Prosto w las - Rozdział V
Po trzech tygodniach intensywnej nauki Mergiel wreszcie opanowała wszystkie podstawowe umiejętności. Każdy dzień wyglądał tak samo - trening rano z Lambertem albo Coënem, potem czekała ją lekcja alchemiczna z Eskelem, a potem użycie znaków wiedźmińskich w praktyce z Vesemirem oraz końcowy trening w samotności. Nie można było zaprzeczyć, że taki ogrom pracy był na pewno wyczerpujący, jednakże owocujący. Nie wiedziała jednak, że po tym okresie prac zostaje na nią zesłana pierwsza oficjalna próba wiedźmińska. Na którą już gotowa nie była.
Z samego rana przyszedł do niej Lambert, trzymając w ręku skórzany pasek, w którym były eliksiry, miecz, a także skórzana zbroja, jeśli tak można było to nazwać. Mergiel była przygotowana na to, że to część nowego etapu szkolenia, jednak to, co usłyszała chwilę później, było o wiele cięższe.
— Po dwóch tygodniach czas na twoje samotne przetrwanie w lesie — Podał jej zbroję bez wzruszenia.
Dziewczynie omal nie wyszły oczy na wierzch. Owszem, chciała pokazać się z jak najlepszej strony, jednak to był o wiele cięższy orzech do zgryzienia.
— Co jeśli coś mi się stanie? — Przełknęła gulę.
— To znaczy, że nie byłaś gotowa — Wcisnął jej zbroję do rąk, gdy jej nie odbierała. — Nikt ci nie pomoże. Teraz jesteś w tym sama. Pokaż na to co cię stać. W innym wypadku szkoda czasu, na który musieliśmy poświęcić twoje szkolenie.
Mergiel założyła na siebie oprawę wierzchnią, przypięła pas wokół talii i wzięła miecz w rękę. Nie sądziła, że ten moment nadejdzie tak szybko. Szła środkiem sali, a oczy wiedźminów patrzyły z dwóch części sali na dziewczynę.
Na środku stała Triss z Vesemirem. Czarodziejka patrzyła z współczuciem na blondynkę. W Aretuzie wszystko wyglądało inaczej. Wiedziała, że to nieodmienna część szkolenia, ale polubiła ją i się o nią martwiła. Jak o młodszą siostrę.
— Powodzenia — Położyła jej rękę na ramieniu.
Vesemir popatrzył na dziewczynę, a następnie na brunetkę, która wyczarowała portal.
— Jest dziewiętnasta. Teleportujemy Cię w głąb lasu i liczę, że wytrwasz do czwartej — oświadczył starszyzna.
Białogłowa zacisnęła usta. Zanim weszła do portalu obróciła się, następnie rozejrzała po twarzach wiedźminów. Mimo wszystko w oczach Lamberta i Coëna wyczuła niepewność, u reszty może radość i udowodnienie, że kobiety nie powinny być wiedźminkami. Na jednej twarzy natomiast było widać smutek - Eskela. Od początku przybycia mieli dobry kontakt, a Eskel całkiem ją polubił, bo w końcu miał komu przekazać swoją wiedzę. Kobieta złapała z nim dwusekundowy kontakt wzrokowy i zniknęła za portalem. Po teleportacji zapadła cisza. Eskel udał się w samotności do laboratorium. Wiedział, że niektórzy mężczyźni stamtąd nie wracali, a co dopiero ona. Niestety, nie mógł nic z tym zrobić. Nawet Lambert wydawał się zdenerwowany, zresztą tak jak reszta wiedźminów. To nie tak, że jej nie lubili, ale nie chcieli jej dawać biletu ulgowego. Jej radosna aura ożywiła zamek w ciągu dwóch tygodni, a oni - bardzo dobrze o tym wiedzieli.
Mergiel gdy tylko dostrzegła gdzie jest, nie czuła niczego innego niż pustkę. Próbowała brać głębokie wdechy w celu uporządkowania sobie wszystkiego w głowie. Słońce zaczęło zachodzić, a las pogrążał się w ciemności. Trzymała miecz blisko siebie i zaczęła iść w przypadkowym kierunku. Nie było tu żadnej ścieżki, ani niczego co pomogłoby obrać jej odpowiednią drogę. Dziewięć godzin w lesie to niewyobrażalnie dużo i sama kobieta, nie była pewna, czy wyjdzie z tego cało.
Z całkiem niedalekiej odległości usłyszała wilki. Ich mrożące w żyłach wycie. Przełknęła ślinę, po czym zaczęła iść w ich kierunku, zanim one przyjdą do niej. Zobaczyła przed sobą trzy, widocznie zagłodzone zwierzęta, które były gotowe ją rozszarpać. Rzuciły się w jej stronę, a kobieta skutecznie rzuciła Aard, odpychając je. Wilki runęły do tyłu, a w pierwszego wbiła sztylet. Wykonała kontrę, którą zabiła drugiego, a na trzecim użyła znaku Aksji. Zabiła ostatniego wilka i drążyła dalej. Przez następne dwie godziny błąkała się, aż usiadła na jednym z kamieni w celu odpoczęcia. Związała lekko rozwalone włosy i odczekała pół godziny, aż ruszy dalej. Po kilku krokach medalion dziewczyny zaczął drżeć. Z pewnością nie był to kolejny, zwyczajny wilk. Jego moc była silniejsza.
Zza jej pleców zaatakowała ją Endriaga. Mergiel chwyciła miecz w dwie dłonie, lecz ta długim ogonem rzuciła nią o ziemię. Syknęła, a gdy potwór na nią skoczył użyła ponownie znaku. Wykorzystując chwilę wstała na nogi, po czym wbiła miecz wprost w głowę stwora. Maź ze stwora prysnęła na kobietę, a gdy myślała, że z nim skończyła, nagle doznała przecięcia szponami w lewej nodze. Mergiel upadła na ziemie, zanim zdążyła wyjąć miecz ze stwora. Opadła plecami na ziemię, a przed sobą ujrzała Fledera.
— Kurwa! — krzyknęła.
Fleder rzucił się na nią, wbijając pazury w udo. Blondynka zręcznym kopnięciem odrzuciła przeciwnika i ochroniła się Quenem. Wyciągnęła z paska olej przeciw wampirom i zanim potwór zdążył się podnieść, Mergiel wyciągnęła miecz, a także polała go w locie olejem. Fleder ogłuszył dziewczynę falami ultradźwiękowymi. Kobieta poleciała do tyłu, uderzając w drzewo. Potwór zaczął iść w jej kierunku, a kiedy ponownie skoczył na dziewczynę, ona wbiła mu miecz prosto w klatkę. Dodatkowo wykonała kontratak i podzieliła jego ciało na kilka części.
Nie wiedziała, że jest w stanie zrobić coś takiego. Czuła to instynktownie. Otworzyła przed sobą kolejną furtkę. Kolejną nową rzecz.
Mergiel wzięła do ręki miecz i opadła na ziemię ciężko dysząc. Z jej uda sączyła się krew, więc użyła fiolki na uleczenie krwawienia, co nie znaczy, że jej to nie bolało. Bolało jak cholera, ale im mniej o tym myślała, tym lepiej to znosiła.
Kolejne cztery godziny błąkała się po lesie. Jedynymi istotami, które ją napotkały były dzikie psy. Dziewczyna była tyle co obolała, jak i zmęczona. Wiedziała, że nie może się położyć. Nie teraz.
Kiedy przez dłuższy czas nie spotykała nikogo na swojej drodze, uznała to za co najmniej dziwne. W pewnym momencie czuła, jak coś chwyta ją za nogę i ciągnie pod ziemię. Dziewczyna mieczem zamachnęła się. Odcięła kawałek części ciała Nekkerowi. Myślała, że to po wszystkim, jednak wokół niej spod ziemi wyszło następne sześć stworów. W jedną stronę posłała znak igni, lecz z drugiej strony trzy małe ogry wprost rzuciły się na nią, gryząc po ciele. Udało się zrzucić dwóch kopnięciem. Jedną ręką rzuciła na siebie tarcze, a drugą wbiła ostrze w czaszkę stwora. Dwójka pozostałych rzuciła się, a ona jednym, skutecznym zamachnięciem przecięła oba na pół. Zanim zauważyła na jej plecy rzucił się nowy, który wylazł spod ziemi. Potwór drapał ją w plecy oraz gryzł ją w ramię, a ta zrobiła przewrót i zrzuciła go ręką. Spaliła jego ciało tak jak początkowych. Gdy spod ziemi wyszły kolejne trzy, dziewczyna opadała już z sił. Jednego spaliła, a kolejne dwa udało jej się zabić mieczem.
Mergiel stanęła na środku pola, ciężko wzdychając. Jej ubrania były poszarpane, włosy ubrudzone krwią, która spływała po niektórych częściach jej ciała. Nagle poczuła falę i teleportowała się do warowni. Popatrzyła nużącym wzrokiem na osoby stojące przed nią. Kobieta odnalazła twarz Vesemira. Z ręki zsunął jej się miecz, a kobiecie opadły powieki, po czym bezsilnie upadła na ziemię.
Wszyscy spojrzeli na siebie, a Triss jak najszybciej podeszła do dziewczyny.
— Przenieście ją na łóżko, do cholery! — krzyknęła spanikowana.
Eskel oraz Lambert złapali dziewczynę za nogi oraz ramiona, po czym przenieśli ją do celi. Triss klęknęła przed dziewczyną, sprawdzając stan życiowy.
— Ona ledwo oddycha — Zatrzęsły się jej ręce. — Gdzie jest eliksir na rany?
Eskel kucnął przy rudowłosej i wyciągnął z pasa blondynki niewielką fiolkę. Wlał go trochę dojej buzi i odłożył na bok. Jeśli to nie podziała, nie mieli już co ratować. Triss machnęła rękami nad ciałem blondynki. Ułożyła obie ręce na jej brzuchu. Wypowiedziała kilka słów starszej mowy, a Mergiel po kilku minutach ocknęła się, spluwając krwią na koc. Zaczęła kaszleć coraz mocniej, ponieważ jej organizm nie mógł nadążyć z dostawą powietrza do płuc. Po kilku głębszych wdechach uspokoiła się, patrząc na zebranych w celi.
— Udało mi się — rzekła cicho, ścierając krew z buzi.
Zza rogu wyszedł Vesemir, stając przed łóżkiem dziewczyny.
— Witaj wśród wilków — oświadczył głośno, czując obezwładniający spokój.
Blondynka ledwo się uśmiechnęła. Wstała na chwiejnych nogach tylko po to by z trudem uściskać jego dłoń.
— Zostawimy Cię teraz z Triss — wyznali, wychodząc.
Blondynka popatrzyła się ciepło na czarodziejkę, która natychmiast ją uściskała.
— Nawet nie wiesz, jak się martwiłam — wyznała.
— Jak widać, wróciłam cała — odpowiedziała. — Jednak jest coś może, co mogłoby trochę uśmierzyć ból?
— Niestety, zrobiłam wszystko co mogłam. Rany są zbyt rozległe, bym mogła je naprawić. Teraz czeka cię regeneracja — Zmieszała minę.
Mergiel pokiwała głową, zaciskając zęby, po czym idąc w kierunku drzwi zabrała ze sobą torbę.
— Moją regeneracją jest kąpiel, więc widzimy się zaraz.
— Muszę wracać do Wyzimy, jednak jakbyś chciała mogę Ci zaproponować wypad do Maribor za cztery dni, jak będziesz gotowa.
— Z wielką przyjemnością Triss — Uśmiechnęła się wiedźminka.
Czuła nie tylko dumę z powrotu, ale miała wrażenie, że może się zaprzyjaźnić z Triss. Wiedziała, że nowy rozdział w jej życiu już się zaczął i może iść naprzód. Bez przeszkód. Wraz z ciuchami udała się do łazienki, gdzie mogła obejrzeć swój stan kondycyjny. W lustrze aż podskoczyła z przerażenia. Była w stanie fatalnym. Prawie całe jej ciało było w ranach. Zmyła z siebie cały brud wodą z płynem, głośno przeklinając, bo płyn tylko drażnił jej ciało. Włosy, które były rzeczywiście sklejką krwi i liści dokładnie umyła. W końcu zaczęła przypominać siebie, chociaż z jej ruchami wyglądała jak dziadek o lasce. Przebrała się, a ciuchy wyrzuciła, bo nie nadawały się do niczego innego. Idąc przez korytarze natknęła się na Eskela, który wyglądał jakby na nią czekał. Nie odezwał się, tylko podszedł do dziewczyny i mocno ją przytulił.
— Witaj wśród swoich — szepnął.
Mergiel poklepała chłopaka po plecach.
— Trochę boli — syknęła, a mężczyzna ją puścił.
— Ach, wybacz — Podrapał się po głowie.
Oboje udali się do głównej sali, w której czekali wiedźmini z kuflami. Popatrzyli się na nią, a w tym czasie Lambert podał alkohol również jej. Odwrócił się plecami i rzekł głośno, wystawiając szklankę do góry.
— Za nową wiedźminkę! — krzyknęli, biorąc łyk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro