Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3


-Uspokoiłem się- oznajmił chłopiec po dłuższej chwili opowieści i dopił chłodną już czekoladę. Podniósł się z ociąganiem i uśmiechnął do nich blado.- Pójdę już spać, u siebie. Tym razem nie zniosę Cory w naszym łóżku, dobrze, mamuś?- dodał niepewnie. Spanie w swoich pokojach już od dłuższego czasu było niepraktykowane w ich stadzie. Głównie dlatego, że mając pozwolenie alfy na spanie z nią, czuli się bezpieczniejsi. A ponadto jeśli ktoś nie mógł akurat z nimi spać to był później niewyspany, marudny i obrywał od Mirabelle bądź Jacksona za zakłócanie spokoju. Nie mieli do nich cierpliwości, a już szczególnie nie do sfrustrowanej, mściwej i żądnej zemsty Cory, która była z nimi jedynie ze względu na szacunek oraz pamięć Kapłanki w stosunku do Laury. Mimo że mieszkała z nimi to nie należała do opiekuńczego stada Miry, była jedynie dodatkiem, jedyną betą spośród sześciu alf, do których zaliczał się także Ian.  Wilkołaki towarzyszące Kapłankom od wieków stawały się alfami, dzięki jej mocy, dzięki czemu mogły chronić swe "panie" ze wszystkich sił.

            W środku nocy rozdzwonił się telefon dziewczyny, jednak zignorowała go naciągając na głowę kołdrę i mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem.

-Jezu, Mira, oddawaj pościel- burknął mężczyzna leżący przy niej. Drugi, śpiący po jej lewej, sięgnął po telefon i wepchnął jej w dłoń.

-To ważne, inaczej nie dzwoniłby o trzeciej nad ranem- oznajmił, trącając ją łokciem w żebra. Zirytowana natarczywymi szturchnięciami mężczyzny, usiadła z jękiem.

Potargane, kasztanowe włosy falami spłynęły po jej plecach, okrytych błękitną koszulą nocną. Na delikatnej twarzy o pospolitej urodzie, pojawił się grymas niezadowolenia. Odbierając potarła dłonią zmęczone, ciemnobrązowe oczy i uśmiechnęła się krzywo.

-Słucham?- mruknęła do komórki.

-Dzień dobry, Mirabelle...

-No chyba nie- jęknęła z rozpaczą, przerywając mu.- Dzień dobry? Masz zegarek?

- Przydałabyś się w Beacon Hills, robi się wesoło- kontynuował ignorując ją.

-I to właśnie ty mnie wzywasz? Przerażające.

- Czekałem aż skończysz kompletować stado opiekuńcze, naprawdę ci się przyda. I co dziwnego w tym, że to ja? Oni się nie kwapią, bo martwią się o Twoją psychikę- zakpił.

-Co się dzieje?- spytała, spodziewając się usłyszeć coś o swoim młodszym bracie. Zamieszanie wśród mieszkańców jej rodzinnego miasteczka od trzech lat wiązało się ze Stilesem i Scottem. Jej braciszek , mając siedemnaście lat, zaczął poznawać świat, którego była ważnym elementem. Na dokładkę wplątał w to Scotta. Małego, uroczego Scotty'ego, którego ganiała po ogrodzie, wrzucała w błoto i zmuszała, by wraz z przyjacielem sprzątał po jej zabawie, z rocznym wtedy, Ianem. Scotta, który przez jego pomysły stał się wilkołakiem, co przewróciło pierwszą kostkę domina, w niepozornym miasteczku, które okazało się centrum magicznego wszechświata.

-Otworzyła się Gehenna*, a stwory, które z niej wyszły, zostały objęte opieką Kapłanki i zmierzają ku Nemetonowi. Swoją drogą, jesteś już w wieku, gdy i ty możesz "kapłanić", prawda?

-"Kapłanić"?- powtórzyła z prychnięciem.- Spokojnie, przybędę z rodziną. Scotty wytrzyma przez kilka dni beze mnie... I tak mieliśmy się przeprowadzić- dodała z ciężkim westchnieniem.

-Miłego dnia, Mirabelle- dodał przekornie i przerwał rozmowę.

-Chyba naprawdę kpisz- warknęła, choć wiedziała, że i tak jej nie usłyszy. Wręczyła komórkę Jacksonowi, a ten odłożył ją na szafkę nocną i opadł na poduszkę, a dziewczyna z głośnym, rozleniwionym marudzeniem na niego.- Śpijcie, wilczki. Do wieczora musimy się spakować i jechać do domu- mruknęła niewyraźnie, prawie od razu zasypiając. Potrafiła zasypiać prawie, że na zawołanie, odsypiała trening kapłański, który ukończyła niedawno, a podczas którego spała maksymalnie cztery godziny, nie licząc niedzieli, gdy pozwolono jej spać sześć.    

       Miała dopiero dwadzieścia pięć lat, jednak dzięki temu, że silne emocje obudziły w niej moce trzy lata wcześniej niż u innych, zakończyła już dziewięcioletni trening. Moc zalała ją tydzień po pożarze, w którym zginęli ludzie będący dla nastolatki drugą rodziną. Z tego też powodu pojawił się Opiekun, który zabrał ją na szkolenie, a wraz z nią małego Iana, bez którego nie chciała się ruszyć.

Codziennie o czwartej rano budził ją chłopiec, który ciągnął ją za włosy i całował po twarzy, śliniąc ją przy tym dokładnie, gdyż wiedział, że dzięki temu podniesie się szybciej. Dwulatek uwielbiał tę ich poranną chwilę, gdy przeciągała się przyciągała go do siebie, czochrając po krótkich włosach.

-Ciooo tam?- spytała go miękkim, pieszczotliwym tonem. Przechyliła głowę i wytknęła mu język, za co pociągnął ją za język, nie był przy tym delikatny, ale nie skarżyła się.- Wyspany?

-Baldzo- wymamrotał z radosnym uśmiechem. Przytulił się do niej mocno, w końcu musiał się nią nacieszyć, gdyż o szóstej znikała na trening i wracała o piętnastej, podczas gdy on bawił się  w budynku dziecięcym, pełnym dzieci Kapłanek i przyszłych Kapłanek.- Pobawimy się dzisiaj?

-Po obiedzie- obiecała łagodnie. Ze względu na niego nie wracała na trening pół godziny po posiłku, a dopiero o siedemnastej, by potem wrócić z niego o dziewiętnastej trzydzieści. To była tradycyjna rutyna, do której oboje się już przyzwyczaili.

-Polysujemy!- zawołał radośnie i zaklaskał w dłonie.

-Tak, porysujemy!- poparła go entuzjastycznie siedemnastolatka. Potem wstała z łóżka i biorąc chłopca na ręce ruszyła do łazienki. Postawiła go na ciepłym dywaniku, a gdy chwycił się wanny umyła oślinioną przez chłopca twarz i wytarła w zielony ręcznik. Potem pomogła mu się umyć i ubrała w czarne spodenki i fioletową koszulkę. Na koniec założyła mu buciki, lecz  nie mogła ich zapiąć, gdyż odepchnął jej dłonie i sam sczepił ze sobą rzepy.

-Ładnie, mamuś?- spytał z dumą i wyszczerzył ząbki w radosnym uśmiechu.

-Pięknie!- przytaknęła mu znów go czochrając i ruszyła z nim do sypialni.   

*

-Maaaaaamo!- wrzasnął chłopiec, wpadając z hukiem do sypialni. Poderwała się ze swojej gorącej, żywej poduszki, przykładając jej przy tym z łokcia w żebra. Jeśli hałas  nie obudził Whittemore'a to teraz na pewno zmęczenie odeszło jak ręką odjął. Podniósł się, unikając kolejnego ciosu, a sprężyny zaskrzypiały, gdy jeden z leżących, po ich lewej stronie bliźniaków, zleciał z łóżka, drugi za to chwycił leżący pod poduszką sztylet i wysunął kły, jego twarz porosła sierścią. Gdy nie dostrzegł zagrożenia spojrzał na rozwścieczonego jedenastolatka, którego dłonie drżały w zdenerwowaniu.

-Co się stało, Ian?- spytała od razu. Wstała z łóżka i położyła mu ręce na drżących ramionach.- Spokojnie, kochanie- dodała łagodnie i uniosła lekko prawą brew.

-Cora powiedziała, że tata będzie wściekły, gdy wejdę mu w drogę, bo przez to nie spali wszystkich mostów... Powiedziała, że mnie nienawidzi za to, że mu przeszkadzam i...

-Wystarczy- przerwała mu z dezaprobatą.- Rozmawialiśmy o tym, prawda?

-Tak, ale to mnie rozwścieczyło i powiedziałem, że skoro jej nikt nie chce to nie znaczy, że ze mną tak jest- dodał rumieniąc się lekko.- Straciła nad sobą panowanie i chciała mnie uderzyć- wyżalił się ze smutkiem, uspokojony nieco.  Znieruchomiała na chwilę, lecz poruszyła się, gdy dziewczyna pojawiła się w drzwiach z irytacją na twarzy.

-Nie kłam, Mirze. Nie pozwoliłam ci robić tego co chcesz, ale to nie znaczy, że możesz zmyślać i mnie oczerniać, dzieciaku!

-Cora!

-Chyba mu nie wierzysz? Jaki ojciec taki syn!- zawołała ze złością i zawodem. Patrząc jej w oczy zacisnęła dłonie w pięści.- Zawsze musisz wierzyć wszystkim, ale nie mnie?

-Cora masz dwadzieścia lat i terroryzujesz jedenastolatka- syknął Jackson, który poderwał się z łóżka i przygwoździł Hale do ściany.- Albo przestań zmyślać i się uspokój, albo się pożegnamy, dotarło?

-A ty niby święty? Morderca- odparowała, starała się go odepchnąć, jednak z siłą Najwyższego* Alfy w stadzie nie miała szans.

-Nigdy nie powiedziałem, że jestem święty... ale w odróżnieniu od ciebie doceniam to co mam!- podniósł na nią głos, a jego oczy rozbłysły czerwienią.- Przestań być zazdrosna o Iana i patrzeć na niego przez pryzmat Petera, co ci to da? Poza naszą niechęcią, bo mam wrażenie, że to tego najbardziej teraz pragniesz!

-Odwal się- burknęła z niezadowoleniem.

-Dosyć- przerwała im dyskusje Mira, gdy Ian się uspokoił, a czerwień oczu znów stała się ciepłym brązem, dokładnie takim samym jak u jego ojca.- Cora, jesteś niepoważna. Przyjęliśmy się do stada, ale jeśli nie weźmiesz się w garść... Będziesz musiała się wynieść, nie będę tego tolerować.

-Zawsze musisz stawać przeciw mnie, Mirabelle?- odparła z żalem brunetka.

-Postąp właściwie, a stanę po twojej. Jeśli pragniesz bezwarunkowej miłości i akceptacji to szukaj jej u brata.


_________

*Gehenna-  wysuszone pole na Islandii, piekielna brama.

**Najwyższy- nie chodzi o jego wzrost, a o sprawowaną funkcję. Żeby nie było x)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro