Wiedźma z mokradeł - Rozdział XXXIII
Tego dnia zgodnie z planami, postanowiła udać się na grób Laury. Wyruszyła o świcie, aby po południu znalazła się w Eysenlaan. Od razu, bez żadnego tracenia czasu, udała się w stronę domku siostry, kupując po drodze bukiet kwiatów. Ułożyła go na ziemi, siadając na ławce przed grobem. Laura uwielbiała na niej siedzieć przed wieczorem. Uznawała to za reset życiowy. Założyła nogę na nogę, patrząc się w uschnięte kwiaty.
— Cześć, Laura — zaczęła. — Wiem, że długo mnie tu nie było. Przez ten czas znowu wydarzyło się tyle rzeczy. Ukończyłam całkiem swój trening, nauczyłam się być sobą i znalazłam kogoś, kto lubi mnie jako zwykłą Mergiel z Pont Vanis. Gdybyś tu była, to pewnie byłabyś ze mnie dumna. Chwyciła za dłoń i powiedziała, że człowiek jest szczęśliwy tylko wtedy, gdy ma z kim to szczęście dzielić.
Po policzku brunetki spłynęła łza, której nawet nie miała siły ocierać. Pozwoliła, aby samotnie spłynęła po jej buzi, kapiąc na ubranie.
— Pewnie wrócę tu dopiero za dwa miesiące, ale po prostu wiedz, że cię kocham i nie ma dnia, abym nie myślała o tym co się stało — oznajmiła, wstając.
Spojrzała na grób, po czym zaczęła iść na targ. Miała chęć kupienia drobnej rzeczy dla Eskela, choć niezbyt przepadał za takimi pierdołami. Kupiła więc dla niego malutki wykuty ze stali miecz na podstawce. Schowała go do torby, następnie samotnie podróżowała po uliczkach miasteczka. Nie śpieszyła się z czasem, tylko podziwiała miejsce na nowo. Krążyła tak chwilę, zachodząc do karczmy. Zamówiła ulubiony alkohol siostry, czyli piwo z sokiem jagodowym. Bardzo dziwne połączenie, nawet nie było go w karcie, jednak Laura zawsze prosiła o wykonanie tego na własne życzenie. Mergiel upiła łyka, ale zdała sobie sprawę, że na pewno to nie jest dla niej. Ten smak zdecydowanie do niej nie przemawiał, więc po krótkim zastanowieniu zamówiła domowy obiad. Musiała się oderwać od klusek Lamberta, zupy Coëna i różnych, niezbyt smacznych rzeczy.
Jej wzrok powędrował na drewnianą tablicę, na której były porozwieszane kartki z ogłoszeniami. Mergiel wstała z ławy, kładąc dłoń na jednej, po czym zerwała ją szybkim ruchem. Na kartce widniało ogłoszenie o zaginionej dziewczynce. Mergiel położyła na stole kilka monet, wychodząc pośpiesznie z chaty. Wsiadła na swego konia, kierując się pod podany adres. Po dziesięciu minutach trafiła pod stary młyn, gdzie miejscowi przerabiali ziarno na mąkę. Wiedźminka stanęła na środku ścieżki, rozglądając się i pytając o pracownika młynu. Wreszcie go znalazła, więc wystawiła papier w jego stronę.
— Przyjmę zlecenie — wyznała.
— Och, dzięki Ci boże! — rzekł uradowany. — Już cztery dni czekam na pomoc z żoną. Gdybym mógł, sam był ruszył, ale mokradła to niebezpieczne tereny. Sam był zginął...
— Co robiła na mokradłach?
— Wysłałem ją na łąkę, ale obok, aby znalazła zioła na maść. Wiem, nie powinienem, ale nie sądziłem, że zajdzie tak daleko. Odszukaj ją, proszę. Zapłacę kosztownie. — Popatrzył na nią błagającym wzrokiem.
Mergiel wsiadła ponownie na konia. Głupiec - pomyślała. Kto mądry wysyła niewinne dziecko w takie tereny. Toż to przypada na celową śmierć. Nikt nie chodzi normalnie po tych terenach, po cóż więc wysłał dziecko w takie miejsce, wiedząc o niebezpieczeństwie. Gdy udało się wiedźmince dotrzeć na bagna, wyostrzyła swoje zmysły. Musiała znaleźć to dziecko, a na pewno zostawiło jakieś ślady. Zaczęła iść wzdłuż jednego pasma, rozglądając się po bokach. Obok siebie zobaczyła przewrócony koszyk z ponikłami błotnymi. Zmarszczyła brwi, patrząc na ślady butów zostawione w glinie. Musiała za czymś podążać, ponieważ nie były śliskie. Dziewczynka nie biegła. Brunetka podążała po śladach, gdy dotarła do jaskini. Odsunęła zwisający bluszcz na bok, wyjmując miecz. Rozglądała się wokół siebie, podpalając pochodnie z boku ścian. Do jej nozdrzy dotarł zapach stęchlizny, więc zakryła ręką buzię, próbując nie zwymiotować. Na ziemi rozlegały się ludzkie szczątki, ale parła do przodu. W pewnym momencie korytarz się rozległ, więc skręciła w prawo. Szła w podziemiach dosyć długo, kiedy przed sobą zobaczyła wiedźmę. Schowała się za ścianą, nasłuchując.
— Wypuść mnie proszę! — rozległ się głos dziewczynki. — Chcę do mamy!
Brunetka wychyliła się bardziej - aż za bardzo, więc po chwili upadła na kolana, zwracając na siebie uwagę. Wiedźma spojrzała na nią, kierując się w jej stronę. Dziewczynka wisiała w klatce tuż nad wrzącym kotłem. Zdążyła na czas. Ruszyła w stronę wiedźmy, która zaczęła uciekać. Przecięła skrawek liny z klatką, która zaczęła spadać. Brunetka mogła zostawić dziewczynkę na śmierć, albo zabić wiedźmę. Wiadomo co wybrała. Chwyciła za linę z całych sił, ponownie ją wiążąc.
— Przyszłam Ci pomóc — Uspokoiła dziecko, które zanosiło się płaczem.
Otworzyła klatkę, pomagając jej bezpiecznie zejść na ziemię. Brunetka westchnęła ciężko. Wiedźma zdążyła uciec.
— Dziękuję Ci, o pani — rzekła dziewczynka.
— Jak się tu znalazłaś? — zapytała jeszcze raz.
— Mój tatko mnie tu zesłał. Powiedział, że to bezpieczny teren, a miejscowi mówią bajki. Kazał mi pozbierać kwiatki. Poszłam tu, gdy nagle ta kobieta zachęciła mnie do środka. Głupia byłam, że posłuchałam jej!
Mergiel prychnęła. Mężczyzna specjalnie zesłał tu dziecko. Chciał, żeby zginęło. Tylko po cóż? Skinęła głową na wyjście z jaskini, po czym brunetka eskortowała ją do chaty, gdzie mieszkali. Ojca nie było w domu, za to matka. Dziecko natychmiast poszło w jej ramiona. Zjechała wzrokiem niżej na brzuch kobiety, która jak się okazało była w ciąży.
— Już się bałam, że nie żyjesz. — Pocałowała blondyneczkę w czoło.
— Twój mąż najwidoczniej na to liczył. — Brunetka podniosła się do pionu.
— Jak to?
— Specjalnie ją tam posłał — odpowiedziała — Pewnie przeraziła go myśl dwójki dzieci.
Dzietna zasłoniła ręką usta, niedowierzając. Mergiel kazała poinformować o tym władze, ponieważ powinna być już w drodze do Kaer Morhen. Pożegnała się z rodziną, następnie zaszła na targ, zanim został zamknięty. Postanowiła dokupić także coś dla Coëna oraz Lamberta. Dla tego drugiego mniej chętnie, ale miała nadzieje, że zmieni o niej zdanie. Dokupiła więc to dla nich takie same statuetki, po czym wsiadła na konia. Była już noc, więc musiała szczególnie uważać, gdzie jedzie. Trzymała się jak zwykle tej samej drogi, docierając po kilku dobrych godzinach do zamku. Był świt, a dziewczyna padała z nóg. Kiedy dotarła jednak na miejsce, Vesemir już nie spał. Przywitała się z nim krótko, następnie wraz ze swoimi manatkami poszła do swojego pokoju. Rzuciła torbę w kąt, ściągając z siebie łachmany. Nie chciała iść do Eskela, ponieważ nie chciała go budzić. Przywita się z nim, gdy wstanie. Rzuciła się ociężale na łóżko, natychmiastowo zasypiając
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro