Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Czuję na skórze chłodny powiew nadchodzący znad oceanu. Obracam się na drugą stronę, próbując przyciągnąć do siebie kołdrę, jednak uścisk drugiej osoby na niej skutecznie powstrzymuje mnie przed szczelniejszym okryciem się. Spoglądam na wysłużony zegar z wahadłem stojący w rogu pokoju, a następnie na dziewczynę leżącą obok mnie i wzdycham cicho. Jest po piątej, zazwyczaj o tej porze już wstaję i przygotowuję się do pracy, jednak dzisiaj wyjątkowo mogę pozwolić sobie na spanie trochę dłużej.

Mimo to uznaję że wystarczy mi już odpoczynku(choć czy można nazwać odpoczynkiem kilka godzin koszmarów i pobudek z krzykiem, które pojawiały się na przemian przez całą noc?) i ostrożnie staram się wyplątać ramię spod głowy mojej towarzyszki, tak by nie pociągnąć jej przypadkiem za włosy. Ma twardy sen, więc na szczęście udaje mi się to zrobić bez budzenia jej. Poprawiam na niej kołdrę i składam delikatny pocałunek na jej skroni, po czym wybieram świeżą koszulę i spodnie z szafy. Zakładam je i kieruję się do kuchni, pewnie Delia będzie głodna gdy wstanie.

-Cześć, Mags. -słyszę głos z drugiego końca korytarza, na co prawie podskakuję.

-Hej, mamo. Miałam właśnie robić śniadanie dla mnie i Delii, też chcesz coś zjeść? -pytam bardziej z grzeczności. Wiem, że moja matka nic dzisiaj nie przełknie, dręczona wspomnieniami sprzed roku i troską o mnie. Będąc szczera, ja też nie mam apetytu ale muszę być gotowa na każdy scenariusz, warto wpakować w siebie (jak i w Delię, jednak wolę o tym nie myśleć) coś wysokokalorycznego, najlepiej bogatego w białko.

-Nie, dziękuję. Tata też nie chce. -odpowiada mi, chociaż obie doskonale zdajemy sobie sprawę że to byłby cud gdyby mój ojciec miał apetyt, a co dopiero dzisiaj.

Staram się nie myśleć za dużo -wkraczam do kuchni i od razu zaczynam przeszukiwać lodówkę. Ostatecznie wyciągam z niej cztery jajka, dwie kiełbaski, masło i kurczaka z wczorajszego obiadu.

Smażę na patelni pokrojone w kostkę kiełbaski, później dodaję jajka i łączę wszystko w jajecznicę. Stawiam na stole dwa talerze, większą porcję oczywiście zostawiając dla Delii.

Wracam do pokoju i siadam na skraju łóżka, wpatrując się w dziewczynę śpiącą z lekko rozwartymi wargami, włosami opadającymi jej na twarz i jak zwykle podkulonymi nogami. Głaszczę ją po zaczerwienionym przez pracę na słońcu policzku.

-Skarbie? Wstaniesz, czy mam sama zjeść twoje ulubione śniadanie? -pytam z uśmiechem, pewna że te słowa ją skutecznie obudzą.

Widzę jak marszczy nos, przeciąga się i przewraca na drugi bok, otwierając leniwie jedno oko. Czekoladowa tęczówka spogląda wprost na mnie, a jej brew mknie ku górze.

-A zrobisz mi do tego kawę? Czarną, niesłodzoną? -pyta zachrypniętym od snu głosem, po czym ciągnie mnie za rękę w swoją stronę i przytula. -I dlaczego nie obudziłaś mnie od razu? Mogłybyśmy się poprzytulać a później zrobić śniadanie razem, a teraz to już dupa.

Śmieję się cicho, wtulając twarz w zagłębienie jej szyi i wdychając jej zapach. Pachnie jak zwykle oceanem i potem ciężkiej pracy, jednak tym razem też perfumami których używała wczorajszego wieczoru. Wyczuwam truskawkę, która nie łączy się idealnie z jej naturalnym zapachem ale za to pasuje do jej osoby jak ulał. Nie chcąc pozostać obojętna jej objęciom, znaczę palcem wzory na jej plecach, zupełnie jak wtedy gdy ona gdy próbuje mnie uspokoić.

-Nie obudziłam cię, bo pewnie byś marudziła. Przebierz się i pójdziemy zjeść, hm? Później możemy wybrać się na spacer, mamy jeszcze parę godzin wolnego.

Dziewczyna opiera głowę o moje ramię, a ja pozwalam jej na to. Wiem, że zaraz jedzenie wystygnie, że będziemy miały mniej czasu na spacer i przygotowanie się do ceremonii dożynek, że pierwsza połowa tego dnia przepłynie strasznie szybko. A jednak przyciągam ją do siebie jeszcze bliżej, ciesząc się tą chwilą i pozwalając sobie choć na chwilę nie martwić się dzisiejszym dniem. Trwamy w tym uścisku przez dłuższą chwilę, aż Delia odsuwa się nieznacznie i patrzy mi prosto w oczy. Widzę w nich troskę i czułość- coś, co dostrzegałam w jej brązowych oczach naprawdę często na przestrzeni ostatniego roku. 

Właściwie to właśnie to nas połączyło- troska i czułość. Wiele osób mi współczuło, patrzyło na mnie jak na zranione zwierzę. Na całą moją rodzinę, tak samo jak na wiele innych. Nie my jedyni straciliśmy jedną z najbliższych nam osób w tak okrutny sposób. Dlatego po pewnym czasie pobłażliwość i rzucanych ukradkiem spojrzeń przepełnionych współczuciem, po usłyszeniu setki razy wyrazów kondolencji od osób z którymi wcześniej nawet nie mieliśmy okazji porozmawiać, wszystko stopniowo zaczęło cichnąć. Już nikogo nie obchodziło to, że mój brat, syn moich rodziców, przyjaciel wielu osób stracił życie. Pewnie, w szkole znalazły się osoby które go pamiętały i to oczywiste że strata bolała. A jednak, zamiast łączyć się w bólu, wspierać się nawzajem wszyscy postanowiliśmy się zachowywać jak gdyby Mizzen w ogóle nie istniał. Po prostu stał się kolejną ofiarą głodowych igrzysk, kimś kogo imię za parę lat zostanie zupełnie zapomniane. Ja w tym czasie musiałam nauczyć się żyć ze stratą, pomimo że nigdy się z nią nie pogodziłam. Wtedy właśnie w moim życiu pojawiła się Delia- na początku myślałam że to kolejna osoba, która dla zasady podchodzi by złożyć mi kondolencje, tylko po to żeby parę godzin później zapomnieć o moim istnieniu, a niewiele później o śmierci Mizzena. 

A jednak, ku mojemu zdziwieniu, zaczęła się do mnie uśmiechać na przerwach, machać do mnie, nie unikała mnie. Oczywiście bardzo to doceniłam i nie pozostawałam jej dłużna, byłam jej bardzo wdzięczna za te drobne przyjacielskie gesty. Zaczęłyśmy rozmawiać w szkole- pomimo że jest starsza o parę miesięcy, nie wstydziła się rozmawiać przy ludziach z tą młodszą dziewczyną której brat zginął w finałowej fazie głodowych igrzysk, zatopiony przez falę kolorowych węży wypuszczonych na arenę przez tą psychopatkę z Kapitolu, Volumnię Gaul.

Przez parę tygodni rozmawiałyśmy z sobą na każdej przerwie, później zaczęłyśmy się spotykać po szkole, a jeszcze później, nawet nie wiadomo do końca jak, nasza przyjaźń przerodziła się w pełnowymiarowy związek.

Teraz mogę ją przytulić, być przy niej gdy któraś z nas tego potrzebuje, patrzeć do woli w jej oczy, pocałować jej różane usta kiedy tylko zechcę. to też właśnie robię- kładę dłoń na tyle jej głowy, z dołu. Wplatam ją we włosy i całuję Delię z czułością i zapałem, jaki jest zarezerwowany tylko i wyłącznie dla niej. Ukochana pozwala sobie na zatracenie się w tym pocałunku.

Całujemy się długo, sama nawet nie jestem pewna jak długo. Jednak wystarczająco, byśmy odskoczyły od siebie gwałtownie, słysząc donośne pukanie w drzwi.

-Dziewczynki!- woła do nas moja mama.- Śniadanie już wam wystygło, co wy tam tak długo robicie?

Delia chichocze cicho i wstaje z łóżka, narzucając mój ulubiony, beżowy sweter na swoją koszulę nocną.

-Przepraszamy, pani Cove! Zagadałyśmy się troszkę!- odkrzykuje blondynka i zmierza w stronę drzwi.- Rzeczywiście powinnyśmy iść zjeść- informuje mnie, jakbym wcale nie mówiła jej tego samego wcześniej.

Idziemy do kuchni i jemy już dawno wystygnięte śniadanie, rozmawiając o ludziach ze szkoły. Później robię nam kanapki z kurczakiem, które pakujemy w serwety i wkładamy do torby Delii.

-Mamo!- wołam, zakładając buty. -Idziemy na spacer, wrócimy za jakąś godzinę czy dwie!

Nie czekamy na odpowiedź, po prostu zgarniamy leżący na komodzie koc i wychodzimy z domu. Wita nas gorące, lipcowe powietrze. Zewsząd czuć zapach słonej wody, wodorostów i ryb. Poprawiam koszulę i sięgam dłonią w stronę dłoni Delii, która od razu splata swoje szorstkie palce z moimi, o wiele mniej strudzonymi pracą.

Mam ogromne szczęście- myślę sobie. Większość osób zamieszkujących dystrykt czwarty zarabia na życie wykonując ciężkie, często też niebezpieczne prace. Jako dystrykt zajmujący się rybołówstwem mamy o wiele lżej niż na przykład jedenastka czy siódemka, które mogą polegać jedynie na hodowli roślin, kontroli stanu lasów, rąbania drewna i zbiorach, które wymagają całorocznego poświęcenia i ciężkiej, fizycznej pracy dla właściwie każdego. Oczywiście u nas, w czwórce też nie jest kolorowo, właściwie nigdzie w Panem nie jest. Ale my mamy więcej dostępnych dla młodych ludzi profesji- w końcu ktoś musi nawigować łodziami, ktoś musi o owe łodzi dbać, ktoś musi łowić ryby, ktoś musi je odpowiednio patroszyć, ktoś musi wiedzieć gdzie stawiać pułapki na kraby, małże, ostrygi i inne owoce morza. I są też osoby takie jak moja rodzina- czyli poławiacze pereł.

Podczas gdy inni tworzą zgrane zespoły, gdzie parę osób nawiguje łodzią, kolejne kilka wiosłuje, a jeszcze inne zajmują się rozstawianiem sieci i wciąganiem na pokład złapanych w nią ryb, moi rodzice po prostu odkupują obiecujące małże i wydobywają z nich perły, by później je sprzedawać. Dzięki temu, że to najpopularniejsze w czwórce ozdoby, dzięki eksportowi ich do Kapitolu i niekoniecznie legalnemu handlowi nimi do innych dystryktów, możemy pozwolić sobie na naprawdę dostatnie życie.

Nigdy nie musiałam ciężko pracować, nigdy nie byłam tak naprawdę głodna, podczas gdy większość moich rówieśników od razu po szkole musi iść do pracy by mieć co włożyć do gara. Na przykład Delia- jest niewiele starsza ode mnie, a już paru lat pracuje ze swoim ojcem i kuzynostwem przy połowie ryb, często w pełnym słońcu lub chłodzie. Nie narzeka, ale wiem że strasznie ją to męczy, że taki dzień jak dziś- wolny od pracy, choć z koszmarnego powodu- jest dla niej czymś wyjątkowym.

Unoszę nasze dłonie do swoich ust i całuję opuszki jej palców, na co dziewczyna odpowiada uśmiechem.

-Więc, gdzie moja księżniczka chce dzisiaj pójść?- pytam, zadowolona z widoku jej uśmiechu.

-Na plażę, póki jeszcze nie jest zbyt gorąco. 

Tak więc ruszamy w stronę plaży. Idziemy po kocich łbach w kierunku rynku, który znajduje się kilka minut od mojego domu. Po drodze mijamy mocno podniszczone domy sąsiadów, niektóre z prawie zupełnie zrównanymi z ziemią kamiennymi płotami. Mój wygląda niewiele lepiej- w sumie czego można się spodziewać? Jedenaście lat temu zakończyła się wojna, tak zwane "Mroczne Dni". Niewiele pamiętam z tamtego okresu, sama w końcu mam tylko 16 lat, ale echo wojny dalej wisi nad całym Panem. Codziennie na ulicach spotykam osoby które zostały mniej lub bardziej poszkodowane- ktoś nie ma oka lub ręki, ktoś ma nieprawidłowo zrośnięte złamanie, ktoś kuleje lub musi używać kul, ktoś jako dziecko wojny nie był w stanie przyjmować odpowiednich składników odżywczych i teraz jest nad wyraz niski, blady lub mizerny. A to tylko szkody które widać na pierwszy rzut oka- a przecież każdy ucierpiał też psychicznie lub w sposób, którego nie dostrzegamy od razu lub zapominamy. Znam mnóstwo osób które w czasie wojny straciły bliskich, które były świadkiem śmierci, które straciły słuch lub wzrok przez swoje obrażenia, wiem też, że wiele osób ma potworne koszmary prawie każdej nocy, że cierpią na ataki paniki. 

Skutki tamtych czasów widać też na ulicach- większość domów jest w nienajlepszym stanie, w wielu miejscach na drodze wyrastają dziury, na murach co poniektórych domostw dalej widać ślady krwi, spora część przedmieść i rynku została zbombardowana i dopiero niedawno zaczęto te miejsca odbudowywać. Niczym dziwnym zatem jest dla nas widok do połowy odmalowanych budynków, częściowo rozebranych płotów, porozrzucanej miejscami kostki brukowej.

Gdy przechodzimy przez rynek, czuję dziwne uczucie spokoju. Ale nie takiego szczerego spokoju, który czuje się gdy po ciężkim dniu można się położyć spać, czy gdy jest się w ramionach ukochanej osoby. Ten spokój jest...sztuczny, wymuszony, nie wiem do końca jak inaczej miałabym go określić. Zazwyczaj z rana ta część miasta tętni życiem- każdy zbiera się do portu, do pracy, do szkoły, na zakupy. Dzisiaj nikt nie pracuje, tylko nieliczni przechodnie mijają nas idąc w kierunku tylko im znanym. To trochę jak cisza przed burzą- w końcu każdy z nas wie, że za parę godzin dwójka nastolatków wyjedzie stąd i prawdopodobnie zginie w zupełnie obcym im miejscu, w jakiś brutalny sposób, bez możliwości pożegnania się ze swoimi najbliższymi. Dzieje się tak co roku, od jedenastu lat. Najgorsze jest to, że taki los może spotkać prawie każdego- tak długo jak ma od dwunastu do osiemnastu lat. Myślałam przez długi, zbyt długi czas że coś takiego spotyka tylko te biedniejsze dzieci, które sięgają po astragale i dodają sobie tym dodatkowych losów przy dożynkach.

A jednak, w zeszłym roku chłopcem wylosowanym do wzięcia udziału w igrzyskach był mój młodszy brat. Od tamtej pory prawie co noc w moich snach pojawia się właśnie on- widzę jak staje zapłakany na scenie po usłyszeniu swojego imienia, jak strażnicy pokoju wpychają go na pakę jednego ze swoich samochodów, jak pod koniec igrzysk zostaje zasypany wężami we wszystkich kolorach tęczy, umierając.

Boję się o siebie, to oczywiste. Ale jeszcze bardziej boję się o Delię- w końcu nie raz zgłaszała się po astragale, więc ma o wiele więcej karteczek ze swoim imieniem w szklanej kuli, z której pani burmistrz będzie losować. Jest silna, potrafi sobie poradzić zarówno na mrozie jak i w upale, wie jak zarzucać sieci rybackie, wie jak posługiwać się harpunem. Nawet potrafi zrobić haczyki na ryby z kilku patyków i mocniejszej trawy, czy kilku kawałków wodorostów i zaostrzonego kamienia. Nauczyła mnie kilku takich sztuczek, jednak obie wiemy że to zdecydowanie za mało, że prawdopodobnie nie przeżyłaby.

Dlatego ubiegłą noc spędziłyśmy razem- obie potrzebowałyśmy kogoś, kto będzie w stanie nas uspokoić gdy któraś z nas obudzi się w środku nocy zlana potem, krzycząc bo znów miała koszmar. Obie potrzebujemy wsparcia i choć to niewiele, staramy się być nim dla siebie nawzajem. Dziś jakoś damy radę- przesiedzimy godzinę na plaży, wrócimy do mnie, zrobimy makijaż, ułożymy włosy, założymy na siebie odświętne ubrania i pójdziemy na ceremonię dożynek, udając jak co roku że to coś zupełnie normalnego. Grzecznie obejrzymy film przypominający nam dlaczego te durne igrzyska mają niby mieć sens, później zostanie wylosowana dziewczyna, a my odetchniemy słysząc że to nie żadna z nas. Oczywiście będzie nam szkoda tej biednej dziewczynki, ale jak co roku ulga że tym razem też nie padło na nas będzie silniejsza. Później, już spokojniejsze zobaczymy jak zostaje wylosowany chłopak i możemy się rozejść do domów, próbując udawać że wszystko jest w porządku, pomimo tego że na nielicznych telewizorach w całym dystrykcie codziennie ktoś będzie wyczekiwał informacji o swoim dziecku, swoim rodzeństwie, przyjacielu, czy wnuku. Po jakimś czasie pewnie dowiemy się o śmierci obojga, w szkole zostaną uczczeni minutą ciszy i to by było na tyle. Brzmi to absolutnie bezdusznie, ale takie właśnie jest - Kapitol co roku odbiera dwójkę ludzi z każdego z dwunastu dystryktów, po tylu latach przestaje to nawet dziwić czy oburzać, po prostu każdy modli się by tym razem nie trafiło na niego lub kogoś z jego otoczenia. Tracę się w swoich przemyśleniach i idę automatycznie ustaloną w moim mózgu trasą na plażę, aż nagle czuję jak ktoś szturcha mnie w ramię. Odwracam się w stronę Delii, której dłoń spoczywa na moim ramieniu i unoszę brwi, wyrwana z zadumienia.

-Coś mówiłaś? Przepraszam, zamyśliłam się- posyłam przepraszający uśmiech w stronę swojej dziewczyny i rozglądam się. Jesteśmy już prawie przy plaży, zapach słonej wody przyjemnie przenika przez moje nozdrza. Powietrze jest wilgotne i ciepłe, ale na szczęście jeszcze nie gorące.

-Widziałaś? Chyba stawiają tam jakieś budynki...a przynajmniej tak mi to wygląda. Tylko czemu akurat w dożynki? Przecież to dzień wolny, ci ludzie na pewno nie są tam z własnej woli- blondynka wskazuje palcem na coś znajdującego się pomiędzy plażą a malutkim lasem, do którego chodzimy czasem na jagody i grzyby. Chwilę zajmuje mi dostrzeżenie tego co usiłuje mi pokazać, ale gdy w końcu to widzę, sama jestem zdziwiona. Rzeczywiście - grupa robotników przewozi sterty cegieł na taczkach, słychać jakieś wykrzykiwane komendy, uderzenia siekier o drewno, hałas wyrabianej przez betoniarki masy. Byłoby to całkowicie normalnie, gdyby nie fakt że jest dzień zupełnie wolny od pracy, że przy robotnikach stoją uzbrojeni strażnicy pokoju i że cały- tak swoją drogą naprawdę spory- teren jest ogrodzony czerwoną taśmą z logiem, którego nie potrafię odczytać z takiej odległości ale wygląda łudząco podobnie do godła Panem. Czuję, że to nie może być coś dobrego, dlatego obejmuję ramieniem stojącą przy mnie dziewczynę i stanowczym, ale delikatnym gestem kieruję ją w stronę z której przyszłyśmy.

-Zwracamy. To mi wygląda podejrzanie, nie mam zamiaru pakować się w kłopoty, tym bardziej dzisiaj.

Delia kiwa głową i zawraca razem ze mną. Tyle by było z naszego pikniku i próby zapomnienia, że Kapitol może robić z nami co tylko zechce.







Hej! Mam nadzieję że podoba wam się jak na razie zamysł fanfika, ten rozdział jest dość krótki(kolejny też prawdopodobnie będzie) więc przepraszam. Zachęcam do czytania dalszych rozdziałów, które pojawią się pewnie już niedługo :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro