Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bywaj Wiedźminie - Rozdział X


Przez pierwsze trzy dni nie mogła się pozbierać. Za czwartym, wróciła do pierwszego treningu z Coënem, a nawet starała się wrócić do tworzenia eliksirów. Nie było to łatwe, jednak starała się iść na przód. Musiała.   Niestety, odpuściła sobie na jakiś czas polowania na potwory.  Starała się skupić na sobie i tylko sobie.  Do wszystkiego innego czuła uraz. Niepewność wnikającą w kości. Chciała się podnieść, będąc jedynie mocniejszą. Mergiel opowiedziała wiedźmakom historię, jednak pomijając ostatnią część, na którą nie była gotowa. Nie była pewna, czy kiedykolwiek nastąpi moment, gdy będzie.  Brunetka dostała od Lamberta w dzień poprzedni listę z eliksirami do zrobienia.  Nawet się nie zastanawiała po co im one, po prostu ją wykonała. Kiedy rudowłosy się zjawił, dziewczyna poukładała je z podpisem na pasie mężczyzny, wręczając mu je.

— Lambert, tak właściwie, to wybieracie się gdzieś?  — Dziewczyna założyła ręce na piersi.

— Eskel ci nie mówił?  — Zmarszczył czoło. — Zima się kończy, a wiedźmaki wybywają. 

Mergiel kompletnie zapomniała, że większość z nich zaraz po skończeniu sezonu wyrusza w świat. Zima nie taka łatwa do przetrwania, ale o resztę pór roku nie muszą się obawiać. 

— A ty kiedy wyruszasz? — zapytała. 

— Właściwie to zaraz —  odparł, ściskając dziewczynę.  — Miło było powitać nową wiedźminkę w naszych kręgach. Widzimy się pod koniec roku, a może nawet szybciej.  Pamiętaj tylko, trzymaj cholerną pozycję w walce, Mergiel. 

Lambert zaśmiał się, wskazując na nią palcem. Nie wiedziała, czy jest zaskoczona czy zaskoczona.  Nie była gotowa, że zamek najdzie za niedługo pustką.  Lecz taki los wiedźmina. Żyje by walczyć i  żyje dla srebra brzdąkającego w kieszeni. 

— Trzymaj się Lambert  — odpowiedziała, żegnając mężczyznę. 

Zmarszczyła brwi, zastanawiając się porządnie. Pomogła innym wiedźminom przyszykować pasy,  bo dobrze wiedziała, że i ich czeka podróż. Sama bowiem musiała zdecydować, kiedy będzie gotowa ruszyć na szlak.  Bardzo potrzebowała zasięgnąć opinii Eskela, więc udała się do jego pokoju, w którym go nie było.  Zdziwiła się, więc poszła do Vesemira. On na pewno wiedział, gdzie mógł być chłopak.

—  Przepraszam, Vesemirze — Zapukała w drzwi zbrojowni. —  Wiesz może gdzie jest Eskel?

— Dziś w nocy wyruszył, a co? — odpowiedział, czyszcząc gablotę.

—  Nic —  odparła krótko, wychodząc.

Nawet się nie pożegnał. Nawet nie mówił, że konkretnie dziś w nocy już go nie będzie i zobaczą się ponownie na zimę. Jeśli nikomu z ich dwójki nic się nie stanie rzecz jasna, bo nic nigdy nie było pewne. Byli przyjaciółmi i skoro powiedział o tym każdemu innemu, a jej nie, to czuła się pominięta. Z jednej strony była na niego wkurzona, a z drugiej czuła smutek. Był pierwszym wiedźminem, który jej nie wyśmiał, a pokazał co ma zrobić. Był pierwszym, który od razu jak się pojawiła, zamiast odrzucić to przygarnął. Z nikim innym niż z nim, nie odczuła takiej więzi.  Czy dla Eskela nic nie znaczyła, że po prostu ją zostawił? 

Wyszła na dwór z mieczem w ręce i zaczęła ciachać drewnianą kukłę. Chciała dać upust emocjom. Właśnie w takiej chwili, gdyby chciała się wyżalić poszłaby do nikogo innego niż Eskela. Krzyknęła głośno, uderzając ręką manekina.  Niechcący podpaliła go znakiem igni. Z powodu zamachnięcia się, opadła na ziemię, patrząc jak płonie. Do jej oka wpadł wypadek sprzed kilku dni, gdy przed sobą miała płonącego czarodzieja. Zamknęła oczy, następnie wzięła kilka głębokich wdechów. 

Szybkim krokiem poszła do swojej celi. Znalazła skórzaną torbę, po czym wpakowała do niej kilka ubrań i pieniądze. Założyła ciemno-zielony, długi płaszcz. Wzięła torbę w rękę, następnie zeszła do laboratorium, w którym założyła pas. Wzięła odrobinę jedzenia na drogę, założyła miecz na tył pleców, po czym zaczęła wychodzić z sali. Tuż przed sobą zobaczyła Vesemira.

— Gdzie się wybierasz? 

— Daleko —  rzuciła, idąc przed siebie. 

— Nie jesteś przygotowana na tak długą podróż, nie odbyłaś wszystkich treningów i nie wiesz nawet gdzie idziesz —  Podniósł ton za dziewczyną.

Mergiel spojrzała na mężczyznę ostatni raz przed drzwiami.

— Widzimy się we wrześniu, Vesemirze. 

Brunetka przełknęła ślinę. Wzięła do ręki mapę. Pierwszym przystankiem musiało być Ard Carraigh, potem z niego musiała przejść do Bondaru. Z niego prosto do punktu końcowego - Oxenfurtu.  Trasa nie wydawała się wcale łatwa. Miała jednak szczęście, że było południe. Gdyby się pośpieszyła, to przed zmrokiem dotarłaby do jakiejś wioski. To, że był koniec zimy, nie znaczyło, że było ciepło. Przeciwnie, wiatr był silny, a temperatura wcale nie plusowa. Najgorsze było wyjście z gór, w których łatwo było zabłądzić, lub złamać kark przy stromych zboczach. Vesemir miał rację, obawiał się, że dziewczyna sobie nie poradzi. Owszem, tyle ile przeszła przez półtorej miesiąca było dużo, jednak wiedźmini szkolą się dobre kilka lat, a nie półtorej miesiąca. Jej wiedza i techniki były na dobrym poziomie, ale chodziło o same doświadczenie. Doświadczenie, którego nie posiadała i nie rozumiała.

Mergiel, po godzinie wydostała się z  pasma gór sinych. Kilka razy zabłądziła, a raz nawet osunął się pod nią śnieg i spadła kilka metrów w dół. Jednak wiedziała dobrze, że nie zawróci. Nie teraz.  Gdy droga się skończyła, musiała wejść głęboko w las i nim kontynuować swoją podróż. Jedynym kluczem było iść przez siebie, uważając na potwory. Była pewna, że zdąży przed zmrokiem, a noc przenocuje w przypadkowej karczmie.  W pewnym momencie medalion zadrżał, Mergiel wyciągnęła z tyłu pleców miecz i trzymała go przy sobie. Blisko, tak jak ją uczono. Gdy usłyszała za sobą wilka, odwróciła się i zamiast zabijać go, użyła na nim aksji, oswajając zwierzę. Wilk zląkł się i odbiegł w przeciwną stronę. Dziewczynie zostały jeszcze dwie godziny drogi. Zaczęło się lekko ściemniać, więc schowała ostrze. Reszta droga przeszła jej spokojnie. Aż za spokojnie, co wydawało się dziwne.  Gdy minęła mury miasta, było już praktycznie ciemno.   Przeszła kilkanaście metrów wzdłuż miasta, po czym weszła do oświetlonej karczmy. Wzrok zgromadzonych, spojrzał na dziewczynę z odrazą. Czyli aż tak bardzo było widać kim jest? To tak na nich reagowali? Wokół siebie słyszała rozmowy ludzi o pierwszej wiedźmince, lecz  powstrzymywała się od wyrażenia swojej opinii.  Stanęła przed kobietą przy barze, po czym rzuciła na blat kilka monet.  Starsza kobieta prychnęła. odsuwając monety w jej stronę.

—  Możesz je wsadzić sobie w dupę —  Splunęła jej w twarz.

Mergiel otarła ślinę ręką, po czym chwyciła kobietę za kołnierz, rzucając w bok baru. Popatrzyła na nią, następnie wzięła spod lady klucz do pokoju i poszła schodami na górę. Zamknęła drzwi, odkładając na bok łachmany. Oparła miecze o stół. Usiadła na prawie rozpadającym się łóżku. Wyciągnęła wymiętą mapę z kieszeni i zaczęła śledzić palcem szlak. Gdyby udało jej się wypożyczyć konia oraz wyruszyła tuż o świcie, to w ciągu kilku dni dotarłaby do Oxenfurtu. Wysypała z sakwy ostatnie oszczędności. Może nawet wynajęłaby pokój w karczmie na tydzień. Później skończyłyby się jej fundusze, dlatego też przybyła w to miejsce. W Novigradzie i Oxenfurcie z tego co usłyszała z wiedźmińskich historii, nigdy nie brakowało zleceń.  Pieniądze i potwory. To jest to. Ostatnia deska ratunku. 

Brunetka napuściła wody do drewnianej wanny, która obok normalnej praktycznie nie stała, jednak dziewczyna nauczyła się doceniać drobnostki, żyjąc w wiedźmińskim zamku.  Zrzuciła  z siebie ciuchy, po czym weszła do ciepłej wody. Obmyła się i przebrała w ciuchy. Nie chciała schodzić na dół karczmy po jedzenie, bo już się przekonała jak reagowali na nią tutejsi. Odwinęła ze szmatki kawałek chleba i przystanęła przy oknie. Dalej nie mogła przestać myśleć o Eskelu. Zastanawiała się, w jakim miejscu na kontynencie jest i co teraz robi.  Nie rozumiała, jak mógł ją zostawić bez żadnego słowa. Gdyby zrobił to Coën czy Lambert, to by nie zwróciła na to większej uwagi, ale on? Eskel taki nie był. Albo bardzo się do niego myliła. 

Położyła się na łóżku na plecach. Wyobrażała nad sobą niebo pełne gwiazd. Najgorsze było to, że nie miała przy sobie już nikogo. Była zdana i odpowiedzialna sama za siebie. Ostatni raz pomyślała o nim, ale no cóż...

Bywaj Wiedźminie. 









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro