XVI. Lękajcie się tego, który przybywa we krwi
Hänedam, rok 816, e. p. V, zima
Stała się ciemnością.
Nić wiązała jej usta.
Fallande czuła, jak czarne języki ognia muskały jej policzki. Jak uporczywie próbowały wypalić dziurę w piersi. Krew huczała w głowie kobiety. Miała wrażenie, że przez moment dryfowała, a szkarłatne fale popychały ją w nieznanym kierunku.
Chłód objął jej ramiona, talię, biodra...
Wiedźma lepiła się od ciemnej mazi, która w jednej chwili zmaterializowała się w dwie, szponiaste dłonie. Złapały ją za kostki i wciągnęły pod wodę. Pod nią rozprzestrzeniał się palący jej skórę, fioletowy ogień. Fallande zapragnęła krzyczeć, ale płomienie zdołały wtargnąć do jej gardła. Wypaliły je. Ból był nie do zniesienia. Gniew ognia zamienił jej skórę w postrzępiony papier, na której pisał nieznane jej runy. Magia zaczęła ją pożerać. Nie była w stanie walczyć, zarówno jej ramiona, jak i nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa.
Tonęła.
Tonęła.
Tonęła.
To...
— Wiedźmo, zbudź się...
Kobieta nabrała wielki haust powietrza w płuca, czując w nich palący ból. Zakasłała, krztusząc się przy tym dymem. Mroźne powietrze dmuchnęło jej w twarz, kiedy gwałtownie otworzyła oczy. Fallande zamarła. Wielkie, krwawe ślepia, w których tkwiła pajęczyna pustej czerni, z głodem i nienawiścią wpatrywały się w nią. Nozdrza bestii się rozdęły, aby pochłonąć zapach słodkiej krwi pachnącej jesionem i czarnym bzem.
Zmora.
Fallande leżała na ziemi, podczas gdy magia unosiła się w powietrzu. Ogromne, lodowe kolumny podtrzymywały fundamenty ledwo stojącego budynku. Wiedźma zdała sobie sprawę, że odpowiadający za nie mężczyzna uchronił ją nie tylko przed zmiażdżeniem, ale i rzędami śmiercionośnych zębów potwora. Te wbijały się w przedramię Acherone, a lodowa skorupa przyssała bestię do jego ciała. Krew ciurkiem spływała na ziemię wraz z obrzydliwą i śmierdzącą siarką mazią, która wylewała się z pyska bestii. Wielkie zębiska rozdarły skórę mężczyzny aż po same kości, a mimo to, kolumny lodu nawet nie zadrżały. Magia była stabilna, a blade, szkarłatne światło przebijało się przez materiał płaszcza mężczyzny tuż na lewej łopatce.
— Wynoście się stąd — rzucił nazbyt spokojnie Acherone, gdy Zmora zaczęła szamotać się z lodową skorupą. Mężczyzna z trudem ją przytrzymywał. — Killianie, zabierz chłopca i wiedźmę do Gniazda.
W oczach Mervelona zalśniła iskra strachu, kiedy błoniaste skrzydła Zmory gwałtownie się rozrosły i uderzyły w drewniane ściany. Killian zdołał złapać w ramiona przerażonego chłopca oraz przyciągnąć go do siebie. W ostatniej chwili uchronił go przed pociskami z drzazg oraz szkła. Kolumny przepełnione magią drżały z każdą kolejnym ciosem bestii.
Serce Fallande biło jak oszalałe, natomiast dłonie jej się trzęsły. Kiedy wyszła z chwilowego otępienia, poczuła ból w lewym udzie. Odłamki szkła niefortunnie wbiły się w miejscu, gdzie jej ciało nie chroniła zbroja. Ta z sykiem je wyciągnęła, a krew powoli wypłynęła z ran wprost na pokrytą popiołem i lekko przyprószoną śniegiem ziemię. Mimo to Fallande odruchowo sięgnęła za rękojeść miecza, lecz przed jego wyciągnięciem powstrzymały ją słowa Acherone:
— Czwarta rzecz.
Jeśli każę ci uciekać, to uciekasz.
Głos mężczyzny okazał się chłodniejszy od muskającego jej policzki wiatru. Nie spoglądał na nią, był skupiony na tym, aby zatrzymać potwora i przy tym nie pozwolić na zawalenie się budynku. Zmora jednak nie dawała za wygraną, szarpnęła mocniej za przedramię Acherone, wydzierając z niego kolejny płat skóry. Lód się kruszył. Kałuża krwi rozrastała się pod podeszwami butów mężczyzny.
Wiedźma, zaciskając dłoń w pięść, z trudem poderwała się z miejsca. Posoka ciurkiem spływała jej wzdłuż nogi, jednak ją zbagatelizowała. Nie chciała uciekać, lecz zostając, tylko pogorszyłaby ich już i tak mało ciekawą sytuację. Kobieta niechętnie runęła biegiem w kierunku Killiana. Poczuła na sobie rozgoryczone spojrzenie bestii. Skrzydło Zmory zadrżało, a następnie ostrym rogiem pomknęło w stronę kobiety.
Nie zdołała jednak nawet jej dotknąć, gdyż utkana z krwi pajęczyna złapała ją w pułapkę.
Oczy wiedźmy się rozszerzyły, jak tylko światło emanujące od Acherone się nasiliło. Dłoń zatopioną miał w swojej krwi, z której niczym żywy organizm, wyrastały szkarłatne pnącza. Magia pachnąca jesionem i czarnym bzem się nasiliła. Lodowe kolumny zaczęły pękać, a zatrzymująca bestie skorupa się kruszyć.
Fallande nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek spotka się z umiejętnościami należącymi do...
Czarownic?
Spojrzenie Acherone skrzyżowało się z Fallande. W jego oczach doszukała się pewności, której sama wówczas nie posiadała. Niemo rozkazał jej, aby opuściła to miejsce. Wiedźma skinęła głową w odpowiedzi, choć tak naprawdę nie chciała uciekać.
Nienawidziła zostawiać innych za sobą.
Spojrzawszy ostatni raz na bestię, wiedźma runęła za Killianem, który wraz z chłopcem, zdołał już przecisnąć się przez dziurę w ścianie i wyskoczyć na zewnątrz. Fallande nie miała większych problemów z przejściem przez nią, z sykiem wylądowała na pokrytym popiołem puchu i ruszyła za towarzyszem. Jak najdalej od domu. Na widok Ariona biegnącego w ich kierunku, kamień spadł Fallande z serca.
Nagle rozbrzmiał chrzęst łamanych belek.
Deska po desce.
Trzask za trzaskiem.
Aż w końcu głośny huk przebił się przez jej myśli.
Potężne skrzydła Zmory uderzyły w okoliczne budynki. Ziemia zadrżała pod ich stopami, a pociski z odłamków drewna i szkła buchnęły w ich kierunku. Fallande nawet nie syknęła, kiedy kilka z nich zdołało zranić jej policzki. Wiedźma odważyła się spojrzeć za siebie. Ryk rozbrzmiał wniebogłosy, doprowadzając tym jej serce do szybszego bicia. Acherone zdołał wyskoczyć na zewnątrz. Jego ruchy były tak szybkie, że wiedźma zdołała ujrzeć tylko to, jak jego dłoń zetknęła się ze śniegiem, a niebywale długą i muskularną nogę wyciągnął po boku, mocno wbijając przy tym stopę w ziemię. Krew ciągnęła się za nim długimi nićmi.
Szeroki, demoniczny wręcz uśmiech wykrzywił usta mężczyzny.
Fallande powoli wypuściła powietrze z płuc. Zmora strzepała z siebie deski, rycząc zawzięcie. Przy niej pomniki stawiane przez ludzi okazały się zaledwie marną karykaturą. Jej łapy zakończone były wielkimi szponami, błoniaste skrzydła, z których grzbietów wyrastały ostre rogi, pokrywała czarna, mazista pajęczyna skroplona szkarłatną cieczą. Ciało miała długie, schowane pod pancerzem z wytartych łusek, natomiast głowę wielką, z zakręconymi, ciemnoczerwonymi rogami oraz grzebieniem z lśniącej skóry.
— Da sobie radę — wrzasnął za nią Killian. — Wie, jak z nimi sobie radzić.
Fallande odwróciła głowę. Młodzieniec spoglądał na nią bystrym okiem, mocno wtulając w swoją pierś uratowanego chłopca.
— Nie martwię się o niego — rzuciła — bardziej denerwuje mnie to, że kazał mi uciekać.
Ryk Zmory rozbrzmiał za ich plecami. Fallande momentalnie przeszły dreszcze. Wielkie skrzydła ponownie uderzyły w jeden z pobliskich budynków. Wiedźma zasłoniła głowę. Killian mocniej przytulił chłopca do swej piersi. Arion, pokonawszy przeszkody, w postaci połamanych desek, zdołała do nich dotrzeć. Swoim wielkim cielskiem osłonił ich przed kolejną falą pocisków.
— Gdzie reszta wilków? — wykrzyczała Fallande, dotykając palcami rękojeści ostrza.
Pot spłynął po jej plecach. Miała bardzo złe przeczucia.
— To jest świetne pytanie, na które nijak nie mam odpowiedzi — rzucił, skręcając w jedną z lepiej utrzymanych uliczek miasta.
Biegli tak jeszcze przez dłuższą chwilę, dopóki nie upewnili się, że byli wystarczająco daleko od pola walki. Fallande oddychając szybko, uważnie przyglądała się bestii, która w oddali zrównywała z ziemią budynek za budynkiem. Dym unosił się wraz ze śniegiem, tworząc tak potężną wichurę, że ta zdołała do nich dostrzec. Wiedźma zasłoniła się ramieniem. Zakaszlała, kiedy tylko ten podrażnił jej gardło. Kolejny huk rozniósł się po całym mieście. Kobieta zerknęła w kierunku Killiana. Młodzieniec nie marnował czasu, wykorzystując chwilę względnego spokoju, usadowił roztrzęsionego chłopca na grzbiecie wilka. Młodzieniec spojrzał mu w przerażone ślepia, a następnie powiedział w staroplemiennej mowie:
— Schyl się. — Poklepał go po ramieniu. — Jeszcze nie dane jest ci podążać drogą dmuchawców.
Chłopiec, choć oszołomiony, pokiwał głową i wykonał rozkaz. Jego dłonie drżały. Odruchowo zamknął oczy, cichutko szlochając pod nosem. Był na tyle drobny, że ledwo, co można było go dostrzec znad grzbietu wilka. Ryk ponownie rozbrzmiał za plecami Fallande i Killiana. Bestia się zbliżała i z każdym kolejnym atakiem Śnieżnego Diabła, robiła się coraz to bardziej rozwścieczona. Dym tańczył z lodem oraz szkłem, przez co widoczność stawała się coraz gorsza. Dziwna aura zawisła nad miastem, a uczucie niepokoju tylko się nasiliło.
— Musimy się pośpieszyć — rzucił do Fallande książę. — Wsiadaj.
Kobieta pokiwała głową. Drgnęła. Wraz z podmuchem wiatru, Fallande lekko się skrzywiła. Dotarł do niej nieprzyjemny, doskonale znany jej zapach. Nerwowo rozbłysły jej oczy. Wiedźma odruchowo sięgnęła za rękojeść miecza.
— Siarka — wymamrotała, cofając się o krok.
Młodzieniec spojrzał na nią pytająco.
— Siarka? — rzucił zaskoczony. — Niczego nie wyczu... — przerwał.
Drażniący zapach stawał się coraz to bardziej wyczuwalny. Fallande miała wrażenie, że ten atakował ich z każdej możliwej strony. Po plecach przeszły jej ciarki, a zimny pot spłynął strużką po krzyżu. Ciche szlochanie chłopca przebijało się przez niezwykle ciężką i gęstą atmosferę. Ryk Zmory nagle rozniósł się po mieście, doprowadzając tym ziemię do drżenia. Arion się najeżył, wysuwając przy tym długie pazury. Fallande miała wrażenie, że coś ich obserwuje. Tak właściwie to czuła dziesiątki par oczu na swojej skórze.
Nieczułych i przepełnionych głodem.
— Miał rację... — wyszeptał młodzieniec, nerwowo rozglądając się po okolicy — to od początku była pułapka.
— Sądzisz, że coś mogło się im stać? Wilkom?
— Miejmy nadzieję, że nie...
Ich oddechy przyspieszyły. Niespodziewanie upiorne syki i pojękiwania wydobyły się z mgły, która zbliżała się do nich ze wschodu. Ciemny kształt przebiegł między budynkami.
A potem następny.
Ziemia ponownie się zatrzęsła. Przerażający ryk sprawił, że Fallande złapała się za uszy. Błękitne światło rozbłysło nieopodal nich. Przebiło się przez chmurę dymu i rozeszło po niebie. Fallande dudniło w uszach. Miała wrażenie, że jakaś nadnaturalna siła zaczęła śpiewać jej do ucha barbarzyńskie pieśni. Czerwona kropla padła tuż przed jej stopą. A potem następna. I kolejna. Kobieta odciągnęła dłonie od uszu i uniosła głowę. Spojrzała w niebo, a wtem coś ciepłego kapnęło na jej policzek.
— Najświętsze kreatury...
Z nieba zaczął spływać śmierdzący siarką, krwawy deszcz.
— Wsiadaj na Ariona! — wrzasnął książę.
Młodzieniec cofnął się o kilka kroków.
Nagle rozległ się upiorny wrzask, nienależący do Killiana. Fallande usłyszała, jak nieznany obiekt pada na ziemię. Wprawiające o szybsze bicie serca warczenie przejęło jej myśli. Wiedźma odwróciła się gwałtownie. Nie zdążyła zareagować. Coś rzuciło się na nią z góry i powaliło na ziemię. Przepełniona zgniłym uzębieniem paszcza zawisła nad jej twarzą, a lśniące pragnieniem mordu, krwistoczerwone ślepia, sprawiły, że serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Potwór wydał z siebie piskliwy okrzyk. Wymierzył pierwszy cios. Fallande w przypływie adrenaliny, zdołała złapać za szczęki monstrum. Z wszelkich sił próbowała odepchnąć je od swej twarzy. Bestia, jednak nie dawała za wygraną. Wbiła szpony w jej ramiona, przebijając się przez zbroję. Syknęła. W głowie jej szumiało. Gęste krople krwawego deszczu wpadały jej do oczu oraz ust. Krztusiła się, jednak nawet na moment nie myślała o tym, aby opuścić ramiona. Czarny, zatęchły śluz wypłynął z paszczy potwora wprost na jej policzek. Fallande się szamotała. Serce waliło jak oszalałe. Nie myślała o niczym innym, prócz o wielkich zębach próbujących dosięgnąć jej szyi. Nie miała pojęcia, z czym walczyła.
Bestia głębiej wbiła szpony w ciało wiedźmy. Fallande zaklęła pod nosem. Jej ramiona zadrżały, co sprawiło, że mordercze monstrum zbliżyło paszczę do jej twarzy. Napierało na nią z niebywale wielką siłą. Jej ciało krzyczało z bólu. Ciężar potwora był przytłaczający. Mimo wszystko zdołała z trudem uderzyć kolanem w jego brzuch. Ten wydał z siebie piorunujący pisk. Wiedźma ponowiła próbę. Bestia uniosła łeb. W jej bezdusznych oczach dostrzegła chęć mordu. Z głośnym okrzykiem, zaatakowała.
Nagle dźwięk stali przecinającej skórę przejął jej umysł. Zatęchła, niemal czarna, krew buchnęła na twarz Fallande. Głowa potwora nieoczekiwanie padła na ziemię. Wiedźma z szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w wypełzające z ciała potwora białe robactwo. Truchło padło na nią.
Kobieta nie miała pojęcia, co właśnie się wydarzyło.
— Wszystko w porządku?!
Fallande uniosła oszołomione spojrzenie na trzymającego w ręku zakrwawiony miecz Killiana. W zielonych oczach młodzieńca dostrzegła opanowanie, którego nie spodziewała się po tak młodym księciu. Wiedźma pokiwała głową, a następnie, nie próżnując, odepchnęła monstrum na bok. Było ciężkie, jednak, na szczęście, adrenalina jeszcze nie zdołała opuścić jej ciała. Z cichym jękiem poderwała się na nogi.
Uratował ją. Ten chłopak...
Kolejne wrzaski wydobyły się zza pleców księcia. Mgła zabarwiła się na kolor krwistej czerwieni. Fallande wyciągnęła ostrze z pochwy. Bestie wyczołgały się z nicości i z demonicznym okrzykiem, rzuciły się w ich kierunku. Fallande zdołała uskoczyć przed pierwszym atakiem. Kiedy szyja potwora była na wyciągnięcie ręki, ta nie zwlekała. Zamachnęła się. Ostrze najpierw przecięło czarną skórę, z której wypłynęła ciemna krew, a następnie przedarło się przez gardło. Głowa potwora oderwała się od szyi i potoczyła po ziemi wprost pod stopy monstrum zbliżającego się w stronę Ariona.
— Cholera — warknęła.
Ataki basiora były ograniczone. Zwierzę robiło wszystko, aby nie zrzucić chłopca z grzbietu. Fallande słyszała głośne zawodzenie dziecka. Cień przemknął tuż nad Arionem. Wiedźma odruchowo dobyła sztyletu. Bez wahania rzuciła nim w atakującego z powietrza potwora. Usłyszała tylko skowyt kreatury.
Truchło monstrum upadło na ziemię. Sztylet wbił się między oczy.
Kobieta nie miała pojęcia, z czym walczyli. Monstra te składały się z milionów sczerniałych ścięgien, żył i obszytych nicią wnętrzności. Nie posiadała nosa ani uszu, jedynie rozwarte gęby pełne zgniłego uzębienia oraz krwawe ślepia.
Fallande próbowała dobiec do wciąż cofającego się Ariona, lecz monstra stanęły jej na drodze. Wilk kłapał wielkimi szczękami. Niektórym potworom udało się uniknąć jego ataków, innych rozerwane na strzępy truchła gniły już na ziemi. Wiedźma zaklęła pod nosem. Zarówno ona, jak i Killian zostali odepchnięci od swojego towarzysza. W gęstym, krwawym deszczu jeszcze trudniej było jej walczyć. Ostrze w ręku z każdym kolejnym oddechem robiło się coraz cięższe. Ziemia wciąż drżała od ryków Zmory.
Klinga miecza Killiana Mervelona błysnęła w powietrzu. Zielone oczy księcia świdrowały przeciwników, jakby były zwierzyną, której krwią pragnął się nasycić. Jego ruchy cechowały się niezwykłą swobodą. Trafiał tam, gdzie powinien, zachowując przy tym spokój. Ruchy młodzieńca były płynne. Jakby jego kończyny prowadził wiatr, a kości były lżejsze od pierzy. Krew bryzgała z ciał, które ten bezdusznie przecinał w pół.
Wiedźma wierzyła, że te brutalne maniery w walce nie wyciągnął z książęcego pałacu.
Fallande z całej siły uderzyła twardą podeszwą w okrągły brzuch atakującej ją bestii. Monstrum z przerażającym piskiem padło na piach. Wiedźma z żądzą krwi wbiła czubek klingi w gardło potwora. Rozorała je, pozostawiając po nim tylko krwawą miazgę. Ciemna krew prysnęła jej prosto w twarz.
Wiedźma uniosła głowę. Zrobiła unik, kiedy pazurzasta dłoń mignęła jej przed oczami. W żyłach jej zawrzało. Miała wrażenie, że przez moment fioletowe iskry zatańczyły między jej palcami. Bestia wyszczerzyła wielką paszczę i ruszyła na nią. Kobieta się uchyliła. Wymierzyła cios. Stwór nawet nie zdołał wydać z siebie pisku. Fallande przecięła go w pół. Flaki wypłynęły z gnijącego ciała bestii.
Krwawy deszcz nie przestawał padać. Pot spływał po plecach Fallande. Bestie nacierały ze wschodu, ukrywały się w krwawej mgle albo przybywały wraz z dymem. Fallande oraz Killian odbierali ich ataki, jednak z każdym kolejnym uniesieniem miecza, słabli. Kobieta nie zdołała dotrzeć do Ariona, który został zupełnie odcięty od drogi ucieczki.
— Killian, za tobą! — wrzasnęła.
Książę nie zdołał się odwrócić. Monstrum rzuciło się na jego plecy. Wbiło wielkie szpony w ramię, co spotkało się z głośnym sykiem młodzieńca. Bestia przewróciła go na ziemię. Stwory runęły w jego kierunku. Zimny pot spłynął po karku Fallande, a serce zabiło jej szybciej.
— Killian!
Jej krzyk został jednak stłumiony przez ryk Zmory.
Krew zaszumiała Fallande w głowie. Potwory natarły, zamykając ich w potrzasku. Czuła, że powoli traciła grunt pod nogami, a kolana zaczynają jej się trząść. Strach brał nad nią siłę. Miała wrażenie, że po ciele pełzają jej robale, które jeśli tylko się nie przebudzi, pożrą ją od środka.
Kobieta do krwi zagryzła dolną wargę. Metaliczny posmak zdołał ostudzić jej umysł. Mocno wbijając palce w rękojeść miecza, oderwała trzęsące się nogi od ziemi. Zmuszała zmęczone mięśnie do kolejnych ruchów. Zadawała ciosy, jeden po drugim, czując za swoimi plecami oddech bestii. Strach zamienił się w gniew.
Raz. Dwa. Trzy. Powtarzała w myślach. Cztery. Pięć...
Sześć.
Kiedy jej ruchy zwolniły, rozbrzmiało głośne warczenie.
Po chwili czerwone futro wyłoniło się z mgły. Wielka, wilcza paszcza rozszerzyła się i porwała za ciało potwora, który zaatakował Killiana. Kły Oktavii rozerwały cielsko bestii na strzępy. Krew prysnęła po okolicy, dosięgła nawet Fallande. Wadera skoczyła ku kolejnej ofierze. Z niezwykłą brutalnością porwała za łeb bestii i oderwała ją z taką siłą, że wiedźma usłyszała tylko dźwięk łamanych kości. Po ostrych jak brzytwa zębach spłynęła jej krew. Wypluła resztki głowy potwora. Jasne ślepie Oktavii w ułamku sekundy spotkało się ze zaskoczonym spojrzeniem kobiety. Wadera niespodziewanie zawyła, po czym zaczęła swoje bezlitosne polowanie. Wilczyca zdołała im oczyścić drogę do Ariona.
Fallande nie traciła czasu, ruszyła w stronę Killiana. Kobieta założyła ramię młodzieńca na swoje i pomogła mu wstać. Książę jęknął cicho.
— Dasz radę utrzymać się na Arionie? — zapytała, czując ból w mięśniach.
Książę, oszołomiony, złapał się za obolałą głowę. Krew wypływała mu z rozwalonej skroni, nosa oraz ran na ramionach. Był zmęczony, wściekły.
— Nic mi nie będzie — wymamrotał.
Piski rozległy się za ich plecami. Oczy Fallande się nieco rozszerzyły. Kobieta odważyła się obejrzeć za siebie. Momentalnie tego pożałowała. Mgła się rozrzedziła, a ponad tuzin czerwonych oczu ruszyło w ich kierunku. Kobieta zaklęła siarczyście. Ciągnąc za sobą Killiana, dotarła do Ariona, a wtedy Oktavia momentalnie stanęła na drodze między nimi a nadchodzącymi bestiami. Fallande czuła nieprzyjemne ukłucia pod skórą. Adrenalina zupełnie opuściła jej ciało, a ból w udzie ponownie dał o sobie znać. Kobieta go zignorowała, pomogła się wdrapać Mervelonovi na Ariona. Młodzieniec, choć ranny, mocno objął ramieniem chłopca, który przerażony drżał w jego uścisku. Killian wyciągnął dłoń w kierunku Fallande.
Wiedźma nie zdołała za nią złapać.
Rozbrzmiał przerażający huk. Coś wielkiego przemierzyło połowę miasta, aby ostatecznie z impetem uderzyć w gromadę nadchodzących potworów. Śnieg zawirował w powietrzu. Wiatr buchnął w ich kierunku. Kobieta z wielkim trudem utrzymała się na drżących nogach. Wszędzie wokół nich latały pozostałości po dawnych kamienicach. Dachy osuwały się na ziemię, cegły spadały ze zrujnowanych budynków, a szyby pękały. Powstał korytarz między budynkami, z którego emanowała siła tak potworna, że Fallande aż zmroziło. Wiedźma szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w to, co uderzyło o ziemię nieopodal nich.
Kiedy mgła opadła, a śnieg przestał wirować w powietrzu, wtedy to ujrzała.
Ciało Zmory, której skrzydła oraz nogi brutalnie zostały oderwane od tułowia.
A głowa odcięta.
Flaki potwora ciągnęły się po śniegu w towarzystwie smug czarnej, śmierdzącej siarką krwi. Kości Zmory przebijały pancerz z łusek. Były połamane, zupełnie jakby stworzone zostały z najdelikatniejszego kruszcu. Serce natomiast wyrwano.
Fallande nie chciała wiedzieć, co się potem z nim stało.
Krwawy deszcz zelżał. Zrobiło się przerażająco cicho. Wiatr się uspokoił. Serce kobiety na moment się zatrzymało. Chłopiec przestał szlochać w pierś Killiana. Wiedźma miała wrażenie, że nawet bogowie w niebiosach zastygli w bezruchu. Brutalność, z jaką potraktowana została bestia podziemi, której lękało się nawet ich bóstwo, sprawiła, że kobietę ogarnęło przerażenie. Momentalnie jej wzrok podążył w stronę korytarza, skąd doszedł do nich dźwięk skrzypiącego śniegu.
Oktavia niespokojnie drgnęła, kiedy niczym przerażająca mara, z korytarza walących się budynków, wynurzyła się postać trzymająca w ręku łeb Zmory. Ptasie szpony wbijały się w rozdziawioną paszczę potwora, z którego potężnych zębów spływała jucha. Acherone był cały we krwi. Swojej, jak i zmasakrowanego potwora. Krople wciąż skapywały mu z palców oraz spływały z kącików ust. Jego spojrzenie było zimne, broda wysoko uniesiona, a postawa przyprawiająca o dreszcze. Przez myśl Fallande przeszło, aby złapać za miecz. Nie miała pojęcia, czego mogła się spodziewać po tym mężczyźnie. Strach sprawił, że jej serce zaczęło bić jak szalone.
Obawiała się go.
Sokół powoli przeniósł spojrzenie na nich. W jednej krótkiej chwili oczy Fallande i Acherone spotkały się ze sobą. Były jaśniejsze niż zwykle. Wyglądały, jakby żyjący w nim demon otworzył swoje ślepia. Kącik jego ust lekko się uniósł. Miała wrażenie, że coś złego się w nim obudziło. Coś, czego nie chciała oglądać na własne oczy. Spojrzała na Killiana. Młodzieniec zdołał ukryć chłopca pod ciepłym futrem, aby ten nie oglądał Acherone w tym stanie. Zerknął na wiedźmę. Pokiwał głową, zaciskając przy tym mocno wargi. Dał jej jasno do zrozumienia, żeby nie próbowała niczego głupiego.
Acherone przekrzywił lekko głowę. Wypuścił łeb Zmory. Mężczyzna ruszył w kierunku ciała bestii, spod którego próbowała wyswobodzić się żylasta kreatura. Krew ciągnęła się za nim niczym cień. Stwór na zmianę piszczał i ryczał, walcząc z ciężarem cielska. Kiedy Sokół, niczym kat, stanął nad potworem, ten wydobył z siebie odgłos skomlenia, jakby tym błagał go o litość.
Szpony mężczyzny się wysunęły.
Acherone nie był litościwy. Chwycił za rozwarte szczęki i rozerwał je wpół. Zrobił to z tak wielką siłą, że porwał za sobą całe jego ciało. Czarna jak onyks jucha i oplątane nićmi flaki wypłynęły na śnieg, brudząc przy tym jego buty. Rozpołowione cielsko rzucił na ziemię. Dłonie, twarz, włosy, zbroja...wszystko miał pokryte zaśmierdłą krwią. Fallande odczuwała od Śnieżnego Diabła niepokojącą aurę, która doprowadziła jej dłonie do drżenia. Nie miała pojęcia, jaka dokładnie siła w nim drzemała, czym był, ani dlaczego potrafił używać czarów, którymi mogły posługiwać się tylko i wyłącznie wiedźmy. Nic o nim nie wiedziała i to przerażało ją najbardziej.
Wiatr zatańczył ze śniegiem wokół pobojowiska. Wrzawa pisków rozbrzmiała. Drapieżne oczy żylastych kreatur wyłoniły się z krwawej mgły, która nie zdążyła jeszcze opaść. Par ślepi było więcej niż z początku Fallande przypuszczała. Zdaje się, że sytuacja ze Zmorą, rozjuszyła te dziwne stwory. Acherone nie ruszył się z miejsca. Leniwie uniósł dłoń, aby przyjrzeć się zakrwawionym szponom. Dopiero po chwili jego wzrok powędrował w kierunku zmierzającym ku niemu potworom.
— Musimy stąd uciekać — warknął Killian, chwytając Ariona za rogi. — Wsiadaj na Oktavię, Fallande.
Kobieta zaskoczona spojrzała na młodzieńca.
— Chcesz go tu tak zostawić?
Młodzieniec przełknął nerwowo ślinę.
— Fallande — wymamrotał, spoglądając jej prosto w oczy. — Musimy uciekać przed nim. Młode go zajmą.
— Ale...
— Uwierz mi, nie chcesz stawać mu na drodze, kiedy jest w tym stanie.
Oczy Killiana były wielkie i przepełnione lękiem przed tym, co mogło się wkrótce wydarzyć. Wierzyła im. Aura, jaka biła od Śnieżnego Diabła, utwierdziła ją w przekonaniu, że mężczyzna w tym momencie nie był sobą.
Był destrukcją.
Fallande spojrzała w kierunku Acherone, na którym bestie skupiły swoje rozwścieczone ślepia.
A może tak się go boicie? Wiecie, kreatury, która w nim śpi? Która może się w nim obudzić?
Czym ty jesteś? Zadała sobie to pytanie w głowie.
Fallande zacisnęła dłonie w pięści. Oktavia spojrzała na nią kątem oka, po czym posłusznie położyła się na śniegu. Wiedźma pośpiesznie wsadziła miecz do pochwy, a następnie zasiadła na jej grzbiecie, czując przeszywający jej pierś strach. Skrzywiła się z bólu, kiedy podciągała zranioną nogę. Wadera wstała, nie spuszczając ślepia z Acherone. Była zatroskana, kobieta potrafiła to wyczuć. Wsunęła prawą dłoń w zlepione od krwi futro, co sprawiło, że ta nieco się rozluźniła.
Killian nie czekał, mocno przytulając chłopca do piersi, szarpnął za róg Ariona. Wilk oderwał wielkie łapy od ziemi, a następnie runął biegiem przed siebie. Fallande na grzbiecie Oktavii jeszcze przez chwilę spoglądała w stronę Acherone, po czym złapała za rogi wadery. Zapragnęła ruszyć, ale wtedy dotarła do niej słodkawa woń jesionu i czarnego bzu. Serce zabiło jej szybciej, a oczy się rozszerzyły.
On tu jest. Głęboko, w miejscu, gdzie słychać bicie serca. Odezwał się w jej głowie ten sam zachrypnięty głos, który nawiedził ją w celi.
Acherone spojrzał w kierunku Fallande. Oczy, które dotąd lśniły bielą, na moment odzyskały odcień lodowatego błękitu.
Musisz go zapytać, które ze swoich serc wybrał.
Wkrótce potem rozpętała się wichura, a ona porwała za sobą wszystko, co stanęło jej na drodze.
Pierwszy, nowy rozdział po roku przerwy. Mam nadzieję, że się podobał!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro