Będzie mi jej brakować - Rozdział XXXI
Po takiej sytuacji zaczyna się doceniać wszystko co się ma. Zaczyna się stawiać osoby ponad rzeczy materialne. Ponad wszystko. Następny tydzień dla każdego okazał się ciężki. Dziwne mówić, że wreszcie w oczach wiedźminów i na grymasie twarzy można było zauważyć przejaw jakichkolwiek emocji. Mergiel przez ten czas zaczęła dochodzić do siebie, co okazało się szczególnie ciężkie. Takie rzeczy w takim świecie się zdarzają, jednak nie oznacza to, że nie mają znaczenia. Albowiem mają i to duże
Dzisiaj się dowiedziała, iż Ciri musi wybyć z Kaer Morhen, żeby podtrzymać kontakt z rówieśnikami, a także nauczyć się obsługiwać swoje moce. Brunetka była niesamowicie smutna, bowiem ta mała dziewczynka przez cały swój pobyt rozweselała jej każdy dzień. Nie była jedyną kobietą i mogła jej ukazać trochę rad ze swojego życia. Dziś miała na to ostatni dzień. Od rana dlatego też zaczęła przygotowywać jej ciastka. Wiedziała, że uwielbia słodycze, więc na tę podróż chciała jej to przekazać. Gdy tylko zeszła na dół, Mergiel poczęstowała ją nimi.
— Mergiel, naprawdę mi smutno, że się nie zobaczymy — Zasmuciła się, miętoląc kawałek sukienki.
— Jeszcze się zobaczymy, spokojnie — Przytuliła ją, w tym czasie gładząc jej włosy.
Zza rogu wyszedł także Geralt oraz Yennefer. Wiedźminka wręczyła jej w woreczku zapakowane ciastka, a także ściągnęła z ręki bransoletkę, którą kupiła na targu, gdy spotkała się z siostrą. Zapięła nastolatce na ręce.
— To jest mój prezent dla ciebie — wyznała z uśmiechem. — Ta bransoletka jest dla mnie ważna, tak samo jak ty. Trzymaj ją zawsze przy sobie, a nawet w najgorszej sytuacji odnajdziesz światło.
Ciri przytuliła ją mocno, oglądając się za siebie. Musiała iść, więc puściła ją. Yennefer uśmiechnęła się do brunetki, następnie wyczarowała portal, do którego weszła trójka osób. Westchnęła ciężko. Wiedziała, że bez niej będzie tutaj pusto i smutno. Dziewczynka uwielbiała sprzeczać się z Lambertem. Często też myliła składniki do eliksirów, bądź je wylewała przez przypadek. Była zdeterminowana jak jasna cholera, co wywoływało u niej szczery podziw. Po chwili jednak chrząknęła, otrząsając się. Położyła resztę ciastek na ławie, po czym usiadła. Ostatnie dni były dla niej niesamowicie ciężkie względem psychicznym. Coën właśnie wszedł do pomieszczenia, a widząc minę dziewczyny usiadł przed nią. Wyciągnął z kieszeni talię kart, podnosząc brew w stronę dziewczyny. Mergiel uśmiechnęła się pod nosem, zaczynając grać.
— Czemu jesteś smutna? — zapytał. — Lambert dzisiaj nie gotuje, spokojnie.
Zaśmiała się na ten komentarz.
— Wiesz, będzie mi jej brakować — zipnęła.
Coën złapał dziewczynę za rękę, próbując dodać otuchy, po czym wrócił do gry. Tym razem, to jemu udało się wygrać. Mergiel skinęła głową, odchodząc od stolika. Poszła do laboratorium, w którym wszystko było poukładane. Kolorami, wielkością. Cholera, miała na tym obsesję. Zupełne przeciwieństwo codziennego bałaganu spowodowanego lekcjami. Przejechała ręką po stole. We framudze stanął Eskel, wpatrując się w nią. Myślał, że go nie widzi, ale zawsze go widziała. Widziała tego tajemniczego chłopaka. Zawsze. Mergiel obróciła się za siebie, a gdy go zobaczyła podeszła do niego, chowając się w jego klatce piersiowej.
— Nigdy nie sądziłem, że spotkam tak wylewnego wiedźmina. A raczej wiedźminkę — powiedział, głaszcząc dziewczynę po plecach.
— Przywiązałam się do niej. Nazwała mnie nawet ciocią, a ja nigdy, ale przenigdy nie będę miała dziecka.
— Miałem kiedyś dziecko, wiesz? — rzekł, a ona odsunęła się zmieszana.
Spojrzała na niego zdziwiona.
— Miałeś? — zmarszczyła czoło.
— Przez prawo niespodzianki — odpowiedział. — Sprawy się pokomplikowały, a ona terroryzowała wszystko na swojej drodze. Musiałem ją zabić, bo prędzej by zabiła mnie. Tę bliznę mam po niej.
Mergiel była w lekkim szoku, że mężczyzna nie powiedział jej o czymś tak ważnym. Sama myśl, że na swój sposób miał dziecko, była dziwna. Eskel nie wyglądał szczególnie na kogoś, kogo dzieci interesują, ale prawo niespodzianki to zoobowiązanie. Przez chwilę w pokoju panowała cisza, a zdezorientowana Mergiel wyjawiła chwilę odpoczęcia samej. Zaczęła więc krążyć po zamku - jak zawsze, gdy w jej głowie mieszało się zbyt wiele myśli. Posiadanie dziecka, zmieniłoby jej całe życie. Mogłaby kogoś po sobie pozostawić. Miałaby rodzinę. Coś cudownego szczerze ujmując.
Stanęła na wielkim, murowym balkonie patrząc się na dziedziniec. Lambert spędzał czas przy swoim koniu, za to Serrit oraz Coën trenowali walkę. Przez czas zimy nie miała zbytnio zajęcia dla siebie oprócz treningu i siedzenia na tyłku. Nie lubiła takiej bezczynności. Za dziewczyną pojawił się Vesemir, również opierający się o murek.
— Przez ten rok nabrałaś ogromnej zmiany — oświadczył, krzyżując dłonie. — Może tego nie okazuje, ale jestem dumny z twojej postawy.
— Dziękuję — odpowiedziała szczerze.
— Lecz muszę powiedzieć też, że zmieniłaś Eskela.
— Na gorsze?
— Na lepsze. Chociaż i tak z niego świetny chłopak, to dzięki tobie bardziej się otworzył.
Mergiel skinęła głową w podziękowaniu. Miło było jej usłyszeć szczere słowa od swojego, tak naprawdę, opiekuna. Powędrowała na dół w swojej łososiowej sukni. Jednego brunetka się nauczyła - wygląd to także poczucie siły i jej rzeczywiste posiadanie. W ten sposób, chociaż wiadome było, że chodzi z Eskelem, potrafiła zwrócić na siebie uwagę reszty wiedźminów. Zresztą nie tylko dodało jej siły, ale także incydent z czarodziejem zrobił swoje. Zaczęła bardziej doceniać swoją wartość. Zaczęła się zmieniać na bardziej potężniejszą, ale równocześnie ułożoną.
Dlatego też zaproponowała dziś urządzenie małej biesiady, która zresztą zdarzała się średnio co tydzień. Lambert odziwo, chociaż nad tym się zgodził. Dziewczyna postawiła na wielkim stole dwie butelki białej mewy, a także zwykłą wódkę. Wiedźmini oczywiście nie odpuściliby takiej okazji, więc wieczorem wszyscy zebrali się w wielkiej sali. Chyba każdy potrzebował takiego wytchnienia. Nie zdziwiło to więc Mergiel, kiedy w głównej sali zaczęła się dosłowna zabawa. Grano w karty, pito, śpiewano, grano na gitarze i wszystko bez opamiętania. Wiedźminka także od dłuższego czasu nie piła, więc spróbowała białej mewy, której jeszcze nigdy nie smakowała.
Po zaledwie dwóch kieliszkach miała jej dosyć. Wszystko było dla niej śmieszne i lekko rozmazane. Nie miała pojęcia co do tego dodają, ale zdecydowanie potrafiło kopnąć. Zaczęło jej się kręcić w głowie dosyć mocno, więc usiadła na ławce. Patrzyła tylko na grę w gwinta,czekając aż alkohol z niej zejdzie. Po pewnym czasie, gdy było dosyć późno, zaczęła iść w stronę sypialni się położyć. Za nią od razu poszedł Eskel, który również był trochę wstawiony. Popatrzył na dziewczynę, przypierając ją lekko do ściany. Pocałował ją w usta, po chwili podnosząc do góry. Dziewczyna objęła nogami jego talię, rozpoczynając swój związkowy kunszt. Zachowywali się dosłownie jak zwierzęta i nie w stanie było określić czy to dobrze czy źle. Po jakimś czasie jednak oboje opadli na łóżku, zasypiając z dawki alkoholu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro