Kubeł wody na twarz - Rozdział XXI
Gdy tylko go zobaczyła, całkiem ją zamurowało. Odebrało mowę, pewność siebie. Wszystko w jednej chwili zamarło. Nie była przygotowana na jego przyjście. Nie dzisiaj. Książka ponownie wypadła jej z ręki, a mężczyzna z lekko zbitym wzrokiem zaczął się patrzeć w jej stronę. Ich odległość dzielił zaledwie metr, ale żadne z nich nie wiedziało co ma powiedzieć. Po twarzy dziewczyny jednak zaczęły spływać łzy.
— Nie powiedziałeś, że idziesz. Nie pożegnałeś się — Wyrzuciła z siebie. — Tak nie robią przyjaciele, Eskel.
Eskel otworzył buzię, próbując coś powiedzieć. Brunetka wyminęła go chłodnym wzrokiem idąc w stronę pokoju. Stał przez minutę w pokoju. Dobrze wiedział, że zachował się jak ostatni cham, jednak myślał, iż dziewczynie nie zależy aż tak na ich kontakcie. Widać, że wiedźmini byli okropni w odczytywaniu emocji. Mężczyzna rzucił na ziemię sprzęt, ruszając za dziewczyną. Wszedł do jej pokoju.
— Przepraszam, Mergiel — Wyrzucił ręce w powietrze. — Nie sądziłem, że tak ci zależy.
— Nie, Eskel — zaśmiała się z kpiną. — Nie sądziłam, że jesteś takim bucem.
Odwróciła się w stronę ściany, aby nie patrzeć na niego. Nie chciał, żeby płakała, ale co innego miał zrobić?
— Mergiel — powtórzył, a dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
Brunet podszedł do dziewczyny, delikatnie ją ściskając. Wyrzucił z siebie ciche Przepraszam, uspokajając ją. Kobieta wzięła głęboki wdech, próbując się opanować. Już było po ptakach. Nie mogła się na niego bezcelowo gniewać. Po prostu nie miało to sensu, skoro oboje będą się teraz codziennie widzieli. Otarła łzę z policzka, następnie usiadła na łóżku.
— Pójdę tylko na chwilę do Lamberta i pogadamy — Opuścił pokój chwilowo.
Mergiel schowała twarz w rękach, wplątując je po chwili we włosy. Nie wiedziała do końca jak ma się zachować. Czekała na łóżku, bawiąc się palcami, jakby pomagało jej to wygonić stres. Po dziesięciu minutach brunet wrócił, opierając się o ścianę.
— Masz rację — Wzruszył ramionami. — Zachowałem się jak buc, ale ostatnio nie miałem siły do własnego siebie.
— Chyba coś o tym wiem — prychnęła, opierając głowę o ścianę.
— Możemy wyjść jutro na spacer, jeśli chcesz — powiedział, aby znaleźć sposób na pogodzenie się.
Wiedźminka skinęła głową. Mężczyzna wyszedł, zostawiając ją. Ochłonęła trochę. Doceniła jego przeprosiny i wybaczyła mu, jednak było przez to trochę niezręcznie. Mergiel położyła się na łóżku głośno wzdychając. Przytuliła się do poduszki, zasypiając ze zmęczenia
Rano gdy pochłonięta była ciężkim snem, obudziła się. Nie była to bowiem zwykła pobudka, gdyż Lambert najzwyczajniej w świecie wylał na nią wiadro wody. Podniosła się do pionu, nabierając powietrza. Woda była wręcz lodowata. Co on do niej dodał? Kostki lodu?
Rudowłosy zaśmiał się, odstawiając wiadro na bok.
— Lambert! Co z tobą nie tak?
Dziewczyna wstała z łóżka, zrywając się w jego stronę. Zaczął biec przez cały budynek na dwór, a za nim przemoczona brunetka. Miała ochotę go dorwać i kopnąć w dupę tak mocno, że odbiłby się od ściany. Dosłownie. Mężczyzna stanął na środku placu.
— Skoro tak szybko się zerwałaś, to pora potrenować walkę wręcz — zaśmiał się.
Przyjął odpowiednią pozycję, a dziewczyna zmarszczyła czoło. Gdy mężczyzna się zamachnął, zdała sobie sprawę, że to nie żarty. Grali bowiem do tak zwanego odklepania. Mergiel udało się kopnąć mężczyznę w kolano, a on odsunął się na bok. Nie chciał zranić kobiety, ale trening to trening. Kopnął ją w łydkę, aż się zgięła. Syknęła głośno. Bili się jeszcze chwilę, a gdy próbowała uderzyć go w twarz. On złapał jej pięść powalając na ziemię i lekko wykręcając rękę. Nie miała się jak wydostać z tego chwytu. Odklepała. Gdy wstała niesamowicie bolał ją brzuch wraz z nogą.
— Brawo — Podał jej rękę. — Nie chciałem cię tak mocno kopnąć, ale za to masz trening z głowy.
Vesemir nie żartował. Nie było tak jak wcześniej. Musiała zapierdalać i to ostro. Nogi dosłownie wchodziły jej w dupę. Wróciła do środka budynku. Coën widząc dziewczynę wybuchł śmiechem. Była mokra, uwalona w sianie i trawie. Po prostu super. Nawet we włosach miała słomę. Przebrała się, przy okazji piorąc wszystkie brudne ubrania. Wywiesiła je na sznurku w pokoju, po czym przez pół godziny rozczesywała włosy. Myślała, że zaraz wyjdzie i rzuci szczotką w Lamberta, ale się powstrzymała. Podniosła bluzkę, a na brzuchu widniał wielki, świeżo nabity siniak. Wspaniale.
Po takim treningu poszła do Laboratorium, w którym zaczęła robić maść na ból. Po takiej pobudce wiedziała, że będzie musiała się przygotować na więcej. Usiadła na stołku, ściągając bluzkę. Oczywiście miała na sobie stanik, lecz Eskel chyba doskonale wiedział, kiedy ma wejść w nieodpowiednim momencie. To był drugi raz, jak tak zrobił. Miał jakiś radar wykrywania nagości, czy co? Popatrzył się na dziewczynę, odwracając w bok.
— Możesz patrzeć — zaśmiała się. — Naga nie jestem. Co się stało?
Mężczyzna odwrócił się w stronę kobiety, która smarowała maścią siniaka na brzuchu oraz ręce.
— Co ci się stało — Zdziwił się.
— Lambert i jego cholerny trening — Wywróciła oczami.
Eskel zaśmiał się pod nosem. Doskonale przypomniał sobie swoje czasu treningu, a w porównaniu z treningami dziewczyny, to była nawet nie jedna trzecia tego co przechodził. Mergiel założyła koszulkę, odkładając maść na półkę.
— Pomyślałem, że możemy iść teraz się przejść.
— powinniśmy mieć teraz lekcje z eliksirów. Zapomniałeś? — spostrzegła.
— Powiedziałem Vesemirowi, że w zamian idę z tobą polować na utopce.
Uśmiechnęła się pod nosem, zakładając na siebie płaszcz. Eskel wziął ze sobą swój, po czym wyszli z budynku, idąc w stronę lasu. Przez chwilę szli w ciszy, jednak po pewnym czasie brunet zabrał głos.
— Zmieniłaś się — powiedział nagle. — W sensie na lepsze. Nabrałaś charakteru, a poza tym widziałem twój trening. Lepiej sobie radzisz.
— Gdybyś tylko mnie zobaczył w lipcu — zaśmiała się, kręcąc głową.
— Czemu?
— Mergiel stała się pijaczką — zakpiła sama z siebie, kopiąc kamyk.
Brunet przez chwilę się nie odzywał. Nie dlatego, że nie chciał jej odpowiedzieć, ale jego medalion wykrył zbliżającą się energię. Dziewczyna nie miała na sobie medalionu. Przeklnęła na samą siebie. Musiała go zostawić, gdy się przebierała. Pięknie.
Brunet popchnął dziewczynę na ziemię, wyjmując miecz. Utopiec wyskoczył, lecz Eskel szybko go zabił. Jakby na to spojrzeć, to nie okłamali Vesemira, choć nie planowali na nic polować. Kopnął truchło potwora na bok, a kompanka zaczęła się śmiać, leżąc na ziemi. Eskel popatrzył na nią, wystawiając w jej stronę rękę. Mergiel chwyciła ją, lecz ściągnęła jego również na dół. Brunet niestety niespodziewanie wpadł do kałuży obok dziewczyny. Wiedźminka zakryła buzię ręką, próbując stłumić śmiech. Miał mokrą bluzkę oraz włosy. W sumie to mógł się poczuć jak ona rano. Po chwili obaj się podnieśli, a Eskel próbował ukryć swój uśmiech, wśrod mokrych włosów. Brunet wrzucił dziewczynę w krzaki, tym razem nie powstrzymując śmiechu. Mergiel zaczęła podnosić się z ziemi, biorąc do ręki zgniłe jabłko. Rzuciła nim w mężczyznę, trafiając jego, niestety ale w krocze. Zacisnęła wargi w rulonik, rzucając się do biegu. Eskel zaczął biec za nią. Miał sprawniejszą kondycję, więc dogonił dziewczynę. W tym samym momencie jednak się zatrzymała, przy czym obaj wpadli do rowu. Mergiel próbowała się tylko nie posikać ze śmiechu. Spojrzeli na siebie, wybuchając. Tego właśnie potrzebowała dziewczyna.
W końcu udało im się wyjść. Byli mokrzy, uwaleni w trawie oraz błocie. Wyglądali gorzej niż źle. Gorzej niż rano. Wiedzieli, że z dalszego spaceru nic więcej, więc zaczęli wracać do warowni.
— Gdybyś mnie nie popchał, to byłbyś cały — Wskazała na niego palcem, ocierając łzy z policzka.
Brunet pokręcił głową, niedowierzając w dziewczynę. Gdy zjawili się w sali, Coën i Lambert, a także dwójka nowo przybytych wiedźminów wlepiła w nich wzrok.
— Wrzuciła mnie do kałuży — wyznał zmarnowany.
Lambert podszedł do niej, zbijając z nią piątkę.
— Tak trzymaj — pochwalił ją.
Dwójka wiedźminów miała kłótnię, kto pierwszy idzie do łazienki. Mergiel odpuściła chłopakowi wiedząc, że i tak wystarczająco mu dokopała. Eskel za to chciał wkurzyć dziewczynę, dlatego siedział chyba w niej czterdzieści minut, podczas gdy biedna brunetka stała w korytarzu, aby nie roznosić błota. Gdy tylko wyszedł kopnęła go w nogę, po czym zamknęła się w łazience. Zaczęła się szybko szorować, a po wszystkim wyglądała jak mokry szczur. Założyła po raz drugi dzisiaj czyste ciuchy. Jak tak dalej będzie, to chyba nie wyrobi z praniem. Poszła do swojego pokoju, a jej łóżko było wciąż mokre. Musiała położyć na nim swój koc, aby nie spała na mokrym. Weszła do pokoju Eskela.
— Pożyczysz mi jakiś koc? — zapytała.
— Nie mam — odpowiedział, chociaż dobrze wiedziała, że ma.
— No Eskel! — wkurzyła się.
Mężczyzna wyciągnął koc, po czym rzucił w nią. Wzięła go do ręki, następnie wyszła z pomieszczenia, pokazując mężczyźnie środkowy palec z zadziornym uśmiechem.
Wygląda na to, że wszystko zaczęło się na nowo układać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro