Rozdział 12. Dozgonna wdzięczność
Melissa straciła przytomność na krótki czas - kiedy Sebastian unosił miecz, by zadać ostateczny cios jej parabatai, była już przytomna, jednak zbyt słaba, by wstać i pomóc przyjacielowi w walce. Ogarnęła ją wielka ulga, kiedy Verlac upuścił broń i zauważyła, że to Simon uratował jej przyjaciela przed poważnym zranieniem.
Będę mu za to dozgonnie wdzięczna.
— Ty mały kleszczu — warknął Sebastian. Miał zamiar pozbyć się Simona kopniakiem, jednak przeszkodził mu w tym Jace.
— Na twoim miejscu nie robiłbym tego — powiedział, trzymając w dłoni serafickie ostrze. — Nigdy nie zabiłem tym człowieka, ale nie ukrywam, że nie mam nic przeciwko, by spróbować.
Na twarzy Sebastiana pojawił się gniew. Spojrzał na Simona, po czym splunął i wypowiedziawszy kilka słów, zniknął w ciemnościach.
Melissa chwiejnie podniosła się z miejsca, jednak nie musiała daleko iść, bo Neil znalazł się tuż obok niej i zamknął ją w mocnym uścisku. Usłyszawszy krzyk Clary, obydwoje odsunęli się od siebie i szybko podeszli do niej.
Jace i Alec już przy niej byli. Ten pierwszy już trzymał w dłoni stelę. Kiedy narysowany przez niego iratze zaczął działać, Clary złapała się za głowę.
— Masz wstrząs mózgu — wyjaśnił Jace, patrząc na nią z niepokojem. — Urazy głowy mogą być niebezpieczne, musimy zabrać cię do lekarza Clave. Możesz wstać?
Kiedy stała już na własnych nogach, opierając się o Simona, by odzyskać równowagę, Jace spojrzał na nią poważnie.
— Co ty sobie myślałaś, kiedy atakowałaś Sebastiana bez jakiejkolwiek broni?
— To samo, co wszyscy — odpowiedział mu Alec. — Rzucił tobą jak piłką, Jace!
— Ja... Nie spodziewałem się tego — wyjaśnił blondyn. — Musiał przejść jakiś specjalny trening.
— Był za silny dla wszystkich — dodała Melissa, po czym uśmiechnęła się do Simona. — Ale Simon świetnie sobie z nim poradził.
Simon uniósł na nią wzrok i uśmiechnął się lekko, choć był też odrobinę zdziwiony. Rzadko otrzymywał komplementy od Nocnych Łowców, a ta Nocna Łowczyni najwyraźniej była bardzo serdeczna.
Wracając do Alicante, nie spotkali już żadnego demona, jednak trzymali broń w pogotowiu. Miasto to jednak nie wyglądało tak, jak zwykle - ulice były puste, w domach nie paliły się światła, a odłamki szkła z lamp ulicznych zaściełały ulice.
— Tak, to Alicante, słońce — powiedziała ze zmartwieniem Melissa, widząc, jak Clary ze zdziwieniem patrzy na ulice. — Mi też ciężko w to uwierzyć...
— Strasznie tu cicho — zauważył Alec.
— I nie cuchnie tu demonami — dodał Jace. O tym Melissa już od dawna wiedziała, bo nie czuła pulsowania Sensoru w kieszeni.
Kiedy dotarli do jasnej Sali Porozumień, Clary wyglądała tak, jakby za chwilę miała upaść. Choć Simon powtarzał jej, że powinna odpocząć, ona jednak uparcie powtarzała, że wszystko jest w porządku.
Zauważywszy Lightwoodów przy Placu Anioła, Alec ruszył w ich kierunku. Melissa spojrzała tam i od razu ogarnęło ją współczucie dla nich - Robert Lightwood trzymał w ramionach Maxa, najmłodsze dziecko Lightwoodów.
Jace nie ruszył się z miejsca - tępo wpatrywał się w martwe ciała Maxa i wyglądał na bardzo zagubionego. Melissa zastanawiała się, czy nie powinna do niego podejść, ale usłyszała dźwięk otwieranych drzwi - to Clary wychodziła na schody, a Simon podążał za nią. Pamiętając, że dziewczyna nie czuła się najlepiej przez wstrząs mózgu, szatynka ze zmartwieniem przedarła się przez tłum i wyszła na schody akurat w chwili, kiedy Clary osunęła się na swojego przyjaciela.
— Clary! — zawołała Melissa z przerażeniem. Na szczęście niedaleko znajdowali się Luke i Amatis. Uznali, że dziewczynę powinien zobaczyć lekarz.
Kiedy tak się stało, Clary miała odpoczywać przez kilka dni w domu Amatis. Nie zostawała tam jednak sama - w czasie gdy pani domu i jej brat uczestniczyli w zebraniach, z Fray zostawali Melissa oraz Simon.
Simon jako wampir musiał pić krew, jednak żeby to zrobić, napierw musiał ją skądś pozyskać. Z pomocą przyszła mu Maia Roberts, która przyniosła mu kota, jednak chłopak ani myślał wypić jego krew.
— Mam w domu kota — wyjaśnił, kiedy po wyjściu Mai patrzył na zwierzaka z kwaśną miną.
— Ale ja nie mam — odpowiedziała Melissa, po czym zabrała mu go, zanim ten zdążył wynieść kota na zewnątrz. — Zawsze chciałam mieć kota.
Pogłaskała kota, a właściwie kotkę, po jej białym łebku, a ta zaczęła mruczeć. Melissa uśmiechnęła się.
— Widzisz? Zostaje ze mną.
Simon uśmiechnął się, po czym usiadł na kanapie obok niej. Chciał rzucić jakiś miły komentarz, ale zabrakło mu do tego odwagi, więc po prostu siedział z uśmiechem na twarzy, podczas gdy Melissa głaskała kotkę po grzbiecie.
Po dłuższej chwili szatynka postanowiła przerwać ciszę.
— Wiesz... Dziękuję ci.
Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Mnie? Ale... Za co?
— Gdyby nie ty, nie wiadomo, czy Neil poradziłby sobie z Sebastianem — wyjaśniła. — Nie chciałabym stracić parabatai. Podobno to straszne uczucie.
Dopiero teraz Simon zauważył, że na prawym przedramieniu Melissy widnieje czarna runa parabatai, taka sama, jaką mieli Jace i Alec.
— To... Drobiazg — odpowiedział, po czym jego kąciki ust wystrzeliły w górę.
— Jaki tam drobiazg — oburzyła się Melissa. — Simon, ja będę ci dozgonnie wdzięczna. Gdybyś potrzebował pomocy, to śmiało możesz na mnie liczyć.
Choć Simon wciąż uważał, że to nic takiego i dla każdego zrobiłby to samo, to Melissa wciąż uważała, że pozostanie jego dłużniczką.
Kotka, którą przyniosła Simonowi Maia, została z Melissą i Amatis i oprócz imienia Linda zyskała dwie uwielbiające ją właścicielki.
— O, Clary, jesteś nareszcie — powiedziała Melissa, kiedy dziewczyna się obudziła. Linda od razu podreptała w jej stronę, by domagać się od niej pieszczot. Rudowłosa ze zdumieniem spojrzała na białą kotkę. — Maia sprezentowała nam kotkę. Znaczy, sprezentowała ją Simonowi na kolację, ale on stwierdził, że nie wypije krwi z kota, więc Linda zostaje z nami — wyjaśniła Melissa, na co Clary kiwnęła głową i pochyliła się, by pogłaskać kotkę.
— Jak się czujesz? — zapytał Simon, patrząc na przyjaciółkę z troską. Linda szybko wróciła do Melissy, jednym susem wskakując jej na kolana.
— Chyba już lepiej — odparła Fray, po czym ruszyła do kuchni, by umyć ręce. — A tobie udało się zasnąć?
— Nie na długo...
— A mówiłam, że możesz spać na moim łóżku, Simon, i tak spałam głównie na stojąco, bo na zmianę z mamą pilnowałyśmy Clary i domu przed demonami — skarciła go Melissa. — Przynajmniej byś się wyspał...
Simon machnął ręką, nieco speszony troskliwością Melissy.
— Nie przesadzajmy...
— I weź tu bądź miła dla gości... — westchnęła, po czym zwróciła się do Clary: — Dalej dręczą cię koszmary, słońce?
— Jak zwykle. Śmierć, zniszczenie, złe anioły — rudowłosa wzruszyła ramionami.
Melissa wytrzeszczyła oczy.
— Na Anioła, a ja myślałam, że to Neil ma ciężko w życiu...
— Dlaczego? — zainteresował się Simon.
— Szkoda gadać. Jego rodzice są... Cóż, mało przyjaźnie nastawieni do Podziemnych, a jego dziewczyna to faerie... Ale widać to nic w porównaniu ze snami Clary...
Zanim cała trójka wybrała się do Sali Porozumień, odwiedziła ich Aline Penhallow, przynosząc zdjęcie prawdziwego Sebastiana Verlaca. Poprosiła, by powiedzieli Clave o fałszywym Sebastianie, gdyż sama nie była w stanie stanąć twarzą w twarz z Lightwoodami.
W Sali Porozumień zebrało się sporo ludzi. Melissa dostrzegła Darkflame'ów oraz swoją matkę, siedzącą nieco w oddaleniu od reszty Nocnych Łowców. Neil najwyraźniej został w domu z Adrienne.
— Cholera, to Inkwizytor — zauważył Simon, wskazując na stojącego nieopodal Inkwizytora.
— Myślę, że ma teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż nękanie Bogu ducha winnych wampirów — uznała Melissa. — A zresztą, nawet jeśli, to raczej nie chciałby naruszać zaufania Podziemnych.
— To fakt — odpowiedział, po czym pomachał Inkwizytorowi, ale ten go zignorował. Melissa z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem.
Luke nie był zadowolony z ich przybycia. Jedynie Melissa była tam legalnie, bo Clary i Simon byli niepełnoletni. Mieli jednak ważny powód przybycia, jakim była informacja o Sebastianie Verlacu.
Szatynka zdecydowała się dołączyć do Amatis i jakoś udało jej się przedrzeć do ławki, na której siedziała. Kobieta uśmiechnęła się na widok swojej córki.
— Jesteś, Mellie. Co cię tu sprowadziło?
— Sebastian Verlac — odpowiedziała Melissa. — A raczej to, że prawdopodobnie został zabity przez Valentine'a..
Niebieskie oczy Amatis rozszerzyły się.
— Co ty mówisz... Czyli ten chłopak z którym walczyliście...
— ...to nie był Sebastian Verlac — dokończyła Melissa.
— Zapewne współpracuje z Valentinem. — Amatis pokiwała głową.
— Nawet na pewno. Sam nam to powiedział. I to w taki sposób, jakby to był jakiś zaszczytny tytuł.
Starsza Herondale miała coś odpowiedzieć, ale przerwał jej przeraźliwy krzyk, który rozległ się w sali. Kobieta zerwała się na równe nogi i zakryła dłonią usta. Melissa również się podniosła i chwyciła mamę pod ramię.
— Co się sta... — zaczęła, ale nie dokończyła, bo skierowała wzrok na wejście, gdzie patrzyła Amatis.
U wejścia do Sali Porozumień stał Valentine.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro