VII
Harry – 16
Louis – 14
Louis
Może Harry czasami był upierdliwy, dzwoniąc do mnie o 4 rano, czy wszystko dzisiaj w szkole były dobrze, czy nie miałem problemów z Zayn'em, czy poradziłem sobie z matematyką, jednak nieraz miewał też te ignoranckie zachowania. Coraz częściej zaczął mnie olewać, ale kiedy go potrzebowałem zawsze był, więc nie było powodu do obaw.
- Harry moglibyśmy się spotkać? - zapytałem, trzymając telefon z różowym etui przy uchu. – Uhm, to nic takiego po prostu, chciałbym Cię zobaczyć, tak?
Loczek był wyraźnie zmartwiony, ale jednak wolałem mu o tym powiedzieć, kiedy faktycznie się spotkamy. Nie mogłem tego dłużej trzymać w sobie. To uczucie bolało mnie od środka, ponieważ właśnie dostałem jedynkę. Jedynkę. Z matematyki. Na dodatek z jednego z 'prostszych' sprawdzianów w tym roku. Może najlepiej od razu mnie zabijcie i postawcie jakąś ładną trumnę, skoro już na takim sprawdzianie poległem.
W końcu dotarłem pod wyznaczone miejsce, którym był plac zabaw. Tak, ten straszny plac zabaw, którego niegdyś się bałem, a teraz jest to jedne z najczęstszych spotkań z Harrym. Zawsze spotykamy się pod tym wielkim dębem, ukrytym tuż za ogrodzeniem. Harry mnie tam przyprowadził, kiedy Malik chciał odebrać mojego misia, ale mój przyjaciel go powstrzymał. Nie mam zielonego pojęcia, co bym teraz zrobił bez loczka.
- Hej Haz. - uśmiechnąłem się do zielonookiego, który lekko spłoszony odkręcił się w moją stronę. Z tego co zauważyłem, trzymał coś pomiędzy palcami, coś, z czego wydobywał się dym. Harry palił? - Uhm, palisz? - tak, znałem Harrego tak dobrze, że mogłem bez skrupułów pytać go o takie rzeczy.
Chłopak poprawił się na swoim miejscu, opierając się trochę bardziej o gruby pień.
- Hej, Lou - jego łobuzerski uśmiech dużo zdradzał. Czyli Harry jednak palił, a ja o tym nic nie wiedziałem. Może powinniśmy sobie przysiąc zero sekretów, hę? - Uhm, usiądź.
Popatrzyłem na jego jeansową katanę, a następnie usiadłem po turecku naprzeciw niego. Ubrany był w całkiem dopasowaną kurtkę, ciemny kolor jeansów oraz czarny podkoszulek z napisem „Coldplay", który kupiłem mu na urodziny.
- Co masz w ręce? - zapytałem, nie chcąc dłużej odwlekać tego, co niezwłoczne. Nie byłem kablem, Harry o tym dobrze wiedział. Nie wygadał bym nauczycielom, a jeżeli chodzi o rodziców Harrego, oni chyba niezbyt się tym przejmują. Widziałem ich, może kilka razy w życiu. Starszy mężczyzna z zawsze powiększonymi źrenicami, oraz połechtanymi ubraniami. Natomiast matka Harrego była kobietą pełną gracji, nie wyobrażałem jej sobie w takich ubraniach jak ma jego ojciec. Z tego co pamiętam, loczek powiedział, iż mężczyzna niedawno stracił pracę, podczas gdy jego matka zatrudniła się na drugim etacie. Styles'owie mieszkali w dosyć ładnym domostwie, ale jak sądziłem, ich stosunki nie były zbyt dobre.
- Zioło. - nie sądziłem, że tak szybko uzyskam wyczekiwaną mi odpowiedź, jednak ... zioło? Harry nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu, co najwyżej mógłby wziąć papierosy, ale to ani trochę nie jest w jego stylu. - J-ja, chcę po prostu się trochę odstresować. – uśmiechnął się do mnie nazbyt wesoło. Czyżby już brał bucha? - Moi rodzice się rozwodzą.
Zamrugałem kilkakrotnie, patrząc spod wachlarzu rzęs na roześmianą twarz Harrego. Czy naprawdę to coś, co trzyma między palcami jest tak uspokajające, aby mógł śmiać się z własnego rozpadu rodziny? Możliwe, ale niekoniecznie. Harry od zawsze był taką osobą. Nigdy nie dzielił się swoimi uczuciami, co było totalnym przeciwieństwem mnie.
- Uh, Hazzie. - wszedłem na kolana chłopaka, przytulając się do jego torsu, kiedy ten ułożył jedną ze swoich rąk wygodnie na moich plecach, pocierając je – Tak mi przykro.
- Mam się wyprowadzić z ojcem. - zachichotał, przystawiając sobie skręta do buzi i zaciągając się – Rozumiesz to, ha! - znowu śmiech – Będę mieszkał z alkoholikiem pod jednym dachem bez żadnej deski ratunku, to całkiem zabawne!
Och, nie miałem zielonego pojęcia o tym wszystkim. Łzy zebrały się w moich oczach, kiedy Harry otumaniony narkotykiem dalej nawijał. Zacisnąłem pięści na jego koszulce, kiedy opisywał ze śmiechem, to jak nienawidził, kiedy jego matka opuszczała dom, a on zostawał sam z ojcem. Następnie wyjaśnił mi, że podkradł skręta Zayn'owi, co mnie w jakiś sposób uspokoiło.
- A tak w ogóle, czemu się chciałeś spotkać Lou?
- Uhm, dostałem jedynkę z matmy, ale jak teraz patrzę na Twoje problemy, to chyba nic wielkiego.
Chłopak pocałował mnie w czoło, chwilę dłużej zapatrując się w moich oczach, zanim nie szepnął mi na ucho.
- Otwórz usta.
Zrobiłem to. Rozchyliłem lekko dwie wargi, patrząc jak loczek zaciąga się narkotykiem, a następnie z buzią pełną szkodliwą substancją, podchodzi do mnie twarzą. Kiedyś nasze nosy się stykają, zamykam oczy, a chłopak złącza nasze usta razem, wydychając na mnie drażniący dym. Chwilę staliśmy w takiej pozycji, kiedy poczułem uścisk w gardle i oddaliłem się od chłopca. Zacząłem kaszleć, odcharkując, kiedy Harry śmiał się w najlepsze.
Naprawdę nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało, ale dosłownie po kilku minutach, skończyłem namiętnie całując się z Harrym, którego także poniosły emocje. Z jego zamkniętych powiek wydobywały się łzy, co także działo się z moimi. Po pewnym upływie czasu i naprzemiennych pocałunkach nasz eliksir zabawy przestał działać. Obaj zeszliśmy na ziemię.
- Louis. - chłopak zaczął niepewnie – Powinniśmy to skończyć, tutaj i teraz.
- C-co skończyć?
Nastolatek potarł mój policzek.
- To, co niechcący zaczęliśmy.
---
Dziękuję za wszystko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro