XXVI.I. Ten, który wybrał bijące serce
Rozdział, ze względu na swoją długość, został podzielony na dwie części.
Jutro wleci druga.
Miłego czytania!
Hänedam, Przełęcz Duchów, rok 816, e.p. V, zima
Ciało Tove zabrał Koira. Jego twarz, choć przeważnie rozpromieniona, tym razem pogrążona była w głębokim smutku. Miał zapadnięte policzki, a oczy pozbawione dotychczasowego blasku. Nie mówił też za wiele. Mocno przytulił głowę kobiety do piersi, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Miriam dołączyła do niego. Opiekuńczo przesunęła dłonią po jego ramieniu, a następnie delikatnie zacisnęła na nim palce.
Wkrótce potem zniknęli, zostawiając Fallande z bolesną pustką w sercu.
Niebo przybrało już lekko brzoskwiniowy kolor, a imponujące słońce zmierzało za horyzont. Noce na północy bywały zabójcze dla ludzkiego organizmu, a zmęczone bitwą Gołębie mogły okazać się wyjątkowo łatwym celem dla srogiej zimy. Magowie już niemal uporali się z żołnierzami, którzy odnieśli poważniejsze rany, dzięki czemu wcześniejszy chaos został szybko zażegnany. Większość z nich zdołała już zająć miejsca w zimnych siodłach. Nikt nie przejmował się zaschniętą na zmarzniętych ciałach krwią, czy też smrodem rozkładu unoszącym się nad górą. Nikt nie opłakiwał poległych.
Świat kręcił się dalej. Lament śmierci rozproszył się w szumie wiatru.
Acherone szybko przywrócił się do porządku. Mimo tego, że jego ruchy wciąż były ociężałe, a klatka piersiowa unosiła się znacznie wolniej, niż powinna, ten nie tracił cennego czasu. Mógł nawet skręcać się z bólu, a oni i tak by tego nie dostrzegli.
Marcus i Acherone zamienili kilka słów, których Fallande nie dosłyszała. Zerkała ukradkiem w ich kierunku. Śnieżny Diabeł nieoczekiwanie na nią spojrzał. Momentalnie odwróciła od niego wzrok. Wciąż przed oczami miała obraz zakrwawionego sztyletu w jego dłoni, a w głowie pytanie, na które nie zdołał jej odpowiedzieć.
Z taką łatwością pozbawił ją życia...
Rozumiała, dlaczego to zrobił, jednak za każdym razem, kiedy na nią patrzył, czuła ucisk w piersi. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że to było głupie. Że nie powinna w ten sposób go traktować, a jednak...
Dusza Fallande była rozszarpana na strzępy i wpierw ją musiała jakoś posklejać.
Nie wierzyła jednak, że prędko zdoła to zrobić.
Erza podążył za kobietą wzrokiem. Uniósł brwi, po czym ponownie skupił go na niej. Minęła chwila, zanim zdecydował się odezwać:
— Fall, ja...
— Nawet nie próbuj — sarknęła, wiążąc bandaż na nadgarstku mężczyzny. Jego rana była zbyt powierzchowna, aby magowie zawracali sobie nią głowę. — Zachowaj tłumaczenia na później, będą ci bardziej potrzebne.
Mężczyzna przełknął nerwowo ślinę. Nie odrywał wzroku od jej ogarniętej zmęczeniem twarzy. Nie czuła się za dobrze. Pustka wyżerała ją od środka, pragnęła krzyczeć, wyć...
Próbowała ze wszystkich sił nie pozwolić na to, aby łzy ponownie wypłynęły jej na policzki. Mogła tonąć w bólu, który paskudnymi mackami ciągnął ją na samo dno. Mogła zacząć szlochać.
Mogła...
Ona jednak zamknęła się za skorupą, mając nadzieję, że nikt nie roztrzaska jej w drobny mak.
Erza nagle delikatnie zacisnął palce na dłoni Fallande. Zaskoczona uniosła na niego wzrok i spojrzała mu prosto w te ciemne jak noc, vermintońskie oczy. Były ogromne, przepełnione złudną nadzieją na to, że jeszcze uda mu się naprawić ich relacje.
— Przykro mi — wyszeptał, łagodnie przesuwając palcami po jej skórze.
Fallande poczuła, jak ból wiąże jej trzewia. Nie potrzebowała jego wsparcia. Nie potrzebowała też jego czułości. Jej serce było głupie, ale nie na tyle, aby pozwolić jeszcze raz się złamać.
Nabrała powietrza w płuca, a następnie wyszarpnęła dłoń z jego uścisku.
— Mnie również — powiedziała. Słodka obojętność zalśniła na jej twarzy. — To, że tu jestem, nie znaczy, że coś między nami uległo zmianie, poruczniku, więc daruj sobie te czułości.
Patrzyła mu w oczy, lecz nie czuła nic. Strata bliskiej osoby sprawiła, że ból towarzyszący zdradzie ukochanego był zaledwie chwastem na tle olbrzymiego drzewa. Wiedziała doskonale, że ta rana na jej sercu prędzej czy później zdoła się zagoić. Śmierć Tove natomiast doprowadziła do tego, że to połamało się na malutkie kawałki. Była w stanie je posklejać, lecz pewne fragmenty już na zawsze pozostaną skruszone.
A ona już zawsze będzie winna jej śmierci.
Wiatr zawiał i lekko uniósł włosy Fallande, które następnie opadły na jej twarz. Oparła dłonie na udach i wstała. Erza się podniósł
— Fallande, proszę...
Mężczyzna chciał złapać ją za nadgarstek.
Wtem jednak poczuli przypływ chłodu. Osobliwe uczucie wsiąknęło w jej skórę i niebezpiecznie podsyciło ogień w piersi. Wiedźma zerknęła w kierunku, z którego dochodziły ją niepokojące wibracje. Acherone nie patrzył na nią, jednak Fallande czuła, że miał ich na oku. Niebezpiecznie zaciskał i rozluźniał dłoń. Zakrwawione szpony nieco się wydłużyły. Była przekonała, że jeśli Erza podejmie niewłaściwą decyzję, ten w najlepszym przypadku tylko wyrwie mu ramię z barku.
Erza wyczuł ostrzeżenie mężczyzny i odruchowo cofnął rękę. Zwrócił swe spojrzenie na Śnieżnego Diabła, który podniósł na niego wzrok. Był zimny, niezwykle spokojny, co jeszcze bardziej przeraziło jej byłego narzeczonego. Przez moment wpatrywali się w siebie, aż w końcu Acherone lekceważąco odwrócił głowę.
— Kim jest ten człowiek? — zapytał Erza.
Fallande nie miała ani siły, ani ochoty na tę rozmowę. Próżnia wypełniała jej bolącą pierś, umysł ciągle podsyłał obrazy poległych, a w uszach wciąż słyszała jęki rannych.
Pragnęła odpocząć, spróbować jakoś poukładać myśli...
— To Acherone — stwierdziła oschle, co sprawiło, że Erza skupił na niej swoją uwagę. — Jeśli chcesz żyć, lepiej go nie drażnij. Musimy się zbierać.
Fallande cofnęła się o krok. Chciała czym prędzej oddać go w ramiona Gołębi i odnaleźć Ariona, jednak Erza nie dawał za wygraną. Choć jego ciało drżało, uparcie pragnął pokazać, że miał wszystko pod kontrolą.
— On mi się nie podoba.
— Nie obchodzi mnie to, poruczniku.
Erza się skrzywił. Zbliżył się do niej, lecz mając nad sobą czujnie obserwującego sępa, nie zamierzał zbytnio ryzykować.
— Przestań się tak do mnie zwracać, Fall, proszę.
Fallande poczuła gwałtowny przypływ gniewu. Ten fioletowymi językami ognia pieścił jej organy, a krew niebezpiecznie zaczęła wrzeć w żyłach. W jej głowie zapanował zupełny chaos, a w szarych tęczówkach zalśniły ogniki.
Patrząc mu prosto w oczy, syknęła:
— Czego ty tak właściwie ode mnie chcesz? Co próbujesz osiągnąć?
Erza uniósł dłoń w jej kierunku. Zatrzymał ją w powietrzu i zacisnął.
— Sądziłem, że skoro tu przybyłaś, to wciąż ci na mnie zależy, że wciąż... wciąż mnie kochasz, Fallande.
Kobieta zaśmiała się bez cienia rozbawienia. W tamtej chwili była pustą skorupą, którą pochłaniała ciemność. Pragnęła zapaść się głęboko pod śnieg i już nigdy nie oglądać tych twarzy. Wciąż czuła smród spalonej skóry, przed oczami pojawiały jej się zaropiałe rany Gołębi.
Słyszała urywający oddech umierającej Tove.
To wszystko ją przerastało.
Łzy zebrały jej się w kącikach oczu. Jak tylko to do niej dotarło, odrzuciła wszystko. Nie miała zamiaru pokazywać mu, jak bardzo zdołał ją zranić, jak cała ta sytuacja na nią wpłynęła. Nie zasłużył na jej emocje. Fallande i tak już stanowczo za dużo mu podarowała, a on w zamian, tamtej feralnej nocy, kiedy zastała go w łóżku z inną, złamał jej serce.
— Nie chciałam, żebyś zginął, żeby żadne z was zginęło w tym okropnym miejscu. — Głos jej się łamał, jednak mówiła dalej: — udało mi się uratować tylko ciebie z oddziału. Tylko ciebie, Erza. Zrób coś dla mnie i przestań próbować. — Zacisnęła skostniałe dłonie w pięści. — A po powrocie, na zawsze zniknij z mojego życia. Wróć do rodziny i zaopiekuj się nią. O tym, co nas łączyło, po prostu zapomnij. Tyle chyba jesteś w stanie dla mnie zrobić, prawda?
Fallande opuszkami palców zgasiła lichy płomień nadziei, który jeszcze palił się w jego sercu.
Erza, niczym zbrukany pies, pochylił przed nią głowę. Nie odzywał się. Fallande pomyślała, że mogła potraktować go zbyt ostro, jednak nie było jej z tego powodu przykro. Straciła Tove, ciała jej dawnych kompanów zostały pochłonięte przez lawinę, skrzywdziła Gołębie, a Acherone krwawił...
Narodziła się jako zły omen. Jej życie z dnia na dzień kruszyło się coraz bardziej. Miała ochotę paść na śnieg i szlochać, jednak uparcie tego nie robiła. Musiała wziąć się w garść, ponieważ w Vorhein czekali na nią książęta, którym obiecała ochronę.
Nikt nie poklepie jej po ramieniu i nie powie, że będzie lepiej. Nikt nie zabierze od niej tego cierpienia. Nikt też nie sprawi, że przestanie się obwiniać za wszystko.
Była z tym sama.
Ból zamienił się w ciemność. Ciemność w gniew. A gniew w pustkę.
Fallande postawiła ścianę przed uczuciami, którymi ten cholerny mężczyzna próbował ponownie zatruć jej serce.
— Może i wciąż coś do ciebie czuję, Erza, ale to już nie ma żadnego znaczenia — powiedziała. Tym razem głos jej nie zadrżał. — Każdy śnieg musi kiedyś stopnieć, a ja uczynię wszystko, co w mojej mocy, żeby ten zrobił to jak najszybciej.
Fallande nie dała mu czasu na odpowiedź. Szarpnęła go za ramię i odprowadziła do Gołębi. Brandan obiecał, że się nim odpowiednio zajmie, na co wiedźma odpowiedziała mu bladym uśmiechem. Nie potrafiła spojrzeć mężczyźnie w oczy. Niemal każdy z nich był naznaczony piętnem jej ognia, przez co poczucie winy pożerało ją od środka
Ilekroć spojrzy na pokryte bliznami twarze, ujrzy swoje płomienie.
I usłyszy ich przesiąknięte bólem wrzaski.
Fallande przez chwilę przyglądała się temu, jak Brandan odciąga od niej Erzę. Były narzeczony wciąż spoglądał w jej kierunku. Żałował tego, co jej uczynił, mogła wyczytać to z jego oczu. Żal jednak nie naprawi pękniętego serca ani tym bardziej nie sprawi, że ta ponownie mu zaufa.
Musiała pozwolić tej zimie odejść, zanim zdoła ją zamrozić.
Nagle obok Fallande wyrósł Aver. Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu.
— Leil zajęła się pękniętą kością Ariona. To wyjątkowo silne i uparte bydle, więc będziesz w stanie go dosiąść — powiedział, lekko zaciskając palce na brudnym naramienniku zbroi.
Fallande pokiwała tylko głową. Widok jego poranionej twarzy sprawił, że nienawiść do siebie i swoich słabości zapłonęła bujnym ogniem pod jej piersią. Może gdyby udało jej się szybciej zapanować nad płomieniami. Może, gdyby się nie wahała, nie doprowadziłaby do tej tragedii.
Może, gdyby była silniejsza, zdołałaby uratować Tove.
Aver smutno się uśmiechnął. Zmarszczki pojawiły się w kącikach jego ust, a małe iskierki rozświetliły jego szare oczy.
— Nie rób sobie tego, dziewczyno od niedźwiedzi. To nie była twoja wina.
Bzdura.
Ian miał rację. Może bezpośrednio nie skrzywdziła tych ludzi, jednak bez wątpienia miała ich krew na rękach. Topiła się we własnych błędach, a najgorsze było to, że nie miała pojęcia, jak wypłynąć na powierzchnię.
A inni przez to cierpieli.
Nagle z nieprzyjemnych rozmyślań wyrwały ją odgłosy szamotaniny. Gwałtownie się odwrócili, kiedy rozległ się kobiecy wrzask.
— Puść mnie, sukinsynie!
— Ty mała suko...
Ich spojrzenie powędrowało na Thömasa, który ciągnął za sobą kobietę o włosach bardziej czerwonych od promieni zachodzącego słońca. Mężczyzna utykał na prawą nogę, a świeża krew spływała mu z rany. Za nimi szedł Killian. Twarz młodzieńca wykrzywiała mieszanka emocji, której Fallande nie była w stanie opisać słowami. Kiedy ich spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, nie ujrzała w nim ani nienawiści, ani urazy. Raczej niewyobrażalną ulgę.
Wiedźma poczuła ściśnięcie w żołądku. Dzikość w bezdusznych, ale jakże sprytnych, zielonych oczach kobiety, wyszczerzone rzędy ostrych kłów i pomarszczona skóra w miejscach, gdzie zaczynała się jej transformacja, a do tego te bujne, przypominające rozszalałe fale na krwawym morzu loki.
Fayleen odzyskała przytomność.
Pożeraczka szamotała się i syczała. Fallande usłyszała za sobą jęk Erzy. Poczuła bolesne ukłucie w piersi, które momentalnie od siebie odrzuciła, a o mężczyźnie prędko zapomniała.
Wiedźma wstrzymała oddech, kiedy Thömas rzucił trzęsącą się Fayleen na śnieg, tuż nieopodal Acherone. Kobieta obnażyła zęby. Jej źrenice gwałtownie zwęziły się w cienkie paski. Kawałki skóry i krew na krzywych zębach sprawiły, że przypominała bezrozumną, łaknącą świeżego mięsa bestię. Pożeracze byli niebezpiecznymi bytami. Absorbowali magię zjadanych istot, dzięki czemu mogli przyodziać ich skórę, a energię przekształcić w drobne zaklęcia. W zamian za to sami powoli zamieniali się w wiecznie nienasycone zwierzęta, a ich ciała wyglądały jak popękane rzeźby z kamienia — pokryte licznymi bliznami po nieprzyjemnych transformacjach. Większość ludzi decydowała się na pozyskanie nowych zdolności w tak niemoralny sposób, gdyż ich chęć przetrwania w tym mroźnym i śmierdzącym zgnilizną świecie była silniejsza od towarzyszących im wyrzutów sumienia.
Inni natomiast znajdowali uciechę w zabijaniu i przejmowaniu ciał ofiar.
Thömas objął spojrzeniem niewzruszonego Acherone. Ciosaną w jasnym kamieniu twarz wojownika wykrzywiała furia.
— Ta wariatka ugryzła mnie w nogę. Próbowała się przemienić i zwiać — warknął, z obrzydzeniem patrząc na kobietę, której ręce pokryte były krwawymi ranami i rzadką sierścią. Thömas skinął na Killiana. — Dobrze, że młody zdołał ją złapać.
Pożeraczka warknęła na mężczyznę, mocno trzymając za poły płaszcza, którym ten musiał ją okryć, zanim jeszcze się obudziła.
— Smakujesz jak gówno.
— Zaraz przerobię cię na ciepłe futro, ty...
— Pozwól, że najpierw z nią porozmawiam.
Fayleen zastygła w bezruchu, kiedy ogromny cień Śnieżnego Diabła padł na jej ciało. Acherone zatrzymał się zaledwie kilka kroków od niej. Pożeraczka uniosła wzrok, a wtem jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Pobladła. Wpatrywała się w niego, jakby mogła ujrzeć jego duszę. To, co jednak zobaczyła w jego wnętrzu, przeraziło ją tak bardzo, że zaczęła się cofać. Ślizgała się na śniegu, z trudem łapiąc przy tym powietrze.
Wiatr poruszył cienkimi warkoczami Acherone. Krew była jego drugą skórą. Jego zbroją, przed którą wróg drżał. Zaschnięta na bladej twarzy tworzyła wzbudzającą paniczny strach maskę. Jego zimne spojrzenie tylko potęgowało obraz niezwykle opanowanej, lecz bezdusznej bestii. Mężczyzna nie odrywając wzroku od pożeraczki, przykucnął. Złote nici niebezpiecznie zalśniły pod jego skórą.
— Kim jesteś i czego... — Fayleen nerwowo spoglądała to na niego to na Thömasa — czego ode mnie chcecie?
Acherone nawet nie drgnęła powieka.
— Nikim ważnym — rzucił chłodno. — Chcę tylko wiedzieć, dlaczego książę was tu przysłał.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł Fallande po plecach. Nagle wspomnienia z balu Ślepego Słońca powróciły do niej, budząc dotąd uśpione przez Śnieżnego Diabła emocje. Poczuła niepokój wdzierający się do serca.
Fayleen przełknęła nerwowo ślinę. Już miała otworzyć usta, jednak Acherone się wtrącił:
— Zdołam to wyczuć, jeśli skłamiesz, pożeraczko, więc nawet nie próbuj mnie zwodzić.
— Jeśli nie powiem prawdy, to mnie zabijesz?
Kącik ust Śnieżnego Diabła lekko drgnął.
— Wtedy wyciągnę ją z twojego chłopca. — Mężczyzna skinął głową w kierunku wpatrującego się w niego z wrogością Erzy. — Choć wydaje mi się, że nie będzie takiej potrzeby, czyż nie?
Fayleen milczała. Trzęsąc się niczym zagubione szczenię, ciaśniej otuliła się płaszczem Thömasa. Fallande wiedziała, że nawet nie myślała o ucieczce. Jej spojrzenie utkwione w szponach mężczyzny jasno mówiło, że nie chciała z nim zadrzeć.
— Dowództwo niewiele mówiło. Podobno chodziło o eksplorację terenu w celu stworzenia możliwego antidotum na męczącą Północ plagę, ale... — przerwała, wbijając spojrzenie w śnieg.
Pożeraczka nabrała powietrza w płuca.
— Od zniknięcia drugiego oddziału, niektórzy zaczęli dziwnie się zachowywać. Byli przytomni, wykonywali swoje obowiązki, odpowiadali na zadane im pytania, ale wydawało mi się, że myślami błądzili daleko stąd. Między oddział wtargnął cichy chaos.
Wiatr jak na zawołanie wstrząsnął jej burzą loków, potęgując napięcie, jakie zawisło nad nimi. Acherone milczał. Dał jej chwilę na zebranie myśli.
— To miejsce źle na nas wpływało. Czuliśmy się, jakby wysysało z nas życie — wymamrotała, unosząc spojrzenie na jego twarz, jakby koniecznie chciała uzyskać odpowiedź.
Acherone wydał się niewzruszony jej słowami. Fallande nie obserwowała ruchów ciała mężczyzny, lecz to, gdzie podążał jego wzrok. A ten na moment padł na pokryte rzadkim, rudym futrem dłonie kobiety.
— W rzeczy samej, to właśnie robiło — stwierdził, doprowadzając tymi słowami pożeraczkę do drżenia. — Trafiliście na coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Co karmiło się wami przez ostatnie kilkanaście świtów i nabierało siły.
— Chcesz powiedzieć, że byliśmy tylko pożywką dla tego czegoś?
Fallande wstrzymała oddech. Acherone odchylił głowę, a wtem śnieg musnął jego czoło. Był spokojny. Za spokojny.
Wiedźma się spięła. Złote nici pod jego skórą niebezpiecznie zalśniły w intensywnych promieniach.
— Wysłano was na pewną śmierć. Ci, którzy zaginęli, z pewnością są już martwi.
Fallande zesztywniała. Krew odpłynęła jej z twarzy, a żołądek poszedł do gardła. Po tym, co ujrzała, straciła już nadzieję na to, że ktoś jeszcze mógł ujść cało z tej wyprawy. Wciąż jednak nie była w stanie uwierzyć w to, że tym, kto wysłał ich na pewną śmierć, był...
Roan.
Czy wiedział, z czym miał do czynienia? Może to była pomyłka? Ktoś kazał mu to zrobić? Jeśli nie...
Dlaczego posłał swoich najlepszych ludzi na pewną śmierć?
W pamięci wciąż miała słowa Tove. Ta sytuacja była złudnie podobna do tego, co wydarzyło się wiosnę temu. Na czarnoziemach.
Wtedy jednak nikt nie ocalał.
Oczy, które widziały prawdę, na wieczność zostały zamknięte, a usta zaszyte cienką nicią.
— Nie należysz do tego oddziału, dlaczego więc zdecydowano się zabrać cię ze sobą? — zapytał nagle Acherone, wybijając Fallande z przytłaczających rozmyślań.
Fayleen zamrugała zdezorientowana. Wiedźma również nie spodziewała się tego pytania. Mężczyzna jednak był śmiertelnie poważny.
— Erza wstawił się za mną u księcia, a ten pozytywnie rozpatrzył jego prośbę. Chciałam być przy nim...
Acherone zmrużył oczy. Fallande nie potrafiła wyczytać nic z jego wyrazu twarzy. To był kolejny moment, w którym zapragnęła znaleźć się w głowie mężczyzny. Poznać odpowiedź na każde pytanie, które nasuwało jej się na język.
— I tylko wy przeżyliście — powiedział bardziej sam do siebie niż do niej.
Diabeł niespodziewanie wstał. Spojrzał na Fayleen, której oczy gwałtownie się rozszerzyły. Emanująca od niego aura sprawiła, że dotąd wyciszony głos z tyłu głowy Fallande, zaczął nagle krzyczeć. Niepokój wlazł pod jej skórę i doprowadził do drżenia ciała.
— Zabierzcie ją do Gniazda. Jeśli będzie próbować uciec, połamcie jej nogi. Do niczego jej się nie przydadzą — rozkazał, a Fallande się wzdrygnęła. Nie miał współczucia do żadnego z ocalałych. Mężczyzna skierował swe spojrzenie na Marcusa. — Jej życie nie obejmuje rozkazu księcia. Możemy ją później dokładniej przesłuchać.
Fallande uniosła pytająco brwi.
Złote nici wokół jego szyi niebezpiecznie się uwidoczniły, a krew leniwie wypłynęła z nosa na rozchylone wargi. Acherone momentalnie ją starł. Jego stan był zły, choć uparcie próbował mydlić im oczy.
— Marcusie, zbierz swój oddział, ruszycie jako pierwsi. Spotkamy się u podnóża góry. Teraz najważniejsze jest znalezienie schronienia i odzyskanie części energii...
— Co z porucznikiem? — warknął dotąd za długo milczący Ian. — Nie możesz pozwolić, aby opuścił górę.
Fallande poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Cisza mocno zdzieliła ją w policzek, a ciało zamieniło się w bezwładną materię. Zdezorientowana patrzyła to na Acherone, to na Iana, od którego zakrwawionej maski odbijały się zdradliwe promienie słońca. Widziała, jak szczęka pod nią się napięła. Był zły.
Wiedźmie nie spodobała się zimna jak północny wiatr odpowiedź Acherone.
— I tego nie zrobi.
Dziękuję za przeczytanie tej części rozdziału i zapraszam do komentowania <3
Dziękuję również, że WCIĄŻ tu ze mną jesteście <3
Kocham mocno!
AKIRA
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro