Na biesiadzie zawsze w formie - Rozdział XII
Następnego ranka wstała z okropnym bólem głowy. Zwymiotowała wszystko, co znalazło się w żołądku poprzedniego dnia. Przejrzała się w lustrze, po czym wyszła niepostrzeżenie z chaty. Kac to jedno, a zarobienie pieniędzy to drugie. Poszła do najbliższej tablicy. Literki jej się rozmazywały, ale starała się wytężyć wzrok. Gdy tylko zobaczyła napis o zleceniu, zerwała kartkę jednym ruchem, idąc do pobliskiej karczmy.
— Kto to wystawił? — zapytała, podnosząc kartkę do góry.
Blondyn wstał z krzesła, podchodząc do dziewczyny.
— Że ty niby chcesz zabić potwora niszczącego nasze pola koło lasu? — prychnął.
Dziewczyna spojrzała na niego.
— Płatne z góry — Wystawiła rękę.
— Pole obok bagien za opuszczoną karczmą na wschód.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni woreczek z pieniędzmi, a ona schowała go. Wyszła z chaty, idąc do mieszkania Jaskra. Mężczyzna już nie leżał na podłodze, ale trzymał się za głowę, siedząc przy otwartym oknie. Brunetka zaśmiała się, zakładając na siebie płaszcz. Założyła także pas oraz przyczepiła na plecy dwa miecze. Jaskier kątem oka zobaczył ją, następnie rzekł:
— Nie chciałbym mieć z tobą do czynienia, gdybyś była wkurzona — Oparł się o krzesło.
Brunetka opuściła mury miasta, idąc polną drogą w kierunku karczmy. Przy tak otwartym terenie przy lesie mógłby to być Błotnik, który zaczął rozwijać swoje gniazdo. Był to gatunek bardzo rzadki, praktycznie na wymarciu, lecz Mergiel dziwiło to, że wyszedł na światło słoneczne. Gdy była obok bagien, medalion zaczął delikatnie drżeć. Kobieta chwyciła eliksir, wypijając odwar z widłogona, który miał wspomóc jej walkę. Nagle obok bagna z lasu wyszedł Błotnik. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nie bał się światła dziennego i był bardziej czerwony niż brunatny. Gdy ujrzał dziewczynę, zwierzę natychmiast zaatakowało. Zaczęło rozkładać swoje siedlisko na polu, dlatego człowiek poniósł straty. Mergiel pchała na przód, a medalion drżał coraz bardziej. Jej oczy zachodziły czernią. Jak smoła, jak ciemność jak mrok. Czekała aż pająk na nią skoczy, a gdy to zrobił, odcięła mu jedno odnóże, po czym odepchnęła znakiem. Stwór rozwścieczył się, sycząc. Zaatakował drugi raz, więc dziewczyna rzuciła w niego igni. Obkrążyła go, następnie odcięła kolejne odnóże. Zostały mu tylko dwa, co pogorszyło jego poruszanie. Wyciągnęła srebro w górę, próbując wbić je w potwora, ale odrzucił ją w bok. Kobieta poleciała dwa metry dalej. Wstała szybko na nogi, po czym wykonała kontra-atak i tym razem skutecznie zabiła stwora. Była lekko zdyszana. Podeszła do siedliska błotnika, następnie rzuciła w nie znak. Czekała aż spłonie. Otrzepała ręce, wracając do mieszkania Jaskra cała oblepiona w trawie i błocie. Brunet zakrył twarz ręką, próbując się nie śmiać. Rzuciła do pokoju swój ekwipunek, biorąc czyste ciuchy. Zanim otworzyła, Jaskier zablokował jej drzwi ruchem ręki.
— Po zachodzie w jednym z willi jest biesiada, w której będę grał. Mam nadzieję, że się tam pojawisz.
— Jaskier ludzie mnie... — Zaczęła.
— Nieważne co myślą — zaznaczył. — Pora się dobrze bawić, a wśród takiej ilości ludzi może znajdziesz kolejne zlecenie na jakiegoś utopca czy innego dziwnego stwora. Nie znam się na tym, średnio wiem, czy chcę poznawać.
Mergiel westchnęła. Może wyjście gdzieś było jednak trafne. Była jeszcze młoda i zamierzała się bawić. Nie miała nic do stracenia. Dosłownie.
— Przypadkiem mogłem komuś nagadać, że mam dziewczynę, gdy byłem w opałach — Podrapał się po głowie.
— Jaskier! — Oburzyła się, zamykając drzwi od łazienki.
Wzięła szybką kąpiel, czyszcząc całe ciało. Osuszyła je, następnie podeszła do lustra. Rozczesała włosy, spinając je w koka, następnie pomalowała rzęsy i nałożyła na usta szminkę z wywaru z piwonii. Nałożyła na siebie szybko ciuchy. Nie miała co ubrać, więc zdecydowała się pójść szybko do trochę droższego sklepu, aby zakupić sukienkę za dzisiejszą robotę. Cóż za niezgodność. Piękno połączone z zabijaniem potworów. Zapłaciła za piękną, rozległą czerwoną sukienkę, a w pokoju od razu się w nią przebrała. Spojrzała na Jaskra, który założył ręce na piersi, przyglądając się.
— No i to ja rozumiem — przyznał. — Teraz jesteś godna nazwania mianem mojej niby dziewczyny.
— Zaraz mogę być godna kopnięcia cię w taką część ciała, że przez następne dwie minuty nie wstaniesz z podłogi — Uśmiechnęła się, podnosząc brew.
Bard wycofał się do tyłu, unosząc lekko ręce ku górze. Poszedł do swojego pokoju, a ona stanęła w oknie. Poszła do niego, w celu zapytania, za ile wychodzą. Bard stał właśnie bez koszulki. Dziewczyna spojrzała na klatkę barda, potem na jego twarz, a następnie na ścianę, paląc się ze wstydu. Jaskier zaśmiał się, zakładając koszulę.
— Za pięć minut możemy wyjść — odpowiedział.
Skinęła głową, odchodząc. Założyła buty na lekkim obcasie i ostatni raz przejrzała się w lustrze. Bliska perfekcji. Jaskier zgarnął z wieszaka fioletowy płaszcz oraz kapelusz z piórem bażanta. Wyszli z mieszkania, idąc polną ścieżką. Szli w milczeniu, ponieważ Mergiel jedyne co robiła, to przyglądała się miastu. Szli bardzo długo, dochodząc bowiem do bogatego domu tuż przy lesie. Posiadłość była ogromna. Strażnik przed drzwiami zatrzymał ich, pytając o nazwisko. Jaskier przedstawił się i wszedł, lecz jej ruchem ręki zakazał jej wejścia. Myślała, że mogą wejść razem - Jaskier zresztą tak samo. Popatrzyła się na Trubadur, po czym zbliżyła się do straży i uśpiła go Sommne. Brunet złapał dziewczynę pod ramię, stwarzając pozór pary.
— To było genialne — szepnął do jej ucha.
Wzrok kilku ludzi powędrował na nich, lecz wszyscy głównie zajęci byli muzyką, rozmowami, a także przekąskami. Szli na przód sali, a sługa przyniósł na tacy kieliszki z winem. Kobieta zabrała jedno, jakby było jej mało po wczorajszym. Jaskier spojrzał na nią wymownie, lecz czego mógł się spodziewać, przyprowadzając ją tu? Że będzie siedziała o suchym pysku? Nagle dosyć przystojny mężczyzna podszedł do nich, pytając kobietę o taniec. Podała wino Jaskrowi, po czym wskoczyła na parkiet. Na szczęście nie było to nic skomplikowanego, tylko drobny układ taneczny. Porozmawiała z nim krótko, a gdy taniec się skończył wróciła do znajomego.
— Trochę tu stypa — Zerknęła na tłum.
— Gdy zacznę grać na lutni, to już jej nie będzie — Puścił oczko, biorąc lutnię do ręki.
Mergiel oparła się o ścianę, popijając wino. Brunet podszedł do jakiegoś mężczyzny, po czym Jaskier wyszedł na środek.
— Kochani, kto jest gotowy na Wieczny Ogień? — Zagrał pierwszy akord na instrumencie.
Zaczął grać, a widownia wspaniale się przy tym bawiła. Nie sądziła, że Jaskier jest aż tak ceniony i rozpoznawalny w Novigradzie. Ale cóż, złe to nie było, a wręcz przeciwnie - podobało jej się. Bard zaczął grać kolejne piosenki, a Mergiel została zagadywana co chwilę przez mężczyzn do tańca. Kilka razy się zgodziła, jednak później głównie odmawiała, mając dosyć. Po pół godzinie, Jaskier wrócił do kobiety. Brunetka pogratulowała mu i wygłosiła swoją opinię, co ucieszyło go szczerze.
— Widzisz tego bruneta w kręconych włosach? — Wskazał potajemnie palcem. — Jest okropnie znany i szanowany w tej okolicy.
Dziewczyna przyglądnęła się jemu. Był całkiem przystojny, jednak wydawał się lekko zgorzkniały.
— Mogę prosić, tym razem ja, do tańca? — zaśmiał się Jaskier.
Wywróciła oczami, tańcząc z bardem.
— Ale moja droga, kroki to masz tragiczne — skomentował.
Zaśmiała się, kopiąc mężczyznę w kostkę. Para obok nich zwróciła na nich uwagę, jednak Jaskier wciągnął powietrze buzią, udając, że wiąże buta. Nagle muzyka ucichła, a właściciel wyszedł na środek sali, podnosząc kieliszek do góry.
— Chciałbym ten toast zadedykować... — Nie dokończył, ponieważ nagle do środka wbiegło pięciu mężczyzn z mieczami w rękach, biegnąc w stronę zamożnego.
Wokół nie było żadnej straży. Mergiel wypuściła kieliszek z rąk, po czym wbiegła przed mężczyznę, odpychając ich znakiem Aardu. Cały tłum zadrżał, a kobiety zakryły buzię ręką. Przesunęli się jak najbliżej boków, obserwując sytuację. Chwyciła ze stojaka miecz, chroniąc mężczyznę.
— Cofnij się, bo ty też stracisz głowę — krzyknął głośno zbir.
Dziewczyna nie ruszyła się, a mężczyźni ruszyli w jej kierunku.
— Biegnij i zamknij się w sali — Wykrzyczała do mężczyzny.
Napastnik wbiegł w jej stronę, zamachując się mieczem. Obiła cios, kopiąc drugiego w biodro. Chwyciła go za ramię i obaliła go ciężarem ciała na ziemię. Kolejny również się zamachnął, lecz Mergiel wsunęła się pod stół, a jego miecz utknął w stole. Weszła na blat, kopiąc go obcasem w tchawicę. Dwójka mężczyzn okrążyła ją z dwóch stron. Przewróciła stół na jednego, po czym wyjęła miecz ze stołu i zaczęła walczyć z mężczyzną. Unikała ciosów jak błyskawica. Wreszcie rzuciła mieczem, a drugiego kopnęła w klejnoty. To chyba już była standardowa taktyka kobiety. Podniosła stołek, następnie rzuciła jemu w twarz. Do sali, w której ukrył się mężczyzna zaczęła iść dodatkowa trójka chłopów, którzy przedostali się z drugiej strony. Mergiel podniosła z ziemi ostrze, po czym jak maszyna zaczęła walczyć z mężczyznami, tworząc skomplikowane triki jak w tańcu. Gdy pozbyła się pozostałych, weszła do sali mężczyzny, stojącego przy oknie. Cała sukienka kobiety była w krwi. Pięknie. Dopiero co ją kupiła.
— Uratowałaś mi życie — wyznał. — Musieli zabić straż przy wejściach.
— W takim razie dosyć słabą masz tę straż — prychnęła.
Włodarz wyszedł na sali, spoglądając na przerażony tłum. Wziął do ręki kielich, po czym spojrzał na dziewczynę.
— Ten toast chciałbym wznieść za tę wojowniczkę, która uratowała mi życie! — ogłosił, patrząc na mieszkańców.
Lud drżącymi rękoma podniósł swoje szkła do góry.
— Powiedz, jak mam ci się odwdzięczyć?
— Kilka groszy wystarczy — odparła, poprawiając kieckę.
Mężczyzna zniknął na chwilę, podając w ręce dziewczyny dwa woreczki wypełnione złotymi monetami.
— Jestem Ci dozgonnie wdzięczny. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, chętnie ci pomogę.
Dziewczyna skinęła głową. Popatrzyła się na barda, zabierając potajemnie ze stoiska butelkę mocnego alkoholu.
— Widzimy się za godzinę — powiedziała, odchodząc.
Kobieta schowała woreczki do torebki, następnie zaczęła iść w stronę wolnej sali. Usiadła w niej z butelką w ręce, po czym wzięła kilka dużych łyków. Zawirowało jej w głowie, lecz wzięła następne. Wstała z krzesła, o mało nie upadając. Przypadkowy blondyn podszedł do niej.
— To było niesamowite — rzekł, spoglądając w oczy dziewczyny.
Merg pod wpływem alkoholu pocałowała go w usta i odeszła. Zrobiła tak chyba z dziesięć razy, nie rozumiejąc, co się wokół niej dzieje. Gdy była sama ktoś zaczął się do niej przystawiać, łapiąc jej biust. Dziewczyna chwyciła jego rękę, odpychając na bok.
— Jeszcze raz tak zrobisz, to skończysz jak tamci — zagroziła.
Chodziła, zataczając ogromne koła. W pewnym momencie dziewczyna wpadła na jeden ze stolików. Bard szybko podniósł dziewczynę, paląc się ze wstydu. Mergiel machnęła w jego stronę ręką, po czym zabrała swoją butelkę i wyszła z willi. Zaczęła iść w stronę domu Jaskra, lecz nie była do końca pewna, w którą stronę jest. Poszła lewą drogą, która wcale tam nie prowadziła, jednak brunetka tego nie wiedziała. Wzięła kolejny łyk i zatoczyła się, upadając na kolana. Oparła się z butelką o drzewo, patrząc na gwiazdy. Nie rozumiała swojego zachowania. Chyba nikt nie rozumiał. Wszystkie emocje dziś pękły w niej. Akurat dzisiaj. Zaczęła pić, próbując zapomnieć, albo ujarzmić emocje, ale każdy wiedział, że to wcale nie działa. Wzięła ostatni łyk, po czym obraz jej się rozmazał i zasnęła pod drzewem. Z butelką w ręce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro