Pieśń
Była tam, gdzie poprosił ją o spotkanie. Przez chwilę przyglądał się jej pociągłej twarzy, odważnym szarym oczom i dumnej sylwetce. Była szczupła i chodziła wyprostowana. Gdy go zauważyła, podeszła do niego tak cicho jak polująca wilczyca.
- Po co wezwałeś mnie tu, książę, a nie od razu do twojego ojca? - zapytała. - W końcu nie jest to tajemnicą, że pragnie głowy Rycerza Roześmianego Drzewa... którą cały czas mam na karku.
- Nie zamierzam zdradzać twojej tajemnicy.
- Chyba, że...?
- Nie ma żadnego „chyba". Poprosiłem cię o spotkanie w innym celu.
- Zatem słucham.
Powoli ruszył, a dziewczyna zrobiła to samo. Niebieska suknia sunęła po kamienistej ścieżce, a jej długie włosy były spychane przez wiatr na jego ramię.
- Na pewno słyszałaś legendę o Azorze Ahai.
- Każdy słyszał. Co ma do mnie książę, którego obiecano?
Więcej niż możesz przypuszczać.
- Gdy byłem dzieckiem, przesiadywałem w bibliotece całe dnie. To tam przeczytałem o tej legendzie po raz pierwszy. Znalazłem tam też sformułowanie, że książę, którego obiecano, narodzi się pośród dymu i soli oraz będzie posiadał pieśń lodu i ognia. - Odwrócił się w jej stronę. - Wtedy myślałem, że chodzi o mnie.
Dziewczyna roześmiała się.
- Czyli jak widzę na Północy mamy rację, mówiąc, że Targaryenowie mają duże mniemanie o sobie. - Pokręciła głową. - Skąd wpadłeś na coś takiego?
- W takim razie, może jako dziewczyna z Północy wiesz, że słowo „pieśń" ma jeszcze inne znaczenie.
- Nie wiem. Nie przesiadywałam jako dziecko w bibliotece.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie tylko ludzie mają swoje pieśni. Dzieci lasu również takie posiadały. Tylko w ich przypadku nie były to tylko słowa zgrane z muzyką. Były to zaklęcia. - Zatrzymał się, a ona również. Uniosła na niego swoje szare oczy. - Przeczytawszy to wszystko i prześledziwszy drzewa genealogiczne mojej rodziny zrozumiałem, że mam w sobie krew Pierwszych Ludzi. Mój dziadek, Aegon Piąty, pojął za żonę kobietę z Blackwoodów.
Spojrzała na niego ze zrozumieniem.
- Blackwoodowie są rodem z Północy. Mają nawet drzewo serce na herbie.
- Widzę, że zaczynasz rozumieć. Legenda mówi również, że Azor Ahai odrodzi się pośród dymu i soli.
- Summerhall...
Kiwnął głową.
- Urodziłem się pośród ogni zamku i spadały na mnie słone łzy mojej matki, gdy patrzyła, jak płonie reszta jej rodziny. - Zrobił krok w jej stronę. - Tak więc już chyba rozumiesz, lady Lyanno, dlaczego miałem takie przypuszczenia.
Lyanna skinęła, a następnie zapytała.
- Ale jednak przestałeś w to wierzyć.
- Tak. Zrozumiałem, że magia lodu płynie w moich żyłach zbyt słabo, by miała taką samą siłę jak ogień. Myślałem, że będzie chodziło o mojego syna, Aegona, ale on jest synem ognia i słońca, nie lodu i ognia.
Dziewczyna zrobiła krok w tył.
- To dlatego ze mną rozmawiasz? - zapytała, a następnie zaśmiała się jeszcze raz. - Jak widzę, twój ojciec nie jest jedynym szaleńcem.
Poczuł nagły przypływ desperacji. Potrzebował jej. By wypełnić przepowiednie. By poczuć, że jego żywot ma jakiś sens, oprócz żałoby, jaką przyniosło Summerhall. Zrobił krok do przodu i złapał ją za ręce.
- Lyanno - odezwał się cicho. - Wiesz to samo co ja. To co wszyscy Starkowie.
- Nadchodzi zima.
Jej głos również był cichy, przygaszony.
- Ta zima się kończy, a maestrzy zapowiadają wyjątkowo długie i ciepłe lato. Może i najdłuższe w znanej nam historii.
Podniosła na niego zaniepokojony wzrok.
- Po takim lecie ma przyjść Długa Noc.
Ścisnął jej dłonie, czując ich chłód. Chciał je ogrzać, na tyle, by jej wewnętrzny lód pozwolił mu wejść do jej serca. Dać jej to, czego nie da jej Robert Baratheon ani zimna Północ.
- A nawet Azor Ahai będzie potrzebował czasu by dorosnąć, by stać się mężczyzną.
Kiwnęła głową.
- Rozumiem twoje powody, ale... nie mogę.
- Dlaczego nie? Myślałem, że nie chcesz wychodzić za Roberta. - Powstrzymał ją od wycofania się.
- Bo ma bękarta, a może i więcej, jeśli mój brat nie wspomniał mi o wszystkich. - Zmrużyła oczy i wyrwała mu dłonie z uścisku. - Ale on nie ma żony i dwójki dzieci. Poza tym jest do mnie bardziej zbliżony wiekiem.
- A od kiedy osiem lat jest tak wielką różnicą? - Uniósł brew. - No chyba, że uważasz mnie za szpetnego, moja lady, to wtedy sam się wycofam z mojej propozycji. - Pokręcił głową, a jego ton spoważniał. - Elia wie.
- Co?
- Wie od narodzin Aegona, że potrzebuję drugiej kobiety. Rozumie, że smok musi mieć trzy głowy. Ale ja nie zamierzam narażać jej życia. To dobra kobieta i dobra matka. Nie zamierzam dopuścić do tego, by zmarła przy porodzie tylko po to, by wypełnić przepowiednię.
- Czyli potrzebujesz, bym rozchyliła dla ciebie nogi i wydała twojego bękarta na świat? - Prychnęła. - Znalazłeś złą osobę, książę.
- Kto mówił o rodzeniu bękartów? Poza tym nie chcę tego zrobić w ten sposób. Nie zamierzam cię wykorzystać tylko po to, byś urodziła mi syna. - Podszedł jeszcze bliżej i cicho szepnął. - Ten turniej nie jest tylko po to, byśmy mogli się dobrze bawić, Lyanno. Chcę odsunąć ojca od władzy.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę?
Kiwnął głową, czując, że to wszystko przygniata go coraz bardziej. Przepowiednie, szaleństwo, Summerhall...
- Muszę uwolnić ten kraj od tego, w jaką stronę on zmierza. A gdy to zrobię i zasiądę na tronie, będę potrzebować nie tylko dobrej Elii, ale też kogoś innego. Walecznej wilczycy, takiej jak ty.
Uśmiechnęła się lekko, po czym kiwnęła głową. Odetchnął głęboko. Uda się. Bogowie, to wszystko się uda.
- I co teraz?
Odgarnął niesforny kosmyk z jej czoła.
- Teraz jedynie czekaj.
* * *
Ludzie dookoła niego śmiali się i wiwatowali. Jego srebrne włosy powiewały za nim, gdy przegalopował koło trybun. Raz dla własnej chwały. Drugi galop miał być dla chwały wybranej przez niego kobiety.
Tylko w teorii miał wybór. W praktyce powinien dać koronę miłości i piękna swojej żonie. Tylko to było bezpiecznym wyborem. Ale wiedział, że bezpieczny wybór nie zapewni mu serca Lyanny.
Zamknął oczy i przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z Elią. To, jak jej powiedział, że znalazł odpowiednią dziewczynę. Jak wyjawił jej imię Lyanny. I jej smutny uśmiech. Gdy z powrotem wjechał na plac, na jego kopii wisiała już kwiecista korona. Ruszył spokojnym galopem a następnie zatrzymał się przy swojej żonie i położył na jej kolanach koronę z żółtych róż. Wiwaty nie ustały. W końcu kto mógł się spodziewać, że on, książę Smoczej Skały, w myślach dawał tę koronę komuś zupełnie innemu.
* * *
Na uczcie przypatrywał się siedzącej w milczeniu Lyannie, która obserwowała swojego pijanego narzeczonego. Patrzył na jej długie, brązowe włosy, na sukienkę w jeszcze głębszym odcieniu granatu niż wczoraj. Odwrócił od niej swój wzrok dopiero gdy służący przyniósł jego harfę. Wtedy to on poczuł na sobie spojrzenie wszystkich dookoła.
Zaczął śpiewać. Cicho i spokojnie. Napisał tę pieśń w Summerhall, pośród zgliszczy starego letniego pałacu. W pewnym momencie poczuł, że pieśń zmienia się w jego ustach, jakby niezadowolona zbyt niskim poziomem żałości. Słowa niby pozostały te same, jednak brzmiały tak smutno i tak tragicznie, że gdy podniósł wzrok na biesiadników, zobaczył łzy na twarzy Lyanny. Nie powinienem przekładać na nią mojego smutku, pomyślał. Jest zbyt żywa i radosna, by tonąć razem ze mną w popiołach Summerhall.
Później uczta toczyła się normalnie. Uśmiechnął się pod nosem widząc, że Lyanna wylała na głowę swojego młodszego brata dzban wina, a następnie wstała z godnością i wyszła z sali. Zaczekał chwilę nim zrobił to samo.
Zobaczył ją na drodze do bożego gaju. Jej sylwetkę oświetlały zapalone pochodnie.
- Lyanna.
Odwróciła się w jego stronę, a on wyciągnął do niej dłoń.
- Chodź za mną.
Gdy zrobiła pierwszy krok w jego stronę, odwrócił się i ruszył z powrotem do zamku. Przechodził wśród korytarzy zamku starszego niż Czerwona Twierdza, a za sobą słyszał ciche kroki dziewczyny. Zastanawiał się, czy ona też czuje ten smutek w powietrzu. Harrenhal powstało i upadło wśród popiołu i zgliszczy, pomyślał. Moim przeznaczeniem jest chodzenie po tak tragicznych miejscach.
Stanął na progu swojej komnaty i przez chwilę zobaczył wahanie na twarzy Lyanny. Minęła go jednak w drzwiach, a gdy zamknął je za jej plecami, odwróciła się w jego stronę.
- Chciałbym cię przeprosić.
- Za co?
- Za to, że nie dostałaś ode mnie korony.
Pokręciła głową. Wyglądała na bardzo zaskoczoną.
- A planowałeś mi ją dać?
- Myślałem o tym. Jednak pozostali nie wiedzą tego samego co my. Dla nich byłby to po prostu skandal, nie wyznanie uczuć.
Podeszła bliżej.
- A masz do mnie jakieś uczucia?
- Mam. I gdy powiem o nich światu zrobię to nie w tajemnicy, lecz głośno. - Uniósł dłoń, chcąc dotknąć jej twarzy. Po chwili wahania zrobił to. - Na razie potrzebujemy czasu. Ty i ja. Gdy to wszystko się skończy i odsunę ojca od tronu, będziemy mieć go o wiele więcej.
Kiwnęła głową.
- Twoja pieśń była bardzo piękna. I Smutna. - Zobaczył delikatny uśmiech na jej ustach. - Skoro nasze przyszłe dziecko ma już swoją pieśń, to czy napiszesz kiedyś jakąś dla mnie, Rhaegarze?
Uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście, że tak. A dlaczego nie chcesz pieśni dla dziecka?
- Mówiłeś przecież, że ono ma już swoją pieśń. Pieśń lodu i ognia.
Poczuł ciepło w sercu. Radość, a może początek miłości.
- Każda pieśń potrzebuje czasu, ale teraz jestem w stanie dać ci coś innego. - Odwrócił się i podszedł do okna. - Korona, którą chciałem ci dać - powiedział. - Zimowe róże do ciebie pasują, lady Stark.
- Skoro nie koronowałeś mnie podczas turnieju, to może zrobisz to teraz?
Uśmiechnął się kolejny raz. Lyanna również. Podszedł do niej, a ona schyliła głowę. Gdy położył jej koronę na głowie, wyprostowała się.
- I jak w niej wyglądam?
- Doskonale.
Może i Starkom była przeznaczona Północ i jej mroźne zimy. Może i tak. Ale pocałunek, który złożył na ustach Lyanny, był przeciwieństwem zimna. W końcu pieśń należała i do ognia.
~*~
Art autorstwa Mary Jovino
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro