Rozdział 4
Beacon Hills.
Podróż do rodzinnego miasta była wyczerpująca. Spędziła ją w jednym z samochodów, który prowadził Jackson. Na przednim siedzeniu siedział także Ethan, jeden z byłych wrogów Scotta, który stracił w walce ukochanego brata bliźniaka, Aidena. Alfa, z nieprzyjemną przeszłością, wypełnioną bólem i śmiercią. Z tyłu natomiast siedziała zmęczona Mirabelle, opierając się o wypełnioną najważniejszymi rzeczami walizkę, a na jej ramieniu głowę trzymał śpiący chłopiec. Drugi z samochodów prowadziły jej dwie ulubione alfy, z czego jedna miała dojechać dzień później, z bagażami.
Auto zatrzymało się pod średniej wielkości domem, elegancka cegła, barwny ogród i biały płotek... wargi zadrgały w jej rozbawieniu.
-To na pewno tu?- spytał Ethan, z niedowierzaniem.- Wygląda jak z okładki dla idealnej rodzinki!
-Dowcip się ich trzyma- odparła pogodnie i obdarzyła ciepłym uśmiechem Whittemore'a, który bez słowa wziął na ręce chłopca i ruszył do domu. Wyciągnęła z auta swoją walizkę, a następnie plecak oraz dwie torby sportowe, z którymi ruszyła do środka, licząc na to, że dwie walizki i torebkę z jedzeniem zgarnie szatyn.
Weszła do domu i ze spokojem wręczyła bagaże swojemu Najwyższemu, który zaniósł już chłopca do łóżka i wrócił po rzeczy.
-Ogarnij swoją i moją torbę, a potem weź prysznic, Jacks. Ethan, ogarnij resztę, dobrze? Ja zrobię wszystkim jedzenie i możemy iść spać, jutro wybierzemy się do ludzi. Wszyscy.
-Stiles nie będzie szczęśliwy- zauważył Whittemore, gdy szatyn zniknął na piętrze.
-Stiles ostatnio rzadko jest szczęśliwy- mruknęła i zgarnąwszy torbę z jedzeniem, zniknęła w kuchni. Dom był wyposażony w meble i sprzęty, miał wszystko co konieczne do funkcjonowania, włącznie z zawartością lodówki, czego w sumie się nie spodziewali po Marin, więc to i owo zakupili po drodze. Westchnęła, słysząc samochód wjeżdżający do garażu, a następnie kłótnię zagłuszającą dźwięk gotującej się wody. Z politowaniem kręcąc głową, pokroiła chleb i posmarowawszy wszystkie kromki masłem, wzięła się za krojenie cebuli i pomidorów.
-Przepraszam, że tak długo, Cora musiała koniecznie po drodze iść siku- oznajmił na wstępie roześmiany, jasnowłosy chłopak, pojawiając się w drzwiach. Umył dłonie w zlewie i wycierając dłonie w papierowy ręcznik, skinieniem głowy wskazał jej patelnię. Przytaknęła z rozbawieniem i rozgrzała odrobinę masła, na którym zaraz podsmażyła cebulkę i porozbijała jajka oraz dolała do nich nieco mleka, robiąc olbrzymią porcję jajecznicy. W tym samym czasie chłopak zalał herbaty, do dzbanka przelał sok pomarańczowy i cichym okrzykiem satysfakcji znalazł w szafce szklanki. Gdy przerzucała na talerze odmierzone porcje dokładał do nich skrojone pomidory i posypywał szczypiorkiem.- Zmęczona?- spytał, wyrzucając z jej kubka torebkę herbaty i dolewając do niej mleka.
-Do przeżycia. Dziś zjemy i idziemy spać, ogarniemy sprawę od rana- poinformowała go ze spokojem.- Kolacja!- zawołała na cały dom, wiedząc, że chłopiec został obudzony wcześniej i zmuszony do wzięcia szybkiego prysznica.
Tupot licznych stóp na schodach wywołał w niej rozbawienie. Jako pierwszy do kuchni wpadł Ian, zaraz za nim Cora oraz Ethan, na samym końcu wszedł Jackson z politowaniem w oczach i na powitanie skinął głową jej towarzyszowi.
-Podróż była utrapieniem?- zagadnął, chwyciwszy wybrany przez siebie talerz. Nikt nie kwapił się, by wyjść z kuchni, wszyscy jedli opierając się o szafki i co jakiś czas sięgając po kubki ustawione na blacie.
-Jechałem z Corą- odpowiedział mu chłopak i jęknął, gdy łokieć dziewczyny trafił go w żebra.- No weź, stwierdziłem tylko fakt- burknął, z niezadowoleniem i mściwie przesunął widelcem po talerzu.
-Isaac!- skarciła go z niezadowoleniem, gdy przeszywający dźwięk postawił włoski na jej rękach.
-Przepraszam, Mira- odpowiedział prędko. Głodna, rozzłoszczona i zmęczona kobieta była dla niego nieco problematyczna, szczególnie tak konkretna, gdy w ramach zemsty przestawała pomagać mu w kuchni, albo zakręcała ciepłą wodę, gdy przypadkiem to akurat on był pod prysznicem. Urocza, ale przerażająca, gdy się ją sprowokowało. Roześmiał się, gdy podsunęła mu pod nos swój pusty kubek i posłusznie wstawił go do zlewu, o który się opierał.- To co, szybki prysznic i czas spać, księżniczko, hm?- Zalał wodą resztę ich pustych już naczyń i wziął ją na ręce, niczym pannę młodą.- My gotowaliśmy, wy zmywacie.
-Ian, jak zjesz myj zęby i do łóżka- poleciła mu ze spokojem.
Chłopak ruszył po schodach, nie przejmując się marudzeniem w stylu "umiem sama chodzić", jej oczy się kleiły ze zmęczenie, w końcu pół nocy to ona prowadziła auto, a potem nie była w stanie zasnąć, jak zwykle zresztą w samochodzie.
-Nie gadaj głupot... O, drzwi mają napisy!- zawołał zaskoczony i wyszczerzył się w radosnym uśmiechu, gdy stanął przed tymi podpisanymi "królewna".- O widzisz, nawet Marin tak sądzi.
Wszedł do środka i postawił ją na ziemi. Przecierając lekko oczy, uśmiechnęła się rozbawiona. Pokój był w jej stylu i z pewnością był tym "prywatnym", a nie przeznaczonym dla alfy stada. Pastelowo różowe ściany, białe meble, czarny, puszysty dywan oraz tego samego koloru pościel na łóżku pełnym barwnych, włochatych poduszek. W dużym oknie wisiały ciemne zasłony, a zaraz koło niego stała toaletka. Chłopak ruszył do najbliższych drzwi i otworzył je ukazując małą garderobę, z miejscem na ubrania, ale za to z kilkoma półkami zapełnionymi książkami, pełnymi różnych płynów fiolkami oraz bronią.
-Wow, no, księżniczko, powiem ci, że Marin to umie dbać o swoich.
-To pewnie Deu się o to postarał- mruknęła, choć w jej głosie był podziw i pociągnęła za drugie drzwi, wchodząc do średniej wielkości łazienki. Fioletowe kafelki, śnieżnobiała, duża wanna, mały prysznic, toaleta i umywalka stojąca pod olbrzymim lustrem. W kącie stał mały regał, na którym Ethan naszykował jej dwie kosmetyczki, szczotkę do włosów, piżamę i puszysty, błękitny ręcznik, na którym zostawił karteczkę.
-"Witamy w domu, Kapłanko."- Przeczytał z rozbawieniem.- Czyje to pismo?
-Deu- odpowiedziała mu ze spokojem i nie przejmując się jego obecnością otworzyła kosmetyczkę, z której rzeczy wstawiła pod prysznic, a następnie z drugiej wyciągnęła szczoteczkę i pastę, by zacząć myć zęby.- Dobranoc, Isaac- mruknęła za nim gdy wychodził, przymykając drzwi.
-Dobrej nocy, Mira- zawołał wesoło i opuścił jej pokój, by samemu też się ogarnąć i iść spać. Padał na twarz, ale najpierw chciał zadbać o nią, nawet jeśli on prowadził samochód bez przerwy, bo Cora śpiąca na tylnym siedzeniu nie kwapiła się, by go zmienić. Wiedział jednak, że była priorytetem, nie tylko jako alfa, czy przyjaciółka. Ważna była też przysięga złożona jej najbardziej oddanemu towarzyszowi, który wręcz napadami furii reagował na zmiany w niej zachodzące, zmęczenie, złość czy drobne rany. Nic nie uchodziło jego oczom, był jej najwierniejszym powiernikiem, ulubionym słuchaczem, a ona mu wręcz opiekuńczą boginią, jedyną, która go zaakceptowała i potraktowała jak chłopca, a nie potwora i zdrajcę. Oni tak po prostu nie potrafili, wciąż patrzyli na niego krzywo, wszyscy bez wyjątku... Może z wyjątkiem Iana, ale on był jeszcze dzieckiem, wiernie ufającym osądom matki... Mimo tego przysiągł, że jeśli trzeba to będzie jej ojcował pod nieobecność chłopaka, by ten mógł być spokojny, w czasie jazdy, szczególnie, że miał przybyć dzień później, ze wszystkimi ich ubraniami i drobiazgami.
_______
Rozdział niesprawdzony.
W mediach Ethan i Aiden.
Pozdrawiam serdecznie, Dango.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro