XI. Wszystkie diabły patrzą w górę
Hänedam, Vorhein, rok 816, e.p. V, zima
Fallande sunęła palcem po tafli wody, wyczuwając jej delikatne drgania. Ciecz poruszała się spokojnie, podczas gdy serce wiedźmy grało głośne pieśni. Z sekundy na sekundę niepewność się w niej wzbierała. Myśli natarczywie krążyły wokół słów Acherone, które sprawiały, że chwila samotności stawała się dla niej największą zmorą.
Co tam się wydarzyło? Czy istniała szansa na to, że ktokolwiek przetrwał?
Wiedźma przyłożyła czoło do kolan, nabierając powietrza w płuca. Krople wody spływały po odsłoniętym karku i nagich ramionach. Lawendowa kąpiel nie pomogła ukoić jej nerwów, może jedynie sprawiła, że miała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Powinna działać, a tymczasem tkwiła w miejscu, ukryta za bogato zdobionym parawanem w równie imponującej komnacie.
Kiedy tylko Fallande do niej wtargnęła, zrobiło jej się niedobrze, a wszelkie splamione krwią i skute lodem wspomnienia powróciły. Bogactwo pomieszczenia ją przytłoczyło. Tiulowe, w kolorze soczystej brzoskwini zasłony dekorowały szerokie okna o zaokrąglonych łukach. Ściany pokryte były białą marmoryzacją i ku zdziwieniu Fallande nie stroiły ich obrazy bądź lustra z wymyślnymi ramami. Ze środka owalnej sufitowej rozety zwisał zdobiony białymi perłami żyrandol. Wiedźma nie potrafiła długo na niego patrzeć. Przed oczami momentalnie stawał jej obraz pięknej, kryształowej łzy, zwisającej nad ich głowami, podczas gdy ziemia pływała w szkarłacie.
Wielkie, tonące w futrach łoże gotowe pomieścić czterech kochanków, kosztowne suknie ukryte we wnętrzach szaf, służba spełniająca najmniejsze i zarazem najgłupsze zachcianki...
Fallande czuła się, jakby tkwiła w bajce niegdyś spisanej przez kłamców i morderców.
Kwiaty, które przypominały pudrowo-fioletowe dzwoneczki, w beżowych wazonach ozdabiały praktycznie całą komnatę. Nie znała ich nazwy, lecz swym urokiem potrafiły przyćmić niejedno okazałe kwiecie, a ich intensywny, słodkawy zapach doprowadzić do zawrotów głowy. Położone nawet przy wolnostojącej wannie, płatkami muskały ramienia wiedźmy. Fallande zerknęła kątem oka na sercowate listki, po czym wyciągnęła w ich kierunku prawą dłoń. Delikatne mrowienie przeszyło jej rękę, sprawiając, że ta zaklęła pod nosem. Złotawe włókna zalśniły pod skórą, kiedy przysięga z nieznanych przyczyn dała jej o sobie znać.
— Niech cię bestia Nocy pożre, cholerny ptaszydle — syknęła.
Wiedźmę niespodziewanie przeszył zimny dreszcz. Zacisnęła dłonie w pięści, czując, jak ogarnia ją złość. Miała wrażenie, że, choć mężczyzny nie było obok niej, ten wciąż jej towarzyszył.
Czyżby była już na niego skazana?
Fallande miała ochotę się zanurzyć i zapomnieć o tym, że ostatnie dni w ogóle istniały. Każda czynność wpędzała ją w poczucie winy, co sprawiało, że serce w piersi z sekundy na sekundę coraz to bardziej jej ciążyło.
Tak należało zrobić. Przestań się wciąż zamartwiać...
Wiedźma przejechała palcami po wilgotnych włosach, a następnie zmusiła się do wstania i wyjścia z wanny. Osuszyła się ciepłym ręcznikiem, po czym nałożyła na siebie pozostawiony przez służbę szlafrok i mocno związała go w pasie. Miła w dotyku satyna otuliła jej wciąż zmęczone ciało. Nawet ona sprawiła, że żołądek podszedł jej do gardła.
W pomieszczeniu, mimo panującej na zewnątrz srogiej zimy, Fallande towarzyszyło przyjemne ciepło. Książęce zamki oraz włości możnowładców ocieplano alchemią. Magowie tworzenia pozyskiwały energię z surowców naturalnych, aby następnie za sprawą maszyn w podziemiach zostawała ona przekształcana w lekką tarczę rozprzestrzeniającą się wokół całej posiadłości. Bardzo kosztowne i wymagające bystrych umysłów przedsięwzięcie, jednak spełniające swoje ogólne założenia.
Kobieta wypuściła powietrze z płuc. Intensywny zapach kwiatów sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Najchętniej wywaliłby każdy z tych wazonów przez okno i modliła się do bogów o to, aby choć jeden przypadkowo trafił w głowę to przeklęte ptaszydło.
Fallande łapiąc się za kark, wyszła zza parawanu.
— Cholerne ptaszydło, mówisz? Uroczo, wiedźmo.
Obrończyni zamarła w bezruchu, ujrzawszy rozpartego na malachitowej sofie i upijającego z urokliwej filiżanki pachnący napój Acherone. Mężczyzna kartkował staro wyglądające stronice obitego grubą skórą woluminu. Wiedźma zamrugała kilkakrotnie.
— Byłeś tu przez cały ten czas? — zapytała oniemiała.
Czyżby okazała się tak roztargniona, że nawet nie wyczuła tego intensywnego zapachu jesionu i czarnego bzu? A może te liczne kwiaty jej to uniemożliwiły?
Acherone nawet na nią nie spojrzał. Miał na sobie tę samą czarną koszulę i spodnie, w których widziała go o poranku. Jedyną oznaką zmiany była złota broszka sokoła w locie przypięta do kołnierzyka. Brwi Fallande poszybowały ku górze.
Ciekawe.
— Przyniosłem twój mundur — rzekł niespodziewanie, wskazując ramieniem na leżący na podłużnym szezlongu czarny pokrowiec.
Fallande zmrużyła oczy.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Mężczyzna uniósł na nią wzrok, a następnie uśmiechnął się urokliwie.
— Cóż, najwyraźniej uznałem je za niewarte odpowiedzi.
Wiedźma prychnęła, krzyżując ramiona na piersiach. Fallande, mimo że czuła się niezręcznie, paradując przed mężczyzną w samym szlafroku, nie chciała tego po sobie poznać. W duchu jednak dziękowała, że ten zakrywał wystarczająco wiele.
— Nie uważasz, że to wielce niestosowne przesiadywać w komnacie kąpiącej się kobiety?
Acherone zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Ten jego uśmiech wstrętnej żmii tylko sprawił, że wiedźma zapragnęła zedrzeć mu go z twarzy.
— Dla dżentelmena owszem, ale jak sama pewnie zdołałaś to już zauważyć, ja nim nie jestem, wiedźmo — stwierdził, odstawiając filiżankę na talerzyk. — Jednak nie przyszedłem tutaj bez celu, herbaty?
— Pijesz herbatę? — bąknęła zaskoczona.
— Tylko gorzką. Co w tym takiego dziwnego?
— Nie sądziłam, że bestie mogą pić herbatę — rzuciła zgryźliwie, a Acherone zmarszczył zabawnie nos.
Mężczyzna zaśmiał się cichutko.
— Och, no wiesz, my potwory potrzebujemy czasem poczuć się jak ludzie — zakpił. — Może też chciałabyś to zrobić?
Fallande obdarzyła go najpodlejszym z uśmiechów, jakie posiadała, następnie zachowując ostrożność, podeszła bliżej i usiadła naprzeciwko mężczyzny. Założyła nogę na nogę, a splecione dłonie położyła na odsłoniętym kolanie. Nie uginając przed nim karku, patrzyła mu prosto w oczy.
— Podziękuję — powiedziała, wytrzymując jego przeszywające spojrzenie. — Wnioskuję, że nie przybyłeś tu tylko po to, aby przynieść mi mundur. — Fallande ściszyła głos do szeptu. — Czy możemy rozmawiać swobodnie?
— Twoje komnaty strzegą moi ludzie. Nikt nas nie podsłucha.
Fallande zdołała się trochę rozluźnić. Wtem mężczyzna niespodziewanie położył wolumin na oddzielającym ich, szykownym stoliku, którego filigranowe nóżki ozdabiały kwiatowe ornamenty. Od ciemnej, wytartej już mocno skóry biła niepokojąca siła. Wiedźma nie była w stanie oderwać od niej wzroku, jednocześnie czując na sobie spojrzenie Acherone.
— Jeden z moich dzienników. Pomyślałem, że jeśli chcesz pogłębić swoją wiedzę na temat magii, na początek będziesz potrzebować czegoś, co ci to nieco ułatwi — oświadczył, stukając ukrytymi pod materiałem rękawiczki szponami w skórzaną okładkę. — To tylko taka dodatkowa pomoc, nie dziękuj.
Fallande spojrzała na niego litościwie.
— Nie zamierzałam — mruknęła pod nosem, sięgając po opasły dziennik. Niespodziewanie jednak mężczyzna złapał ją za rękę. — Co znowu?
Acherone obdarował ją złowróżbnym uśmieszkiem. Fallande spojrzała na niego spode łba.
— Czyżbym dodatkowo musiał nauczyć cię okazywania wdzięczności, wiedźmo?
— Jesteś doprawdy zabawny, diable.
— A co z ptaszydłem? Bardziej mi się podoba.
Fallande niespodziewanie zbliżyła się do niego i niemal zetknęła z nim nosem. Ze słodyczą w głosie powiedziała:
— Nie kłamałam z tym pożarciem przez bestię.
Acherone się zaśmiał, a Fallande odsunęła, zabierając dziennik. Jeśli tak miała wyglądać ich współpraca, to niewiele z niej mogło wyniknąć. Obawiała się, że prędzej czy później ktoś przez nią ucierpi. Wiedźma przesunęła dłonią po wyszczerbionej, cielęcej skórze. Czuła emanujące od rzeczy wieki. Mogła trzymać w ręce coś, w czym ukryte było znacznie więcej tajemnic niż w setkach książek. Musiał być sporo warty.
— Więc chcesz mi go podarować?
Acherone wzruszył ramionami.
— Mnie i tak już na nic się nie przyda — stwierdził, kiedy wiedźma otworzyła prezent na pierwszej lepszej stronie. — Przez lata zaobserwowałem różne zachowania magii, jej źródła, rodzaje i przede wszystkim konsekwencje użycia. Oczywiście nie mam zamiaru uczyć cię za pomocą samej teorii, lecz pewną wiedzę, nawet ze względu na swoje bezpieczeństwo, powinnaś przyswoić. Zaznaczyłem ci kilka najciekawszych fragmentów.
Fallande z zafascynowaniem przeglądała stare stronice dziennika. Ziemisty zapach papieru delikatnie połaskotał ją po nosie. Poziome linie znaków sprawiły, że wiedźmę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Miała wrażenie, że magia przepłynęła przez wyblakły tusz i wsiąknęła w jej ciało. Informacje zapisane zostały pierwotnymi znakami Vae, które od najmłodszych lat uczono zamożne dzieci. Wiedźma natomiast poznała je dzięki Victorowi. Mężczyzna wymagał od niej wiele, lecz w ostateczności ta wiedza w końcu jej się przydała.
Kobieta przewróciła kartkę. Dokładność szkiców ją przeraziła. Jakby zostały w nich zaklęte dusze narysowanych istot, a w ich oczach tkwiła ciemność tak zatwardziała, że wydawały jej się stworzone z pradawnego zła i ubrane w wątłe kości, i skórę. Nie chciała tego przyznawać, ale mężczyzna miał nieprawdopodobny talent. Każdy rysunek był zachwycający.
Wiedźma była oszołomiona ilością informacji, jakie zawierał dziennik. Słowa przeplatały się z rysunkami, pentagramami, znakami...
— To sporo informacji — wymamrotała, sunąc palcem po chropowatym papierze. — I ty tak po prostu mi je przekazujesz?
Acherone przekrzywił głowę. Oparł brodę na nadgarstku, mrużąc przy tym oczy.
— Ufam ci i liczę też, że weźmiesz to na poważnie, wiedźmo. Nie należę do zbyt pobłażliwych nauczycieli.
Fallande lekko nadgryzła dolną wargę.
— W to nie wątpię, ale na moje szczęście wiem, jak sobie z takimi radzić — stwierdziła, po czym odchylając brodę, pośpiesznie dodała: — Nie będziesz stanowił dla mnie żadnego wyzwania.
Mężczyzna uniósł zaskoczony brwi. Przez chwilę wpatrywał się w nią bez słowa po to, aby następnie wybuchnąć cichym śmiechem. Dźwięk ten sprawił, że kobieta wbiła paznokcie w kolano. Niezwykle przyjemny dla ucha, choć tak bardzo zdradziecki dla serca. Niczym delikatny powiew wiatru zwiastujący nadejście śmiercionośnej śnieżycy. Miała wrażenie, że Acherone składał się z samych niedomówień. W każdym jego geście, spojrzeniu, czy niewzruszonym spokoju czaił się chaos.
Nie miała zamiaru budzić go do życia.
— Mam nadzieję, że twoja pewność siebie przeniesie się na spotkanie z książęcą świtą, moja droga — cmoknął złośliwie, doprowadzając wiedźmę do kwaśnego uśmiechu. — Obiecałem, że zabiorę cię na Kieł, jednak jeśli chcesz uniknąć większych nieprzyjemności, musisz uzyskać pozwolenie części rady. Oczywiście, mógłbym też zrobić to wbrew ich woli, ale... — oparł ramię na podłokietniku — to może być dość problematyczne.
Fallande przygryzła policzek. Miał sporo racji. Gdyby wyruszyła, nie uzyskawszy pozwolenia, wtedy książęta mogliby zapłacić za jej nieposłuszeństwo. Acherone obiecał im ochronę, lecz niektóre kary mogłyby okazać się nieuniknione, a jakakolwiek ingerencja Sokoła podejrzana. Nie mogła kusić losu, wystarczy fakt, że zdecydował się ją w razie problemów poprzeć.
— Więc muszę wkupić się w ich łaski? — zapytała, poprawiając zsuwający się z ramienia rękaw.
— Wystarczy, że nie pozwolisz się sprowokować. Musisz być pewna swego, moja droga. Nie chcę widzieć żadnego zwątpienia z twojej strony, resztą zajmę się sam.
Wiedźma pokiwała głową. Nie miała bladego pojęcia, jak to zrobi, ale ten tajemniczy błysk w jego oku sprawił, że mimo strachu, była pewna, że bez większych problemów uda mu się przekonać radę.
— Jacy oni tak właściwie są? — mruknęła.
Acherone spoważniał, co sprawiło, że jego już i tak ostre rysy twarzy dodatkowo się uwydatniły. Oczy mimo wszystko nadal pozostały tak krystalicznie czyste.
— To despoci i zawzięci fanatycy religijni, co z ich bezwzględną lojalnością wobec szalonego księcia, tworzy dość irytującą całość — rzekł, przyglądając się niebywale długim palcom. Fallande wstrzymała oddech. — Jednak są głupcami, którym zdarza się najpierw coś zrobić, a potem dopiero pomyśleć. Wszystkim z wyjątkiem kobiety o jakże zjawiskowych oczach.
Fallande ściągnęła brwi.
— Kim jest?
Acherone westchnął, zupełnie jakby nie miał ochoty opowiadać o tej kobiecie.
— To żmija. Krwawa Żmija. Ronthora De Valgernhern. Jest kochanką, jak i osobistym szpiegiem księcia. Potrafi okręcić każdego wokół palca i wydobyć z niego wszelkie potrzebne jej informacje. — Acherone wymownie poruszył palcem, co sprawiło, że zapach jesionu i czarnego bzu uniósł się w powietrzu, a drobne płatki śniegu zawirowały wokół niego. — Powiesz o jedno pozornie nieistotne słowo za dużo, a ona będzie w stanie wykorzystać je w swoim celu. Musisz na to uważać — ostrzegł, zerkając ukradkiem na mocno zaciskające się na kolanie wiedźmy paznokcie.
Fallande dostrzegłszy spojrzenie Acherone, zabrała dłoń, a pozostawione czerwone ślady pospiesznie ukryła pod tkaniną.
— Mam wrażenie, że możecie być bardzo do siebie podobni — parsknęła.
Po twarzy Acherone przemknął niecny uśmieszek. Biła od niego niepokojąca pewność siebie, której Fallande mogła tylko pozazdrościć.
— Masz okropne zdanie o mnie, wiedźmo.
— Nie, żebyś nie dał mi ku temu żadnego powodu — zakpiła.
— Racja, nie zrobiłem zbyt dobrego pierwszego wrażenia, jednak zdaje się, że nie jestem w tym osamotniony, czyż nie?
Fallande perfidnie się zaśmiała, nie odrywając od niego zaciekłego spojrzenia. Wpatrywali się w siebie, tocząc nieznającą żadnych zasad grę. Nie chcieli przegrać. Mogli wykłócać się godzinami, a i tak miała wrażenie, że ostatecznie nikt z nich by nie ustąpił.
— Sprowokowałeś mnie — stwierdziła gniewnie.
— Powiedziałem prawdę, której bałaś się usłyszeć. To w sumie zabawne jak bardzo próbujesz uciec od tego, co jest dla ciebie niewygodne — rzekł, unosząc kącik warg.
Rzucił jej rękawicę.
— A ty? Wydaję mi się, że sam zaciekle wokół czegoś błądzisz. Pragniesz zniszczenia korony tak bardzo, że dopuszczasz się okropnych rzeczy. — Fallande położyła łokieć na podłokietniku, a następnie oparła brodę na dłoni. Zmrużyła oczy w wąskie paseczki. — Zastanawiam się, co tak naprawdę się za tym kryje? Za twoją nienawiścią i byciem podłym gadem, Acherone.
W oczach mężczyzny zalśniły iskierki.
— Cóż, kiedy nauczysz się zadawać właściwe pytania, to może wtedy uda ci się uzyskać poszukiwanej odpowiedzi. Wiedz jednak, że każda z nich kosztuje dokładnie tym samym.
— Więc, aby poznać twoje tajemnice, najpierw muszę zdradzić swoje?
— To chyba sprawiedliwa wymiana, nie sądzisz?
Fallande zamyśliła się. Przeszedł ją niemiły dreszcz, spowodowany nagłym chłodem i bynajmniej nie był on spowodowany panującą w pomieszczeniu temperaturą.
— Zależy od wagi tych tajemnic i twojej szczerości — zaznaczyła.
Acherone przez chwilę tylko wpatrywał się w nią. Fallande z wielką trudnością wytrzymywała jego spojrzenie. Te oczy...
Och, chyba musiała w końcu do nich przywyknąć.
— I tu masz rację — oświadczył, wstając na długie nogi, a kruczoczarny warkocz gładko spłynął po szerokim ramieniu. Patrzył na nią z góry, lecz ku zdziwieniu Fallande w jego oczach nie ujrzała wyższości. — Ceń tajemnice i doświadczenia. Zdradzaj je tylko tym, których uznasz za wartych i tym, którym wiesz, że cię nie okłamią.
Acherone cofnął się o kilka kroków, nie przestając się zdradziecko uśmiechać. Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia, co sprawiło, że Fallande zmarszczyła pytająco brwi.
Skoro tajemnice kosztowały tajemnicami...
— Zaczekaj — rozkazała, wstając. — Podarowałeś mi ten cholerny dziennik, tam jest mnóstwo twoich sekretów...
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na nią spoza kosmyków kruczoczarnych włosów.
— W takim razie jesteś mi winna kilka tajemnic — wyznał, a Fallande poczerwieniała ze złości. — Wydajesz się naprawdę interesująca, moja droga.
— Ty...
— Ukryj go. — Skinął głową w kierunku notatnika, a następnie zwrócił uwagę na jej odzienie. — I się przebierz. Pamiętaj, że nie przystoi pannie paradować przy mężczyźnie, który nie jest jej ukochanym, w samym szlafroku. To może być dwuznacznie odebrane.
Acherone obdarował ją kąśliwym uśmieszkiem. Fallande myślała, że się przesłyszała. Zamrugała kilkakrotnie, a ogień zawrzał jej w żyłach. Nie miała pojęcia, co ją bardziej zirytowało — fakt, że nieświadomie stała się jego dłużniczką, czy ten uszczypliwy komentarz!
Wiedźma nie panując już dłużej nad sobą, złapała za jedną z poduszek i z całej siły cisnęła w jego stronę. Mężczyzna bez większych problemów złapał ją w szponiaste dłonie, co spotkało się z głośnym sykiem kobiety.
— Sukinsyn...
— A szło ci tak dobrze, wiedźmo — mruknął rozbawiony, odkładając poduszkę na bok.
— Wynoś się — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Acherone parsknął śmiechem. Oczy kłopotliwie mu zamigotały, kiedy nacisnął pozłacaną klamkę. Na pożegnanie powiedział cicho:
— Do zobaczenia, moja droga.
Mężczyzna wyszedł, a jego słowa jeszcze przez jakiś czas nie dawały Fallande spokoju. Kobieta padła na sofę, wydając z siebie długi jęk.
Cholerne ptaszydło...
Kobieta czuła się przytłoczona. Idąc w towarzystwie Tove, której twarz skrywała bursztynowa maska, a na głowie założony miała kaptur obszyty sokolimi piórami, myślami krążyła wokół swoich książąt. Wreszcie ich ujrzy. Obawiała się jednak tego, że kiedy tylko spojrzy na przyjaciół, dostrzeże rozczarowanie w ich oczach. Była w stanie znieść wiele, jednak odkąd sięgała pamięcią, zawsze źle radziła sobie z zawodem najbliższych.
W końcu Victor od maleńkości wpajał Fallande, żeby nikt nigdy nie żałował jej pomocy.
Wiedźma z tego wszystkiego miała wielką ochotę zedrzeć z ciała hänedamski mundur. Dla wojownika gotowego oddać życie za księstwo, przywdzianie uniformu wroga, było nie tylko zdradą korony, ale i ideałów, które tak wiernie prowadziły go przez całe życie. A ona wówczas stała się podległa rządom szalonego mordercy i to przerażało ją najbardziej.
Czarna gabardyna marynarki obszyta była przeplatającymi się ze sobą lśniącymi, kobaltowo-żółtymi oraz ciemnobrązowymi nićmi. Epolety dumnie błyszczały w promieniach słońca, dodając jej wdzięku. Z każdym kolejnym krokiem przyszyte do nich drobne piórka, podrygiwały. Wysoko postawiony kołnierz muskał czubkami pokrytych złotym proszkiem policzków wiedźmy. Ten wraz z głęboką czernią zdobił również jej powieki oraz kąciki oczu. Spodnie natomiast wpadały w długie, sięgające połowy ud buty na niskim obcasie. Brunatne pasy przechodziły przez jej biodra i niczym śliskie węże wiły się wokół jej nóg.
— Cieszę się, że przemyślała pani sprawę — wyszeptała nagle Tove.
Wiedźma skrzywiła się na myśl o nazwaniu jej w ten sposób.
— Zostałam przyparta do muru, a w takich sytuacjach ludzie podejmują różne decyzje — powiedziała dumnie, nie dając się zwieść emocjom.
Rozmowa z Acherone sprawiła, że wiele gnębiących ją myśli mężczyzna zabrał ze sobą, pozostawiając tylko gniew i determinacje. Nie chciała okazywać przed nim strachu, nie chciała też, aby czytał z niej, jak z otwartej księgi. Musiała więc dać z siebie wszystko i pozwolić, aby poprowadziła ją pewność siebie. Dlatego w myślach wciąż powtarzała cztery słowa:
Zawsze unoś wysoko brodę.
Nie pozwoli się jeszcze bardziej upokorzyć.
— Wyjdzie ci to na dobre — wyszeptała Tove, kiedy wyszły na korytarz, w którym jedynymi żywymi duszami były te tkwiące pod ich piersiami.
Fallande zazgrzytała zębami.
— Musiałaś się świetnie bawić, wciskając mi tę ckliwą historyjkę, co? Nie spodziewałam się takiej perfidnej manipulacji z twojej strony — wymamrotała opryskliwie, co spotkało się z cichym westchnieniem Tove.
— Powiedziałam prawdę. Cała sytuacja z księciem śmierdzi mi na kilometr. Najpierw szarosztormowcy, teraz twój oddział, nie wydaje ci się to podejrzane? — mruknęła, obniżając głos do tego stopnia, że sama Fallande ledwo co ją słyszała.
Wiedźma milczała. Próbując nie myśleć o kamieniu spoczywającym na jej barkach, skupiła się na otaczającym ją miejscu. Biała sztukateria ozdabiała miodowe ściany, na których zawieszone były monstrualnych rozmiarów obrazy. Większość z nich przedstawiała opustoszałe pejzaże. Biła od nich niepokojąca aura, zupełnie jakby na każdym z nich brakowało po jednym istotnym elemencie. Wstawione zostały w złote ramy, zdobione ślimacznicami oraz kwiatowymi ornamentami. Na granitowej podłodze natomiast leżał długi, szkarłatny dywan.
Fallande nerwowo przełknęła ślinę.
Z wielkim trudem położyła na nim stopę.
A potem zrobiła krok.
I kolejny...
Przez moment wiedźma miała wrażenie, że jej podeszwy topiły się w świeżej krwi. Tej samej, która również spływała po dłoniach kobiety i rozpalała przy tym nici zawartej z Acherone przysięgi. Oddech jej przyspieszył, a szalone wizje tamtej nocy nie pozwalały odetchnąć Fallande nawet na moment. Serce biło jej jak szalone, boleśnie ocierając się o żebra...
Krzyczało.
Fallande pospiesznie zamrugała, próbując odgonić przerażającą wizję. W tamtej chwili poczuła delikatne szarpnięcie, a niepokojący obraz zniknął.
— Wszystko w porządku, pani? — zapytała tym razem zdecydowanie głośniej Tove.
Fallande zerknęła na nią. Czarne niczym kamienie onyksu oczy sprawiły, że nieco jej ulżyło. Otoczona przez migoczące, złote oczy, zaczęła doceniać prostotę i spokój ciemnych ślepi kruczego księstwa. Wiedźma pokiwała głową, po czym odwróciła wzrok, i zaciskając dłonie w pięści, odrzuciła wątpliwości na bok.
Ten zamek przyprawiał ją o dreszcze.
— Nie spoglądaj na obrazy — wtrąciła cicho Tove.
Fallande zmrużyła oczy, jednak nie spojrzała na towarzyszkę. Z wielką trudnością stąpając po szkarłatnym dywanie, starała się nie panikować.
— Dlaczego?
— To one mącą ci w głowie. Od lat są przeklęte... Nie wszystkie, ale większość.
Robiło się coraz głośniej. Im bliżej głównego skrzydła były, tym więcej wątpliwości zaciskało szponiaste dłonie na umyśle Fallande. Miała wrażenie, że próbowały go rozerwać. Najpierw złapały za mózg, następnie gardło i serce... Wiedźma mocniej wbiła paznokcie w rękawiczki, z wszelkich sił wypędzając nieznośnego lokatora z siebie.
Jeszcze tego brakowało.
— Przeklęte? — powtórzyła po niej.
— Zmarli są również na obrazach, Fallande — bąknęła pospiesznie. — Potwory także.
— Więc dlaczego się ich nie pozbyto?
Tove nieco przyspieszyła, a następnie zagrodziła drogę Fallande. Wiedźma zwolniła.
— Nie da się ich zdjąć. A poza tym książę nawet nie chciałby tego robić. Tak łatwiej mu manipulować poddanymi. Mając przeklęte obrazy oraz podwładne mu bestie, jest praktycznie nie do ruszenia.
Nie da się ich zdjąć.
Czyżby klątwa również dotyczyła tajemniczego obrazu z komnaty Petry Dazenfeed? Dlatego Roan się go nie pozbył? Ponieważ nie był w stanie? Cała ta historia wydawała się dziwna. Przeklęte obrazy, tajemnicza choroba, dotykająca jedynie północne księstwa, coraz częstsze ataki Nekromanty...
Ostatnia wojna.
Fallande miała wrażenie, że coś jeszcze kryło się za tym wszystkim.
— Masz rację... — mruknęła, skupiając na sobie uwagę Tove — to wszystko jest podejrzane.
Resztę drogi przebyły w milczeniu, omijając krzątającą się po posiadłości służbę. Fallande czuła na sobie ich spojrzenia. W jednych czaiła się szczera pogarda, w drugich zaś współczucie. Niektóre twarze jednak były puste, a oczy wyblakło-brązowe, zamglone, zupełnie wyssane z życia. Wiedźma czuła smród siarki ciągnący się za nieobecnymi, co sprawiało, że za każdym razem przeszywały ją dreszcze.
Serce Fallande zabiło szybciej na widok otwartych wrót. Ozdabiały je płaskorzeźby przedstawiające bóstwa w swoich pierwotnych postaciach. Portal znajdujący się nad drzwiami sprawił, że ogarnął ją największy niepokój. Wyryty w nim wszechpotężny Raagar, bestia wszystkich bestii, rozpościerał swe błoniaste skrzydła, a wielkie, białe ślepia wpatrywał w nowoprzybyłych.
Bestia Nocy. Pomyślała.
Wejścia do sali obrad strzegli zamaskowani strażnicy, u których nóg dumały czarne psy. Powieki bestii były zaszyte, a cielska wręcz skamieniałe. Fallande zrobiło się niedobrze na ich widok. Momentalnie przed oczami stanęła jej wizja spokojnie płynącej po ziemi krwi.
I tych wszystkich tonących w niej ozdób.
— Tutaj moja pomoc się kończy, pani — rzekła, uchylając przed nią głowę Tove. Niespodziewanie prawie bezgłośnie dodała: — Przyjdzie w odpowiednim momencie.
Wojowniczka odeszła, pozostawiając Fallande w zupełnej konsternacji. Mimo to ta przełknęła gromadzący się w niej od dłuższego czasu niepokój, a następnie uniosła dumnie głowę, i zaproszona przez spojrzenia strażników wtargnęła do przyprawiającej o gęsią skórkę sali. Wiedźma stanęła na balkonie, z którego z dwóch stron na parter prowadziły granitowe schody. Sufit oraz ściany ozdabiały mokre freski, przedstawiające historię sokolego księstwa. Osiemset lat podbojów, toczonych bitew oraz niechlubnych upadków. Wspaniałych władców, równie dostojnych generałów, pobożnych kapłanów oraz pomniejszych bohaterów, a w samym jego środku tkwiła korona stworzona z kości.
— Fallande.
Kobieta zamarła, usłyszawszy ten jakże melodyjny, młodzieńczy głos. Spojrzała w dół, a wtem oczy jej rozbłysły. Na środku zapierającej dech w piersiach sali, usytuowany został obszerny stół z wykutą w kamiennym blacie mapą całego Falharimu, a przy nim dostrzegła wpatrzonych w nią przyjaciół. Strażnicy w towarzystwie czworonożnych pupili stali przy wysokich, pokrytych czarną marmoryzacją kolumnach, nie spuszczając książąt z oczu.
Fallande zapragnęła rzucić się do biegu, jednak nie mogła ulec emocjom.
Żadnych słabości.
Musiała uważać na każdy ruch.
Kobieta odwróciła od księcia Sansela wzrok, a następnie przyjmując spokojny wyraz twarzy, zeszła na dół. Wyrzuty sumienia ją pożarły. Nie była w stanie spojrzeć na swoich przyjaciół. Zawiodła ich za bardzo, żeby czuć cokolwiek innego prócz nienawiści do samej siebie.
Och, dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo obawiała się tej konfrontacji.
Fallande zasiadła obok Sansela, tuż naprzeciw czujnie obserwującego ją Roana. W oczach młodszego z braci kobieta dostrzegła szczerą ulgę, w starszego natomiast chłód. Były takie, jakie spodziewała się ujrzeć. Żadne z nich nie wyglądało na osłabionego, a wręcz przeciwnie, prezentowali się z gracją i szykiem. Dobrze skrojone mundury z wyszytymi złotą nicią kołnierzami, wykładanymi czarnymi wyłogami oraz szaro–brązowymi piórkami, którymi długie rękawy zostały obszyte.
Sansel już miał otwierać usta, jednak wtem rozbrzmiał zachrypnięty głos Roana.
— Nie pozwolono nam się z tobą spotkać.
Fallande uniosła na mężczyznę wzrok. Ich oczy spotkały się ze sobą na ułamek sekundy.
— Mnie również — powiedziała nad wyraz spokojnie, jakby zupełnie inna osoba przez nią przemawiała. — Cieszę się, że nic wam nie jest. Że znowu jesteśmy razem.
Nagle Fallande poczuła ciepło na dłoni. Spojrzała kątem oka w jej kierunku i leciutko się uśmiechnęła. Sansel opiekuńczo ją objął, co niewyobrażalnie podniosło wiedźmę na duchu. Pozornie nic nieznaczący gest w podobnej sytuacji, był dla niej wodą w opustoszałej rzece. Wiedźma ścisnęła dłoń przyjaciela.
— Kamień z serca ujrzeć cię całą i zdrową, Fall — wyszeptał przyjaźnie młodszy z książąt.
Przysięga zapłonęła złotymi nićmi w jej żyłach, a wyrzuty sumienia sprawiły, że nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Konspirowała za ich plecami. Oszukiwała w żywe oczy...
Jednak on mu pomoże. Obiecał, że mu pomoże.
Wypuściła dłoń przyjaciela z objęć.
— Czyżby jakże niesławny ród Dazenfeedów zaszczycił nas swoją obecnością?
Dźwięk obcasów rozniósł się po pomieszczeniu. Fallande uniosła wzrok na tajemniczą kobietę o przeszywającym spojrzeniu.
Jej oczy.
Jedno z nich było lśniące, złote, drugie zaś jadeitowe i pełne chłodu.
Krwawa Żmija krok po kroku, wystukując do bólu perfekcyjny rytm, obserwowała ich uważnie. Uśmiechała się do nich zmysłowymi, krwistoczerwonymi ustami, odganiając złote pukle z twarzy. Mundur z długim kołnierzem obszytym czarnymi perłami przylegał do jej kształtnego ciała, którym kusiła głupiutkie umysły. Zakręciła biodrami, idąc napuszona niczym paw w kierunku Roana.
Starszy z książąt wydał się speszony obecnością kobiety.
— Dobrze cię widzieć, Roanie — powiedziała słodko, po czym skierowała spojrzenie na Fallande. — Was.
Niepokojący błysk zalśnił w intrygujących ślepiach nowoprzybyłej. Fallande nie odwróciła wzroku, choć coś usilnie nakazywało jej, aby czym prędzej to uczyniła.
— Daruj sobie te grzeczności, Ronthoro. Dobrze wiemy, w jakiej sprawie się tutaj spotkaliśmy — wyznał beznamiętnie Roan.
Ronthora perliście się zaśmiała. Jej wysokie obcasy zastukały, kiedy przeszła kilka kolejnych kroków, aby zasiąść po lewej stronie księcia Roana. Fallande zaskoczyło to, że się znali. Przyjaciel nigdy nie opowiadał jej o tym, że poznał członków osobistej świty Maevena. W końcu...
Acherone wcześniej też nie był mu obcy.
Wiedźma zmrużyła podejrzliwie oczy. Jak wiele Roan jej nie mówił i jak bardzo niebezpieczna była ta intrygująca kobieta? Co tak właściwie ich łączyło?
Ronthora oparła ramię na krześle, po czym obracając długi pukiel złotych włosów wokół palca, wygięła czerwone usteczka w pełny dzióbek.
— Och tak, Biały Kieł, cóż za niewyobrażalna strata — powiedziała znudzonym tonem. Następnie niespodziewanie zwróciła się do młodej wiedźmy: — Podobno należałaś do tego, jak on tam miał, oddziału stacjonującego w górach? Musisz być niewyobrażalne szczęśliwa, że zdołałaś go opuścić w porę i uniknąć przy tym śmierci. Bogowie chyba naprawdę zdołali cię polubić, kochana.
Uśmiech Ronthory stał się perfidny. Fallande miała wrażenie, że patrzy w oczy żmii tak jadowitej, że ta jednym ukąszeniem mogłaby powalić na ziemię niejedną skrytą w najciemniejszych czeluściach podziemi bestię. Czuła od niej nieprzyjemne wibracje, jakby samym swoim spojrzeniem zatruwała ją od środka.
Kropla po kropli.
Dopóki nie przejmie całości.
— Nie sądzę, w końcu wraz z moimi książętami muszę tutaj, w obecności kłamców i łajdaków, tracić swój cenny czas — zakpiła, nie odrywając od kobiety chłodnego, pewnego siebie spojrzenia. — Bogowie muszą mnie wyjątkowo nie znosić, skoro sprezentowali mi coś takiego.
Zrobiło się cicho. Zbyt cicho. Fallande widziała, jak szczęka Roana się mocno napięła, a czarne niczym kamienie onyksu oczy, wbijają jej szpile w ciało. Zignorowała go, co niezbyt mu się spodobało. Wiedźma jednak nie miała zamiaru się uśmiechać i prawić tym ludziom komplementów.
Jeszcze tak nisko nie upadła.
Kąciki ust Ronthory rozciągnęły się w jadowitym uśmieszku.
— Aż tak bardzo ci się tu nie podoba, vermintońska dziewucho?
Fallande wytrzymała jej spojrzenie. Och, było to znacznie prostsze niż spoglądanie w błękitne ślepia bestii.
— Cóż, wystrój tego zamku pozostawia wiele do życzenia. To złoto... książę chyba nie zna umiaru — mruknęła, nie zwracając uwagi na piorunującego ją Roana.
Ronthora przez moment wpatrywała się w nią zaskoczona. Po chwili jednak zachichotała. Z jakichś przyczyn ten dźwięk sprawił, że ciężar spadł jej z serca, a palce się rozluźniły. Siedzący obok niej Sansel spoglądał ukradkiem w kierunku przyjaciółki.
— Cóż za intrygująca osóbka, Roanie. Aż chce się ją schrupać. — Wyszczerzyła się, ukazując dwa długie siekacze, przypominające zęby jadowe węża. — Coś czuję, że nie będziemy się nudzić.
Fallande nic nie odpowiedziała. Nie podobało jej się to. Presja tego miejsca, żmije wijące się po podłodze i jej książęta będący ich ofiarami. Miało nadejść ich więcej, a ona przyłapała się na tym, że pragnęła, aby Acherone jak najszybciej się zjawił. Ciągle ukradkiem zerkała w kierunku schodów.
Przyjdzie w odpowiednim momencie.
Czy ten mężczyzna naprawdę musiał tak wszystko komplikować?
Wiedźma wkrótce potem zdołała ujrzeć kolejne żmije o skórach jaśniejszych od nagich kości. Bliźnięta, których zamglone oczy sprawiły, że zaczęła nerwowo szczypać bok uda, przybyły w niezręcznej ciszy. Ich długie, białe, niczym śnieżny puch włosy, migotały w świetle języków ognia. Byli niebywale wysocy, kobieta na oko mogła przerastać Fallande o głowę, mężczyzna zaś o półtorej. Twarze mieli pociągłe, niezbyt urodziwe o bardzo ostrych, północnych rysach, szyje oraz kończyny niezwykle kościste, a dłonie drobne i pokryte czerwonymi plamami.
Przywitali Krwawą Żmiję skinięciem głowy, a przed książętami schylili się nisko. Przybyli zasiedli na samym końcu, aby móc przyglądać się wszystkim z bezpiecznego miejsca.
— Cisza, jakby ktoś tu umarł — odezwał się nagle wyniosły, męski głos.
Kolejny przybysz wydobył się z mroku. Długa blizna przechodziła od prawej skroni aż po lewy kącik ust, szpecąc przystojną twarz nieznajomego. Mężczyzna nie mógł liczyć więcej niż trzydzieści kilka wiosen. Spojrzenie miał bezczelne, a oczy pełne żywej, lecz trującej zieleni. Włosy w odcieniu piasku zaczesane zostały do tyłu, odsłaniając postrzępione ucho, z którego zwisał długi, złoty kolczyk. Bogato zdobione szlachetnymi kamieniami bransolety zdobiły jego szyję oraz nadgarstki. Bufiastą koszulę miał rozpiętą, a na bladej piersi lśnił złoty proszek.
Czyżby przez cały ten czas stał skryty w ciemnościach i obserwował pozostałych? A może, gdzieś w tej komnacie znajduje się inne przejście? Fallande zachowała tę myśl dla siebie.
Ronthora uśmiechnęła się promiennie, kiedy nieznajomy zasiadł obok niej. Wiedźma podejrzliwie przyglądała się mężczyźnie.
— Maeven mógłby darować sobie zwoływanie nas z tak błahych powodów — jęknął przybysz, przyglądając się pomalowanym na czarno paznokciom. — Nawet Brocha i Agnes wywlókł z jamy.
Nieznajomy skinął w stronę bliźniąt. Mężczyzna był niewzruszony, kobieta natomiast ciskała piorunami w jego stronę. Ten jednak zawadiacko się uśmiechał, jakby czerpał przyjemność z wyprowadzania jej z równowagi.
— Gdzie Xiah, Ericku? — napomknęła niespodziewanie Krwawa Żmija.
Brwi Ericka poszybowały w górę. Mężczyzna rozpadł się wygodnie na krześle, a jego uśmiech zastąpił grymas niezadowolenia.
— Powiedzmy, że nie ma dzisiaj humoru na rozmowy.
— Czyżbyś znowu zalazł jej za skórę?
Fallande usłyszała ciche parsknięcie, co sprawiło, że odruchowo spojrzała w kierunku kobiety o włosach przypominających śnieżny puch.
— Można było się tego spodziewać po tym niewychowanym kundlu — mruknęła.
— Agnes — upomniał ją jej brat. — Zważ na słowa.
Kobieta się skrzywiła. Spiorunowała Ericka wzrokiem, a ten tylko cmoknął w jej kierunku. Fallande miała wrażenie, że znajdowała się pośród samych zwierząt. Bestii gotowych dorwać się do wnętrzności wroga, byleby przetrwać. Lojalność tu nie istniała.
Wiedźma niespodziewanie poczuła na sobie spojrzenie Ericka. Nie drgnęła, choć serce zabiło jej szybciej. Z całego tego towarzystwa, to właśnie on wydał jej się najbardziej nieobliczalny, a emanująca od niego energia nazbyt niepokojąca. Miała wrażenie, że w jego ciele żyła jeszcze jedna istota.
Nastała niewygodna cisza. Przeszywające spojrzenia przechodziły z jednej osoby na drugą. W międzyczasie trzy młode kobiety niosące tace wyszły z pomieszczenia przeznaczonego dla służby. Ich spojrzenia były mętne, a twarze zmizerniałe, pozbawione kolorów. Fallande poczuła dziwne mrowienie w dłoni, kiedy jedna z nich postawiła kieliszek ze złotym nektarem przed jej nosem. Płyn złowrogo zalśniły w intensywnych płomieniach świec, a wiedźmie momentalnie zrobiło się sucho w ustach.
Wtem wrota ponownie się otworzyły.
Fallande jednak nie wyczuła zapachu słodkiej magii, a jedynie emanujący strach. Ciche kroki sprawiły, że spojrzenia zgromadzonych powędrowały w kierunku schodów. Fallande dostrzegła te obrzydliwe złote oczy, na których wspomnienie zrobiło jej się niedobrze. Książę Maeven w towarzystwie niebywale pięknej kobiety dostojnym krokiem zmierzał ku przybyłym. Na młodo wyglądającej twarzy mężczyzny prezentował się słoneczny uśmiech, podczas gdy jego towarzyszka była blada i zdezorientowana. Księżniczka Liliane trzymając mężczyznę pod ramię, ze strachem w oczach rozglądała się po pomieszczeniu.
W jednej krótkiej chwili spojrzenia kobiet się ze sobą spotkały. Fallande była w stanie wyczuć jej strach. Ujrzała trzęsące się dłonie i przyspieszone unoszenie klatki piersiowej. Wystrojona, niczym najpiękniejszy z prezentów, tak samo, jak ona, nie chciała tutaj być.
— Dobrze was spotkać, moi drodzy — powiedział dostojnie Maeven, w chwili, kiedy jego stopy zatrzymały się przed zgromadzonymi.
Książę pomknął wzrokiem po wszystkich obecnych. Zatrzymał się na pustym miejscu znajdującym się naprzeciw niego. Fallande ujrzała, jak jego uśmiech przygasł, a poirytowanie wkradło się w dzikie oczy.
— Widzę, że nie wszyscy jeszcze zdołali dotrzeć — rzekł, wzdychając. To chyba nie był pierwszy raz, kiedy Acherone miał go w poważaniu. Książę zmusił się do serdecznego uśmiechu, a następnie obdarzył nim swoją partnerkę. — Mojej uroczej towarzyszki chyba nie muszę wam przedstawiać. Musicie przyznać, że uroda księżniczki Liliane jest doprawdy nie z tego lądu.
Liliane tak mocno zacisnęła wargi, że te aż posiniały. Księżniczka nie dygnęła, wyrwała się z uścisku mężczyzny, po czym odsunęła jedno z krzeseł i zasiadła na nim. Uniosła dumnie głowę, choć jej ramiona drżały, a oczy błyszczały, jakby zaraz miała się rozpłakać.
Cichy śmiech Maevena rozbrzmiał po sali. Mężczyzna zasiadł obok kobiety ze słonecznym uniesieniem warg. Gdyby Fallande nie ujrzała jego prawdziwej twarzy, mogłaby pomyśleć, że człowiek o tak zjawiskowym uśmiechu, nie mógłby skrzywdzić nawet muchy.
Och, jak bardzo by się wtedy pomyliła.
— Możemy zaczynać — stwierdził książę.
— Nie zaczekamy na Acherone? — zapytała, unosząc brwi Ronthora.
W jednej chwili uśmiech zniknął z twarzy Maevena.
— Nie, Acherone przyjdzie, kiedy uzna to za stosowne. Równie dobrze może w ogóle się nie zjawić.
Fallande wbiła paznokcie we wnętrze dłoni. Czuła, jak stres powoli daje jej się we znaki. Jeśli to miał być test na cierpliwość, to obiecała sobie, że jak tylko ponownie spotka to diabelne ptaszysko, oskubie je ze wszystkich piór.
Musiał przybyć. Przecież złożył jej obietnicę...
Prychnięcie Ericka rozeszło się po pomieszczeniu.
— Zawsze robi to, na co ma ochotę.
— Zupełnie jak ty, kochany — stwierdziła, chichocząc przy tym Ronthora. — Jednak różnica jest w was taka, że on przynajmniej rzetelnie wykonuje swoje obowiązki, a ty tylko narzekasz.
Agnes wybuchnęła gromkim śmiechem. Erick skrzywił się niezadowolony. Jego oczy zapłonęły, a wielkie dłonie zacisnęły się w pięści. Fallande nie miała pojęcia, co mogło zajść między nim a sokolim obrońcą, jednak przypuszczała, że blizna na jego twarzy mogła wyniknąć z ich utarczek. Mężczyzna musiał się porządnie wysilić, aby wyprowadzić tę zimną bestię z równowagi.
Miał wiele odwagi. Albo był zwyczajnym głupcem.
Mężczyzna odchylił głowę. Mrużąc oczy, przyjrzał się freskom na suficie. Wtem niespodziewanie zarechotał, dezorientując przy tym wszystkich.
— Zabawne — rzucił, nie przestając się śmiać. — Zabawne jest to, jak bardzo szanujecie to coś. — Uniósł głowę, a następnie wyszczerzył długie, zwierzęce wręcz kły w szerokim uśmiechu. — A może tak się go boicie? Wiecie, kreatury, która w nim śpi? Która może się w nim obudzić? Ach niech mnie, trzęsiecie wszyscy portkami przed tym bezbożnym ścierwem! Zabawne, naprawdę zabawne!
Nastała martwa cisza.
Wiedźma ujrzała, jak po twarzach zgromadzonych przemyka zwątpienie. W oczach kobiety o białych włosach zalśniła iskra strachu, natomiast jej dotąd nieokazujący żadnych emocji brat mocno zacisnął wargi. Maeven milczał, z chłodem wpatrując się w towarzysza z blizną. Fallande momentalnie wspomniała tamtą noc, kiedy w ślepiach księcia dostrzegła strach przed swym obrońcą.
Kreatura, która w nim śpi.
Kobieta nie mogła zaprzeczyć, że z każdą nowo odkrytą informacją, coraz bardziej pragnęła poznać historie ukryte za strachem w oczach tych ludzi.
— Ty naprawdę nie wiesz, kiedy przestać kłapać dziobem, mój drogi — rzuciła Ronthora jako jedyna, trzymając emocje na wodzy.
Erick machnął na nią ręką, nie przestając chichotać. Fallande niespodziewanie się wzdrygnęła. Serce zabiło jej szybciej, a chłód ogarnął całe ciało. Miała wrażenie, że przysięga mocniej oplotła się kwieciem mirtu wokół jej żył. Z jednej strony paliła, z drugiej dodawała wiedźmie niezrozumiałej siły. Słodkawa woń dotarła do niej.
A więź zaczęła palić jej żyły.
Ciche kroki sprawiły, że atmosfera zgęstniała, a chłód niczym zgłodniała bestia uderzył w nich z impetem.
— Och, czy ja dobrze słyszę? Rozmawiacie o mnie? — Głos Acherone był słodszy od miodu, choć ciął głębiej niż stal.
Fallande spojrzała w kierunku balkonu.
Sokół uśmiechał się szeroko, spoglądając na wszystkich z kpiną w oczach. Dotąd splątane w długi warkocz włosy, miał rozpuszczone, gładko spływające po szerokim ramieniu. Szpony natomiast zaciskał na kamiennej, zdobionej kwiatowymi ornamentami balustradzie. Niespodziewanie jednak oparł na niej łokieć, a brodę położył na nadgarstku.
Zaśmiał się, a oczy złowrogo mu rozbłysły.
— Uroczo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro