Co cię nie zabije to cię wzmocni - Rozdział XXX
Bez odpoczynku, jedzenia oraz picia ruszyła do Vergen, gdzie ponoć tymczasowo przebywała czarodziejka. Miała nadzieję, że pomoże jej się wydostać z sytuacji, w której się znalazła. Podróż zajęła jej aż do świtu. Oczy jej się wręcz zamykały ze zmęczenia, więc całą drogę usilnie próbowała mieć je otwarte. Wreszcie, gdy dotarła do miasteczka, oddała konia tymczasowo do jednej ze stajni, aby odpoczął. Przynajmniej on miał taką możliwość. Dziewczyna zaczęła szukać czarodziejki po całym mieście. Było to trudne, patrząc na to ile ludzi w nim mieszka. Wreszcie udało jej się dotrzeć do chaty. Zapukała do drzwi, czekając na odpowiedź. Yennefer otworzyła jej drzwi lekko zdziwiona.
— Cześć, potrzebujesz czegoś? — ziewnęła przeciągle, poprawiając obsuwającą się z ramienia szatę.
— Właściwie to tak. Jest to bardzo ważne. Bardzo.
Czarodziejka zaprosiła ją do środka, nalewając wody do dwóch szklanek. Mergiel zaczęła wyjaśniać jej całą sytuację już drugi raz, co było dosyć irytujące. Powtarzanie się działało jej na nerwy.
— Cóż, daj mi się zastanowić — odpowiedziała, siadając na taborecie.
Mergiel nerwowo zaczęła się trzęść noga i myślała, że zaraz wyjdzie z siebie.
— Jedną z rzeczy, którą możesz zrobić, jest poświęcenie czegoś na czym ci zależy. Druga opcja jest ryzykowniejsza, lecz mogłabym sama próbować ściągnąć z ciebie klątwę. Tylko nie daję ci gwarancji, że się uda.
— Jedyne na czym mi teraz zależy to Eskel, więc nie ma takiej opcji — zaprzeczyła z prędkością światła. — Podejmę się drugiej, jakakolwiek ona by nie była.
— Musiałabym wykonać na tobie zabieg oczyszczenia, choć nie wiem, czy to zadziała — westchnęła. — Jest takie przysłowie - czym się trułeś tym się lecz. Brzmi trochę dosłownie, jednak pokonanie magii magią może zadziałać.
Brunetka skinęła głową. Popatrzyła się do góry, zaczynając szybko mrugać, aby uniknąć łez. Yennefer zasięgnęła po jedną z książek, czytając coś. Wskazała dziewczynie krzesło, na którym po chwili usiadła. Yennefer ułożyła z świeczek krąg, po czym delikatnie rozcięła dłoń dziewczyny, rozlewając krew na podłogę razem z dziwnymi ziołami. Zaczęła wymawiać kilka słów, spoglądając na jej reakcje, jednak nie działało. Nic nie działało. Czarodziejka przeklnęła głośno pod nosem.
— Mergiel, zastanów się na czym ci zależy w życiu — powtórzyła jeszcze raz. — Co buduje ciebie i twoje życie?
— Kaer Morhen i Eskel — powtórzyła nie rozumiejąc co chce jej przekazać.
— Czyli emocje — dopowiedziała, spoglądając na nią. — Miłość, przywiązanie.
— Nie odpuszczę Eskela, jeśli o to ci chodzi — zaśmiała się nerwowo, schodząc z krzesła.
— Musisz poświęcić emocje — rzekła cicho. — Z tego co wiem nie przebyłaś jednej mutacji, dlatego zachowałaś swoją uczuciowość. Swoją delikatność.
Mergiel otworzyła buzię, próbując wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
— Muszę iść. Dziękuję — wykrztusiła z siebie, po czym zabrała torbę.
Wyszła pośpiesznie z chaty, następnie wsiadła na konia, ruszając do Kaer Morhen. Nie wiedziała co ma zrobić. Odpuszczenie Eskela nie wchodziło w grę, a pozbycie się emocji to drugie. Chciała się dosłownie popłakać. Zaczęła się kierować na koniu do zamku, gdzie dotarła dopiero po sześciu godzinach. Odstawiła konia na miejsce, po czym weszła do środka. Czuła się zagubiona. Odnalazła Eskela jak najszybciej mogła. Poszła z nim do zbrojowni, gdzie było cicho oraz pusto. Nie wiedziała, jak ma mu to wszystko wyjaśnić.
— Albo poświęcę swoje emocje, albo mogę poświęcić to na czym mi zależy. W tym wypadku ciebie. — Zawinęła usta w rulonik, unikając wzroku mężczyzny.
— Błagam cię, na pewno zależy ci jeszcze na czymś niż jakiś wiedźmin. — Zmrużył oczy prychając lekko.
Mergiel zaprzeczyła głową. Po jej policzku zaczęła cieknąć łza. Spojrzała na zmieszaną twarz wiedźmina, który nie wiedział co ma zrobić. Brunetka zaczęła iść w jego stronę.
— Pewnie zmienię się po mutacji. Nie będę taka wesoła jak wcześniej, Eskel. Będę inna. Więc jeśli zmienisz zdanie, nie będziesz chciał ze mną być, to to zrozumiem. — Wyrzuciła ręce w powietrze, cała zapłakana.
Przybliżyła się do mężczyzny, całując go.
— Mergiel, co ty robisz? To cię boli — powiedział, odsuwając ją.
— Mam to gdzieś— powiedziała, układając ręce na klatce mężczyzny.
Im dłużej je trzymała, tym bardziej ból w jej ciele zaczął się powiększać. Próbowała tego nie ukazywać, jednak po trzydziestu sekundach czuła, jakby sama miała spłonąć. Jej dłonie paliły, skóra... Wszystko. Zrobiło jej się słabo. Upadła niewinnie na podłogę. Eskel usiadł na ziemi, biorąc ją na ręce. Imię na jej ręce zaczęło znikać. Kirhem, to przeklęte imię. Poszedł szybko do głównej sali, wołając Vesemira. Dziewczyna wręcz miała rozpalone czoło, jakby dopadła ją gorączka. Starszyzna poszedł po dziwne eliksiry, a w tym czasie brunet sprawdzał jej funkcje życiowe. Wlał jeden na siłę do buzi, czekając na jej reakcję.
— Jeśli się po nim nie obudzi, to już po niej — warknął.
Brunet patrzył się tylko na ciało dziewczyny, a gdy po minucie nie było żadnej rekacji, Vesemir pomachał w stronę Eskela głową, odchodząc na bok. Eskel pocałował dziewczynę w usta, następnie przytulił do siebie. Blisko, silnie z tęsknotą i wypełnionym smutkiem. Mergiel zaczęła nagle kaszleć krwią. Ocknęła się. Vesemir podał jej kolejny eliksir, by uspokoić jej ciało. Brunetka spojrzała na swoją rękę, gdzie nie było już znamienia. Wzięła głęboki oddech, dotykając ręki mężczyzny. Nie paliło ją. Spojrzała roztrzęsiona na bruneta, po czym na chwiejnych nogach wstała. Vesemir wrócił do pomieszczenia słysząc szelest, a gdy zobaczył dziewczynę czuł jak spada mu kamień z serca. Podszedł doniej, przytulając ją. Powiedział do niej kilka słów, których na chwilę obecną nie mogła zrozumieć. Czuła, jak cały ciężar spada również z niej. Eskel zaprowadził ją do pokoju, podając szklankę wody. Natychmiast ją wypiła. Po chwili jednak odłożyła i patrząc na mężczyznę, rzekła:
— Eskel, wydaje mi się, że cię kocham — Przełknęła gulę w gardle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro