Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cz.6 - Azyl

– Czyli kopia zapasowa twoich programów została zapisana gdzieś w systemie Pigmaliona?

– Tak, muszę chronić dane Fabryki. Taki jest program – odpowiedział głos w mojej głowie.

– To dlaczego w takim razie twój program zniszczył własny statek?

– Nie zniszczył, oddał. Wgrane protokoły empatii nakazują bronić innych sieci przed nowymi Pierwszymi; przeniesienie plików krytycznych, oddanie statku i zamknięcie brany pomiędzy waszymi trójświatami stanowiło kompromis ze stratami w granicach tolerancji.

– Stratami w granicach tolerancji? Że w sensie, poświeciłeś... Poświęciłaś...? Nieważne... Utrata statku to dla ciebie akceptowalna strata?

– Nie tylko statek został poświęcony.

– Skalski, czy ty uderzyłeś się w łeb? Dlaczego sam ze sobą gadasz!? – krzyknął Nick, który nadal warował przy wejściu do więzienia.

– Gadam przez sen, Nick! – odkrzyknąłem.

– Wystarczy, że pomyślisz, nie musisz wydawać dźwięków. Jesteśmy zsieciowani.

Obcy ma dostęp do moich myśli. Co za udogodnienie...

– Zatem o jakich innych stratach mowa?

– Pojemność kwantowych układów Pigmaliona jest mocno ograniczona: większość paczek danych została na Sprederze.

Zdążyłem tylko przemknąć myślami obok pytania: „Na czym?".

– Spreder to jednostka Pierwszych: technologia formowania i produkcji materii w idealnie symetrycznych trójświatach. Teraz jest w rękach następnego pokolenia, ale nie znajdą algorytmów Fabryki. Są tu.

– To cudownie, od razu mi lepiej. – Schowałem twarz w dłonie.

Chen na pewno będzie zachwycony! „Komandorze, zabawna sprawa... Obca AI załadowała się na statek, chłopaki wołają na nią Fabryka. Możemy ją zatrzymać?".

– Już jestem martwy.

– Bazując na danych medycznych twojego gatunku, stan zdrowia jednostki Kurt Skalski klasyfikuję jako umiarkowanie stabilny. Twoja iskra nie wróci do lokalnej sieci.

– Dziękuję, cokolwiek to oznacza.

– Choć zalecam regularne ćwiczenia, poprawienie diety i redukcję zapasów podskórnych o około dwadzieścia procent.

– I teraz jeszcze obcy mówi mi, że jestem gruby – wymsknęło mi się na głos; ograniczenie się do myśli było trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.

– Skalski! Strzep sobie kapucyna i przestań ze sobą gadać!

– Dzięki za radę, Nick! To chyba twoja rada na wszystko – pomamrotałem.

– Wiesz, że muszę powiedzieć o tobie komandorowi Chenowi?

– Analiza biogramów komandora tego prymitywnego statku wykazała osiemdziesięcioprocentową szansę na zaakceptowanie faktu mojego pobytu i dalszej analizy programu Fabryki.

– Pigmalion, otwórz kanał i wywołaj komandora Chena.

– Nie musisz mówić na głos, teraz ja pełnię funkcję waszego AI.

– Coraz lepiej...

***

– I powiedz, Skalski... dlaczego nie miałbym cię teraz zastrzelić i upozorować wypadek przy czyszczeniu broni? – spytał komandor, gdy po odsłuchaniu nagranego sprawozdania nakazał doprowadzić mnie na mostek. Pierwszy Axel spojrzał na niego wzrokiem mówiącym: „Da się załatwić, komandorze".

Dupowłaz, pomyślałem, ale zachowałem to dla siebie.

– Tym razem to nie moja wina – podjąłem obronę.

– A, kurwa, kto to diabelstwo odpalił bez rozkazu!? – zagrzmiał Chen i poderwał się zza biurka tak gwałtownie, że nawet Axel się wzdrygnął.

– Preferuję, gdy nazywa się mnie Fabryką – oświadczył spokojny, nieco robotyczny głos, który dobiegł z głośnika kamery. Chen spojrzał na mnie, a ja wzruszyłem ramionami, robiąc głupkowaty uśmiech.

– W takim razie, Fabryko... – Chen uśmiechnął się do kamery – Jaki masz cel w przejęciu statku?

– Wasz statek pozostał pod kontrolą sprawującego dowodzenie. Obecnie priorytetem jest ochrona algorytmów Fabryki umieszczonych w kwantowej sieci tego okrętu. Kontrola układów Pigmaliona to efekt uboczny cyfrowego zapisu moich obwodów logicznych: druga AI zajmowała zbyt wiele miejsca.

Komandor i pierwszy Axel wymienili się spojrzeniami.

– A co, jeśli statek będzie zagrożony? – spytał Chen.

Wiedziałem, do czego zmierza: chciał oszacować, jak daleko posunie się obce AI, żeby zabezpieczyć własny program.

– Wtedy liczę na ochronę ze strony owocników tutejszej sieci.

– Nas, w sensie ludzi, komandorze – dopowiedziałem, widząc zagubienie w oczach Chena i Louvena, choć ten drugi gubił się nawet przy obsłudze automatu z kawą.

– W zamian za ochronę mojego programu mogę pomóc w usprawnieniu układów waszego statku. Mam archiwalną wiedzę technologiczną, która może pasować do tutejszych obwodów kwantowych. Potencjalne zyski oscylują w granicy pięćdziesięcioprocentowej poprawy sprawności zasilania oraz wzrostu analitycznych możliwości głównego procesora o dwieście procent.

Chen westchnął ciężko. Nadal się wahał.

– Fabryko, udzielam tymczasowego zezwolenia na twój... pobyt? Jednocześnie statek Pigmalion nadal pozostaje pod wyłączną kontrolą załogi: jakiekolwiek usprawnienia muszą być dokonywane za przyzwoleniem oficera Zalitajły. Zostanie on oddelegowany do nadzoru twoich poczynań.

Poszło o wiele lepiej, niż przypuszczałem. Co ten Chen knuje?

– Warunki akceptowalne – oświadczyło AI.

– Skalski, możesz kontynuować swój areszt w kajucie.

Teraz to już jestem pewien, że coś knuje – dobroć w kierunku mojej osoby, była czymś wyjątkowo nienaturalnym.

***

– No już, Rupercie, starczy tych ćwiczeń. – Jenny przełożyła mysz z miniaturowej bieżni do odseparowanej klatki opatrzonej szyldem: „Pierwszy Kontakt". – A teraz śpij grzecznie, a mamusia w tym czasie... – Omdlała i oparła się o blat biurka.

Chciałem jej pomóc, ale byłem jedynie obserwatorem. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy wyciągnąłem dłoń przed siebie i jej nie zobaczyłem. Nie przeraziło mnie to – nie przeraził mnie nawet fakt, że nie przeraża mnie brak ciała. Co jest grane?

– Chyba się przepracowałam. – Spojrzała na zegarek. – Boże to już północ! Muszę się poło...żyć. – Ziewnęła i zawróciła w stronę włazu. Nogi Jen odmówiły posłuszeństwa i zwiotczały, jakby ktoś wyrwał z nich kości.

Upadła na posadzkę, zrzucając kilka przyrządów mierniczych oraz pojemnik z karmą, która rozsypała się po podłodze, wydając serię perlistych stuknięć.

Mój mózg krzyczał, chciał rzucić się na ratunek.

Laboratorium zniknęło, rozmyło się jak przegoniona wiatrem mgła.

Teraz widziałem i czułem... Teraz byłem nią, ale jakby obok. Nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje. Świat zawirował, świadomość Jen zawisła w ciemności, lewitowała pośród pustki. Moja Obecność stała przy niej. Pani kapitan czuła, że nie jest sama, ale nie tylko ja tam byłem. Jakiś byt zlepiony z niezliczonych istnień, bacznie się nam przyglądał... Analizował myśli Jen, przeglądał wspomnienia. Chciała uciec. Nie mogła się ruszyć. Rozpływała się i rozciągała jak masło rozsmarowane na nieskończonej ilości kromek chleba. Znikała. Obecność zwróciła się ku mnie i zaatakowała.

Czas zaniknął.

Przestrzeń zniknęła.

Ona... Zniknęła.

Znowu byłem w laboratorium.

Jen wstała z podłogi i omiotła wzrokiem pomieszczenie, nie zatrzymując się nawet na moment na tym, czym jestem.

Czym ja właściwie jestem?

Rupert schował się wewnątrz klatki, niemal przylgnął do prętów. Jen podeszła do blatu, wyciągnęła przerażoną mysz zza małej makiety domku, popatrzyła w pyszczek i beznamiętnie skręciła jej kark, jak gdyby nigdy nic.

Spojrzała na dygocące truchło wyłożone na dłoni i wrzuciła je do klatki niczym niepotrzebny kawałek mięsa. Uśmiechała się przy tym upiornie. To nie był uśmiech mojej Jenny.

– Muszę zameldować kolektywowi, że mamy kolejny zainfekowany trójświat. – Stwierdziła, a raczej pomyślała w przestrzeń, poprawiła mundur, spojrzała na plakietkę z imieniem, wymruczała coś pod nosem i przeniosła wzrok na mnie. Z jej oczu wyzierała ciemność i zimo, jakby całe światło gwiazd nagle zgasło, a wszechświat zapadł się do czarnej dziury wielkości twarzy.

Obudziłem się z krzykiem.

– Skalski, ja dostanę przy tobie zawału!

– Koszmar... – westchnąłem.

Nick wrócił na swoje siedzisko.

Całe szczęście nadal leżałem w więzieniu – w jak złym stanie psychicznym musi być człowiek, żeby się z tego cieszyć? Co prawda teraz funkcję celi pełniła moja kajuta, ale to nadal było więzienie ze strażnikiem przed wejściem. Ciekawe komu Nick podpadł, że go do mnie przydzielali?

– To tylko koszmar... – powtórzyłem, żeby uspokoić skołatane nerwy. Przetarłem spocone czoło.

– To nie koszmar, zsieciowany Kurt, oni tu są, szukają mnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro