Ten cały mrok - Rozdział XVI
Minęły trzy miesiące. Trzy miesiące ciągłego bólu po tak ogromnej stracie. Po wszystkim wróciła do Wyzimy, całkiem odcięta od świata. Nie rozmawiała z nikim, ledwo co wychodziła z chaty. Prawie nic nie jadła ani nie spała. Zaczął się już sierpień, więc pogoda była bardzo przyjemna. Świeciło słońce, słychać było koniki polne i szum koron drzew. Gdy wychodziła, to tylko po butelkę alkoholu i przekąskę. Miała podkrążone oczy, rozwalone włosy i cała śmierdziała alkoholem. Do jej drzwi ktoś zapukał, co zdecydowanie zdziwiło kobietę. Nie spodziewała się gości. Chwyciła za ostrze, po czym podeszła do drzwi, delikatnie je uchylając. Przed sobą zobaczyła Triss z książkami w ręce. Czarodziejka na widok dziewczyny, upuściła książki na podłogę. Spadły jak w zwolnionym tempie uderzając aż rozniosło się echo.
— Mergiel, ty... — zaczęła, lecz wiedźminka przytuliła się do znajomej, dając upust trzymanym emocjom.
Triss zdziwiła się, lecz przytuliła ją, głaszcząc po plecach. Pozwoliła jej się wypłakać. Tyle wystarczyło Mergiel. Nie potrzebowała zbędnych słów, tylko odrobinę czyjejś obecności. Po dwóch minutach odsunęła się, ocierając policzki.
— Proszę, nic nie mów. Wiem w jakim stanie jestem — głos jej drżał.
— Spotkałam ostatnio Vesemira i kazał przekazać Ci te książki — powiedziała, podnosząc je.
Mergiel odebrała je, patrząc wymownie na dziewczynę.
— Słuchaj, nie mogę cię tak zostawić — wyznała. — Proszę, wróć do Kaer Morhen.
Brunetka zatrzymała kobietę znakiem ręki.
— Jest dobrze — rzekła, patrząc w jej oczy. — Przepraszam, ale źle się czuję.
Zamknęła drzwi, biorąc głęboki wdech. Osunęła się z książkami po ścianie. Zachowała się arogancko w stosunku do niej, ale naprawdę, nie potrzebowała litości. Musiała tylko sobie wszystko przemyśleć. Najlepszym sposobem dla niej było zabijanie potworów. Mogła być maszyną, bez emocji i uczuć. Mogła wbić miecz, uwalniając swoje uczucia. Dlatego też Mergiel zdecydowała się podjąć zlecenie na potwora w Białym sadzie. Miejscowość była na rzut beretem od Wyzimy, więc dziewczyna zdecydowała się pójść tam pieszo. Szła i szła, aż wreszcie dotarła do mokradeł, gdzie był widziany Mglak. Specjalnie udała się tam pod wieczór, bo właśnie wtedy zazwyczaj się pokazywały. Były jednak bardzo sprytne, więc musiała się mocno skupić. Medalion zaczął drgać. Kobieta wypiła zamieć, po czym skupiła się, z której strony odczuwa energię. Po lewej stronie od dziewczyny ujrzała powiew wiatru. Użyła w tamtą stronę Aardu, a postać ukazała się, rzucając na kobietę z impetem. Zadrapał ją szponem, lecz nie poddała się, robiąc kontra-ataki w stronę przeciwnika. Wreszcie udało jej się zabić stwora. Odgarnęła włosy z twarzy. Przez minutę patrzyła na cieknącą krew z rany, po czym ocknęła się i ruszyła przed siebie. Całą drogę do Wyzimy myślała. Musiała wziąć się w garść, bo inaczej ją to pochłonie. Ten cały mrok.
W mieszkaniu odłożyła miecz na bok. Wyrzuciła wszystkie butelki po alkoholu, a było ich naprawdę sporo. Wzięła długą kąpiel, starając się uspokoić. Przebrała się w sukienkę, pomalowała, a także ogarnęła swoją szopę na głowie. Zaczęła iść przez ulicę, aż dotarła do mieszkania Triss. Przełknęła gulę, wchodząc do środka.
— Znasz miejsce jakiejś biesiady? — powiedziała.
Triss uśmiechnęła się.
— Właściwie to wybierałam się na kolejną galę czarodziei, jeśli nie masz nic przeciwko. — spojrzała na kobietę.
Brunetka uśmiechnęła się, kiwając głową. Triss wyczarowała portal, zabierając dziewczynę do Skellige. Do tej pięknej, mroźnej krainy. Przeniosły się do Kaer Trolde na dziedziniec. Wokół było ogrom czarodziei, jedzenia, wina. Dużo wszystkiego. Jednym słowem przepych. Mergiel rozejrzała się. Widziała stąd morze.
— Muszę iść z kimś pogadać, ale rozgość się — powiedziała czarodziejka.
Brunetka nie kryła zdezorientowania. Koło niej jednak zjawił się mężczyzna, patrząc na nią.
— Wiedźminka, tutaj? — Oglądnął kobietę, następnie spojrzał głęboko w oczy.
— Przyszłam z Triss — odpowiedziała, zakładając ręce na piersi. — Coś ci nie pasuje?
— Patrząc na to, że jest to gala czarodziei, to tak — zaśmiał się, ukazując iście proste zęby.
Mężczyzna miał oliwkową karnację, jasne oczy i był niezwykle pewny siebie. Oparł się o stolik, patrząc wymownie.
— Istredd.
— Mergiel — odpowiedziała krótko.
Spojrzała na mężczyznę, po czym zabierając ze stolika obok wino, oddaliła się, znikając w tłumie. Mężczyznę zainteresowała postać kobiety. Mergiel także nie ukryła lekkiego zainteresowania. Zaczęła krążyć po dworcu z kieliszkiem wina. Ciągle ktoś podchodził, pytał ją kim jest i co tu robi. To już było nudne. Oparła się o mur, wpatrując się w dal. Była noc, lecz miejsce było bardzo dobrze oświetlone, między innymi za zasługą magii. Wreszcie dotarła do niej Triss, która zajęła dziewczynie dłuższą pogadankę. Poplotkowały trochę o wyglądach czarodziei, wybierając, który jest najładniejszy. Jak dzieci. Ale tego potrzebowała - normalności.
Muzyka zaczęła grać wokoło, a czarodzieje wznieśli toast. Mergiel, choć do nich nie należała, to zrobiła to w ich imieniu. W pewnym momencie natłok ludzi zmęczył ją, więc przeniosła się do środka. Przechadzała się po salach, podziwiając różne obrazy oraz pamiątki zamknięte w gablotach. Odłożyła kieliszek na jednym ze stołów, po czym usiadła w niewielkiej sali, która była wolna od magików. Wpatrywała się w obraz przed sobą. Przedstawiał kobietę o blond włosach w szczerym polu. Gdy tylko go zobaczyła przypomniała sobie o siostrze. Uśmiechnęła się. Oswoiła się z tym, że już jej nie ma. Musiała znaleźć moment, w którym mogłaby ruszyć do przodu. Nadszedł odpowiedni czas. Albo przejęłaby stery w swoje ręce, albo statek by zatonął.
Po chwili obok niej usiadł Istredd. Spojrzała krótko na niego, po czym ponownie na obraz. Mężczyzna chwycił ją za rękę, jakby wyczuł jej smutek.
— A słyszałem, że wiedźmini od uczuć są wolni — skomentował.
— Nie wszyscy — Wbiła w niego wzrok.
Patrzyli się na siebie przez dłuższą chwilę, aż zbliżył się do niej, składając jej na ustach pocałunek. Mergiel odsunęła się nieśmiało, lecz po chwili oddała pocałunek. Mężczyzna wplątał w jej włosy rękę, lekko kładąc na kanapie. Ruchem ręki zablokował drzwi do pokoju. Dziewczyna ściągnęła z niego koszulkę, a mężczyzna jej sukienkę. Rozpoczęli stosunek, obaj głodni bliskości. Wbiła w jego plecy paznokcie, zatapiając się w rozkoszy. Po chwili skończyli, a ich oddechy się zmieszały. Patrzyli na siebie wymownie, wybuchając po chwili śmiechem. Zachowywali się jak wygłodzone zwierzęta. Założyli na siebie z powrotem ubrania. To nie tak, że żywili do siebie jakieś uczucie, ale chyba oboje mieli zamiar w jakiś sposób się wyładować. Potrzebowali tego, tej chwili romantyzmu i bliskości. Wyszli po chwili z sali, oboje wtapiając się w tłum. Mergiel skorzystała z drugiego kieliszka wina, a Istredd został zawołany przez kilku czarodziei. Brunetka obserwowała go wzrokiem, śmiejąc się sama do siebie. Po chwili wrócił do kobiety, po czym odszedł z nią na bok.
— Chyba cię zaskoczyłem, co? — Położył rękę tuż nad jej głową.
— Żeby mnie zaskoczyć musisz się postarać trochę bardziej — zaznaczyła, odgarniając włosy do tyłu.
Istredd chwycił rękę dziewczyny, następnie oboje udali się na parkiet, gdzie większość tańczyła. Złapał ją ciasno dłońmi w tali, po czym zaczęli tańczyć w rytm muzyki. Mężczyzna obrócił kobietę, szepcząc do ucha.
— A teraz?
Uśmiechnęła się pod nosem. Księżyc pięknie odbijał światło w tafli wody, a lampki tylko dostrajały klimatem. W tle grały skrzypce, a ona czuła się przez chwilę jak w bajce. Obrócił ją ponownie, lekko odchylając do tyłu. Dziewczyna na koniec piosenki stanęła do pionu, a Istredd wyczarował jej piękny kwiat zimejki. Tak jak jej perfumy. Przyjęła kwiatek, przypinając go do sukienki. Po chwili rzekł, że chce coś jej pokazać. Weszli więc do środka budynku, schodząc schodami w dół. Nagle wyszli na skały pod zamkiem, a pod nogami mieli kamienie. Woda prawie wlewała im się do butów. Mężczyzna zaczął iść w stronę morza, ciągnąc dziewczynę za rękę. Obaj wpadli do dość chłodnej wody, lecz się tym nie przejmowali. Byli cali mokrzy. Ochlapywali się wodą jak przedszkolaki. Istredd przyciągnął dziewczynę do siebie, następnie pocałował.
— Teraz mnie zaskoczyłeś — wyznała. — Lecz muszę już wracać.
Mężczyzna popatrzył na kobietę.
— Gdzie zamieszkujesz? — zapytał.
— Wyzima — odpowiedziała, po czym zniknęła za skalistą ścianą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro