Więcej tego wina - Rozdział VI
Blondynka choć przez ostatnie cztery dni się tylko i wyłącznie regenerowała, nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła wyjść z Kaer Morhen, by chociaż na jeden dzień odpocząć. Pierwszy raz od dawna, a także pierwszy raz w Wiedźmińskiej warowni zdecydowała się, aby założyć sukienkę. Absolutnie nie zrobiła tego dla Wiedźminów, ale wyruszając gdziekolwiek indziej chciała jakoś wyglądać. Rozpuściła włosy, a nawet zrobiła lekki makijaż. Nie tylko osobowość, ale także wygląd dodawał dziewczynie charakteru.
Wychodząc z celi natknęła się - i to już kolejny raz - na Eskela oraz Lamberta. Naprawdę nie miała pojęcia czemu tak często ich spotyka. Warownia była ogromna. Lambert, jak to on zagwizdał na postawę kobiety, a Eskel lekko uderzył go z pięści w ramie, jako jedyny zachowując szacunek. Mergiel odwróciła się, idąc na przód w stronę Triss.
— Gotowa? — zapytała.
— Jak najbardziej, jednak mam prośbę, czy mogłybyśmy najpierw udać się do Crinfrid? Chciałabym zabrać stamtąd kilka rzeczy.
Triss skinęła głową.
Obie przeteleportowały się do ówczesnej miejscowości. Przeszły kilka metrów w krótkiej rozmowie, aż dotarły do byłego mieszkania blondynki. Weszły do środka, a Mergiel musiała wziąć głęboki wdech. Napłynął do niej zapach piwonii, który uwielbiała, także wypsikała nimi całe poprzednie mieszkanie. Był tak często używany, że aż wsiąkł w meble, a także ciuchy. Dziewczyna wzięła dwie torby i zaczęła pakować do niej ulubione ciuchy, pamiątki oraz kosmetyki. W zamku szczerze mówiąc nie miała niczego, dlatego trudno było jej traktować to jako dom.
— Wspomnienia wracają, prawda? — spostrzegła Triss, a blondynka otarła łzę z twarzy.
— To prawda — poparła. — Lepiej pójdźmy już do Maribor. Dość tej nostalgii.
Tak też zrobiły. Po ponownym przeniesieniu znalazły się w wieżyczce Triss. Czternastej ze wzgórza. Dziewczyna odłożyła rzeczy.
— Nie wiem jak ty, ale ja dawno nie byłam na zakupach — zaśmiała się, proponując babskie wyjście.
— Zakupy brzmią świetnie — przyznała ucieszona, zabierając z torby worek koron.
Dziewczyny, bawiąc się w najlepsze chodziły po targach, wybierając pierdółki, błyskotki czy inne ciuchy. Brakowało im tego. Mergiel wreszcie mogła poczuć trochę swobody i cieszyła się, że może choć na chwilę odpocząć. Bycie wiedźminką, szczególnie na początku jest o wiele trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Taka przerwa, była jej potrzebna. Gdy wróci do Kaer Morhen czekają na nią obowiązki. Obowiązki, które często ją nudziły. Póki co mała przerwa okazała się jej przydatna. Odłożyły ciuchy do wieży, a Triss wyciągnęła z szafki drogiej klasy wino. Obkręciła nim uśmiechnięta, stawiając na stole dwa kielichy. Mergiel uniosła brwi do góry zaskoczona. Nie widziała jej jeszcze w tak dobrym humorze. Nalały sobie alkoholu, po czym rozpoczęły debatę na wszystkie tematy. Rozmowa trwała długo i długo, a gdy kilka rundek wina wleciało, blondynka zerwała się z siedzenia ze świetnym pomysłem, jak to nazwała.
— Jesteś w stanie zmienić kolor włosów? — wybełkotała Mergiel.
— Chyba tak — Odłożyła butelkę brunetka.
— Zawsze chciałam mieć brązowe włosy. Do piersi — Blondynka omal nie spadła z krzesła, podtrzymując się brzegu stołu.
Triss na chwiejnych nogach znalazła zaklęcie i poczyniła cuda, na dziewczynie. Mergiel podbiegła do lustra ucieszona jak małe dziecko, które dostało lizaka. Zakryła buzie ręką, skacząc podekscytowana. Kiedy polało się kilka dalszych szklanek wina, Triss opadła z sił i usnęła na krześle. Mergiel za to trzymała się w dobrej, choć trochę chwiejnej formie. Zwymiotowała do kosza na śmieci tuż przy kominku. Procenty z niej jednak nie wyparowały, a kobieta wpadła na kolejny pomysł. Wyszła z wieży, następnie zaczęła iść po ciemności do pierwszej lepszej karczmy. Pchnęła ciężkie drzwi i zasiadła przy jednym stole, zamawiając kieliszek wódki. Wypiła go od razu, a jej obraz stał się jeszcze bardziej rozmazany. W pewnym momencie podszedł do kobiety pewien mężczyzna, który złapał kobietę za ramiona.
— Witaj, piękna — wyszeptał jej do ucha.
Zaczął ją prowadzić na dwór, gdzie oparł ją o ścianę. Postawił jej rękę tuż nad głową. Romantycznie, jednak nie tym razem.
— Masz ochotę na małe chędożenie? — zapytał, unosząc jej brodę do góry.
— Ty stary wygo — Kobieta kopnęła mężczyznę w klejnoty, po czym odeszła.
Zbir zaczął iść za nią kulawo, jednak brunetka odwróciła się i użyła na nim Somne. Człowiek zrobił się senny, przez co opadł na błoto pośrodku placu. Twarzą w sam środek. Mergiel ledwo stała na nogach, ale jakoś trafiła do mieszkania. Znalazła w jej wieżyczce portal. Triss wciąż spała, a dziewczyna nie chciała jej budzić. Napisała jej, bardzo niewyraźnie na kartce, że musi już iść. Zabrała torby i zniknęła w portalu, teleportując się do zamku. Było późno, więc większość wiedźminów spała, albo narzekała na to, ze śpią jak gówno. Mergiel zaniosła torby do celi i opadła na łóżku. Natychmiastowo zrobiło jej się niedobrze. Zwróciła zawartość alkoholu w łazience. Obmyła twarz, ale zaczęła się trząść. Było jej zimniej, niż jest jej zawsze. Zaczęło ją ściskać w brzuchu tak bardzo, że nie wiedziała co ma zrobić.
Nie była pewna do kogo może się zwrócić, a jedyną osoba, której po części ufała w zamku był Eskel. Zapukała niepewnie do drzwi, sprawdzając czy mężczyzna śpi. Drzwi uchyliły się, a zastał w nich mężczyzna bez koszulki. Mergiel była tak samo zdziwiona, jak Eskel widząc ją w drzwiach. Natychmiast rozpoznał, ze dziewczyna piła. A także, że zmieniła kolor włosów.
— Źle się czuję, Eskel — wyznała, łapiąc się za brzuch.
Mężczyzna usadził ją na łóżku i podrapał się po głowie, wzdychając.
— Co piłaś? — Założył ręce na klatce.
— Wino, a potem nie wiem... — zaśmiała się.
— A gdzie byłaś? — wypytywał.
— U Triss, a potem w karczmie. Był tam taki facet, który zaczął się przystawiać, więc rzuciłam na niego Somne — wybuchła śmiechem. — Zimno mi.
Mężczyzna syknął, następnie nałożył na ramiona dziewczyny koc. Poszedł do kuchni po szklankę wody, po czym udał się do laboratorium, gdzie trzymano wszystkie eliksiry. Wiedział, że o tej porze w karczmach bywa niebezpieczne, a ludzie zrobią wszystko, aby okraść wiedźmina, który jest zdecydowanie upity. Dlatego też rozpoznał, że do wódki wsypano jej pokruszone ziele, które wiedźmini znoszą źle. Nawet bardzo źle. Wrzucił do szklanki rozdrobnione jaskółcze ziele wraz z rendragonem. Zaniósł szklankę Mergiel i dał do wypicia. Posłuchała się go, byleby uśmierzyć ból brzucha. Mężczyzna usiadł obok niej, czekając by odebrać szklankę. Gdy wypiła całość, odłożył ją na stolik, następnie czekał aż zioła zaczną działać. Oparła głowę na ramieniu Eskela, który mocno się zdziwił, lecz nie odsunął. Dziewczyna dalej się trzęsła.
Po chwili, gdy minęły poprzednie objawy, wstała z łóżka i na chwiejnych nogach zaczęła iść tylnymi drzwiami na dwór. Eskel czuł się w tym momencie jak niańka dla dziecka, którą nigdy nie był. Założył na siebie szybko koszulę, następnie wybiegł na dwór za brunetką.
— Wracaj do środka, oszalałaś? — krzyknął tuż za jej plecami.
Mergiel za to bawiła się w najlepsze i zaczęła uciekać po placu. Padał śnieg, więc było okropnie zimno. Eskel pobiegł za nią, próbując ją złapać, lecz dziewczyna podłożyła mu nogę. Obaj wpadli w zaspę śniegu, oblepiając się nim. Chłód powodował, że ich szczęki latały w górę i w dół niekontrolowanie.
— Wracamy do środka — rzekł stanowczo, natomiast ona wzięła śnieżkę i wtrąciła w twarz, próbując się nie posikać ze śmiechu.
Pierwszy raz od początku zauważyła jak Eskel się śmieje. Miała rację. Wiedźmini ukrywają emocje, gdy muszą. To wcale nie tak, że ich nie mają. Po chwili zorientował się o tym i podniósł dziewczynę z ziemi. Zaczęli oboje iść wreszcie do sali. Ich włosy były całe w śniegu, tak samo jak ubrania. Otrzepali się z niego, a on zaczął prowadzić kobietę do pokoju, żeby położyła się, jak u również jemu dała spać. Usiadła na łóżku. Zostawił ją samą w pokoju, ale nie trwało to długo. Miał nadzieję, że wytrzeźwieje i pójdzie spać. Mergiel natomiast wzięła poduszkę i koc. Stanęła drugi raz w drzwiach pokoju Eskela. Chłopak trzymał się na granicy załamania.
— Co ty robisz — westchnął zrezygnowany.
— Śpię tutaj — rzekła stanowczo, śmiejąc się, po czym rozłożyła koc na ziemi.
Eskel westchnął ciężko, dając spokój i kładąc się na swoim łóżku. Dziewczyna jednak nawijała jak najęta, a mężczyzna zakrył sobie głowę poduszką, aby jej nie słyszeć.
— Eskel lubię cię najbardziej z wiedźminów. Jesteś w porządku — wyznała, wiercąc się na podłodze.
Brunetka wstała po raz kolejny, siadając na łóżku mężczyzny.
— Idziemy oglądać gwiazdy? — kolejny pomysł jej wpadł do głowy.
Eskel podniósł się rezygnująco. Prawie stykali się twarzą w twarz, a dziewczyna jedyne co robiła to śmiała się. Mężczyzna miał włosy w całkowitym nieładzie, więc Mergiel przybliżyła się, zawiązując mu włosy. Brunet popatrzył na dziewczynę, następnie puknął ją palcem w czoło i położył się na poduszce. Obrócił się w stronę ściany. Westchnęła. Położyła się na ziemi. Włosy Eskela zwisały delikatnie z łóżka, a dziewczyna zaczęła mu robić warkocza.
— Czy ty możesz przestać? — zaśmiał się.
Kolejny raz. Wydawało się to prawie niemożliwe, a jednak.
Mężczyzna wreszcie, gdy kobieta nie przestawała, użył na niej znaku Somne. Co prawda mógł o tym pomyśleć wcześniej. Brunetka ziewnęła i zasnęła jak niemowlę. Eskel za to pogrążył się w wielu przemyśleniach. Nigdy wcześniej nie czuł się tak związany z kimś. Sprawa z innymi wiedźminami była prosta, byli dla niego jak bracia i zawsze mógł na nich liczyć, a Mergiel? Po prostu była i tym polepszała humor. To było najlepsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro