Vesemir mnie wykończy - Rozdział XIX
Do połowy września Mergiel chodziła jak w zegarku. Odbywała już nie dwa, a trzy treningi dziennie, w tym na wielkich słupach zawieszonych nad przepaścią. Vesemir nie litował się nad dziewczyną. Pracowała nad swoją formą dzień w dzień, nie oszczędzając się. Zresztą - innego wyboru nie miała. Gromadziła zapasy, robiąc eliksiry. Chodziła w las zabijać potwory, by pozyskać cenne składniki. Nie było łatwo jednym słowem, jednak w ten sposób uczyła się systematyczności. Dzisiaj za to Mergiel miała wybrać się do pobliskiej wioski - Pilaris, aby poprawić stan swojego miecza u kowala. Mając pojęcie "pobliskie" miała na myśli wioskę oddaloną o półtorej godziny drogi. Niestety miecze nie były aż tak wytrzymałe jak może się zdawać, a co jakiś czas ich stan trzeba było kontrolować i wzmacniać.
Nie miała za wiele czasu, dlatego musiała się sprężać, ponieważ w warowni miała jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. Zaszła do mężczyzny, kładąc przed nim swój miecz. Półtorej godziny, aby postukać kilka razy w srebro. Zabawne. Oddaliła się na chwilę, aby kupić kilka rzeczy oraz wykorzystać czas. Przechadzała się po targowisku. W mniejszych miejscowościach ceny były o wiele niższe. Chcieli bowiem tylko sprzedać cokolwiek, by zarobić na chleb. Brunetka kupiła dwie suknie, mydło i kilka drobiazgów. Schowała je głęboko do torby. Gdyby Vesemir zobaczył jej zakupy kazałby wykonać dodatkowy trening. Odebrała miecz od kowala, zakładając ją do skórzanej ochrony tuż przy nodze. Mergiel wróciła do zamku, odkładając rzeczy do pokoju. Przechodząc obok zbrojowni usłyszała Vesemira gadającego z kimś. Cofnęła się kilka kroków do przodu, a ku jej oczom ukazał się Coën. Starszyzna przerwał rozmowę, a wiedźmin uśmiechnął się do dziewczyny. Mergiel, jak dziecko, wskoczyła do pokoju, przytulając mężczyznę.
— Jak dobrze cię widzieć! — wyznała, ucieszona.
Coën był tym z milszych. Tak jak Eskel pomagał jej, ale nie miała z nim takiej więzi jak z brunetem.
— To jak, szybka rundka z mieczami na dziedzińcu? — zapytał, zwarty i gotowy.
— Zawsze — odpowiedziała, kiwając głową.
Oboje złapali miecz, mierząc się wzrokiem. Styknęli się ostrzami, następnie zaczęli walkę. Mergiel szło coraz lepiej, co Coën także zauważył. Przybił z dziewczyną żółwika na koniec, pochwalając jej postawę. Usiedli na ławce na dworze, napawając się szumem wiatru.
— Gdzie się wybrałeś, co? — zapytała zaciekawiona.
— Spalla — rzekł. — A ty, młoda?
— W sumie to tu i tam. Głównie Wyzima i Novigrad — odpowiedziała.
Po krótkiej rozmowie, na dziewczynę czekały eliksiry, które same nie mogły się zrobić. Zamknęła się w niewielkiej salce, stając przed stołem. Po tym, jak Coën wrócił do zamku, dziewczyna zaczęła zdawać sobie sprawę, że zaczyna brakować jej Eskela. Ich wspólne rozmowy, a także pouczanie jej, było mimo wszystko jednymi z najlepszych wspomnień tutaj. Ten rok był dla niej już wystarczająco pokręcony, by pod koniec straciła też przyjaciela. Nie wiedziała nawet co by zrobiła, gdyby wrócił. Oczywiste to było, że jest na niego jednak zła. Nie wiedziała dalej, czemu się tak zachował.
Wyciągnęła na blat zebrane dziś kwiaty, a do jej nozdrzy dobiegł ten trawny zapach świeżości. Każdy zabrany kwiatek i ich zapach przypominał jej o Laurze. To dziwne jak szybko się to skończyło. Będąc w Kaer Morhen czuła się bezpiecznie. Miała wrażenie, że to jedyne miejsce, gdzie przez nią nie giną ludzie. Mergiel zaczęła trochę szybciej oddychać. Zamknęła oczy, zaciskając rękę. Strąciła niechcący na podłogę eliksir. Oparła się o stolik, licząc w głowie. Musiała się opanować. Wróciła do siebie po pięciu minutach. Gdy traciła nad sobą kontrolę było po prostu źle. Powróciła do wytwarzania eliksirów, po czym zaczęła je układać alfabetycznie na półkach. Wóz albo przewóz jak to mówią.
Usiadła później w kącie na krześle, zajmując się czytaniem książki. Niestety, kilka minut później przysnęło jej się, a do drzwi zaczął walić wkurzony Vesemir. Zaspała na trening. Mergiel podniosła się, upuszczając na ziemię książkę.
— Przepraszam, zaspało mi się. —
Przetarła oczy.
Vesemir wręczył jej do rąk miecz, a zaspana dziewczyna wyszła na dwór. Biegała przez trzydzieści minut trenując obrotówkę. Mężczyzna naprawdę nie miał do niej litości. Sama rozgrzewka trwała godzinę, a trening kolejną. Cały czas wygrywał, bo Mergiel nie potrafiła się w ogóle skupić.
— Koniec. — Założył ręce na biodrach. — Mergiel musisz się skupić, inaczej nie wygrasz.
— Dobrze — odpowiedziała zadyszana.
Wróciła lekko zmarznięta do środka, rozpalając w ognisku na środku sali. Usiadła przy nim, wpatrując się. Tkwiła tak dobrą minutę, aż Coën położył rękę na jej ramieniu. Mergiel wróciła do świata realnego, omal nie uderzając czarnowłosego. Wiedźmin zmarszczył brwi. Dziewczyna wydawała się absolutnie zagubiona.
— Coś nie tak? — zapytał.
— Nie, nie. Zamyśliłam się.
— Jeśli coś cię trapi to możesz zapytać. — Usiadł bliżej koło niej.
— Coën, to cię nie przerasta? — Odgarnęła włosy ręką.
— Nauczyłem się z tym żyć. — Popatrzył na nią.
No tak, jasne. Gdyby to byłoby takie proste, miałaby połowę kłopotów z głowy.
— Lambert wraca za dwa tygodnie — rzekł nagle, ogrzewając ręce przy tańczącym ogniu.
— Skąd wiesz. — Zmarszczyła czoło. — A Eskel i reszta?
— Widziałem się z tym rudym cwelem tydzień temu — zaśmiał się. — Co do reszty nie mam pojęcia.
Mergiel zdecydowanie lubiła, kiedy wszyscy byli w grupie. Wiedziała wtedy, że nie jest sama. Mogła się wtedy zająć wszystkim błahymi sprawami, a nie martwiąc się o następny dzień. Nie mogła się doczekać, kiedy tylko zobaczy tego żartobliwego cwaniaka. Na początku nie lubiła go najbardziej, ale doszła do wniosku, że nikt nie chciał jej dawać swobody. I to dobrze, bo poczuła jej odrobinę za dużo.
Wreszcie nastał wieczór, a kobieta wyzbyła się wszystkich obowiązków na dzień dzisiejszy. Vesemir oraz Coën byli w swoich pokojach, natomiast Mergiel włóczyła się po zamku, rozmyślając. Zatrzymała się w jednym z pomieszczeń, kiedy medalion dziewczyny zaczął drżeć. Nie miała przy sobie ani miecza ani eliksiru. Zresztą, kto by spodziewał się tu potwora. Przyjęła pozycję pionową, biorąc do ręki miotłę. Tak, to była jedyna rzecz, jaką miała obok siebie. Nagle z jej boku wyskoczył wampir, który przypominał Garkaina. Obalił dziewczynę na ziemię, próbując wyssać z niej krew. Wiedźminka odpychała go nogą, po czym wzięła miotłę, blokując mu buzię. Wampir przebił kij na dwie części. Brunetka złapała je w dłonie, szarżując nimi. Okaleczyła drobnie jego ciało, następnie gdy ponownie chciał na nią skoczyć użyła Aardu. Wampir opadł na ziemię, a ona skoczyła na niego, wbijając mu kołek w serce. Rzuciła na koniec igni, patrząc jak wampir ulega spaleniu. Cholera, nigdy nie sądziła, że rzeczywiście zabije kiedykolwiek wampira zwykłym kołkiem drewna. Do pokoju wbiegli dwaj, opóźnieni mężczyźni. Popatrzyli na dziewczynę oraz kawałek miotły. Coën wybuchł śmiechem, odchodząc. Natomiast Vesemir podszedł do niej.
— Oby tak dalej — powiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro