Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Objęła chłopca mocno i uśmiechnęła się smutno. Co miała mu powiedzieć? Twojego ojca nie ma z nami bo leżał w szpitalu, co na pewno pamiętasz, a teraz stał się mordercą, który zabił ci kuzynkę, moją najlepszą przyjaciółkę, Laurę? Był wspaniałym człowiekiem, o którym opowiadała mu radośnie przez siedem lat, dopóki nie dowiedziała się, że się obudził i nie chce jej widzieć. Dopóki nie powiedziano jej, że przemienił ubóstwianego przez nią Scottiego, zagrażał nie tylko Stilesowi, ale i całemu miastu, skrzywdził Jacksona. Brat opowiadał o licznych morderstwach, mających miejsce w Beacon Hills, często wskazując w tym Petera Hale'a jako podejrzanego.

Po chwili poczochrała go lekko po włosach, nie zwracając uwagi na prychnięcie chłopca, który odskoczył, udając obrażonego.

-Masz starszą siostrę, Malię. Ma teraz dwadzieścia lat i dwa lata temu była dziewczyną wuja Stilesa- zaczęła opowieść. Wybrała przy tym nieco łatwiejszy temat, chcąc odwrócić jego uwagę od ojca, gdyż nie wiedziała co mu o nim opowiedzieć. Po tym jak po pięciu latach wybudził się z katatonii, został alfą i ugryzł Scotta, poinformował ją, że nie chce jej widzieć i więcej się z nią nie skontaktował. O obecnym życiu Hale'a nie wiedziała więc wiele, jedynie to co opowiedział brat, wobec czego nic pewnego. Ewidentnie za sobą nie przepadali.

-Jest wilkołakiem?- podchwycił od razu, radośnie.

-Kojotołakiem- odpowiedziała z uśmiechem.- Jej matką jest pustynna wilczyca. Podobno jest śliczna, ale nie miałam okazji jej spotkać, choć niedługo to nadrobimy. Co ty na to?

-Tata nie będzie zły jeśli przyjedziemy i wmieszamy się w ich życie?- spytał z niepokojem.

-Spokojnie, pojedziemy na urodziny dziadka, nie wiemy nawet czy tata jest jeszcze w mieście... To skomplikowane, kochanie.

-Jak będę starszy to zrobimy mu awanturę!- stwierdził entuzjastycznie, a dziewczyna z rozbawieniem pokiwała głową.

-Jeśli tego chcesz... ale do twojego ojca krzyki nie docierają. Trzeba trzepnąć go w głowę..

-Patelnią?- zaproponował, przerywając jej.

-To dobry pomysł- potwierdziła pogodnie.- A potem zmusić go, by usiadł na kanapie i powiedzieć wszystko co leży na sercu. Albo to zaakceptuje i zadziała, albo zlekceważy.

-Jeśli nas oleje ponownie uderzymy patelnią?- spytał z powagą i uniósł brwi.

-Wtedy tak, mocno- odparła z rozbawieniem i ponownie go poczochrała.

-Mamo, no weź...- jęknął, wstając z kanapy, odsunął się od niej na bezpieczną odległość.- Co z tą Malią?

-Malia przez wiele lat żyła pod postacią kojota...

-Umie przemieniać się całkowicie?- przerwał od razu, z każdą chwilą coraz bardziej zaciekawiony.- Super! Też chcę- zaczął marudzić po chwili namysłu, robił to jednak z pełną premedytacją, by poprawić jej nastrój.

-Przemieniła się w samochodzie, którym jechała z mamą i młodszą siostrą... zabiła je- oznajmiła cicho, gasząc odrobinę jego radość. Prędko uśmiech znów pojawił się mu na twarzy co zaniepokoiło ją nieco.- Co się cieszysz?- spytała, przechylając głowę.

-W takim razie musi być teraz naprawdę dobrym człowiekiem, skoro wujek Scott przyjął ją do swojego stada- zauważył z powagą. Zaśmiała się krótko i pokiwała głową.

-Masz rację, Scott nie zaakceptowałby...

-To znaczy, że tata jest omegą, na pewno nie należy do stada... czy to bezpieczne pozwalać mu na zostanie w Beacon Hills?- dociekał, przydługie włosy opadały mu na oczy więc odgarniał je nerwowo.

-Skąd w tobie tyle złości, Ian?

-Nie ma go tutaj! Może ty akceptujesz, że wychowujesz mnie sama, ale ja nie mam ojca... i nigdy nie będę go miał! Skoro mnie nie chce... To przynajmniej mam siostrę! Przynajmniej ktoś będzie mnie chciał, bo Cora powiedziała...

-Ian, jak ty się odzywasz do matki?- przerwał mu Jackson z dezaprobatą, wchodząc do salonu z kubkiem gorącej czekolady.

-Ja...ja...- zaczął się jąkać, z oczami pełnymi łez. Mógł udawać, że jest szczęśliwy, że dzieci w szkole się z niego nie śmiały, trzymać w sobie, że ich rodzice nazywali mamę dziwką... Ale tak strasznie nienawidził tego, że wcześniej mówiła dobrze o tym...tym mordercy! Mordercy, który go nie chciał, a ona tak bardzo go broniła... Łzy popłynęły po zaczerwienionych od złości policzkach. Chciał usłyszeć, że jego ojciec to palant, że nie pozwoli im porozmawiać, a zamiast tego dowiedział się, że ma starszą siostrę, która nie wie o jego istnieniu. Kochał Mirabelle jak matkę, jej ojciec i brat byli mu najbliższą rodziną, ale mieć kogoś w biologicznej rodzinie, kto by go chciał...

-Ian?- Usłyszał łagodny, kobiecy głos. Wpadł w objęcia matki, zanosząc się głośnym szlochem.

-Tak się starałem, ale ja...ja po prostu- próbował przeprosić, pomijając przy tym wszystkie nieprzyjemne sprawy, jednak to nie było łatwe. Dzieci nie były miłe, w szkole miał na głowie tak wiele...- Przepraszam, po prostu przepraszam, mamo- wyrzucił z siebie cicho, zdecydował się nie mówić co go gryzie.

-Już dobrze- odparła miękko. Był w tej chwili tak bardzo podobny do ojca, jego lewa brew drgnęła lekko, gdy skłamał, nos zmarszczył się nieznacznie, gdy próbował skryć swój niepokój. Mogłaby wymusić z niego prawdę, lecz jego podobieństwo do Petera wiązało się też z tym, że sam z siebie pękał szybciej i pewnego dnia po prostu przychodził, by opowiedzieć wszystko, bez fochów, marudzenia i krzyków, pełnych oburzenia.- A teraz powiedz mi co ci powiedziała Cora, dobrze?- ponagliła go z powagą. Cora była jego kuzynką, miała dwadzieścia lat, ale wciąż była obrażona, że Mira zaopiekowała się chłopcem, a jej, jedenastolatce pozwoliła wyjechać, by zajęło się nią inne stado.

-Że zajęłaś się mną bo miałaś wyrzuty sumienia, że wcześniej nie opiekowałaś się Stilesem. Poza tym, że rodzice mnie nie chcieli, tata przespał się z moją matką bo był pijany, a ona była szmatą i to wykorzystała- dodał parafrazując nieco wypowiedź, choć sens słów był ten sam. Zacisnęła zęby i potrząsnęła głową.

-To nie tak... zajęłam się tobą, ponieważ to była dla mnie normalność, już wtedy cię kochałam. Dzieliłam swój czas po między wujka Stilesa i Scotta, a ciebie i twojego ojca. To było dla mnie naturalne, zająć się tobą, gdy Peter nie mógł, zresztą to właśnie zanotowane było w jego dokumentach. Corą nie mogłam się zająć, miałam już na głowie dwóch jedenastolatków i ciebie... zresztą mojego ojca też, dziadek po śmierci żony dużo pił, wiesz?- opowiadała łagodnie, tuląc go do siebie mocno i czochrając mu lekko włosy.- To co mówiła o twojej mamie to częściowo prawda, nie lubiłyśmy jej, ani ja, ani Laura i tata też nie. Ale Peter bardzo się cieszył na twoje narodziny, przygotował ci pokój, nakupował ubrań i zabawek... Ciągał mnie po sklepach tygodniami- kontynuowała z uśmiechem.- Sprzeczaliśmy się wtedy o wszystko, o kolor ścian w pokoju, o pościel, miękkość materaca w łóżeczku.- Spojrzał na nią odsuwając się lekko i otarł łzy, zaciekawiony.

-Cora powiedziała, że był wściekły i niezadowolony- wtrącił z zaskoczeniem.

-Peter? A skąd! Tak szczęśliwy nie był nigdy wcześniej, nawet gdy mówił cioci Talii, że ma swoją kotwicę.

-Kotwicę?- podchwycił i przyjął, podany przez Jacksona, kubek gorącej czekolady z piankami. Whittemore usiadł w fotelu, bezszelestnie i milczał, lubił słuchać o jej przeszłości. Nawet gdy z radością i rozmarzeniem opowiadała o mężczyźnie, który częściowo zniszczył mu życie.

-Coś co pomaga wilkołakowi utrzymać swe człowieczeństwo i ułatwia kontrolowanie przemian.

-Ty jesteś moją kotwicą, mamusiu- stwierdził pogodnie i napił się nieco przestygłego już napoju. Uśmiechnęła się głaszcząc jego wciąż wilgotny od łez policzek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro