Część 2
JADWIGA
- Kaip jums... - zaczęła niepewnie. Chciała zapytać, czy jest zadowolony z wizyty, ale chyba coś pomyliła, bo zaśmiał się. Co prawda dzięki temu dojrzała uroczy dołeczek w jego policzku, co wydało jej się bardzo pociągające, ale tak czy siak to było niegrzeczne. Wilhelm nigdy nie wyśmiewał jej kulawego niemieckiego. Może dlatego, że sam dużo lepiej nie mówił, ale jednak był wobec niej bardziej szarmancki. Nie jej wina, że tych paru słów po litewsku uczył ją Spytek, który twierdził, że całkiem nieźle dogaduje się z Litwinami. Właśnie widziała jak świetnie. Trochę obrażona, z wymuszonym uśmiechem powiedziała grzecznie:
- Wybacz, twój język jest trudny...
- Obydwoje musimy się nauczyć... wspólnego języka. Czy tego chcesz?
Zdawało jej się, że ostatnie pytanie zadał z wahaniem w głosie. Chodziło mu o język trochę polski, trochę litewski? Ogólnie o porozumienie? O język chrześcijański? O język miłości? Nieco się zawstydziła, ale starała się by jej głos brzmiał pewnie.
- Tak, panie.
Wyglądał na zmieszanego, gdy z ledwo widocznym rumieńcem na twarzy, nie patrząc w jej oczy, zapytał:
- W twoim sercu... jest miejsce dla mnie?
Intonacja tego pytania też był inna niż w języku polskim czy węgierskim. Nie wiedziała, czy Jogaiła pyta, czy jej to oznajmia. Postawiła na to pierwsze. Chciała być z nim szczera. Zawsze była szczera. Nigdy nie kłamała. Nawet gdy wiedziała, że jej odpowiedź może kogoś zranić. Pamiętała, jak kiedyś Wilhelm zapytał ją, jak wygląda w nowym kaftanie. Jego strój był w kolorze miedzi, przy którym cera księcia nabrała koloru świńskiej skóry. Zresztą podobnie nawet była pokryta białym, widocznym pod słońce, włosem. Oczywiście nie mogła mu tego powiedzieć więc rzekła, że wygląda jak... książę. Myślała, że jej dyplomacja wystarczy, ale ten się upierał „no powiedz - ładnie czy brzydko?" Z krwawiącym sercem powiedziała mu prawdę. Rozpłakał się, tupnął nogą, powiedział, że jej nienawidzi i prędzej ożeni się z własną matką niż z nią... Przepraszać musiała go dwa dni... Trudno. Dla nikogo kłamać nie będzie. To grzech przecie... Nawet jeśli to kogoś boli...
- Całe życie chowano mnie na żonę kogoś innego... Potrzebuję czasu...
Kiedy podszedł do ołtarza, pożałowała, że nie wymyśliła innej odpowiedzi, nie dlatego, że odwrócił się do niej plecami, tylko jakoś wyczuwała, że mu smutno.
- Wciąż miłujesz... Wilhelma?
Chyba czekał na jej zaprzeczenie, ale tego nie mogła powiedzieć. No przecież ZAWSZE mówiła prawdę. Była też jednak uczona dyplomacji...
- Wierzę, że Bóg mnie prowadzi. Przyprowadził mnie do ciebie... - podeszła do niego z uśmiechem. W tym był akurat szczera.
Popatrzył na nią. Jakby chciał w niej dostrzec całą prawdę. Tego się obawiała. Wciąż miała wrażenie, że patrzyli już sobie w oczy gdzieś wcześniej... Nie dziś... Nie w kaplicy...
- To czego się lękasz?
- Nie znasz mojego Boga. Czy będziesz umiał miłować go tak jak ja? I miłować go we mnie?
Widać było, że trochę się tego obawiał. Spojrzał na krzyż stojący na ołtarzu. Piękny, ciężki, wysadzany drogimi kamieniami krzyż. Potem ponownie spojrzał na nią. Tak głęboko, jakby chciał zobaczyć jej duszę. Serce łomotało jej w piersi.
- Naucz mnie...
JAGIEŁŁO
Zrobił niewybaczalną rzecz..., chociaż ona najwyraźniej mu wybaczyła... Zaśmiał się, gdy dość nieporadnie starała się zapytać go o coś po litewsku. Raz - nie śmiej się z kobiety, która ma zostać twoją żoną, dwa - nie śmiej się z kobiety, która ci się podoba, trzy - nie śmiej się z kobiety, która jest królem..., cztery - brat tylu sióstr który nie wie, że z kobiety śmiać się nie można NIGDY, jest głupcem. Usłyszał od niej, że będzie potrzebowała czasu, żeby przyzwyczaić się do myśli o nich razem, że wciąż miłuje przeklętego Habsburga... no może nie powiedziała tego wprost, ale tak to zrozumiał... Z jednej strony był trochę zły na nią, ale z drugiej... Jakaż to wierna dziewczyna. Gdybyż tylko jego też zdołała tak pokochać, byłby najszczęśliwszym z mężów. Obiecała, że nauczy go być chrześcijaninem. Bardzo go to ucieszyło, bo pomyślał, że jej pozwoliłby nauczyć się wszystkiego.
- Pomódlmy się – powiedziała.
- Nie bardzo umiem... - spojrzał strapiony.
- Nie szkodzi. Nie musisz od razu znać treści modlitw, panie. Pomódl się po swojemu. Przywitaj się z Bogiem, poproś Go o łaskę, podziękuj za co chcesz...
Uśmiechał się. Wiedział, za co Bogu podziękuje.
Miał nadzieję, że uklękną razem, ale cnotliwa przyszła małżonka przeszła na drugą stronę nawy. Patrzył na jej piękny profil i nie mógł się nadziwić, że to młode dziewczę tak nagle spoważniało. Była zatopiona w modłach tak dalece, że nie widziała, jak ją obserwuje. Chciał, naprawdę chciał się pomodlić, ale nie potrafił się skupić. Co za niewiasta... Z każdą minutą coraz bardziej podobało mu się na Wawelu. W tej chwili nawet kaplica nie wydawała się szara i zimna. Szkoda, że nie może się dziś ochrzcić i jutro ożenić. Spodobał mu się ten pomysł. Ach... Miał się przecież modlić. „Boże... Nie wiem, czy tu jesteś, ale czy mógłbyś sprawić, żeby mnie pokochała? Będę naprawdę gorliwym chrześcijaninem. I braci też ochrzczę, i będę pilnować, żeby ..., żeby byli mniej sobą... Jaka ona piękna... i słodka... i miła... i słodka... i piękna... i miła...".
Jadwiga uczyniła znak krzyża, domyślił się, że to koniec modlitw. Natychmiast przestał się na nią gapić i ukrył twarz w dłoniach, jak to robiła podczas modłów jego matka. Wyobrażał sobie, że gorliwy chrześcijanin tak właśnie wygląda. Podeszła do niego i chrząknęła znacząco. Podniósł głowę.
- Czy chciałbyś, książę, żebym oprowadziła cię po Wawelu?
„Wszędzie ,byle z Tobą" - pomyslał. Wstał i roztarł bolące kolana. Nie podejrzewał, że wiara będzie się właśnie takim śladem odciskać na jego ciele.
JADWIGA
Jadwiga stanowczym tonem odprawiła towarzyszącą im świtę. Przedbór i Dobiesław próbowali oponować, ale rzuciła im spojrzenie tak srogie, jak tylko potrafiła i powiedziała, że jako asysta przy spacerze po zamku wystarczą w zupełności Margit i Ersebeth. Książę litewski wyglądał na rozbawionego, ale patrzył też z niemałym podziwem. Może i była drobną i młodą dziewczyną, ale była też królem i nie dała zapomnieć możnym, że ona też tu ma coś do powiedzenia. Z wyraźną ciekawością słuchał jej opowieści o królach, o czasach świetności zamku, a przynajmniej tak jej się zdawało. Sam zresztą wiele historii znał, pomyślała, że pewnie od Spytka. Właściwie więcej słuchał niż mówił, może dlatego, że językiem polskim nie władał jeszcze tak sprawnie jak zapewne swoim łukiem. W końcu zaproponował, żeby spoczęli. Wskazała mu jedną z ławek przy oknie, żeby mogli usiąść naprzeciw siebie. Margit dyskretnie czuwała w pewnej odległości, ale nawet na chwilę nie spuszczała z nich oka. Co jej się wydawało? Co on Jadwidze mógł uczynić? Czyżby się martwiła, że spojrzy jej zbyt głęboko w oczy? Chwyci za dłoń? Powie o jedno słowo za dużo? Wszyscy już zdążyli zauważyć, że rozsiewane o nim plotki nie miały nic wspólnego z prawdą. Ani nie okazał się niedźwiedziem, ani nieokrzesanym barbarzyńcą wielkim i groźnym jak tur. Właściwie okazał się życzliwym, wesołym, jeszcze nie tak bardzo starym i... - Jadwiga musiała to przyznać – miłym dla oka mężczyzną, w towarzystwie którego dziś tylko dwa razy pomyślała o Wilhelmie.
- Mam prośbę do ciebie, pani. Chciałbym porozmawiać o moim chrzcie. Co jest w nim najważniejsze?
Ucieszyła się, że o to pyta.
- Chrzest to w chrześcijaństwie symbol nawrócenia i oczyszczenia z grzechów. Poza tym to pierwszy sakrament, który przyjmiesz, panie, jako nowy członek kościoła. Staniesz się częścią wspólnoty. Na znak nowego życia przyjmiesz także nowe imię. Czy wybrałeś już jakie?
- Dymitr doradza mi Władysława, ale jedyne co wiem o tym imieniu to to, że należało do twojego pradziada i że brzmi naprawdę po królewsku...
- Dobrze by było, gdybyś wybrał imię świętego, który będzie potem do końca życia twoim patronem, na którego opiekę będziesz mógł liczyć. Kogo widzisz jako swojego ojca chrzestnego?
- Poradź mi, pani. Kogo wybrać?
- A kogo chciałbyś mieć u swego boku w najtrudniejszych chwilach?
- Swojego konia?
Zauważyła, że próbował ją rozśmieszyć. To było takie urocze. Spojrzała na niego rozbawiona. Zaśmiała się cicho.
- Konia zadaniem nie jest zaprowadzić ciebie do Boga. Nie wiem, czy wiedziałby, jak dojść do raju.
- Wiedziałby, jeśli czekałby tam na niego pełen żłób.
Uznała, że właśnie zaczęła się jej rola nauczycielki i przewodnika w drodze do Boga. Postanowiła przybrać nieco karcący wyraz twarzy, ale i tak uśmiech błądził po jej ustach.
- Wybacz, wiem, że to poważna sprawa i że muszę dobrze wybrać.
- Pamiętaj jeno, że dzięki temu sakramentowi musisz związać się z tą ziemią i swoimi poddanymi.
Czuła, że musi mu przypomnieć, że bez chrztu nie stanie się władcą Polski. Zrozumiał.
- Chyba już wiem, kogo wybrać.
- Bóg dobrze doradzi.
- Doprowadził mnie tutaj...
Ależ przeszywał ją wzrokiem... Rozum mówił, że jak na pierwsze spotkanie zbyt zuchwale i zbyt wymownie na nią patrzył, serce jednak trzepotało jak ptak za każdym razem, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Czuła, że oblewa się rumieńcem.
- Powiedziałeś, panie, że wiesz kogo wybrać... Może wprzódy posłuchaj, co twoi przyszli bracia w wierze wiedzą o Bogu i czego cię mogą nauczyć. Bo takie właśnie jest zadanie rodziców chrzestnych.
- Masz słuszność, pani. Wybiorę tego, kto najpiękniej opowie mi o Bogu, kto będzie przez życie prowadził mnie do Niego.
- To Bóg będzie cię prowadził. Sam zobaczysz.
JAGIEŁŁO
Przygotowano ucztę na jego cześć. Co prawda stoły nie były tak bogato zastawione jak to bywało na Litwie, ale było mu przyjemnie, gdy zobaczył na głównej ławie właśnie litewskie potrawy. Zanim poznał Jadwigę, pewnie podejrzewałby, że o jego dobre samopoczucie zatroszczył się ochmistrz, bo wyobrażał sobie, że taka młoda dziewczynka z pewnością albo niewiele ma do powiedzenia na zamku albo z rozwagą zdaje się na decyzje bardziej doświadczonych i starszych. Teraz jednak był pewien, że ona zarządziła, co ma pojawić się na uczcie. Nigdy w swoim życiu nie widział tak władczej kobiety. Aż trudno było uwierzyć, że w tym młodym, kruchym ciele kryje się taka siła, i to siła, której, jak widać, wszyscy ulegają. Gdy zdjęła futro, okazała się jeszcze bardziej drobna niż myślał, ale to co powiedział jej rycerz, że przypomina małego ptaszka chowanego w złotej klatce, którego można by było jednym ruchem ręki zgnieść, mijało się zupełnie z prawdą. To było coś, czego się nie spodziewał, bo wyobrażał sobie zalęknione dziewczę, które w jego obecności będzie co najwyżej oglądało czubki własnych pantofelków albo zawstydzone powie kilka słów, a potem zasłoni się dwórkami i tyle ją będzie widział. Tymczasem to on czuł się przy niej jak żak. Co dziwne - podobało mu się to. Nie sądził, że przed ucztą wskaże mu miejsce tuż obok siebie. Sądził, że między nimi będą siedzieli panowie, strzegące jej dwórki, może jakieś stateczne matrony. Tymczasem ona najwyraźniej chciała być bliżej niego. Nie zastanawiał się, czy wygląda głupio z tym przyklejonym uśmiechem szczęścia na twarzy, ale musiało tak być, bo widział z daleka drwiących braci. Kiedy popiją na uczcie, a dzbanów z winem i piwem nie brakowało, nie dadzą mu żyć. Korygiełło i Wigunt szczęśliwie byli bardziej zainteresowani dwórkami niż Jogaiłą, ale rozbawiony Skirgiełło i ironicznie przyglądający mu się Świdrygiełło, działali mu na nerwy. Postanowił udawać, że ich nie widzi. Niech się śmieją. Pewnie chcieliby być na jego miejscu. Nawet nie pamiętał, co jadł i czy w ogóle mu smakowało. Rozmawiał z nią swobodnie, jakby się znali od miesięcy. Ona pytała go o podróż, o to jak znajduje muzyków, których sprowadziła specjalnie na ten dzień. On z kolei pytał ją, czy lubi polowania i jazdę konną. Okazało się, że wbrew jego oczekiwaniom jest wiele rzeczy na tym świecie, które ich łączą. Może wolał nie zauważać, że tych, które ich dzielą, jest nie mniej, a może nawet więcej? Nie chciał, żeby cokolwiek zakłóciło piękno tego wieczoru. Jedna myśl, która go rozbawiła, wiązała się z wyraźnym upodobaniem Jadwigi do piwa. Zauważył, że pije go niewiele mniej niż w tej chwili jego brat. Pewnie to, które ona spożywała, było bardziej rozwodnione niż to Skirgiełły, ale i tak musiała mieć mocną głowę, bo ani język jej się nie plątał jak starszemu bratu, ani nawet kropla potu nie wystąpiła jej na czoło. Pomyślał sobie: „Ładne rzeczy. Będę miał za żonę Skirgiełłę w sukni". Pewnie dlatego brat był tak zachwycony młodą królową i dlatego ona też najwyraźniej obdarowała go sympatią. Kiedy widział, jak rozmawiali przed ucztą, ucieszył się widząc w tak dobrej komitywie dwie najważniejsze dla niego osoby. Miał tylko nadzieję, że Jadwiga po piwie nie będzie się popisywać, jak jego brat, wybekiwaniem całych strof wierszy... Chociaż... - uśmiechnął się sam do siebie - chyba by mu to nie przeszkadzało.
Kilka razy - niby przez przypadek - musnął ręką jej dłoń. Nie cofnęła jej ani się nie wzdrygnęła, a on tylko myślał, że gdyby byli sami, już by klęczał u jej stóp. W świetle migoczących świec jej oczy wyglądały jak górskie strumyki, w których przeglądają się promienie letniego słońca, a jej lśniące włosy połyskiwały niczym pokryte czystym złotem. Jogaiła nie miał natury poety, ale zazdrościł w tej chwili minstrelom, bo gdyby tylko umiał, ułożyłby jakąś pieśń o jej urodzie.
Kiedy ogłoszono rozpoczęcie wspólnych tańców, trochę się zmieszał. Nie robił tego zbyt dobrze i chociaż matka zmuszała go do powtarzania męczących tanecznych ukłonów, gonitw czy korowodów, nauka poszła w las. I to dosłownie. Dla niego tańcem było skradanie się do zwierzyny, a najpiękniejszą muzyką - odgłos rogu myśliwskiego. Jednak pląsanie miało przecież swoje dobre strony. To była dziś jedyna okazja by móc Jadwigę potrzymać choć przez chwilę za czubki jej ślicznych długich paluszków. Gdy poprosił ją by towarzyszyła mu jako para przy „królowej tańców" zwanej też Bassadanzą, ucieszyła się. Miał tylko nadzieję, że jej nie rozczaruje. Gdy dotknął jej ręki, by poprowadzić na środek sali, serce znowu zaczęło walić. Czuł je w piersi, w szyi, w głowie. Nie pamiętał nawet, jak mu poszło, ale gdy wracali do stołu, po raz pierwszy zobaczył, jak wygląda radosna królowa - uśmiechnięta od ucha do ucha, rozpromieniona, nawet szczęśliwa... więc chyba tańczył nienajgorzej...
Niespodziewanie szybko mijał czas przy stole w jej towarzystwie, ale w końcu trzeba było udać się na spoczynek. Odprowadzał ją wzrokiem, gdy opuszczała z dwórkami salę i marzył, żeby śniła mu się całą noc. Kiedy Opanasz napełniał jego wannę gorącą wodą, on siedział na jej skraju i myślał o Jadwidze. Ta słodka jak kandyzowane owoce, piękna jak łania w lesie niewiasta - to marzenie każdego męża. Za drzwiami słyszał krzyki podpitych braci. Bawiło go to, chociaż nie rozumiał potrzeby poprawiania sobie humoru trunkami. Miał jednak nadzieję, że Jadwiga nie będzie go oceniać poprzez wybryki pozostałych Olgierdowiczów, bo do ślubu mogłoby nie dojść...
JADWIGA
Nawet nie czuła zmęczenia po tak intensywnym dniu. Podśpiewywała sobie cichutko, aż Margit się wzruszyła. Nie pamięta, kiedy ostatni raz nuciła coś radośnie. Zawisza powiedział jej, że książę Jogaiła może się podobać. O tak! Spodobał jej się. Bardzo! Nie pokochała go jeszcze, rzecz jasna, ale była tego bardzo bliska. Co prawda nie dostanie od niego takich pięknych listów jak od Wilhelma - i to nie tylko dlatego, że Litwin łaciny nie zna i zdaje się niepiśmienny jest, ale dlatego, że nikt nie dorówna poetyckiej duszy jej wiedeńskiego narzeczonego. No właśnie. Chyba już nie jest jej narzeczonym, skoro spotkała się z księciem Jagiełłą. Będzie musiała o tym porozmawiać z biskupem Bodzantą albo z Radlicą... Ale to jutro. Dziś tylko wykąpie się, wyszczotkuje włosy, i zanim ogrzeją jej łoże, pomodli się, żeby podziękować Bogu za tak udane spotkanie.
***
Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się, że nie mogła skupić się na modlitwie. Kiedy zamykała powieki, widziała ciemnoniebieskie oczy księcia, jego kształtne usta, słyszała jego głos. Gdy w czasie uczty nachylał się do niej by coś powiedzieć, czuła na szyi jego gorący oddech. Boże, wybacz... Poczuła na samo wspomnienie ścisk w brzuchu, jakby za chwilę miała zemdleć albo jakby rój motyli skrzydłami uderzał o jej trzewia. Jakie to miłe uczucie... A może... Może jej piwo było zaczarowane? Tak jak wino, którego napili się Tristan i Izolda? Bo jak wytłumaczyć te wszystkie niepokoje serca po jednym dniu znajomości?
- Piękny jest, prawda?
- Margit, proszę... Modlę się.
- Nie wydaje mi się, ptaszyno. Uśmiechasz się sama do siebie. Nie do Boga. Przyznaj, myślisz o nim, prawda?
Jadwiga wstała z klęczek. Miała skarcić Margit za przerwanie modłów, ale nie mogła się na nią gniewać. Zachichotała.
- Jest..., ale przecież powierzchowność nie jest żadnym ważnym przymiotem, a na pewno nie jego zasługą.
- Ale podoba ci się, pani?
Jadwiga uśmiechnęła się.
- Podoba mi się jego szlachetność, miłe usposobienie i szczera chęć poznania Boga... Muszę jutro porozmawiać z Radlicą, żeby zaczął przygotowania księcia do chrztu...
- Radlica? Przecież on go zanudzi na śmierć. I będzie trzeba pogrzeb urządzać, a nie chrzest.
- Margit... - spojrzała na dwórkę z wyrzutem.
- Tak, Jadwigo. Jeśli nie chcesz, żeby Jogaiła uciekał piechotą na Litwę przed tymi naukami, sama mu wiarę naszą objaśnij.
Kiedy Jadwiga, myśląc o księciu litewskim przykładała głowę do poduszki, doznała olśnienia. To on był nieznajomym z jej snów! To on miał pierścień z wężem - bóstwem litewskim. To on dotykał jej twarzy, całował jej ręce i usta. Poczuła gorąco. Kiedy dotknęła pościeli, przypomniała sobie tamto uczucie. Wtedy czuła, jakby zdradzała Wilhelma, bo przecież... miłym jej były pieszczoty obcego ze snu. Nie broniła się, nie uciekała. Jakby przeczuwała, że z tym nieznajomym splotą się jej przyszłe losy. Tak bardzo chciała o tym opowiedzieć Margit, ale musiałaby zdradzić kilka zawstydzających ją szczegółów. Boże... A jeśli to naprawdę jakaś magia? Nie... O magii nie może być mowy. Przecież wkrótce Jogaiła będzie ochrzczony. Tylko jak to będzie wyglądać, skoro nie zna łaciny?
- ... no i będzie musiał nauczyć się kilku formułek łacińskich. Myślisz, że da radę? - spytała sennym głosem.
Margit pogłaskała Jadwigę po głowie.
- To, że książę nie zna łaciny, nie znaczy, że jest głupi...
- Tego nie powiedziałam! - zmartwiła się, że ktoś gotów posądzić ją o to, że ma księcia za nierozumnego. - Nie uważam tak przecież - dodała ziewając.
- Wiem, dziecino...
- Nie jestem już dzieciną, Margit... - wymamrotała zasypiając.
- Ano nie jesteś...
JAGIEŁŁO
Leżał w łożu z szeroko otwartymi oczyma i wsłuchiwał się w chrapanie ulubionego łaziebnego. Nie był to może dźwięk, który nastrajał mężczyznę romantycznie, ale skoro i tak nie mógł spać..., nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach. To był cudowny dzień. CUDOWNY! Właśnie w tym znaczeniu, bo i Jadwiga okazała się cudem, i to, że nie poplątały mu się nogi w tańcu też było cudem, i że bracia tak szybko poszli spać, nie popełniając jakieś pijackiej głupoty - też można było cudem nazwać. Naprawdę chciał zasnąć, miał nadzieję, że będzie śnił ten sam sen, który śni od wielu lat - o niewieście, której twarz zasłaniają włosy..., bo... dziś był prawie pewien, że tą niewiastą jest Jadwiga. Biała skóra, drobne piersi, bladość cery... Wszystko się zgadzało. Może gdyby dziś mu się przyśniła, pozwoliłaby przyjrzeć się swojej twarzy... A twarz Jadwiga ma nieziemską. To światło w oczach, mądrość w rysach, słodycz w niewinnych ustach. Westchnął. Może ciut za głośno, bo na chwilę ucichło chrapanie Opanasza. Nie potrafił przestać się uśmiechać, aż bolały go wszystkie mięśnie twarzy. Chciał szczerze podziękować Bogu za dzisiejszy dzień, ale nie potrafił skupić się na modlitwie, bo pod powiekami wciąż miał jej obraz. Kiedy je zamykał, widział jasnoniebieskie oczy królowej, jej kształtne usta, słyszał jej aksamitny głos. Gdy w czasie uczty nachylał się do niej by coś powiedzieć, czuł jej cudowny zapach. Boże, wybacz... Poczuł na samo wspomnienie ścisk w brzuchu, jakby za chwilę miał stracić świadomość albo jakby rój motyli skrzydłami uderzał o jego trzewia. Jakie to miłe uczucie... Chciał, żeby właśnie ona uczyła go o Bogu, bo czuł, ze mógłby njej słuchać do końca świata, ale pewnie przygotowywać go będą jacyś duchowni... Uśmiech na chwilę zamarł na jego ustach. Oby nie uczył go jeden z tych jej biskupów... Bocianta? Bodzanta? Tego drugiego imię jakoś rymowało się z „dziewicą"... Nie, tylko nie oni... Bo pieszo ucieknie na Litwę. No i przed chrztem będzie musiał nauczyć się kilku formułek łacińskich. Chyba nie da rady... Samo myślenie o łacinie sprawiło nagle, że stał się senny. Ziewnął głośno, znów przerywając pochrapywania Opanasza, przewrócił na lewy bok i... zasnął...
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ I OSTATNIEJ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro