Pora na odłękę - Rozdział XXXV
Tuż po nastałych wydarzeniach wiedziała, że im dłużej zwleka, tym sytuacja jedynie się pogarsza i staje się napięta. Szybkie podjęcie wyboru było dla niej jak męką. Wolałaby odciąć sobie palec niżeli decydować o czymś tak ważnym. Miała dwa wybory. Pierwszym było podjęcie się mimowolnej władzy nim będzie za późno. Drugim za to było bezsensowne ukrywanie się, co nie skutkowałoby długo, bo Czarodzieje są od niej o wiele bardziej potężniejsi. Wybór praktycznie był oczywisty, jednak bardzo bolesny. Wolała zostać tutaj. W Kaer Morhen. W tym dziwnym miejscu, w objęciach bliskich. Chociaż to ówczesne miejsce przesiąknięte było traumami, krzykiem oraz bólem, to w nim odczuwała najbliższy swojemu serca ogień domowego ciepła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdy tylko opuści mury na długo pożegna się ze swoimi przyjaciółmi. Myśl opuszczenia Eskela z każdą sekundą stawała się nie do zniesienia. Wiedziała, że jego miejsce jest tutaj i nie może z nią wyruszyć w podróż. Wiedźmin należy do szlaku pośród lasów, nie do zamku. Gdyby tylko mogła, to z chęcią stałaby się niewidzialna. Przeniosła do innego wymiaru, gdzie wszystko jest o wiele bardziej prostsze. Normalniejsze.
Kiedy przed jej nogami na ziemię opadł z nicości kawałek papieru, przełknęła gulę w gardle. Przykucnęła, biorąc do rąk list. Gdy tylko dostrzegła notatkę o śmierci ręka jej zadrżała tak, że natychmiastowo wypadł jej z rąk. Decyzja do podjęcia nastała natychmiastowo, a gdy tylko się odwróciła za siebie stanęło przed nią dwójka Czarodziejów.
— Panno Mergiel, liczymy, że podjęłaś odpowiednią decyzję. Wola naszego króla wciąż pozostaje niezmienna — rzekł stanowczo.
— Przyjmuję dziedzictwo tronu — odpowiedziała roztrzaskana. — Wróćcie tu wieczorem, mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia.
Kapłani spojrzeli na siebie w porozumieniu, kłaniając się nisko, następnie ponownie zniknęli w wyczarowanym portalu. Mergiel nagle oparła się ręką o kawałek muru, próbując nie zemdleć. Już postanowiła. Nie było odwrotu. Najgorsze było teraz powiedzenie wszystkim swojej decyzji. Muszą ją zrozumieć. Ma realną szansę na wpływ swoich sił w losy królestwa. W odzyskanie równowagi. Choć to ciężkie, nie mogła postawić na większy chaos a jak dotąd - było go wystarczająco dużo.
Wyszła więc z murowanego pokoju, udając jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nie teraz. Jeszcze chciała pocieszyć się normalnością. Ktoś położył jej rękę na ramieniu, a ciało dziewczyny aż przeszły dreszcze.
— Eskel - wydukała cicho, prawie niesłyszalnie. — Nie strasz mnie.
— Mergiel, jesteś wiedźminką — zaśmiał się. — Ten drobny gest cię wystraszył, a widok porońca nie?
Wzięła głęboki wdech, idąc dalej na przód.
— Unikasz mnie — stwierdził nagle, starając się dorównać jej kroku.
— Absolutnie — zaprzeczyła natychmiastowo. — Mam tylko trochę na głowie.
— Jak my wszyscy — zaznaczył.
Mergiel przystanęła nagle zirytowana jego słowami. Weszła do zbrojowni, gdzie zaczęła szukać swojej zbroi. Musiała to odreagować wyprawą do lasu. Oczyścić umysł. Wnet, gdy tylko się schyliła brunet położył ręce na jej talii.
—Co ty robisz? — wkurzyła się na Eskela jeszcze bardziej.
Wstała do pionu, opierając się o drewniany stół. Ponownie wzięła głęboki wdech, patrząc się na rozkojarzoną mimikę mężczyzny. Słabość. To właśnie odczuwała będąc przy nim. Jej uczucia były tak silne, że nawet ostra kłótnia nie wystarczyłaby, aby niewybaczalnie się na niego zezłościć. Brunet ułożył rękę na jej policzku, delikatnie go gładząc. Wywróciła oczami, odwracając się i wracając do poprzedniej czynności. Wiedźmin natomiast ponownie przeniósł rękę na jej talię. Mergiel odeszła od niego, a gdy znowu ponowił czynność wzięła butelkę, następnie rzuciła nią o ziemię obok.
—Czego ty nie rozumiesz? — odgarnęła włosy z twarzy.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, zachowując dwa metry odległości. Po piętnastu sekundach wpatrywania się, Mergiel podeszła do niego całując go. Podniósł ją do góry, stawiając na jednym ze stołów, gdzie rozpoczęli swoją fizyczną bliskość. Ich oddechy się mieszały, spojrzenie jakby rozjaśniło ogniem, czując jak bardzo należą do siebie. Prawdziwe uczucie. To właśnie ich łączyło. Po skończonym zbliżeniu, poprawiła sukienkę, wracając do natychmiastowej normalności. Po chwili oboje zaczęli się śmiać z tej sytuacji. Przygryzła wargę, następnie zaczęła iść w stronę głównej sali, żeby spędzić ostatni czas z resztą. Zbierała się, tak okropnie bała się przyznać do swojej decyzji, że jej ręce aż się pociły. Zamiast tego wdała się w dyskusję z Lambertem, który obnosił się z tym jak bardzo jest świetnie wyuczony walki. Gdy tylko wstała z krzesła do sali wszedł Eskel z pismem w ręce. Podał jej do ręki, czekając aż coś powie.
— Musimy szybko znaleźć arcymistrza zanim po Ciebie przyjdą. — Wymachiwał papierem na boki. — Musi być jakieś zaklęcie, które całkiem ukryłoby twoją energię.
Mergiel uniosła głowę do góry, przełykając ślinę w gardle.
— Eskel, postanowiłam przejąć tron.
— Dobry żart. — Pokiwał palcem z uśmiechem. — Ale nie mamy na nie czasu.
— To nie żart. — Popatrzyła na niego śmiertelnie poważnie.
Wiedźmin odsunął się od niej o krok, marszcząc brwi. Rozejrzał się wokoło sali, patrząc na innych. Otworzył buzię, ale nie wiedział co ma jej powiedzieć.
— Po raz pierwszy mogę mieć wpływ na coś ważnego. Nie chce się ukrywać. Nie umiem — wyznała, unikając jego wzorku, którym tak potężnie ją mierzył.
Brunet prychnął natychmiastowo, wychodząc na dwór. Poszła za nim, starając się go dogonić. Złapała go za ramię, by usłyszał jej wytłumaczenia.
— Jak sobie to wyobrażasz? — zapytał wprost. —Będziesz siedziała na tronie w innej części kontynentu, a pomyślałaś chociaż przez sekundę, jak będzie wyglądała twoja relacja ze mną? Z innymi? Nie będzie jej, Mergiel.
— Eskel to nie jest dla mnie łatwe. Wiesz, że Cię kocham, ale to jest ciężki wybór.
— Rozłożyła ręce na boki, a bezsilność wręcz wydobywała się na zewnątrz.
— Pragnę ci go ułatwić. Każde z nas pójdzie w swoją stronę. Już nie musisz wybierać pomiędzy niczym. — Teatralnie się ukłonił. — Królowo.
Odwrócił się, następnie zaczął iść przed siebie. Ona stała natomiast w pełni ogłupiała, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. Wróciła do środka, obszernie ogłaszając swoją decyzję. Oczywiście, większość się oburzyła, ale jednocześnie rozumiała jej decyzję. Jakże nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Lambert był drugim, który się od niej odwrócił.
— Popełniasz okropny błąd. Zacząłem cię już lubić. Skoro tak ci źle, będąc wiedźminką, to czemu stąd nie odeszłaś wcześniej?
—Nie mów tak. — W jej oku zakręciła się łza.
— Bo co? Skażesz mnie za nieposłuszność? — splunął na ziemię.
Mergiel odeszła do swojego pokoju, żeby spakować rzeczy. Skoro wszyscy jej tak nienawidzili, to teraz już nie miała wyboru. Usiadła na łóżku, biorąc atrament oraz papier. Zaczęła pisać swoje ostatnie słowa do Eskela, który teraz jedyne czym ją darzył, to nienawiścią. Opisała na niej swoje uczucia oraz decyzję, po czym zostawiła na jego łóżku wraz z bransoletką. Tuż po chwili przed nią zjawiło się dwóch magów, którzy zgodnie z ustaleniem mieli ją zabrać do zamku na oficjalną koronację. Zebrała swoje manatki, wchodząc do portalu. Poczuła lekki ból głowy, ale dwie sekundy później znalazła się już w innej krainie. Hengforts. Rozjerzała się wokół, widząc rozległą salę. Wzięła głęboki wdech. Chyba nie zdawała sobie sprawy ile czeka ją obowiązków i jaką ciąży na nią odpowiedzialność. Zza rogu wyszedł mężczyzna w jedwabnym, niebieskim odzieniu. Uklęknął przed nią krótko, przedstawiając się jako Artur.
— Od dziś będę twoją prawą dłonią we wszelkich sprawach, tak samo jak służyłem królowi Niedamirowi.
Skinęła głową w akcie zrozumienia.
— Koronacja lada chwila się zacznie, a za ten czas zapraszam do przygotowania się do niej. — Wskazał ręką na drzwi od kolejnej sali.
Mergiel zaczęła iść na przód, a drzwi otworzyło jej dwóch lokajów. Ku swoim oczom spostrzegła wannę na środku oraz dwie służące. Drzwi za nią się zasunęły, a dziewczyna stała przez chwilę w bezruchu. Jedna z kobiet wsypała do wody kwiaty, następnie zachęciła ręką. Brunetka zdjęła z siebie ubrania, po czym weszła do wanny, opłukując ciało. Po chwili wstała, a druga ruszyła w jej kierunku, okrywając ją ręcznikiem. Jak tak to miało wyglądać, czuła się nadzwyczaj dziwnie. Osuszyła swoje ciało, podczas gdy wręczono w jej ręce bieliznę oraz suknię, która założyła. Pośpiesznie ułożono jej także włosy i poprowadzono do największej sali, gdzie znajdował się ogrom ludzi.
Po środku stał tron, obok niego na drewnianym stoliku korona, a przed nią blisko sto ludzi. Stanęła na środku, odczuwając jak bardzo czuje się silna. Na chwilę zapomniała o wszystkich zmartwieniach, czując potęgę. Muzyka ucichła, a przed nią pojawił się Artur.
—Niniejszym dziedzictwem tronu i wolą ówczesnego króla Niedamira, koronuję cię, by przejąć władze nad naszym królestwem. — Artur podniósł koronę, a tłum ludzi kucnął.
Założył złoto na jej głowę, a tłum wrócił do postawnej pozycji, bijąc brawo. Gdy oklaski ucichły, a Mergiel zebrała się na swoje pierwsze słowa, usłyszała z tłumu głos.
— Wiedźminów trzeba tępić! Nie stawiać ich na władców! — krzyknięto, a wśród tłumu zapanował chaos.
Jak najwyraźniej, nikt dotąd nie wiedział o prawdziwej tożsamości dziewczyny. Blondynka spojrzała na Artura, który nie wiedział co zrobić.
— Cisza! — krzyknęła.
Tłum ucichł.
— Wraz z moją koronacją ogłaszam wszelką wolność dla Ligi z Hengforts i ogłaszam pokój wśród ludności z wiedźminami. Gdyby nie my, większości z was by tu nie było, albo żyło by w znacznej trudności. Niniejszym ogłaszam pokój, a wszelkie niezgodności i potępienia będą odpowiednio ukarane — oświadczyła, patrząc na zdziwiony wolą tłum.
Nikt więcej nie wyrzekł ponownie swojego zdania. Nie mieli odwagi. Koronacja przerodziła się w zabawę dla lokalnej ludności. Wszystko co trudne, dopiero miało nadejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro