Pal się - Rozdział VIII
Warzenie eliksirów. Jak pięknie. Gdy tylko czekała ją kolejna lekcja z Eskelem, który ostatnio męczył ją powtarzaniem, zamiast uczyć czegoś nowego. Co prawda, powtórki były ważne, stanowiąc klucz do sukcesu, jednak ona chciała znać więcej i więcej. Chciała znać wszystko. Każdy sekret, składnik. Kiedy mężczyzna ponownie wystawił przed nią serce golema, spirytus oraz biały mirt, doskonale wiedziała, że czeka ją tworzenie zamieci. Popatrzyła na niego spode łba, wrzucając składniki do garnuszka.
— Czy możesz przestać się psioczyć? — skomentował chłodno.
— Nie — odparła, mieszając składniki.
Wkurzony odłożył fiolkę, po czym założył na siebie zbroję i wziął miecz w rękę. Rzadko widać było u niego złość.
— Chcesz zabawy? To idziemy do opuszczonego zamku szukać potworów.
Mergiel nie kryła zaskoczenia, jednak bardzo się cieszyła. Wreszcie zrobi coś innego niż mieszanie dziwnych kwiatków. Założyła na siebie skórzany płaszcz, ostrze na bok uda, po czym oboje przymocowali sobie pasy z eliksirami. Wyszli z warowni, następnie zaczęli iść szlakiem w dół gór. Eskel nie krył niezadowolenia z podróży, za to samopoczucie Mergiel natychmiastowo się poprawiło.
— Po tym wyjściu, przez najbliższe dwa tygodnie będziesz robiła zapasy eliksirów — zaznaczył poirytowany.
— W takim razie będę — Wzruszyła ramionami, będąc pewna swoich racji.
— Mergiel, czy ty zawsze musisz być takim dzieckiem? — Zatrzymał się, będąc na skraju wytrzymałości.
Nie rozumiała ostatnio zachowania mężczyzny. Cały czas chodził poirytowany, jakby miał okres oraz oburzał się o małe pierdoły. Nie można było przy nim zażartować, bo zaraz brał to do siebie. Był ostatnią osobą, która myślała, że nie zrozumiałby, kiedy dziewczyna żartuje, a kiedy mówi coś na poważnie.
— Bla, bla, bla — Wymamrotała pod nosem, wykonując teatralnie rękoma gest.
— Serio, po prostu się, kurwa zamknij — rzekł głośno, idąc na przód.
Tym razem zabolały ją jego słowa. Nigdy się tak do niej nie odzywał. Szacunek. Chyba zgubił go wraz z wyjściem w góry. Przełknęła ślinę, próbując nie okazywać emocji, następnie dorównała kroku brunetowi. Szli w kompletnej ciszy, aż do zamku, a raczej ruin. Oba medaliony wiedźminów wykryły energię, nawet zanim zdążyli wejść do budynku. Wyjęli miecze, po czym wypili eliksir na wytrzymałość oraz mniejsze obrażenia. Eskel kopnął drzwi, wchodząc do środka, a zaraz za nim dziewczyna, starając się chronić tyły. Szli takim krokiem do głównej sali.
Ich wzrok się wytężył, a słuch polepszył, lecz żadne z nich nie mogło wykryć źródła energii. Jakby nikło w powietrzu. Nagle zza roku ujrzeli postać w czarnym płaszczu. Nie był to potwór, lecz czarodziej. Mergiel popatrzyła na Eskela, który był tak samo zdezorientowany, jak ona. Nagle czarodziej pstryknął palcami, a obaj wiedźmini padli na podłogę. Żyli, jednak byli w stanie chwilowego uśpienia. Gdy tylko się obudzili ich ręce były pokryte kajdankami uniemożliwiającymi użycie magii. Tych z dwimerytu, nieliche. Siedzieli na przeciwko siebie, przywiązani do krzeseł.
— Dalej jesteś taka ucieszona na wyjście z warowni? — zapytał Eskel z wyraźnym wyrzutem.
Mergiel wiedziała, że to jej wina. Powinna ufać zdaniu mężczyzny, jednak jak zawsze upierała się na swoim zdaniu. Zakapturzona postać ściągnęła kaptur, ukazując całą swoją twarz. Miał kruczoczarne włosy, bladą cerę i liczne blizny na twarzy. Wyszedł na przód naśmiewając się. Kucnął przy dziewczynie, patrząc jej głęboko w oczy.
— Całkiem ładna jesteś, ale w środku wciąż dziecko — Pokiwał palcem, szczerząc zęby.
Wstał od dziewczyny, następnie z założonymi rękoma popatrzył na wiedźmina. Splunął mu na buty tuż przed twarzą, a Eskel kopnął go w piszczel. Czarodziej złapał się za nogę, po czym wybuchnął śmiechem na całe pomieszczenie.
— Dwójka wiedźminów, myśląca, że może mnie pokonać? Ironiczne.
Rzucił okiem na mężczyznę, po czym rozpalił ogień palcami. Kucnął przy Eskelu i zaczął jechać palcem wzdłuż jego ręki, wypalając jemu ranę. Mężczyzna syknął, po czym ponownie kopnął czarodzieja. Zaśmiał się, stając na środku. Magicznym łańcuchem splątał nogi wiedźminów tak, aby nie mogli się ruszyć. Zaczął ponownie przypalać rękę Eskela.
— Ej, chuju garbaty! — krzyknęła. — Dziewczyny nie tkniesz? Jaj ci brakuje? Kpina.
Brunet natychmiast spojrzał na dziewczynę ciężko dysząc. Przesłał spojrzenie, które pytało, co dziewczyna wyprawia. Może był wkurzony na dziewczynę, ale zdecydowanie wolał wziąć na siebie ciosy. Mergiel za to wiedziała, że to ona zawiniła, więc czemu Eskel miałby cierpieć za jej wybory? Czarodziej zignorował słowa dziewczyny z parszywym uśmiechem.
— Zajebisty czarodziej — zaśmiała się, zwracając na siebie uwagę. — Chyba miałeś problem za dziecka co do dziewczyn, że boisz się do jakiejkolwiek podejść. Niech zgadnę, matka się kurwiła, a stary odszedł? Może oboje cię zostawili. Może byłeś tak cholernie brzydki, że nikt cię nie tknął i chronisz się magią?
— Mergiel, przestań — zainterweniował brunet.
Czarodziej zacisnął zęby, następnie rzucił się w stronę dziewczyny. Uderzył ją ręką w twarz, aż splunęła krwią. Pociągnął za włosy i wyczarował sztylet, który pojawił się w jego dłoni, po czym zaczął wbijać go powoli w brzuch dziewczyny na głębokość czterech centymetrów. Po policzkach brunetki spływały łzy.
— Zostaw ją, kurwa mać — warknął.
Dziewczyna nie spuszczała kontaktu wzrokowego z czarodzieja, który wyciągnął sztylet, następnie zniknął w jego dłoniach. Zaczął przypalać ranę w brzuchu, a gdy skończył puścił jej włosy, odchodząc. Zabezpieczył całe pomieszczenie ochroną, by nie mogli wyjść i zamknął drzwi. Więzły oraz krzesła zniknęły, a obaj upadli na ziemię. Mergiel wzięła kilka głębokich wdechów, lecz z jej ust leciała strużka krwi.
— Przepraszam, Eskel — Po jej policzku spłynęła łza.
Mężczyzna zaprzeczył głową.
— To ja przepraszam za bycie bucem — westchnął. — Słuchaj, musimy się stąd jakoś wydostać i to zrobimy. Nie wiem kim on jest, ale na pewno się ukrywa, używając przy tym magii ognia. Jest zakazana, a tutaj źródła nie da się wykryć. To miejsce jest chronione.
— Eskel dobrze wiesz, że nie wyjdziemy stąd — Starła krew z buzi. — Nie puści nas. Wie, że możemy to zgłosić do rady, a wtedy... Lepiej nie wiedzieć, co mogą z nim zrobić.
Mężczyzna usiadł na podłodze, próbując wymyślić plan, lecz żaden nie był zbytnio skuteczny. Gdyby to był mniej doświadczony czarodziej, może daliby jakoś radę, jednak tutaj nie mieli skutecznej metody. Na kamiennej płycie zaczęła się rozlewać krew z rany dziewczyny, która była dość osłabiona. Żadne z nich nie odzywało się. Nie chodziło o to, że byli na siebie źli, ale oboje próbowali znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Eskel był zły na to, że zdecydował się w ogóle tu z nią przyjść, a Mergiel obwiniała się za to, że w ogóle wywołała to, iż do takiej sytuacji doszło, zamiast siedzieć spokojnie w warowni tworząc eliksiry. Oddałaby wszystko, żeby mogła teraz tam być. Dobrze wiedziała, że czarodziej się nie ugnie i albo wyjdą cali - albo nie wyjdzie żaden z nich. Brunetka chciała przyjąć całą krzywdę na siebie. Czarodziej zjawił się dopiero po czterech godzinach, gdy dziewczyna ledwo zipiała. Eskel patrzył się na dziewczynę bezsilnie, ale Mergiel dobrze wiedziała co chce zrobić. Wstała na chwiejnych nogach. Popatrzyła na niczemu winnego przyjaciela.
— Weź mnie. Zrób ze mną cokolwiek, nawet zabij, ale jego zostaw. To ja chciałam tu przyjść, nie on. To był mój pomysł nie jego i to ja chciałam cię zabić. Nie on — podkreśliła końcówkę zdania.
Eskel popatrzył na dziewczynę.
— Co? Nie, zostaw ją. To był mój pomysł — Podniósł się z ziemi. — Jakoś się dogadamy.
Brunetka stanęła przed czarodziejem, który szczerze zastanowił się nad decyzją. Złapał dziewczynę za ramię, a krew z rany zaczęła tworzyć ślad z kropel na podłodze z każdym krokiem. Eskel ruszył się do biegu, lecz czarodziej przeniknął przez drzwi wraz z dziewczyną. Przeszli przez kilka pomieszczeń aż wreszcie magicznymi łańcuchami przypiął dziewczynę do krzesła. Stanął za plecami dziewczyny, pochylając się nad jej uchem.
— Mam ochotę na małe trenowanie eliksirów. Na tobie, rzecz jasna. Brzmi jak niezła zabawa, co? — szepnął, aż przeszły ją ciarki.
Dziewczyna przymknęła oczy, kiwając głową.
— Proponuję wyleczyć pierw moją ranę. Jak zaraz się wykrwawię, to niczego nie przetestujesz — odparła.
Czarodziej kucnął przed dziewczyną, po czym przyłożył swoją rękę do rany, tamując ją. Brunetka przełknęła ślinę. Kilka sal dalej, biedny Eskel próbował wszystkich znaków. Każdy po kolei. Żaden nie działał na barierę czarodzieja. Czarodziej za ten czas wyciągnął z pasa dziewczyny kilka eliksirów, po czym kazał wypić jej każdego po kolei. Owszem, eliksiry były tworzone specjalnie dla Wiedźminów, jednak w zbyt dużej porcji mogły wyrządzić o wiele więcej szkód niż dobrego. Dziewczyna wypiła pierwszą buteleczkę, a jej oczy nabrały głębokiej czerni. Za drugą - czerń przeniosła się w krew w żyłach. Za trzecią - jej ciało zdecydowanie osłabło, a czerń zniknęła. Za czwartą - czuła jak całe jej ciało drży. Za piątą - nie doczekała, ponieważ osłabła i zemdlała. Czarownik miał z tego niezłą zabawę. Po pół godzinie, gdy się przebudziła, siedział na drugim krześle, wpatrując się w nią. Zapytał, czy jeszcze nie chce się zamienić z kolegą, a gdy zaprzeczyła, mężczyzna chwycił dziewczynę za gardło i dusił dwiema rękami, aż jej skóra nabrała sinego koloru. Niebieskiego jak woda w źródle. Już myślała, że odpływa, jednak puścił ją, zarzucając włosy do tyłu. Mergiel zaczęła łapczywie łapać powietrze, czując jak bardzo pieką ją płuca. Wskazał na nią palcem z uśmiechem.
— Jeśli dotrwasz do końca, a uwierz - jest to prawieże niemożliwe, puszczę twojego kolegę i ciebie, a ty jedyne gdzie mnie zobaczysz to w koszmarach, które będą ci się śniły co noc — rzekł, łapiąc ją za brodę.
Dziewczyna uderzyła go z głowy w nos, aż cofnął się do tyłu. Czarnowłosy zaśmiał się. Mergiel była bardziej przerażona nie tyle co czynami, to jego charakterem. Nie biło od niego żadne współczucie, żadna litość, żadne uczucia. Bliżej mu było do potwora niż człowieka. Mówią o wiedźminach okropne rzeczy. Ale to on był potworem. Wystawił rękę przed siebie. Machnął dłonią w bok, a dziewczyna runęła wraz z krzesłem o ścianę. Z trudem łapała oddech i gdyby nie chodziło również o życie Eskela, to w tej chwili błagałaby go o litość. Stanął przed nią, ale miała związane ręce, więc nie mogła nawet użyć na nim znaków. Podniósł ją za szmaty do pionu, po czym przystawił ją do ściany. Obniżył dolne odzienie dziewczyny i z brutalnością wsadził w jej dolną partię trzy palce. Mergiel spodziewała się na wszelkie tortury, jednak nie na to. Nie na taką bezduszność.
— A to ci się podoba? — warknął, wykonując dalej czynność.
Po policzkach dziewczyny leciały łzy, a gdy do czynności dołożył swoją dolną partię, Mergiel wręcz szlochała. Wyobrażała sobie przed sobą jego śmierć, lecz co najgorsza - była bezsilna. W końcu przestał. Zasunął jej spodnie z powrotem, jednak przyłożył rękę trochę niżej biodra i zaczął wypalać swoje odbicie ręki. Drugą ręką uniósł brodę dziewczyny, zmuszając by na niego popatrzyła. Brunetka miała już mroczki w oczach. Czuła, że zaraz odleci, gdy mężczyzna wyjął rękę i stanął przed nią. Prawdopodobnie chciał znowu użyć magii, gdy jego ręka zaczęła niekontrolowanie płonąć. Czarodziej zdziwił się, próbując opanować swoją własną magię, lecz wkrótce to ona przejęła jego. Mężczyzna zaczął płonąć. Mergiel zakryła buzię ręką, a mężczyzna przed nią opadł jako proch na ziemię. Kajdanki dziewczyny pokruszyły się, a bariera w pomieszczeniu Eskela pękła. Stała nieruchomo, nie mogąc wykonać żadnego ruchu, gdy do pokoju wparował brunet. Odsunął się ze zmarszczoną miną, spoglądając na kobietę.
— Co się stało? — zapytał zaskoczony.
— Spłonął przez własną magię — zająknęła się cała roztrzęsiona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro