XVII. Góry mają oczy
Hänedam, rok 816, e. p. V, zima
Śnieżyca była zniszczeniem. Gniewem ludzi o lodowych sercach. Zabierała życie istotom, które nie zdołały skryć się w bezpiecznych miejscach. Śnieg zasypywał ich ciała, aby te nigdy nie zostały przez nikogo odnalezione. Zacierał ślady po ich przeszłości. Aby nikt nie płakał. Aby nikt nie tęsknił. Aby nikt nie pamiętał.
Śnieżyca była tylko smutnym tańcem lodu i powietrza.
Ciepło pulsowało od cielska wadery. Wiedźma trzymała się Oktavii, czując ostry ból w klatce piersiowej. Mróz sprawił, że płuca ją piekły, a palce drętwiały. Kobieta, zaciskając mocno wargi, schowała twarz w futrze towarzyszki. Wadera obejmowała ją wielkimi łapami, próbując przy tym uchronić kobietę przed niszczycielskim zjawiskiem. Była ogromna, dzięki czemu potrafiła w całości skryć Fallande. Leżąc w białym puchu, czekały na to aż to, co opętało Śnieżnego Diabła, zdoła się uspokoić.
Śnieg tańczącymi pośród zgliszczy płatkami muskał policzków wiedźmy. Mróz dawał jej się we znaki, jednak Fallande robiła wszystko, aby o tym nie myśleć. Co jakiś czas przyłapywała się na tym, że nie potrafiła powstrzymać drżenia ciała. To właśnie w tamtych momentach do jej umysłu wkradały się obawy. Obrazy z przeszłości pojawiały się przed oczami Fallande, a ona na powrót stawała się tą samą przerażoną dziewczynką, którą Victor Yther przed piętnastoma laty znalazł w zaspie. Tamtego dnia również się ukrywała. Tym razem jednak nie była zupełnie bezbronna.
Śnieżyca nie trwała zbyt długo. Wprawdzie dłużej się formowała, niż szalała w powietrzu. Płatki opadały, a potężna wichura ustępowała lżejszym podmuchom. Magia, która pachniała świeżo ściętym jesionem i słodyczą czarnego bzu, na przekór wszystkiemu, zdołała się nasilić. Fallande bolał nos od jej zapachu. Sprawiła, że mimo śniegu pod plecami, czuła nienaturalne ciepło w całym ciele. Magia ją rozgrzewała, a fioletowy płomyczek zapłonął w jej sercu.
Kiedy zawierucha całkowicie ustała, Fallande się poruszyła. Oktavia uniosła łeb. Porozumiewawczo spojrzała na wiedźmę, która drżąc, podparła się na obolałych ramionach. Gdyby została dłużej w śniegu, odmroziłaby sobie kończyny.
Miasto pokrył puch. Fallande miała wrażenie, że przeniosła się do innej rzeczywistości. Miejsce rzezi zniknęło pod śniegiem, a niebo wydawało się bliżej ziemi niż zwykle. W pierwszej chwili nie była w stanie dostrzec linii oddzielającej je od lądu. Blade, niemalże białe jak kwiat konwalii słońce obserwowało ich z ponurego nieboskłonu. Gdyby tylko wyciągnęła w jego kierunku rękę, wydawało jej się, że mogłaby go dotknąć. Miasto stało się zamarznięta kopułą, pod którą niegdyś tętniło życie.
Śnieżyca sprawiła, że Nidavellir przestał istnieć.
Fallande wstała, czując nasilający się w sercu strach. Wiatr rozwiał włosy wiedźmy, doprowadzając tym jej ciało do drżenia. Ta odważyła się spojrzeć w stronę Diabła, który stał znacznie bliżej, niż mogła przedtem sądzić. Dostrzegła to, jak jego szerokie plecy unoszą się i opadają. Krew spływała po jego palcach na śnieg. Fallande momentalnie objął strach. Serce biło jej jak szalone, nabieranie powietrza przychodziło z trudnością, a nogi drżały pod ciężarem ciała. Miała wrażenie, że zaraz ponownie wyląduje w śniegu, jednak tym razem już nie będzie w stanie się z niego podnieść. Ta wizja sprawiła, że zimny pot spłynął jej po kręgosłupie.
Panująca wokół cisza tylko spotęgowała wszechobecne napięcie. Fallande nie potrafiła oszacować, ile czasu minęło, odkąd wtargnęli do miasta, miała jednak wrażenie, że chwila, w której wówczas tkwili, trwała znacznie dłużej niż cała ich dotychczasowa podróż. Wpatrywała się w Acherone, czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Mężczyzna poruszył karkiem, który wydał z siebie nieprzyjemny dźwięk. Powolutku przechylił głowę, a jego ciemne włosy drgnęły na delikatnym wietrzyku. Mięśnie szyi się napięły, a ramiona uniosły.
Acherone niespodziewanie spojrzał na nią przez ramię.
Fallande drgnęła warga. Tęczówki mężczyzny na jej oczach, raz za razem, z mętnej bieli zmieniały swój kolor na błękit oceanu, natomiast długie szpony, kurczyły, po czym ponownie się rozrastały. Jego usta były lekko rozchylone, dzięki czemu kobieta zdołała ujrzeć parę zakrwawionych świeżą krwią kłów. Przeraziły ją do tego stopnia, że chciała sięgnąć za rękojeść miecza, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że to mogłoby pogorszyć sytuację, a nagły ruch tylko go sprowokować. Dłonie je drżały, a serce biło nienaturalnie szybko. Mężczyzna, którego pokrywała świeża warstwa krwi, stał kilkadziesiąt kroków od niej. Był wysoki, jego nogi długie i szybkie, ręce silne, śmiercionośne, a umysł bystry, przerażający. Budził w niej lęk. Killian również się go obawiał. Maevem, Roan, Lohikäärme...
Wiedźma przełknęła nerwowo ślinę. Jeśli ją zaatakuje, zostanie rozszarpana na strzępy. Nie myślała nawet o ucieczce, wiotkość nóg zupełnie wybiła jej to z głowy. Nie była w stanie walczyć, nawet jeśli odważyłaby się dobyć broni, wiedziała doskonale, że w obecnym stanie nie miała z nim najmniejszych szans. Musiała inaczej poradzić sobie z tą niebezpieczną sytuacją. Fallande ukradkiem zerknęła na spiętą Oktavię. Postawa wadery nie pomogła jej się uspokoić.
Mężczyzna powoli się odwrócił. Fallande cofnęła się o krok. Zacisnęła mocno szczękę, czując, jak jej mięśnie ciała się napinają. Była wykończona. W każdej chwili nogi mogły odmówić jej posłuszeństwa. Ciało kobiety, choć silniejsze niż zwykłego człowieka, wciąż było żałośnie słabe. Mimo lat morderczych treningów pod okiem Victora nadal nie mogła mierzyć się z kimś takim jak stojący kilkadziesiąt kroków od niej mężczyzna. To ją frustrowało.
Diabeł przyglądał jej się drapieżnie, a jego tęczówki wciąż zmieniały swój kolor. Zrobił krok w jej stronę. A potem następny. Jakby obawiał się, że spłoszy swoją zwierzynę. Wiedźma drżała z zimna i wycieńczenia. Kobieta z wszelkich sił próbowała zapanować nad swoim ciałem. Nie mogła dać mu do zrozumienia, w jak złym stanie była.
Więc kiedy Acherone zbliżył się do niej, nawet nie drgnęła. Słodki zapach jesionu i czarnego bzu ją lekko otumanił. Mężczyzna samym swoim mętnym spojrzeniem wyżarł jej cząstkę duszy. Fallande stanęło serce w piersi, jak tylko nachylił się nad jej uchem, aby zakosztować jej strachu. Odgarnął kosmyki włosów Fallande, lecz nie dotknął jej szyi. Kątem oka widziała, jak bardzo chciał to zrobić, jednak coś go powstrzymywało. Bijąca od niego aura, była dziwna. Biała, lśniąca niczym gwiazdy podczas najciemniejszej z nocy.
Boska.
Oktavia nie drgnęła z miejsca, choć Fallande czuła jej czujne spojrzenie na ciele. Wiedźma nie ufała waderze na tyle, aby wierzyć w to, że ta pomoże jej w tej sytuacji. Acherone znaczył dla niej zbyt wiele, dlatego nawet nie rozpatrywała tego, że ta zdoła go zaatakować.
Była sama z bestią przy szyi.
Fallande przełykając nerwowo ślinę, odważyła się spojrzeć na Diabła. Pożałowała tego, kiedy natrafiła na spojrzenie białych niczym otaczający ich śnieg oczu. Był blisko. Stanowczo za blisko. Ziarno paniki wykiełkowało w jej sercu. Rosło w zaskakująco szybkim tempie, co doprowadzało jej serce do palpitacji. Sądziła, że zaraz zatopi w niej zwierzęce kły, lecz tego nie zrobił.
Ponownie się powstrzymał.
Wiedźma widziała to, jak mocno jego szczęki się zaciskają, a mięśnie szyi napinają. Mogła spróbować do niego jakoś dotrzeć. Użycie broni jednak nie wchodziło w grę. Zdesperowana zrobiła więc najprostszą rzecz, jaką Victor stosował, kiedy Fallande wpadała w panikę. Powolutku uniosła drżącą dłoń, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Acherone nie reagował, co tylko przyspieszyło jej już i tak szalony oddech. Wiedźma zbliżyła opuszki palców do jego policzka. Kiedy nie drgnął, dotknęła go. Jego skóra była ciepła, mimo panującego zimna. Nie przykładała całej dłoni, delikatnie, niemalże niezauważalnie musnęła palcem wskazującym i środkowym jego wystającej kości.
Fallande modliła się do bogów, aby zadziałało.
Acherone skierował spojrzenie na jej dłoń. Poruszył przy tym lekko głową, co sprawiło, że kciuk Fallande niespodziewanie dotknął jego warg. Przeszedł ją dreszcz. Nie zastanawiała się nad tym, jak miękkie były jego usta, raczej bardziej interesowało ją to, jak blisko jej palec znajdował się kłów. Chwila trwała wielki. Nie miała pojęcia, czym się stał. Nigdy w życiu nie widziała czegoś podobnego. Słyszała o demonach zadających śmiertelne zagadki, tych, które porywały i pożerały dzieci albo wciągały mężczyzn pod taflę wody, lecz nie o potworach takich jak Acherone. Fallande bowiem nie wyczuwała od niego mroku podziemi, a wręcz przeciwnie, emanująca od niego potęga lśniła bielą i złotem, czymś nieskazitelnym.
Śnieżny Diabeł niespodziewanie złapał ją za dłoń. Fallande zesztywniała.
Wypuściła ciężko powietrze z płuc, kiedy dokładniej przyjrzała się jego palcom. Szpony mężczyzny się skurczyły, a czarne, wcześniej pulsujące żyły przestały szpecić pokrytą krwią skórę. Acherone zamknął oczy. Ciepło przeszyło ciało Fallande, kiedy wtulił policzek we wnętrze jej dłoni. Ten zbyt dobrze się w nią wpasował. Jej dotyk sprawił, że obłęd zniknął z twarzy Śnieżnego Diabła, a zastąpił go błogi spokój. Wyglądał, jakby łaknął go od dawna. Jakby był jego błogosławieństwem, przed którym się wzbraniał. Fallande przesunęła kciukiem po jego wargach, lekko odchylając przy tym tę górną. Nie mogła się powstrzymać i dotknęła opuszkiem długiego kła, co sprawiło, że ciało Acherone się napięło. Fallande miała wrażenie, że powietrze stało się jeszcze cięższe, niż było przed momentem.
Intymność tej chwili zupełnie ją zmieszała.
Kiedy Acherone otworzył oczy i odnalazł wzrok Fallande, krew zawrzała jej w żyłach. Tęczówki mężczyzny z przerażającej ją bieli powolutku przeszły w odcień mętnej niebieskości, aż w końcu przybrały kolor zapierającego dech w piersiach błękitu. Jego źrenice się rozszerzyły, a kły schowały w dziąsłach. Fallande wciąż lekko naciskała kciukiem na górną wargę mężczyzny. Acherone zamrugał, a jego długie rzęsy niemal musnęły jej nosa. Ich spojrzenia nie oderwały się od siebie. Jeszcze nie. Dziwna, nieposkromiona siła nie pozwoliła Fallande odwrócić wzroku. Jej umysł krzyczał, aby się cofnęła, lecz wola podpowiadała coś zupełnie innego. Osobliwe napięcie przeszło przez całe jej ciało i zatrzymało się w miejscu, gdzie łączyła ich przysięga. Iskry wypełniły jej żyły. Ich twarze dzieliła niewielka odległość. Gdyby mężczyzna się zbliżył, mógłby nawet musnąć wargami jej ust.
Serce Fallande biło znacznie szybciej, niż powinno.
Acherone nie drgnął. Nie wydawał się zdezorientowany zaistniałą sytuacją. Wręcz przeciwnie, był nazbyt spokojny. Kobieta chciała zabrać swoją dłoń, lecz ten mocniej ją objął. Fallande na moment zatrzymało się serce w piersi. Przerażające obrazy tego, co mogłoby się z nią stać, przeszły jej przed oczami.
Czyżby nic nie wskórała? Chciał jej coś zrobić? Rozszarpać na strzępy? A może pożreć i porzucić kości na tym pustkowiu?
Była na tyle oszołomiona, że nie mogła nawet się cofnąć.
Mężczyzna to wyczuł, gdyż jego uścisk momentalnie się rozluźnił. Acherone nie odrywając od niej spojrzenia, przyłożył dłoń wiedźmy do ciepłych warg. Fallande rozchyliła lekko usta, kiedy ten zostawił czuły pocałunek na jej wewnętrznej stronie. Jego usta zdecydowanie były tak miękkie, na jakie wyglądały. Ciepło rozlało się po całym ciele kobiety.
— Przepraszam, wiedźmo — wyszeptał zachrypniętym głosem. — Nie chciałem cię wystraszyć.
Fallande zabrakło słów. Nie miała pojęcia, czy była przerażona, czy zdumiona, a może jedno i drugie. Zaskoczył ją tym. W głębi duszy wiedziała, że każda jego życzliwość, była tak naprawdę manipulacją skierowaną w jej stronę, lecz ten drobny akt czułości...
Bogowie, naprawdę ją zmieszał!
Spoglądali na siebie w milczeniu, dopóki Acherone się nie wyprostował. Fallande miała wrażenie, że dzielącą ich różnica wzrostu się powiększyła. Sięgała głową jego ramienia, przez co, aby spojrzeć mu w oczy, musiała się odchylić. Wiedźma nie wiedziała, czy była gotowa usłyszeć od niego prawdę. Choć nękały ją wątpliwości, a strach nadal czyhał z tyłu jej głowy, zdecydowała się przemilczeć kwestię tego, co przed chwilą się wydarzyło.
Poza tym musiała opanować szalejące we wnętrzu emocje...
— Liczę na to, że później zdołasz mi wszystko wyjaśnić. — wyznała, wyswobadzając się z uścisku jego dłoni. Momentalnie zrobiło jej się zimno. — Teraz powinniśmy już ruszać.
Fallande chciała się odwrócić, jednak kiedy tylko się poruszyła, to zakręciło jej się w głowie. Nadmiar emocji i zmęczenie dały o sobie znać, co ostatecznie poskutkowało w tym, że straciła równowagę. Już miała osunąć się na śnieg, lecz wtem Acherone złapał za jej ramię i zawiesił je na swym karku. Pochylając się, objął ją w talii. Głowa Fallande pulsowała, jak oszalała. Zmęczenie dawało jej się we znaki, a szalejące nadal emocje tylko potęgowały ból. Mężczyzna zaprowadził ją do Oktavii, która już posłusznie leżała na śniegu. Wadera wpatrywała się w nich czujnym okiem, rozluźniając wielkie łapy.
Mężczyzna posadził Fallande na grzbiecie wilka, przy tym mocno trzymając ją w pasie, aby ta nie spadła. Wiedźmie zakręciło się w głowie. Nie zważając na nic, pochyliła się i oparła czoło o pierś mężczyzny. Acherone pozwolił jej na to. Czuła zarówno jego spojrzenie na sobie, jak i to wadery. Fallande nie chciała szukać oparcia w Diable, jednak w zaistniałej sytuacji przełknęła wszystkie zgrzyty i pozwoliła na to, aby jej zmęczenie zadecydowało za nią.
Kobieta zacisnęła palce na udach i powolutku wypuściła powietrze z płuc. Nie zamknęła oczu, bała się, że jak tylko to zrobi, obrazy z wcześniejszych wydarzeń ją dopadną. To był dopiero pierwszy przystanek w ich podróży, a przeżyła i widziała więcej niż niejeden wojownik. Zastanawiała się, jak musiała czuć się Tove, kiedy dotarło do niej, co się stało z jej ukochaną. Jak ujrzała ciała swoich najbliższych, rozszarpanych przez te same bestie, z którymi dzisiaj Fallande musiała się zmierzyć. Czy również cierpiała, jak zobaczyła to, co stało się z mieszkańcami Nidavellir? Wiedźma mocno zacisnęła wargi.
Gdyby nie Diabeł skończyłaby tak samo, jak oni.
Była słaba.
Acherone trwał przy niej w ciszy. Co jakiś czas czuła na sobie jego spojrzenie, jednak mężczyzna nie był natarczywy. Doceniała to. Nie potrzebowała zbędnych słów ani gestów. Wystarczyła jej cisza, aby się uspokoić, a Acherone chyba zbyt dobrze to rozumiał.
Fallande wypuściła z ust powietrze. Płuca ją bolały, a ciało marzło. Musiała wziąć się w garść, inaczej zamieni się w jeden wielki sopel lodu. I nawet jeśli to było dla niej wyjątkowo trudne, nie chciała, aby jej słabości wpłynęły na dalszą podróż. Patrząc jednak na to, co wydarzyło się w Nidavellir, jej nadzieja na to, że odnajdą na Białym Kle kogoś, kto przetrwał, pełzły na niczym. Mimo to. Mimo wątpliwości... Fallande pragnęła wierzyć, że ten świat nie był aż tak okrutny.
Nawet jeśli ta wiara była zgubna, a ona zbyt naiwna, żeby to przyznać.
Fallande bez słowa uniosła głowę. Spojrzała na mężczyznę, czując tylko niewyobrażalną pustkę w sercu. Acherone przyjrzał jej się uważnie.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
Fallande pokiwała głową, choć nic nie było w porządku. Brew Acherone lekko, prawie niezauważalnie się uniosła.
— Beznadziejna z ciebie kłamczucha, wiedźmo.
— Nie kręci mi się już w głowie, Acherone.
— Nie o to pytałem.
Fallande zacisnęła mocno wargi.
Oczywiście, że nie o to pytał.
Kobieta nie mogła znieść jego przeszywającego spojrzenia, więc się odwróciła. Milcząc, przerzuciła nogę na drugi bok Oktavii i próbowała wsadzić stopy w strzemiona. Acherone ujrzawszy to, z pobłażliwością powiedział:
— Ja prowadzę.
Wiedźma momentalnie na niego spojrzała.
— Jeśli chcesz, możesz siedzieć z przodu, ale wtedy będziesz czuć się dosyć... niekomfortowo — mówił, poklepując Oktavię po boku, co sprawiło, że jej okazały ogon się poruszył.
Fallande zamrugała kilkakrotnie. Podczas prowadzenia wilka, jeździec pochylał się pod takim kątem, że niemal przylegał piersią do jego karku. Prędkość, z jaką te wielkie zwierzęta biegły, była zbyt duża, żeby móc pozwolić sobie na wyprostowanie kręgosłupa, poza tym dosięgnięcie ich rogów okazywało się wtedy niewykonalne. Gdyby więc Fallande siedziała z przodu, a on prowadził...
Wiedźma odsunęła stopy od strzemion.
— Nie dam ci tej satysfakcji — burknęła, robiąc mu miejsce z przodu.
— Jakiej satysfakcji? — rzucił, drocząc się z nią.
Fallande prychnęła, kładąc dłonie na udach. Nie miała zamiaru wykłócać się z nim o to, kto miał prowadzić Oktavię. W innych okolicznościach z pewnością nie oddałaby mu władzy, jednak w tym momencie chciała jak najszybciej opuścić to miejsce.
Acherone zwinnie zajął miejsce w siodle. Bijące od jego ciała ciepło ją otuliło, zupełnie jak emanująca od niego słodka woń. Fallande zetknęła się udami z jego biodrami, co sprawiło, że momentalnie zapragnęła pójść pieszo. Znajdował się zbyt blisko niej, dodatkowo ich wcześniejsze zbliżenie nie pomagało jej w przezwyciężeniu dyskomfortu, jaki wówczas przy nim czuła. Fallande zacisnęła mocno wargi. Serce zabiło jej nieco szybciej, kiedy po chwili oczekiwań Oktavia uniosła się na podłużnych łapach, a ta zachwiała. Wiedźma nie myśląc, odruchowo położyła dłonie na talii Acherone. Wadera zamachała puszystym ogonem, zerkając w jej stronę. Ślepię Oktavii zalśniło. Fallande ściągnęła pytająco brw.
Mężczyzna się wyprostował, wsuwając stopy w strzemiona. Może gdyby te nie były dopasowane do jego długich nóg, Fallande udałoby się wsadzić w nie stopy i mogłaby przejąć kontrolę nad Oktavią. Przynajmniej nie musiałaby siedzieć spięta za jego plecami.
Acherone spojrzał na nią przez ramię.
— Musisz mocniej mnie objąć, wiedźmo — wyszeptał, łapiąc za jej dłonie. Złożył je na swojej piersi, co spowodowało, że Fallande naparła na jego plecy ciałem. — Tak lepiej.
W oczach Acherone zalśniły psotne iskierki. Fallande zacisnęła mocno wargi, czując nasilające się zdenerwowanie. Ciało Acherone było twarde jak skała i idealnie wpasowało się do jej własnego. Emanowało od niego przyjemne ciepło, które ją otuliło. Dziwna siła przyciągała ją do mężczyzny. Grubymi nićmi wiązała ich nadgarstki, a Fallande zastanawiała się, czy winna była temu łącząca ich przysięga. Momentalnie przed oczami stanął jej obraz jego twarzy znajdującej się tak blisko niej...
Miała wrażenie, że ich relacja z każdym kolejnym uderzeniem wskazówki zegara, komplikowała się jeszcze bardziej.
Wiedźma nie odwróciła od niego wzroku. Nie chciała pokazywać, że jego bliskość była dla niej utrapieniem.
— Co teraz? — zapytała.
— Ruszamy na zachód. Spotkamy się na Milczącym Wzgórzu z pozostałymi — odparł, intensywnie jej się przyglądając.
— Zachód? Nie powinniśmy wyruszyć na północ, jeśli chcemy dotrzeć na Kieł?
— Cóż, nasza podróż będzie musiała trochę zaczekać — stwierdził, odwracając od niej spojrzenie lśniących oczu. Acherone nachylił się, pociągając za tym obejmującą go Fallande. Złapał pokrytymi krwią dłońmi za rogi Oktavii. Wadera gotowała się do startu. — Nie jestem na tyle lekkomyślny, aby pozwolić ci w tym stanie wyruszyć na Kieł, wiedźmo. Musisz najpierw odpocząć, zabiorę cię do Gniazda.
— Ale...
— Nic nie zdziałasz, jeśli twoje ciało będzie wyczerpane, a umysł niespokojny — przerwał jej, zanim zdołała w ogóle rozwinąć swoją nieroztropną myśl. — Wiem, że pragniesz ich ocalić, ale nie rób tego kosztem własnego życia.
— Zupełnie jak ty? — rzuciła, zanim zdołała ugryźć się w język.
Acherone westchnął. Ponownie zerknął na nią kątem oka. Jego wyraz twarzy mówił jasno, że nie miał zamiaru z nią dyskutować o tym, co powinni zrobić.
— Jestem nieśmiertelny, wiedźmo — wypalił bez emocji.
— A mimo to, twoja rana wciąż krwawi — wymamrotała, zerkając na oplecioną czarnymi nićmi uszkodzenie na ramieniu.
Mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę. Ponownie ich twarze znajdowały się stanowczo zbyt blisko siebie.
— Zasadnicza różnica między tobą a mną jest taka, że ja byłem w pełni sił i pewny tego, że jestem w stanie cię ochronić, ty natomiast nie wiesz, czy osoba, którą pragniesz ocalić, w ogóle żyje. Nie wspomnę nawet o twoim beznadziejnym stanie i równie gorszym wyglądzie, moja droga.
Fallande nie odpowiedziała, choć bardzo chciała wszcząć z nim kłótnie. Zrobiłaby to, gdyby już z góry nie była skazana na porażkę. Wiedziała bowiem, że w słowach Acherone zawarte były same fakty, a zwłaszcza to, że wyglądała i czuła się beznadziejnie. Mimo jego słów, mrużąc oczy, rzuciła zabarwione sarkazmem słowa:
— Zawsze jesteś taki subtelny?
Kącik ust podjechał mu pod sam policzek. Uśmieszek Acherone sprawił, że Fallande mimowolnie się skrzywiła.
— Czasami w przerwie od plucia jadem zdarza mi się być empatycznym — zakpił.
Fallande prychnęła.
Ten mężczyzna...
Wpatrywali się w siebie w napięciu. Fallande mogła wyczuć w powietrzu iskry, które buchały od ich spojrzeń.
— Ruszajmy — skapitulowała, wzdychając przy tym.
— Jak sobie życzysz, moja droga.
Niebo nad ich głowami przybrało już ciemnoczerwonego koloru, a słońce lada moment powinno schować się za horyzontem. Łapy Oktavii zagłębiały się w pokrywającym skały puchu, zostawiając za sobą ślady. Jedynie szum wiatru dobiegał do ich uszu. Fallande się w niego uważnie wsłuchiwała. Podróż była dla niej nazbyt osobliwa. Z jednej strony wiedźma czuła nieprzyjemne kołatanie serca spowodowane niepokojem o najbliższych, z drugiej, z jakiś niewyjaśnionych przyczyn, miała wrażenie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu była wolna. Słodka woń jesionu i czarnego bzu pozwoliła odetchnąć jej głowie. Zmaterializowała się w ścianę oddzielającą ją od najczarniejszych myśli. Była jej tarczą. Silną, jak mężczyzna, od którego emanowała ta zadziwiająco dziwna energia. Im dłużej przy nim przebywała, tym bardziej rozluźniona się stawała.
I mniej sobie ufała.
Fallande mocno obejmowała Acherone w pasie. Dłonie wiedźmy były tak zmarznięte, że z wielkim trudem udawało jej się w ogóle nimi poruszać. Drżała za jego plecami, podczas gdy mężczyzna ani razu nie zadygotał. Już wcześniej zdołała zauważyć to, że Sokół nie reagował na trzaskający mróz. Jego skóra nie różowiała, policzki miał blade jak otaczające ich śnieżne pustkowie, a ciało ciepłe, jakby jego temperatura w ogóle nie spadała.
Wiedźma musiała dodać to do listy rzeczy, o których w przyszłości pragnęła go zapytać.
Łapy Oktavii odrywały się od puchu i na nowo w nim zagłębiały. Wadera była szybsza niż przydzielony jej Arion. Acherone również nie próbował jej w żaden sposób ograniczać, dlatego też podróż ta nie trwała zbyt długo. Oktavia wdrapała się na Milczące Wzgórze, a następnie gwałtownie zatrzymała. Stamtąd mogli dostrzec oddaloną o kilkadziesiąt kroków bramę rozrywającą zachodnie pasmo gór na dwie części. Po obu jej stronach, w skałach, wyryte zostały oczy. Jedno z nich było zamknięte i znajdowało się po lewej, drugie natomiast szeroko otwarte, z niezrozumiałym znakiem w źrenicy, spoglądało na nich z prawej. Od miejsca tego emanował spokój. Fallande nie czuła żadnych niepokojących wibracji, choć wszystko dookoła powinno jej mówić, że nie powinna była tutaj się znaleźć. Tak właściwie brama ta wzbudziła w niej dziwne znajome uczucie. Nigdy nie słyszała o tym miejscu, nie widziała go również na rysunkach, choć zawsze starała się uważnie studiować każdy zakamarek terenu wroga, a mimo to miała wrażenie, że kiedyś już tu zawitała. To było absurdalne, lecz jej przeczucie rzadko wprowadzało ją w błąd.
— Jesteśmy prawie na miejscu — wyszeptał Acherone, kątem oka przyglądając się zafascynowaniu na jej twarzy. — W środku jest przytulniej.
Fallande spojrzała na niego zaskoczona.
— W środku? W sensie środku-środku?
Na twarzy Acherone pojawiło się politowanie.
— We wnętrzu góry, moja droga.
Fallande zamrugała kilkakrotnie. Była zdumiona faktem, że w środku góry znajdowało się jakieś tajemnicze Gniazdo, o którym nie miała żadnego pojęcia. Zastanawiało ją to, ile tajemnic zdoła jeszcze odkryć dzięki temu mężczyźnie.
I ile z nich jej się nie spodoba.
Acherone poklepał waderę po boku, a ta posłusznie drgnęła z miejsca. Ruszyła przed siebie w towarzystwie szumu północnego wiatru. Fallande z ciekawością wymalowaną na zmęczonej twarzy, rozglądała się po okolicy. Pokryte grubą warstwą śniegu świerki pochylały się w ich kierunku, zupełnie jakby zapraszały ich do środka.
— Więc Gniazdo jest... czym tak właściwie ono jest? — zapytała, kiedy przekroczyli bramę.
Świat ucichł.
Wiatr przestał szumieć, a zaskakujące ciepło musnęło zmarzniętych policzków wiedźmy. Ściany skał dotykały boków dumnie kroczącej wadery. Wiedźma usłyszała za sobą ciche szmery, co sprawiło, że spojrzała w ich kierunku. Uniosła zaskoczona brwi. Gałęzie świerków magicznie rozrosły się do rozmiarów, które pozwoliły ukryć wejście przed zewnętrznym światem. Uformowały się w plecione niczym wiklinowy kosz drzwi, co doprowadziło Fallande do szybszego bicia serca. Słodki zapach jesionu i czarnego bzu przemknął ku niej i ją otulił. Przejście ogarnął mrok.
— Czyżbyś się czegoś bała, wiedźmo?
Fallande odruchowo odwróciła głowę w stronę Acherone. Skrzywiła się, kiedy kącik ust mężczyzny się uniósł w charakterystyczny dla niego, kłopotliwy uśmieszek.
— Jesteśmy w siedzibie Gołębi. Jedni pieszczotliwie nazywają ją Gniazdem, inni zaś króliczą norą — tłumaczył, prostując się na grzbiecie wadery. Szpony wsunął w czerwone od krwi futro, nawet nie zerkając w ich kierunku. — Tutaj znajdują miejsce ci, którzy zostali odrzuceni przez swoje księstwo, rodziny, ukochanych...
— Brzmi szlachetnie — stwierdziła, rozluźniając uścisk.
Acherone zaśmiał się pod nosem.
— Wcale tak nie myślisz.
Fallande mu przytaknęła.
— Racja, nie wierzę w twoje dobre intencje. Po co więc robisz to wszystko?
Acherone prychnął. Z każdym kolejnym krokiem wadery, jaskinia się rozszerzała, a oni wchodzili coraz wyżej. Niebieskie światło wyglądało z oddali. Im bliżej go się znajdowali, tym więcej gałęzi wyrastało ze szczelin, zupełnie jakby miejsce to zaczynało odżywać.
— Chcę spełnić obietnicę — wyznał po dłuższej chwili milczenia. — Jednak, aby móc to zrobić, potrzebuję ludzi, którym nie pozostało nic, prócz gniewu.
Fallande uważnie przyjrzała się jego twarzy. Chciała wyczytać z mężczyzny więcej, niż jej pokazywał, jednak nie miała takiej mocy. Coś w jego tonie głosu wydało jej się niecodzienne. Usłyszała w nim gniew. Mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto łatwo tracił kontrolę nad emocjami. Za jego słowami musiało więc ukrywać się coś wielkiego, skoro reagował w podobny sposób.
Coś, co zniszczyło jego serce.
— Mogę wiedzieć, komu ją złożyłeś? — zapytała, a echo jej głosu rozniosło się po jaskini.
Wiedźma nie wierzyła w to, że jej odpowie, dlatego zdziwiła się, kiedy niemal od razu to zrobił:
— Przyjacielowi.
Fallande nie odezwała się już więcej. Nie miała bladego pojęcia, co mogłaby mu powiedzieć, dlatego zrezygnowała z dalszego kontynuowania tematu. Jechali w zupełnym milczeniu, co nie przeszkadzało żadnemu z nich. Kobieta zaczęła rozmyślać nad jego słowami. Zastanawiało ją to, jaką historię dzielił ze swoim bratem i co takiego musiało wydarzyć się w jego życiu, że doprowadziło go to na skraj przepaści, a on sam stał się bestią. Kim tak właściwie był, dlaczego tak bardzo pragnął zniszczenia Damenu, czemu wychowały go wiedźmy i co sprawiło, że nienawidził bogów? Tak wiele pytań nasuwało jej się na myśl, kiedy te wędrowały ku Acherone.
Może gdyby znała prawdę, inaczej by wtedy na niego patrzyła.
Jaskinia rozrosła się do olbrzymich rozmiarów. Miejsce to wyglądało, jakby nie należało do tego świata. Miała wrażenie, że jak tylko spoglądała w górę, to nie widziała skał, a raczej rozgwieżdżone niebo. Tak daleko od niej, a jednocześnie tak żałośnie blisko. Blade promienie przedzierały się przez szczeliny i oświetlały lśniące stalagmity. Obrośnięte były one świecącymi w mroku fioletowymi kwiatami, od których Fallande wyczuwała silną magię. Wyglądały jak lilie, choć zdecydowanie nimi nie były. Ich łodygi niczym pnącza ciągnęły się po skałach w kierunku wielkich, kamiennych drzwi. Wyryte zostały w nich te same oczy, co przy bramie. Jedno zamknięte, drugie otwarte.
Acherone zatrzymał Oktavię przed wrotami. Wiedźma nie mogła przestać podziwiać otoczenia. Nie potrafiła uwierzyć w to, że takie miejsce w ogóle istniało i to jeszcze wewnątrz góry.
Fallande czuła jakby magia była tutaj wolna.
— Niech cię nie zwiedzie to miejsce. Żyjący za tymi drzwiami ludzie wcale nie są tak piękni, moja droga.
Fallande spojrzała na Acherone. Mężczyzna wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że kobieta poczuła mrowienie pod skórą. Jego oczy rozbłysły.
— To dobrze, bo nie znoszę pięknych ludzi.
Na twarzy Acherone pojawił się blady, ale jakże szczery uśmiech.
Em, przysięgam, uwielbiam chemię między Acherone i Fallande...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro