Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lambert idź się chędożyć - Rozdział III


Kiedy zapadła noc, z cieniem mroku również pokryła się ciszą wiedźmińska warownia. Mergiel został przydzielony przypadkowy, tymczasowy pokój. Po nastaniu świtu, blondynkę obudziło szturchanie w ramię. Ciężko było jej zmrużyć oczy przez pół nocy, ale gdy wreszcie to zrobiła, godzinę później już ją obudzono, przez co czuła lekkie zdenerwowanie zmieszane ze zmęczeniem. Podniosła się do góry, a ku jej oczom ukazała się czarodziejka.  Z jednej strony była gotowa na złamanie zaklęcia, a z drugiej strony szczerze się bała, czego jeszcze może się dowiedzieć. Co może odkryć. 

— Gotowa?  — Rudowłosa  usiadła na brzegu prawie rozpadającego się łóżka. 

Dziewczyna skinęła głową, a Triss wręczyła w jej ręce dziwnie błyszczący się wywar. Kobieta niepewnie przełknęła go przez gardło, próbując go nie zwymiotować. A to, trzeba uwierzyć na słowo, było szczególnie trudne. 

— Proszę, skup się w tym momencie jak najmocniej na swojej młodszej wersji siebie. To bardzo ważne  — Złapała ją za rękę mocno, dokładając jej pokłady energii. 

Dziewczyna zacisnęła zęby jak najbardziej mogła, po czym skupiła się na jednej myśli. Na dzieciństwie. 

— Aem devenis akhrem   — Usłyszała  przy sobie, które czuła jak w nią wstępują. 

Mergiel wzięła ogromny wdech powietrza, a  jej oczy zalśniły.  Odchyliła plecy do tyłu. Czuła jak mgła w jej umyśle powoli się zmniejsza i odkrywa tereny, których móc nie było jej wcześniej. Wspomnienia zaczęły nasuwać się po kolei jak szalone. Wreszcie mogła ujrzeć swoje narodziny, swoich rodziców w młodszej wersji, ale ten piękny obraz nie potrwał długo. Nagle doznała szoku, kiedy ujrzała swoją babcie, która zabija owych dawców życia magią po czym ucieka z nią w góry. Widziała dokładny obraz siebie, gdy była dzieckiem i wszystkie poczynania jej babci, której nie miała już w ochocie tak nazywać.  Babka wstrzyknęła dziewczynce mutagen oraz zaczęła prawić na niej  własne eksperymenty, próby oraz treningi.  O takich przypadkach słyszało się wiele. Nigdy nie widziało na własne oczy. Nastał moment, gdy kobieta pomyliła zaklęcia i zamiast wyostrzyć zmysły dziewczynki, całkiem pozbawiła ją pamięci. Zabrała więc ją do kolejnej wiedźmy, która jednak rzuciła zaklęcia na obie kobiety. Straż magiczna wykryła magię toczącą się w górach. Tak się skończyła historia. Brudna, boląca. Ciężka do przetrawienia. 

Mergiel ocknęła się, gdy Triss puściła jej rękę. Blondynka brała głębokie wdechy, próbując nabrać powietrza. Poczuła władzę w całym ciele i czuła, jakby coś wypalało jej środek.

— Twoje oczy!  — krzyknęła rudowłosa. 

Mrugała kilka razy, a do jej oczu napływały łzy. Szkliły się jak tafle kałuży w słońcu.  Tak szybkie, napływowe zmiany i zdjęcie klątwy wywołało u dziewczyny zmiany. Zaczęła się cała trząść. Triss złapała ją za rękę, rzucając czar na opanowanie dolegliwości dziewczyny, w takim stopniu, aby ich nie odczuła.  Do pomieszczenia wszedł zdziwiony Vesemir, który spojrzał w kierunku obu dziewczyn. Dostrzegł zmianę oczu Mergiel. Cóż, nie dało się wobec tego przejść obojętnie. Przyciągały wzrok nawet, kiedy tego nie chciałeś. 

— Jak to jest możliwe...  — wyszeptał, podchodząc bliżej. 

Mergiel wyjaśniła im wszystko co odkryła, chociaż sama nie była w stanie powiedzieć tego szczególnie zrozumiale. A im było to szczególnie ciężko zrozumieć. 

— Nie wiem skąd do cholery wziął się mutagen w rękach obcych —  Vesemir walnął pięścią o stół z całej siły, aż fiolki pospadały na betonowe płytki. 

Blondynka starała się w tym czasie dojść do siebie. 

— Vesemirze, dobrze znasz swój obowiązek w tej sprawie — Triss położyła mu rękę na ramieniu.

—  Cudowna wiadomość o nowym wiedźminie. Niepokojąca w tym samym czasie.  — Podrapał się po głowie. 

—  Ja muszę pobyć sama — wydukała roztrzęsiona. 

Dwójka spojrzała  na nią wyczekująco. Nie ufali jej. Bynajmniej nie w pełni. 

— Nie ucieknę — obiecała, widząc ich zmieszane miny. 

Założyła na siebie płaszcz, po czym wyszła z zamku.  Złapała się za ramiona, po czym usiadła na murku przed placem. Przeczesała ręką włosy, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. A ułożenie tego nie należało do najlżejszych rzeczy. 

—  Kurwa mać! — krzyknęła. 

Rzuciła kamykiem w przepaść. Czuła się zdezorientowana, jak i przytłoczona. Wiedziała, że jej dotychczasowe życie się zmieni, a wraz z nim ona. Musiała się przygotować na nowe warunki, nowych ludzi - w skrócie, na nowe wszystko. Od zawsze uważała swoją babcię za autorytet, a fakt, iż została oszukana w tak okropny sposób, boli ją najbardziej. Nie wiedziała co czeka ją teraz.  Powinna być przygotowana na wszystko, ale obezwładniała ją nicość i smutek. Co dalej? Miała zostać z dnia na dzień wiedźminką, nie wiedząc z czym to się je? Wiedziała kim byli, ale nie widziała pośród  nich siebie. Nie widziała siebie pośród tylu nowych twarzy. Widziała mrok i pustkę. 

Po twarzy dziewczyny spłynęło kilka samotnych łez, które starła  skrawkiem rękawa. Wstała z murku, po czym zaczęła obchodzić tereny zamku. Dojrzała niestabilnie stojące słupy nad przepaścią, tor treningowy, worki wypełnione sianem oraz o wiele więcej. Weszła tylnym wejściem, po czym zaczęła oglądać to, czego jeszcze nie widziała.  Było tego dużo. Przechadzała się ciemnymi korytarzami, aż trafiła do zbrojowni. Widok mieczy oraz zbroi,  tak masywnej ilości wywołał u niej pewien podziw.

— Mergiel —  chrząknął za nią starszyzna. 

Obróciła się za siebie.

— Jako twój mentor jestem w obowiązku przekazać ci medalion wiedźminów — Mężczyzna stanął przed nią, patrząc się wymownie. 

Spojrzał w oczy dziewczyny, po czym przełożył wisior przez  jej bladą szyję.  Jej oczy doznały lekkiego blasku. Cofnęła się o krok. 

— Od jutra czekają cię treningi i uczenie się. Nie licz na wiele swobody i wygody. — Powiedział wprost.  —  Daję Ci fory tylko  wyłącznie, że nie mogę pojąć jak doszło do takiej sytuacji.  Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiem. 

Kobieta skinęła głową, a wiedźmin zaczął iść w swoją stronę.

— Vesemirze   — Zatrzymała go zanim zdążył odejść. — Przepraszam.

— Tylko mi się tutaj nie rozlewaj — odpowiedział na odchodne. 

Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zniknął za ścianą.  Przeszła do głównej sali, w której spotkała kilku wiedźminów grających w karcianą grę. Wzrok mężczyzn powędrował na nią. Stanęła za nimi. Kilka prychnęło, kilka się zaśmiało. Kilkoro czuło radość lub obojętność. Czuła się pośród nich dziwnie. Jedyna pośród tylu.  Jedyna niepotrzebna.

— Co to za gra? — odezwała się po krótce.

— I tak jej nie znasz — burknął Lambert.

Dziewczyna pokiwała głową ironicznie. 

— Ja pierdole, tu coś zdechło? — wyznała, zakrywając nos.

Wiedźmini zaśmiali  się pod nosem.

— Moja droga, to tylko my — Coën podniósł głowę znad talii kart.

Mergiel zagryzła wargę, po czym poszła do swojego pokoju. Było tam zimno, brudno.  Wręcz odrzucająco. Zresztą pokój, ha! Przypominało to celę więzienna niż pomieszczenie sypialniane. Dziewczyna spojrzała na dół kamiennej podłogi, gdzie ujrzała torbę z karteczką. Kucnęła przy niej, po czym zdała sobie sprawę, że Triss zostawiła jej trochę rzeczy, które mogą się jej przydać. Nie mogła powiedzieć, że jej nie lubi. Bardzo ją ceniła. Wiedziała dobrze, że chciała jej szczerze pomoc. To osoba, o której Mergiel nie mogła powiedzieć złego słowa. A nawet jakby chciała, byłoby to niepotrzebne i nie na miejscu. 

Zeszła w dół komnaty, aby znaleźć futra, bądź inne rzeczy, które mogła narzucić na łóżko. Wiedźmini lepiej znosili chłód, lecz dziewczyna po prostu ceniła sobie wygodę. Mieszkanie w takim czymś, było dla niej niedorzeczne. To co udało jej się znaleźć, przeniosła do pokoju. Kilka fragmentów spowodowało, że poczuła się lepiej. Lepiej, ale nie wystarczająco. 
Nadeszła pora kolacji, więc przeniosła się do głównej sali.  Lambert rozdzielił każdemu porcję jedzenia, które nie były zbyt duże. 

Białogłowa usiadła na wolnym miejscu przy końcu stołu. Wszyscy pogrążeni byli w rozmowie  oraz chichotach, jednak ona czuła się niezręcznie. Jadła powoli, próbując wcisnąć w siebie cokolwiek. Niespodziewanie przed kobietą usiadł Eskel. Wpatrywał się w nią, nic nie mówiąc. Każdy z nich się patrzył, ale robili to dyskretnie, stwarzając pozory. Pozory, które niesamowicie ją irytowały. 

— Do cholery, czy ja wam coś zrobiłam?  — Wybuchnęła nagle, podnosząc się znad ławki. 

Unieśli  brwi, wbijając w nią wzrok.

— Nie jesteś prawdziwą wiedźminką, Mergiel — Uniósł głos Lambert. — Wszyscy z nas przeżyli więcej, niż ty kiedykolwiek będziesz w stanie doznać. 

— Nie miałam takich zamiarów. Psiajucha, nie chciałam taka być.  Nie wybrałam sobie tego.  Do chuja pana, nawet o tym nie wiedziałam! Lambert idź się chędożyć do diaska!  A jeśli ktoś chce się wypowiedzieć, powiedz mi to w twarz. Nie ukrywaj się na końcu stołu. Tchórze — Zaczęła gestykulować rękami, podnosząc głos.

— To jest to na co czekałem — Uśmiechnął się pod nosem. 

Podszedł do niej, wbijając palec w obojczyk.

— W końcu jesteś sobą.

Wrócił do stolika, zabierając się do jedzenia. Tak jak każdy inny.  Każdy wrócił do normalności, która dla niej była nowością. Dziewczyna stanęła jak słup soli z otwartą buzią. Zacisnęła zęby, po czym wróciła do posiłku jak reszta. Pomogła sprzątnąć Lambertowi po kolacji. Wiedźmini urządzili sobie dziwną biesiadę, więc kobieta korzystając z chwili udała się do swojej celi, zabierając kilka ciuchów. Udała się do łazienki, z której wiedźmini często nie korzystali, więc wyposażenie było bardzo skromne. Wzięła drewnianą misę oraz płyn w buteleczce, który zostawiła jej czarodziejka. Wlała odrobinę do wody, po czym zaczęła się myć, zmywając cały brud z ostatnich dwóch dni. Całe upokorzenie, jakie przed chwilą zniosła.

W niewielkim lustrze mogła dostrzec siebie. Wreszcie zobaczyła swoje oczy, które zabarwione były jasno. Przez bladą cerę kobiety, blond włosy i żółte oczy wyglądała jak trup. Złoty trup, jak umarłe słońce. Co do figury, nie można było ukryć, że wiedźmini nie odwracali spojrzeń. Wyglądała ładnie i zadbanie, ale wciąż traktowali ją jak obcą, dlatego nawet z nią nie rozmawiali. Kobieta polała się wodą, zmywając pianę. Wymyła buzię, po czym wytarła ciało szmatą. Ubrała się w czyste ciuchy, po czym odniosła rzeczy do pokoju. 

Szczerze mówiąc,  przerażała ją  myśl siedzenia samej w pokoju, więc pomimo tego, iż wiedźmini nie darzyli jej sympatią, wróciła do nich.  Nie mogła wrócić do niczego innego. Zaszyła się z książką w sali gdzieś w kącie, byleby nie siedzieć samotnie.   Zaczęła studiować znaki wiedźmińskie, które wydawały jej się nierealne. Oddalone o lata. 

Gdy przerzuciła kilka stron ujrzała kątem oka otwierające się drzwi wejściowe.  Uniosła głowę wyżej, a ku jej oczom ukazało się kilka kobiet  ubranych dość skąpo. Na tyle, że mogła zobaczyć ich piersi lub tyłki.  W sali rozbrzmiał śmiech, a kobiety wnet dołączyły się do Wiedźminów.  Na stole postawiono dwa dzbanki wina oraz kufle. Mergiel o mało nie zadławiła się powietrzem.

— Co do chuja — rzekła sama do siebie, analizując zaistniałą sytuację. 

Niektóre  widać było, że mocno emanowały swoimi częściami ciała. Zaczęły siadać bowiem im na kolana, szeptać różne rzeczy do uszu, a wręcz po prostu flirtować. Dwóch wiedźminów wzięło instrumenty i zaczęli podgrywać  jakieś pieśni. Blondynka wstała z kąta. To czas, kiedy musiała wyjść. Dla samej siebie. 

— Nie zostajesz na trochę zabawy? — zapytał z kpiną  Lambert.

Ponownie w sali zastał śmiech. Kilka dziewczyn spojrzało z pogardą na wiedźminkę. Na pogardę, której chwilę później mogli pożałować.  Blondynka chwyciła dzbanek z winem, po czym oblała nim  mężczyznę.

— Nieprawdopodobne, to ci  radocha — zakpiła.

Wróciła do swojej celi, po czym zasiadła na łóżku. Rzuciła książką o ścianę. Niesamowite to, jak potrafili wyprowadzić ją z równowagi. Nawet drobnostką, która nie powinna jej ruszyć. 
Po tym jak zdążyła powyklinać na nich pod nosem, drzwi od pokoju uchyliły się, a w nich zobaczyła Eskela. Wywróciła oczami, czując, że ktoś znowu jej nawrzuca. Była na to mocno przygotowana. 

Mężczyzna zamiast tego usiadł na łóżku kobiety. 

— Ciężko, prawda? — rozpoczął rozmowę.

Skinęła głowa.

— Czemu tu przyszedłeś? — Zaciekawiła ją jego obecność. 

— Wiem, że potrafią być wredni, ale taka jest ich natura. Z reguły też żartują — wyjaśnił, chociaż nie było to takie proste do zrozumienia. 

Blondynka usiadła obok niego. 

— Ja chyba nie jestem na to gotowa, wiesz? — wydusiła z siebie.

— Gdybyś nie była, to byś nie przeżyła tylu prób alchemicznych.  — Spojrzał na nią.

Westchnęła ciężko i oparła się o ścianę.  Czuła się jak wyrzutek. Czuła się niepotrzebna. Czuła się jak nie ona.  Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu w celu otuchy.

— Dziękuję, Eskel

Skrżyżowali ze sobą spojrzenia, ale wiedźmin natychmiast podniósł się do pionu. 

— Dobranoc, Mergiel — powiedział na odchodne. 







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro