyszkolona — odpowiedział łagodnie Neil, patrząc na siostrę z troską. Jednocześnie obracał na palcu pierścień rodowy z dużym D oraz wygrawerowaną na nim pochodnią. — Ukrycie cię gdzieś na czas zagrożenia będzie dużo bezpiecznie...

— Nie chcę być daleko od was... — wyszeptała dziewczyna, patrząc błagalnie na brata.

Neil westchnął, po czym podszedł do młodszej siostry i zamknął ją w mocnym uścisku. Przez chwilę trwali tak przytuleni, a Melissa patrząc na nich, uniosła kąciki ust w górę.

— Rodzice podejmą decyzję, co z tobą zrobić, Adi — powiedział w końcu Neil.

Adrienne nic nie odpowiedziała, wciąż wtulona w swojego brata.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro