Rozdział 2
Objęła chłopca mocno i uśmiechnęła się smutno. Co miała mu powiedzieć? Twojego ojca nie ma z nami bo leżał w szpitalu, co na pewno pamiętasz, a teraz stał się mordercą, który zabił ci kuzynkę, moją najlepszą przyjaciółkę, Laurę? Był wspaniałym człowiekiem, o którym opowiadała mu radośnie przez siedem lat, dopóki nie dowiedziała się, że się obudził i nie chce jej widzieć. Dopóki nie powiedziano jej, że przemienił ubóstwianego przez nią Scottiego, zagrażał nie tylko Stilesowi, ale i całemu miastu, skrzywdził Jacksona. Brat opowiadał o licznych morderstwach, mających miejsce w Beacon Hills, często wskazując w tym Petera Hale'a jako podejrzanego.
Po chwili poczochrała go lekko po włosach, nie zwracając uwagi na prychnięcie chłopca, który odskoczył, udając obrażonego.
-Masz starszą siostrę, Malię. Ma teraz dwadzieścia lat i dwa lata temu była dziewczyną wuja Stilesa- zaczęła opowieść. Wybrała przy tym nieco łatwiejszy temat, chcąc odwrócić jego uwagę od ojca, gdyż nie wiedziała co mu o nim opowiedzieć. Po tym jak po pięciu latach wybudził się z katatonii, został alfą i ugryzł Scotta, poinformował ją, że nie chce jej widzieć i więcej się z nią nie skontaktował. O obecnym życiu Hale'a nie wiedziała więc wiele, jedynie to co opowiedział brat, wobec czego nic pewnego. Ewidentnie za sobą nie przepadali.
-Jest wilkołakiem?- podchwycił od razu, radośnie.
-Kojotołakiem- odpowiedziała z uśmiechem.- Jej matką jest pustynna wilczyca. Podobno jest śliczna, ale nie miałam okazji jej spotkać, choć niedługo to nadrobimy. Co ty na to?
-Tata nie będzie zły jeśli przyjedziemy i wmieszamy się w ich życie?- spytał z niepokojem.
-Spokojnie, pojedziemy na urodziny dziadka, nie wiemy nawet czy tata jest jeszcze w mieście... To skomplikowane, kochanie.
-Jak będę starszy to zrobimy mu awanturę!- stwierdził entuzjastycznie, a dziewczyna z rozbawieniem pokiwała głową.
-Jeśli tego chcesz... ale do twojego ojca krzyki nie docierają. Trzeba trzepnąć go w głowę..
-Patelnią?- zaproponował, przerywając jej.
-To dobry pomysł- potwierdziła pogodnie.- A potem zmusić go, by usiadł na kanapie i powiedzieć wszystko co leży na sercu. Albo to zaakceptuje i zadziała, albo zlekceważy.
-Jeśli nas oleje ponownie uderzymy patelnią?- spytał z powagą i uniósł brwi.
-Wtedy tak, mocno- odparła z rozbawieniem i ponownie go poczochrała.
-Mamo, no weź...- jęknął, wstając z kanapy, odsunął się od niej na bezpieczną odległość.- Co z tą Malią?
-Malia przez wiele lat żyła pod postacią kojota...
-Umie przemieniać się całkowicie?- przerwał od razu, z każdą chwilą coraz bardziej zaciekawiony.- Super! Też chcę- zaczął marudzić po chwili namysłu, robił to jednak z pełną premedytacją, by poprawić jej nastrój.
-Przemieniła się w samochodzie, którym jechała z mamą i młodszą siostrą... zabiła je- oznajmiła cicho, gasząc odrobinę jego radość. Prędko uśmiech znów pojawił się mu na twarzy co zaniepokoiło ją nieco.- Co się cieszysz?- spytała, przechylając głowę.
-W takim razie musi być teraz naprawdę dobrym człowiekiem, skoro wujek Scott przyjął ją do swojego stada- zauważył z powagą. Zaśmiała się krótko i pokiwała głową.
-Masz rację, Scott nie zaakceptowałby...
-To znaczy, że tata jest omegą, na pewno nie należy do stada... czy to bezpieczne pozwalać mu na zostanie w Beacon Hills?- dociekał, przydługie włosy opadały mu na oczy więc odgarniał je nerwowo.
-Skąd w tobie tyle złości, Ian?
-Nie ma go tutaj! Może ty akceptujesz, że wychowujesz mnie sama, ale ja nie mam ojca... i nigdy nie będę go miał! Skoro mnie nie chce... To przynajmniej mam siostrę! Przynajmniej ktoś będzie mnie chciał, bo Cora powiedziała...
-Ian, jak ty się odzywasz do matki?- przerwał mu Jackson z dezaprobatą, wchodząc do salonu z kubkiem gorącej czekolady.
-Ja...ja...- zaczął się jąkać, z oczami pełnymi łez. Mógł udawać, że jest szczęśliwy, że dzieci w szkole się z niego nie śmiały, trzymać w sobie, że ich rodzice nazywali mamę dziwką... Ale tak strasznie nienawidził tego, że wcześniej mówiła dobrze o tym...tym mordercy! Mordercy, który go nie chciał, a ona tak bardzo go broniła... Łzy popłynęły po zaczerwienionych od złości policzkach. Chciał usłyszeć, że jego ojciec to palant, że nie pozwoli im porozmawiać, a zamiast tego dowiedział się, że ma starszą siostrę, która nie wie o jego istnieniu. Kochał Mirabelle jak matkę, jej ojciec i brat byli mu najbliższą rodziną, ale mieć kogoś w biologicznej rodzinie, kto by go chciał...
-Ian?- Usłyszał łagodny, kobiecy głos. Wpadł w objęcia matki, zanosząc się głośnym szlochem.
-Tak się starałem, ale ja...ja po prostu- próbował przeprosić, pomijając przy tym wszystkie nieprzyjemne sprawy, jednak to nie było łatwe. Dzieci nie były miłe, w szkole miał na głowie tak wiele...- Przepraszam, po prostu przepraszam, mamo- wyrzucił z siebie cicho, zdecydował się nie mówić co go gryzie.
-Już dobrze- odparła miękko. Był w tej chwili tak bardzo podobny do ojca, jego lewa brew drgnęła lekko, gdy skłamał, nos zmarszczył się nieznacznie, gdy próbował skryć swój niepokój. Mogłaby wymusić z niego prawdę, lecz jego podobieństwo do Petera wiązało się też z tym, że sam z siebie pękał szybciej i pewnego dnia po prostu przychodził, by opowiedzieć wszystko, bez fochów, marudzenia i krzyków, pełnych oburzenia.- A teraz powiedz mi co ci powiedziała Cora, dobrze?- ponagliła go z powagą. Cora była jego kuzynką, miała dwadzieścia lat, ale wciąż była obrażona, że Mira zaopiekowała się chłopcem, a jej, jedenastolatce pozwoliła wyjechać, by zajęło się nią inne stado.
-Że zajęłaś się mną bo miałaś wyrzuty sumienia, że wcześniej nie opiekowałaś się Stilesem. Poza tym, że rodzice mnie nie chcieli, tata przespał się z moją matką bo był pijany, a ona była szmatą i to wykorzystała- dodał parafrazując nieco wypowiedź, choć sens słów był ten sam. Zacisnęła zęby i potrząsnęła głową.
-To nie tak... zajęłam się tobą, ponieważ to była dla mnie normalność, już wtedy cię kochałam. Dzieliłam swój czas po między wujka Stilesa i Scotta, a ciebie i twojego ojca. To było dla mnie naturalne, zająć się tobą, gdy Peter nie mógł, zresztą to właśnie zanotowane było w jego dokumentach. Corą nie mogłam się zająć, miałam już na głowie dwóch jedenastolatków i ciebie... zresztą mojego ojca też, dziadek po śmierci żony dużo pił, wiesz?- opowiadała łagodnie, tuląc go do siebie mocno i czochrając mu lekko włosy.- To co mówiła o twojej mamie to częściowo prawda, nie lubiłyśmy jej, ani ja, ani Laura i tata też nie. Ale Peter bardzo się cieszył na twoje narodziny, przygotował ci pokój, nakupował ubrań i zabawek... Ciągał mnie po sklepach tygodniami- kontynuowała z uśmiechem.- Sprzeczaliśmy się wtedy o wszystko, o kolor ścian w pokoju, o pościel, miękkość materaca w łóżeczku.- Spojrzał na nią odsuwając się lekko i otarł łzy, zaciekawiony.
-Cora powiedziała, że był wściekły i niezadowolony- wtrącił z zaskoczeniem.
-Peter? A skąd! Tak szczęśliwy nie był nigdy wcześniej, nawet gdy mówił cioci Talii, że ma swoją kotwicę.
-Kotwicę?- podchwycił i przyjął, podany przez Jacksona, kubek gorącej czekolady z piankami. Whittemore usiadł w fotelu, bezszelestnie i milczał, lubił słuchać o jej przeszłości. Nawet gdy z radością i rozmarzeniem opowiadała o mężczyźnie, który częściowo zniszczył mu życie.
-Coś co pomaga wilkołakowi utrzymać swe człowieczeństwo i ułatwia kontrolowanie przemian.
-Ty jesteś moją kotwicą, mamusiu- stwierdził pogodnie i napił się nieco przestygłego już napoju. Uśmiechnęła się głaszcząc jego wciąż wilgotny od łez policzek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro